piątek, 14 grudnia 2012

Scene XLIV

Yo yo yo, internet jest, rozdział jest, a czy w przyszłym tygodniu będzie, to tajemnica lasu.

><><><><><><><><><><><><

- Mickey! – wrzasnęła Sasha, ciągnąc za sobą Rudą. – Mickey, to nasza solenizantka, weź ją przytuuul!
- Mogę cię pocałować, Mickey?
- Właśnie, pocałuj ją!
Gdyby Mickey mógł zrobić inną minę, niż tę, którą ma przez całe życie, pewnie byłaby głupia. Ale z racji tego, że cały czas mu się ryj cieszył i nie mógł mrugnąć nawet okiem na propozycję, nachylił się, by Chloe rzuciła się na niego z piskiem, sprzedając mu całusa, który z całusem nie miał wiele wspólnego, a raczej z obsceniczną maskotkofilią. Rodzice małych pociech, które szły w naszym kierunku na spotkanie się z główną postacią Disneylandu, natychmiast zawróciły je w drugą stronę, patrząc na nas z oburzeniem.
Pstryk! No to będę miała czym dobijać Gustava he he he. Jego dziewczyna właśnie stłamsiła biedną myszkę.
- Twoja czapeczka konduktora jest taka pociągająca! Zabierz mnie na przejażdżkę!
- Ja ci dam przejażdżkę, ty bezwstydnico jedna. – mruknął groźnie perkusista i chwilę później Chloe została przerzucona przez jego ramię, niczym efektowny worek ziemniaków. Mickey niestety nie mógł zrobić smutnej miny. Jak na dobrą myszę przystało, ciągle się uśmiechał, choć pewnie był cały ośliniony. Trochę jak Gwardia Królewska, taki sztywniak. Ciekawe czy i na nich Chloe by się rzuciła?... – Nie będziesz flirtować z żadnymi zwierzętami na moich oczach! – warknął, a reszta włączając w nią i mnie, ryknęła śmiechem.
- Ej no! – zaczęła się wierzgać, ale to i tak nic nie dało. Serio, łapska Gustava są jak imadło i nigdy, przenigdy nie chciałabym się tam dostać. Brrr... – A Goofy?...
- A Pluto? – podrzucił niewinnie Bill i strzeliłam sobie z otwartej dłoni w czoło.
Gwoli ścisłości, dzisiaj są urodziny Rudej i perkusista wpadł na dość ckliwy i urokliwy pomysł, by wybrać się do Disneylandu. A właściwie „filię” tego parku. Disney California Adventure, bo tak nazywało się miejsce, w którym się znaleźliśmy, znajdowało się prawie siedemdziesiąt kilometrów od naszego domu, więc zabraliśmy się w siódemkę z samego rana (przez to, że nikt nie chciał brać Georga ze sobą, wylądowaliśmy tam czterema samochodami. Idiotyzm.), co należało rozumieć jako ósma, by do samiutkiego wieczora przesiedzieć w parku rozrywki.
Chloe była w niebie i muszę przyznać, że to były chyba jej najlepsze urodziny, więc brawo dla tego pana, co teraz ją taszczy jak jakiś goryl.
Odbijając jednak od tematu tej pary, byłam z siebie niemożliwie dumna. Już od dziesięciu dni byłam z Billem i jeszcze nie nastąpiły żadne zgrzyty. Co prawda to nie jest jakiś szczególny wyczyn, bo w końcu to tylko dziesięć dni, no ale... to zupełnie inna para kaloszy, kiedy się spędza ze sobą czas niemal dwadzieścia cztery godziny na dobę, prawda? Te dziesięć dni brzmi jak miesiąc, więc no... więc właśnie dlatego jestem z siebie dumna.
Udało mi się zapanować nad wścibskimi pytaniami dotyczącymi seksu.Eh... Tak właściwie to Bill nad nimi zapanował, bo – jak później mi powiedział – uznał, że to dodatkowy współczynnik wywierający na mnie presję, której w miarę możliwości chciał się skutecznie pozbyć. Przyznaję, to miłe z jego strony, ale... co innego pocałunki, a co innego coś więcej... pomijałam fakt, że nawet nie wiedziałam, czego mam się spodziewać, bo przecież nikogo się nie spytam, a po drugie ja to nie ktoś inny. Ja nie byłam normalna. A co, jeśli jemu się coś nie spodoba? Bo ja wiem, że mi coś nie spodoba się na pewno... Ugh. Szkoda, że nie udało mu się wyeliminować cholernej presji. Ale wtedy chyba musiałby się pozbyć mojej głowy, a to raczej nie wchodzi w rachubę. Tak myślę.
Ale przynajmniej wtedy bym nie musiała się nad tym zastanawiać.
Powiedział mi, że jeśli kiedykolwiek jakiekolwiek pytania będą mnie nurtować, mam do niego przyjść i się spytać. Ale on chyba nie mówił poważnie, nie? To poniżej mojej godności. I nawet nie wiem, o co miałabym się spytać. Więc stoimy w miejscu. Woohoo.
Dlaczego związki nie mogą istnieć bez seksu, do cholery? Albo nie. Dlaczego ten padalec, co mnie znowu za rękę trzyma, choć właśnie mnie puścił, nie potrafi mnie chcieć bez rozbierania mnie do naga i... ugh, nie myśl o tym. Mógłby ograniczyć się do całowania, które mu tak perfekcyjnie wychodzi i do trzymania mnie za rękę.
Podskoczyłam gwałtownie, gdy jego dłoń wylądowała na moich pośladkach, aż coś gorącego przepłynęło przeze mnie gwałtowną falą. Osz!...
Poderwałam natychmiast głowę i spotkałam się z ray-banami skierowanymi wprost na moją oburzoną twarz. Chciałam coś powiedzieć, ale... ja pierdolę. Czy ja mam nasrane w głowie, że po chwilowej kontemplacji mi to nie przeszkadza?! On mnie trzyma za tyłek – a ja mam to gdzieś. Powtórzę. Jego ręka gładzi mój tyłek – a ja chcę, żeby mnie pocałował. Fuck, whatever. Skoro on mnie maca w obecności tylu ludzi, ja mogę go pocałować. Pfff!
- Kretyn. – prychnęłam i bezceremonialnie przyciągnęłam jego głowę, by wessać się w jego dolną wargę. Czy ja już wspominałam, że mam jakieś dziwne schizy, kiedy on ma na sobie okulary, w których wygląda jak gwiazda rocka? Nie? To wspomniałam właśnie w tym momencie, kiedy jego obie ręce wylądowały na moich pośladkach, a jego usta odebrały mi dech, obracając moją broń przeciwko mnie samej. No nie. Czemu mi znowu miękną kolana, czemu przez moje ciało tak wyraźnie wstrząsają prądy ekscytacji i czemu mam szeroko i daleko, że robimy scenę w dziecięcym Disneylandzie?
Głupi Bill.
- Niegrzeczna dziewczynka... – wymruczał mi w usta, które natychmiast wygięły się w leniwym uśmieszku. Oblizałam dolną wargę i zanim się spostrzegłam, znowu zostałam wchłonięta w szalony pocałunek, zupełnie ignorując śmiechy reszty zgrai, która zapewne się na nas gapiła jak w telewizor. Co ja na to poradzę, że on naprawdę robi to perfekcyjnie? Tak jak trzymanie mnie za rękę i za tyłek najwyraźniej.
- Przestań beszcześcić tę biedną dziewczynę! – poczułam nagłe szarpnięcie i zamrugałam nieprzytomnie oczami, gdy Chloe, wciąż uwieszona na Gustavie, parsknęła mi śmiechem prosto w twarz. – To moje urodziny, a nie jakaś...
- Ty możesz napastować Myszkę Mickey, a ja nie mogę napastować własnej dziewczyny, tak? – przerwał jej brutalnie Bill, a ja zacisnęłam usta, by nie wybuchnąć rechotem na całe gardło. Boże, jego bulwers był bezcenny! – Gustav, weź sprawdź, czy uda się ją niezauważenie rozjechać kolejną górską.
- Się nie da, ty straszny człowieku! – potrząsnęła mną, jakbym miała cokolwiek wspólnego z potyczką słowną. Ja tu tylko sprzątam! – Zobacz, co ty z nią zrobiłeś! Ona jest teraz taka... Taka...
- A co ma jedno do drugiego...?
- Taka rozpustna! Boże, widzisz i nie grzmisz!
- Gustav, zobacz jaka twoja dziewczyna jest zblazowana! Zabierz ją, bo psuje atmosferę!
- A z której strony ja zblazowana jestem?! Panie Jestem-Gwiazdą-Rocka-To-Mogę-Mieć-Próżnię-W-Głowie sprawdź najpierw nowo usłyszane słowo w słowniku, zanim zdecydujesz się je zastosować w życiu codziennym!
- Bo najwyraźniej jesteś tak znudzona swoją egzystencją, że teraz chcesz, żeby wszyscy byli tacy sami! A ja ci coś powiem...
Dobra. W tym momencie pozwolę sobie na przerwę w słuchaniu jakże inteligentnego i pełnego energii dialogu, by odetchnąć i zastanowić się, z kim ja tak naprawdę mieszkam. Nawet Georg milczał. A co to oznacza? Że konwersacja jest poniżej jego IQ. Bo na pewno nie uwierzę, że poziom był za wysoki.
Właściwie to powinnam trzymać stronę Billa, ale, do cholery, nie widziałam powodu, by się wtrącać. Uchwyciłam spojrzenie Gustava i oboje przewróciliśmy oczami. No. I przynajmniej nawiązałam z kimś nić porozumienia.
- A gdzie Tom i Sasha? – zaryzykowałam. Albo dostanę rykoszetem prosto w twarz, albo uratuję świat od zagłady. I tu miałam akurat nadzieję na bycie drugim Jezusem.
- Poszli na „California Screamin[i]’” – odparł Georg, na co uniosłam brwi w zdziwieniu. Nie, żebym była jakoś szczególnie złośliwa, czy coś, ale ostatnimi czasy zaczynałam wątpić, czy on rzeczywiście umie grać na basie, czy ktoś go na koncertach zastępuje.
- Ooo... Ja chcę tam iść! Gustav, prowadź!
I tak właśnie skończyła się jakże fascynująca konwersacja i wszyscy przeżyli. I to dzięki mnie i... Georgowi?

- Nogi mnie bolą, nie chce mi się chodzić już... – blondynka wydęła wargi i teatralnie westchnęła rozdzierająco. – Tom, nie chce mi się chodzić. – dodała i wsadziła sobie frytkę do ust. – Toom. Nie chce mi się chodzić!... – nie doczekawszy się żadnej reakcji, zmarszczyła czoło i przełknęła frytkę. – Tooom! NIE CHCE MI...
- SŁYSZAŁEM! – zirytowanie w jego głosie rozbawiło ją do tego stopnia, że tylko cudem udało jej się nie opluć gitarzysty. Wyszczerzyła zęby i ukradła kolejną frytkę z małej torebki. – Czego ty ode mnie chcesz, ty skalana demonem babo?... – spytał zrezygnowany, a jej uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej, o ile to było w ogóle możliwe.
- No jasne, demon mnie tak zainfekował, że nie mam czucia w mięśniach i zaraz upadnę, Tom trzymaj mnie!... – zamrugała niewinnie oczami, gdy jej chłopak spojrzał na nią litościwie. Wzruszyła ramionami. – No weź mnie na barana. Co ci szkodzi?...
- Moje plecy są cenne. – oznajmił jej, jakby to była najlogiczniejsza rzecz pod słońcem. – Są tak cenne, że... ej! Co ty... – urwał, gdy blondynka chwyciła go za szyję i mając kompletnie gdzieś, co jej gitarzysta sądził na ten temat i skoczyła, natychmiast oplatając jego ciało nogami. Przywarła do jego pleców zadowolona. – Sasha, do cholery, czy ty...
- Daj mi frytkę.
Usłyszała, jak Tom strzela sobie z otwartej dłoni w czoło i zachichotała radośnie. Oh, jak ona uwielbiała się z nim tak drażnić! Co prawda znała swoje granice, ale nawet gdyby, zawsze mogła go udobruchać. A musiała przyznać, że w tym była niezła. I chyba za chwilę będzie musiała zastosować swoją tajemną taktykę.
Uniosła brwi w zaskoczeniu, gdy Tom usłużnie podsunął jej torebeczkę frytek. Niech to! Czy on miał dzisiaj jakiś dobry dzień, że jest tak nadzwyczajnie cierpliwy? Nie spodobało jej się to.
- Toooom, ale weź mi ją wsadź do uuust... – ryknęła śmiechem w duchu, mając bardziej, niż tylko nieprzyzwoite obrazki w głowie. Powinna się leczyć.
- Pfff, jeszcze czego! – mogła się założyć, że przewrócił oczami tak namiętnie, że gdyby i mógł, to by je wywrócił do góry nogami. Choć oczy nie mają nóg. Nieważne. – Co jeszcze, może...
- Przez te frytki chce mi się seksu. – przerwała i pogratulowała sobie wewnętrznie trafionego tekstu, kiedy Tom zatrzymał się gwałtownie, choć nawet nie wiedziała, dokąd idą. Bo na pewno nie w stronę „Calofornia Screamin’”. Ludzie gapili na nich z niemym wyrzutem w oczach, jakby swoim zachowaniem niszczyli psychikę małych dzieci. Ona jednak była bardziej zainteresowana tym, że dobrze zrobiła, że trzymała się Toma wystarczająco kurczowo, by nie zlecieć przez jego nagły postój, bo to mogłoby skończyć się dla niej niezbyt wesoło. – Ej no. – burknęła, kiedy niespodziewanie ruszył, zupełnie ignorując, co powiedziała. Znowu wydęła wargi. – Ej, Tom. Słyszałeś, co powiedziałam?
- No jasne, że słyszałem. Dlatego idziemy tam. – wskazał na meksykańską restaurację, a Sasha uśmiechnęła się tak radośnie, że zabolały ją policzki.


- Czy ja powinnam pytać, gdzie Georga poniosło? – zmarszczyłam czoło, wciąż trzymając się za mój biedny żołądek, któremu zrobiło się nadzwyczajnie smutno po wytrzepaniu go na wszystkie strony podczas agresywnej przejażdżki kolejką górską. Nie zwymiotowałam co prawda, ale było mi tak niemiłosiernie niedobrze, że ugh... I tak zdziwiłam się sama sobie, że w ogóle wlazłam do tego cholerstwa. Jazda do góry nogami nie była tak fajna, jak mogła się wydawać. A zaraz. Mi się w ogóle nie wydawało, że to będzie fajne! To wszystko przez Billa, który mnie tam siłą zaciągnął. Pfff, najwyżej go obrzygam i będzie miał za swoje. Co mi tam.
Nagły dźwięk telefonu, który zaczął wibrować w kieszeni torebki, zgasił mnie kompletnie. No jeszcze mi tego brakowało. Nie ma mowy! Nikt mi nie będzie bezkarnie psuć humoru w taki ładny dzień, do cholery jasnej!
- Nie odbierzesz? – ray-bany skierowały się na moją twarz, która musiała wykazywać naprawdę głębokie zdenerwowanie, bo brwi właściciela okularów uniosły się ku górze. – Co jest?
Super. Nie rozmawiałam z nim o tym i jakoś nieszczególnie chciało mi się poruszać ten temat właśnie teraz. Ale telefon dzwonił coraz głośniej, jakby chciał mi wywiercić górę i doszłam do przewrotnego wniosku, że chyba jednak powinnam coś powiedzieć.
- Matka. – odparłam, jakby to tłumaczyło wszystko. A prawda jest taka, że jemu prawdopodobnie to nie tłumaczyło nic, przecież mu nawet nie wyjaśniłam, co mnie skłoniło do przyjazdu tutaj. Zmarszczone czoło świadczyło o tym, że miałam rację. Westchnęłam. – Długa historia.
Skinął głową i ścisnął mocniej moją rękę.
- Skoro się wszyscy rozproszyli, mamy trochę czasu. – pociągnął mnie na pierwszą lepszą ławeczkę, która jakimś cudem nie była zasiedlona przez dzieci, czy ich prostackich rodziców. Telefon przestał dzwonić i zrobiło mi się trochę lepiej. – Więc dlaczego nie chcesz rozmawiać z twoją mamą? – spytał, gdy z ociąganiem klapnęłam obok niego. Ściągnął okulary i wbił we mnie skupiony wzrok, a ja nie wiem, jak to się stało, ale otworzyłam usta i zaczęłam mówić.
- Pod koniec maja napisał do mnie jakiś facet z Polski. Tomasz Jakiś-tam, który opisał mi całą swoją relację z moją matką. – przeczesałam włosy rękoma i przymknęłam powieki. – Wysłał mi też swoje zdjęcia i... emm...
- I twierdzi, że jest twoim ojcem? – podrzucił, a ja pokiwałam głową po chwili zawahania. – Sasha tylko to mi powiedziała, gdy próbowałem coś od niej wyciągnąć, bo uznała, że resztę powiesz mi sama, jeśli będziesz chciała. – dodał natychmiast, ale ja tylko wzruszyłam ramionami. Niezbyt mnie interesowało to w tym momencie. Bardziej natrętny był fakt, że nie do końca chciałam powiedzieć resztę tej historii. – Więc pokłóciłaś się z mamą o to, że zdradziła... swojego byłego męża, tak?
Objęłam się rękoma i zrobiłam głupią minę.
- On ciągle jest jej mężem. – odparłam beztrosko i wbiłam wzrok w swoje kolana. – I to w sumie nie była kłótnia, bo nie dałam jej za bardzo dojść do słowa po tym, jak się dowiedziałam tego, czego chciałam... – Boże, jak ja mam mu to powiedzieć? Przecież... Znaczy... Powiedziałam to Sashy i tak dalej, ale to była inna sytuacja, ja byłam roztrzęsiona i pierdoliłam trzy po trzy. To nie to samo co teraz... I Disneyland jakoś nie za bardzo mi się kojarzy z gadaniem o takich rzeczach.
Westchnęłam ponownie i chwilę później zostałam niemal wklejona w klatkę piersiową Billa i chociaż było mi gorąco jak cholera, zrobiło mi się dobrze. Głupek.
- Jeśli nie czujesz się gotowa, by mi o tym opowiedzieć, nie musisz nic mówić. – wymruczał mi we włosy i objął mnie mocniej. Czy ja już mówiłam, że go nienawidzę? On zawsze wyskakuje z takimi słowami i wymusza na mnie, bym jednak powiedziała mu dokładnie wszystko! Grrr!
No dobra. Zrobię to szybko.
Zamknęłam ponownie oczy, wciągnęłam upajający zapach Billa i...
- Matka zdradziła go, a gdy miałam czternaście lat on się dowiedział i się pokłócili, a potem on się zalał i mnie.... mnie... – kurwa, no wykrztuś to, do kurwy nędzy! – Mnie... z... – czułam, jak jego mięśnie zaczynają się niezdrowo napinać i zrobiło mi się gorąco i chciałam uciec, ale ja pierdolę, nie skończę w takim momencie! WYKRZTUŚ TO! – I mnie z... z-z-zgwał... cił... – mdłości, które pokrętnym sposobem zniknęły, powróciły nową falą, aż poczułam, jak robię się blada. Ja pieprzę. Powiedziałam to i zaraz się porzygam. Ramiona Billa były sztywne i nie dawały mi już bezpieczeństwa, które akurat w tym momencie chciałam poczuć bardziej, niż zawsze, a teraz on to wie... I nagle stałam się zbyt świadoma swoich blizn i tego, jak bardzo brudna byłam w przeciwieństwie do innych i zaczęło mi się kręcić w głowie i mdłości nabierały coraz większej siły i...
Dłonie Billa zaczęły miarowo pocierać moje plecy i ramiona i jego nagły ruch sprawił, że się wzdrygnęłam. Mdłości stanęły w jednym miejscu, wciąż grożąc mi eksplozją. Było mi źle. I chciało mi się płakać i już żałowałam, że cokolwiek powiedziałam.
- Natasza. – odezwał dziwnie niskim tonem. Bałam się poruszyć, choć wydawało mi się, że gdy przysunę się do niego bliżej, odczuję bezpieczeństwo, którego mi zabrakło. Kiedy ja się odsunęłam? – Natasza, to ten sukinsyn powinien się siebie brzydzić i to on powinien zostać skazany na życie w wiecznym cierpieniu, nie ty. – poczułam jego usta na głowie i nagle jego ciepło spłynęło na mnie gwałtownie i mdłości tajemniczo ustały i oh, do cholery, bezpieczeństwo spadło na mnie jak ulewa. To on przysunął się do mnie. – Jesteś piekielnie inteligentna, silna i piękna, rozumiesz? – schwytał moją twarz w dłonie i zmusił mnie, bym na niego spojrzała. Intensywność emocji, jaka wyzierała z jego oczu, uspokoiła mnie odrobinę. – On cię skrzywdził, ale spójrz na siebie. Jesteś perfekcyjna z każdą maleńką rzeczą, której u siebie nie akceptujesz. – pochylił się na mną i złożył na moim czole delikatny pocałunek. Przeszyły mnie dreszcze i ogłupiające emocje chwyciły mnie za gardło. – Kocham w tobie każdą bliznę, twoją wyniosłość, twój upór, twoją niezależność i przeświadczenie, że mogłabyś zwalczyć świat w pojedynkę i ostatnią rzeczą, której powinnaś się bać, jest to, czy to ja cię zaakceptuję. – uśmiechnął się do mnie pogodnie, a moje serce zabiło mocniej, pławiąc się w czymś dla mnie kompletnie nieznanym. Tak, jakby ktoś ze mnie zdjął ciężar, który nosiłam sama przez tyle lat. – Natasza, miałem cały rok na upewnienie się, czy robię dobrze i mimo, że każdy mi powie, że jeszcze zdążysz mi dać popalić i to będzie boleć, ja pozostanę dokładnie w tym miejscu tak długo, jak będziesz tego chciała. Bo jesteś wszystkim, czego potrzebuję i więcej. – nie mogąc znieść tego, że jeszcze chwila i rozryczę mu się prosto w twarz, wtuliłam się w niego jak w pluszaka, by się ukryć. – Więc powiedz mi, dlaczego miałabyś nie akceptować siebie, kiedy ja jestem chory na twoim punkcie?
- Bo zaraz zasmarkam ci koszulkę? – wydusiłam zdławionym głosem, próbując powstrzymać irytujące drżenie ust. Bill parsknął śmiechem.
- Możesz zasmarkać mi Diora za ponad sto dolarów. W bagażniku mam drugiego. Mówiłem ci, że masz płakać, bo chcę cię pocieszać? Mówiłem. Więc smarkaj.
- Ale wtedy będziesz chodził osyfiony przez cały Disneyland.
Bill zastygł w bezruchu i odechciało mi się płakać na rzecz duszenia się ze śmiechu. Pocieszające.
- Dobra, wstawaj. – odsunął się ode mnie i zwlókł mnie z ławeczki. – Pójdziemy tam i ogarniesz się w łazience. Tym razem nie zasmarkasz mi Diora. Możesz zrobić to w domu. – i pociągnął mnie w stronę „Cocina Cucamonga Mexican Grill” i chociaż usilnie się starałam, ryknęłam takim śmiechem, że ludzie wokół spojrzeli na mnie spod uniesionych brwi, jakbym miała nierówno pod sufitem. I najwyraźniej miałam.
- Przecież to się w głowie nie mieści, moja stopa tam nigdy więcej nie postanie! – z restauracji wypadła nagle jakaś blond włosa kobieta z dwójką dzieci, które przez pęd, jaki narzuciła ich matka, ledwo były w stanie utrzymać w rączkach torebki z frytkami. Zaraz za nią wyszła jakaś para jakoś w moim wieku, która zaśmiewała się niemal do łez.
- Ktokolwiek tam był, na pewno ma udane życie erotyczne. – parsknął wysoki brunet, a dziewczyna, którą trzymał za rękę, zachichotała, poprawiając opaskę na włosach.
- Udane życie erotyczne? – obruszyła się matka tej dwójki z frytkami. – Tosz to pewnie jakieś zwierzęta tam kopulują w tej łazience!
Spojrzeliśmy po sobie z Billem, który zrobił wybitnie idiotyczną minę.
- Nie wiem, czemu akurat mam takie skojarzenia, ale... Gdzie Tom i Sasha? Bo na „California Screamin’” ich nie było...



[i] California Screamin’ – kolejka górska, której szczyt ma 37 metrów wysokości, a same wagoniki rozpędzają się prawie do 90 km/h.

><><><><><><><><><

XDDDD