niedziela, 12 maja 2013

Epilogue

I w ten oto sposób dojechaliśmy wspólnie do końca tej opowieści. Jak zawsze mam problem z zakończeniem, bo w takich momentach zawsze myślę o czymś nowym i tym razem jest dokładnie tak samo. Opowiadanie trwało prawie półtora roku, bo pamiętam, że zaczęłam je gdzieś w październiku 2011. Myślałam, że przywiążę się do niego bardziej, ale... mm... nie wiem, czy ktokolwiek prócz mnie miał taką dziwną awersję do Nataszy. Na samym początku jej nie lubiłam za tą jej sztywność i pewnie raziło mnie to, co mam u siebie. Niemniej jednak... Nie wiem, co mam powiedzieć.
Dziękuję wszystkim, którzy przeczytali całe opowiadanie i tym, którzy zdecydowali się skomentować posty. To naprawdę wiele dla mnie znaczy :) Mam nadzieję, że kolejne opowiadanie dotrze do Was bardziej, niż te o Nataszy. Czy będę tęsknić? Pewnie nie. Już teraz mam większy entuzjazm w stosunku do tego, co piszę. Tym razem skupię się na tym, byście mieli większą awersję do Billa Psychola, niż do głównej bohaterki ^.^ Ale Natasza będzie gdzieś tam zawsze. W końcu nie pisałam tego dlatego, że ktoś mnie zmuszał i ewidentnie to był mój pomysł, by stworzyć taką postać. Mam nadzieję, że to opowiadanie jako całokształt Wam się podobało :)
Zapraszam na krótki epilog XD

><><><><><><><><><><><><

- Nie dotykaj! Jeszcze świeże, pali dłonie!
- Nie dotykaj!
- Natasza, to tylko książka! – wrzasnęła blondynka i zabrała mi z rąk mój najnowszy nabytek, który jeszcze pachniał drukarnią. Chyba się rozpłaczę. A nie, zaraz. Już to zrobiłam. Taki mały szczegół, niewiele warty.
- To nie jest tylko książka! To MOJA KSIĄŻKA! – zawarczałam niczym wilkołak i prychnęłam głośno, wyrywając jej moją pierworodną. Nikt mnie nie docenia. Po prostu nikt mnie nie docenia, do cholery. Pójdę się poszczycić sukcesem do innego domu.
Gorzej, że nikogo innego na tyle nie znam, by im mówić o tym, że wydałam książkę.
- Daj jej się pławić w swoim świecie idealnym, Sash. Tak będzie najbezpieczniej dla nas wszystkich.
Prychnęłam tak głośno, że zagłuszyłam śmiech głupiego Kaulitza i mojej pseudo-przyjaciółki przez wątpliwe „P”. Co za brak wsparcia dla początkującej pisarki! Zamiast opić to spotkanie, to oni ze mnie szydzą! Już ja to sobie zapamiętam. Szczególnie, gdy zamknę się na cztery spusty i nie otworzę drzwi. Billowi oczywiście. Jeszcze się biedak popłacze z radości, gdy mu wspomnę o tym, że ma się cieszyć z mojego sukcesu, jeśli chce mnie zobaczyć nagą.
Z naburmuszoną miną odwróciłam się na pięcie i sztywnym krokiem ruszyłam w stronę schodów na piętro.
- Nie chcę was na oczy widzieć!
- A jak ma to się do tego, że jutro lecimy do Polski do twojego taty?... – podrzucił niewinnie Bill, a moje oczy zwęziły się niebezpiecznie. Musi mi takie rzeczy wytykać, prawda? Musi?! – Oh, Natasza, noo... – zadowolony popędził w moją stronę i wkleił się w moje plecy, przez co prawie zaliczyłam glebę na schodach. Boże, co za dzieciak. Z kim ja mieszkam? Z kim ja dzielę łóżko?!... – Przecież ty mi nawet nie pozwoliłaś tego przeczytać. – poczułam jego usta na swoim barku i jęknęłam żałośnie. – I nawet nie chcesz mi powiedzieć, o czym jest i zakazujesz mi na to patrzeć tak samo jak na książkę twojej mamy.
- Spadaj. – wyburczałam i chciałam mu się wyrwać, ale jak zwykle się okazało, że był dla mnie za silny. – I tak wiem, że przeczytałeś. – dodałam mało ekspresyjnym tonem.
Przez chwilę milczał, wciąż jednak trzymając mnie w mocnym uścisku. Powinnam się już przyzwyczaić, że jego dotyk mnie koi, a jednak mimo wszystko wciąż mnie to zaskakiwało. I chyba wolałam być zaskakiwana, niż żeby jego palce przestały tak cudownie na mnie działać.
- Boże, ty masz takie humorki, że boję się nawet myśleć, co by było, gdybyś była w ciąży. – powiedział nagle, a ja poczułam, jak robi mi się gorąco. On pierwszy raz o tym wspomniał. I to akurat przy tej cholerze, Sashy. Ale on o tym wspomniał. O matko, on o tym wspomniał!
- Ej, no właśnie! Jeszcze trochę i będziesz za stara na prokreację! – usłyszałam jej blondynkowy głos i spuściłam głowę w zażenowaniu. To była jakaś kpina. My ani razu o tym nie rozmawialiśmy, a teraz ona rzuca takimi tekstami, jakby to była najbardziej naturalna rzecz pod słońcem! Znaczy... no była, ale...
Przeklinam dzień, kiedy spotkałam tę wiedźmę, arrr. Wcale nie byłam stara! Ledwie skończyłam dwadzieścia cztery lata! To ona się prokreuje za wcześnie!
- Mój mózg i tak zahacza o siedemdziesiątkę, więc się z łaski swojej odczep i doczłap się do kuchni po soczek, bo znowu odwalasz. – odpowiedziałam jej grobowym tonem i przewróciłam oczami, gdy śmiech Billa zawibrował na mojej skórze. A potem jego palce powoli prześlizgnęły się po moim brzuchu i przestałam oddychać. Poczucie bezpieczeństwa zalało mnie bez reszty i coś ścisnęło mi się w dołku na samą myśl, że po jego głowie chodziło dokładnie to samo, co po mojej.
- Natasza... My nigdy o tym nie rozmawialiśmy. – zauważył spokojnie, gdy szuranie kapci Sashy dało nam wyraźny znak, że jesteśmy na schodach sami. Choć musiałam przyznać, że to było dość dziwne miejsce na takie konwersacje. Pokiwałam głową, a potem on parsknął śmiechem. – Wiem, że to zabrzmi dość obcesowo i bezpretensjonalnie, ale co ty na to, by odwiedzić twojego tatę, a potem zrobić sobie wolne, wyjechać gdzieś na jakiś czas i zacząć produkować własną rodzinę...?


><><><><><><><><><

Jezu, za dużo się Rihanny nasłuchałam i mózg mi siada, żeby jeszcze na sam koniec powiedzieć coś mądrego.
Odsyłam do 
i dziękuję za uwagę! XD

niedziela, 5 maja 2013

The Last Scene

Drobna poprawka. Zgubiłam się gdzieś po drodze, a rozdziałów jest gdzieś koło pięćdziesięciu, a nie siedemdziesięciu. Ale z racji tego, że to i tak już się kończy, to darowałam sobie przerabianie wszystkich tytułów. Pierwszy rozdział do drugiego opowiadania dodam wieczorem, ale już teraz możecie sobie poczytać tutaj. Tak dla rozgrzewki, czy co... :D

><><><><><><><><><


Odrętwiałam.
Nagle każde wspomnienie stało się tak boleśnie wyraziste, że zrobiło mi się niedobrze. Każde uderzenie, każde złe słowo, każda rana, każda cholerna kropla krwi i rzeka łez. Wylanych na darmo. A teraz koszmar powrócił z tak pulsującym echem i owe echo stało się morderczą rzeczywistością. On mógł je skrzywdzić. I na pewno dlatego wrócił. Ale dlaczego po tylu latach ciszy? I jak nas znalazł...?
- Pamiętasz, co ci mówiłam? – spytałam szeptem, ciągle mając szeroko otwarte oczy. Moje serce wykonywało szaleńczy maraton, ale nie zapowiadało się na metę. A przynajmniej nie przez najbliższe miliard kilometrów. Dlaczego nie mogłam wyobrazić sobie, że to tylko sen? Dlaczego tak dotkliwie miałam poczucie realnego życia? – Schowałaś się?
Oliwia nie musiała nic mówić. Jej strach był paraliżujący dla mnie samej. Ale nie mogłam się temu poddać, musiałam jej pomóc za wszelką cenę. Ale co, do cholery, mogłam zrobić, kiedy mnie przy niej nie było? Jak ja mogłam ją tak po prostu zostawić bez opieki?!... Jak mogłam ją porzucić dla własnego wyidealizowanego szczęścia?! Jestem podła! Jestem pieprzoną egoistką i teraz nie tylko ja za to płacę!
- Tak. Natasza... – urwała i moje serce stanęło gdzieś w gardle, uniemożliwiając mi swobodne oddychanie.
- Oli, rozłącz się i dzwoń na policję. – rozkazałam jej gorączkowo, zeskakując z łóżka. Bill obserwował mnie ze zmarszczonym czołem, ale ja nagle straciłam odwagę, by się do niego odezwać. To wszystko było takie... Nie powinnam być tutaj, a jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że nie powinno mnie być w Sterling Heights. Więc gdzie należałam? – Szybko!
Pikanie w telefonie oznajmiło mi, że przerwała połączenie i gdy straciłam z nią kontakt, całkowicie ogłupiałam.
Stanęłam na środku pokoju z rozbieganym wzrokiem i autentycznie pierwszy raz w życiu nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Do Michigan miałam kilka tysięcy kilometrów. Jak ja... Jak...
- Natasza?...
I tak po prostu wybuchnęłam płaczem.
Przez tyle lat byłam silna i pewna tego, co mam uczynić, a gdy potrzebowałam tej siły w krytycznym momencie, ona tak po prostu znikła, rozpierzchła się we mgle. Co było ze mną nie tak? Czy to ta miłość to ze mną zrobiła? W takim razie dlaczego w ogóle ona...
Bezpieczne ramiona zacisnęły się wokół mnie i tak po prostu potok łez wsiąknął w koszulę, chociaż zdawałam sobie sprawę, że każda sekunda była na wagę złota. Powinnam była się wziąć za siebie i coś zrobić, ale...
- On wrócił. A ja tu jestem. Nie wiem, co... – urwałam, dusząc się powietrzem. Dość opornie do mnie dochodziła prawda sytuacji, w której się znalazłam. Każda jedna myśl biegła zupełnie w innym kierunku i za żadną nie mogłam nadążyć. Ale potem jedna dłoń zniknęła z moich pleców, rozległo się klikanie klawiatury telefonu i przynajmniej jedna rzecz wróciła na miejsce.
Nie straciłam siły. To Bill przejął na siebie ciężar wszystkich moich wad. Nie oczekując niczego w zamian.
- ...najbliższy lot do Detroit...

Nie do końca pamiętałam, co się działo od chwili wyjścia z pokoju. Wszystko działo się tak szybko, że obrazy przelatywały mi przed oczami, jakby były mglistymi wspomnieniami z wczesnego dzieciństwa. Pamiętałam zaniepokojoną Sashę, skupionego Toma, który odwoził nas na lotnisko. Pracownicę stojącą przy bramce, pytającą, czy wszystko w porządku. Prędkość samolotu, która wcisnęła mnie w siedzenie. Usta Billa, które składały uspokajające pocałunki na mojej głowie. Jego dłonie, które gładziły mnie miarowo. Nie wiedziałam, gdzie wtedy byłam. Chyba byłam w zbyt wielkim szoku. I strachu.
Ostatni raz panikowałam w ten sposób, gdy uciekałyśmy z mamą i Oliwią w środku nocy z domu w Polsce. Ojciec był tak pijany, że nic nie słyszał, a mimo to płakałam z przerażenia, gdy wymykałyśmy się z tego piekła. Gdzieś wewnątrz czułam żal do Billa o to, że sprawił, że stałam się tak krucha. On tego chciał i świadomie się na to zgodziłam. Chciałam odetchnąć, a prawda była taka, że nie mogłam przestać być czujna tak długo, jak ten sukinsyn żył. Byłam tym wszystkim zbyt zdezorientowana, ale mimo tego, że nie chciałam o tym myśleć, niechciane sugestie same wciskały się w mój umysł.
Wiedziałam, że tak będzie. Że związek z Billem przyniesie to ukojenie, które w najgorszym momencie obróci się przeciw mnie. Mogłam coś z tym zrobić, kiedy był jeszcze na to czas... a teraz? Czy byłabym w stanie go opuścić? Chciałam to zrobić, bo byłam wściekła. Ale potem już nie byłam zła, a świadomość, że powinnam z nim zerwać, bolała jeszcze bardziej. Bill był dla mnie zbyt dobry. Nie mogłam pozwolić na jego poświęcanie się, gdy on nic z tego nie miał. I dlaczego o tym myślałam, kiedy tam na ziemi moja ukochana siostra i mama być może walczyły o życie?...

Nie rozmawialiśmy za wiele. Nie pomyślałam o tym, że na niego ten problem też miał wpływ. Bolało mnie serce, gdy ukradkiem patrzyłam na jego zrezygnowaną i skupioną minę. Ciągle starał się mi jakoś pomóc, a ja... Nienawidziłam siebie w tamtym momencie bardziej, niż kiedykolwiek. Nie nadawałam się dla niego i przecież on doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Dlaczego więc ciągle przy mnie był? Był aż takim masochistą? Przecież nikt nie może mieć tak silnego poczucia opiekowania się inną osobą, gdy ona wbija mu za każdym razem sztylet w plecy. Nikt nie jest w stanie tego przeżyć, bo w końcu któreś dźgnięcie trafia w serce, do cholery.
Trzymał mnie za rękę, gdy wyszliśmy z samolotu. Trzymał mnie za rękę, gdy szliśmy przez lotnisko i wsiadaliśmy do taksówki. Trzymał mnie za rękę, gdy kolejny raz się rozpłakałam, gdy nikt nie odbierał ode mnie telefonów.
Był późny wieczór, gdy trafiliśmy na miejsce. Wtedy też dotarło do mnie, że jest mi cholernie zimno. Nie powinno mnie to dziwić, bo za niecały miesiąc były Święta Bożego Narodzenia, a ja miałam na sobie jesienną kurtkę, która nadawała się na Kalifornię w sam raz. A nie na Michigan.
Światła policyjne oświetlały ulicę już z daleka i zbladłam. Nie wiedziałam, jakim cudem moje serce jeszcze działało, bo już wieki nie byłam w takim stresie i strachu. Żołądek bolał mnie tak, że nie miałam na nic siły. Najchętniej skuliłabym się gdzieś w rogu i zemdlała. A najgorsze było przede mną.
Już po wyjściu z taksówki wiedziałam, że już po wszystkim. Oni już się zbierali do odjazdu. Moje ręce trzęsły się tak, że nawet skrzyżowanie ich nic nie dawało. Kręciło mi się w głowie i zbierało mi się na wymioty. I na dodatek było tak zimno, że właściwie całe moje ciało opanowały drgawki.
Nie rozumiałam ani słowa z tego, co mówił policjant. Nie byłam w stanie zapytać o cokolwiek. Nie wiedziałam, czy moja mama żyje. Czy Oliwia żyje. Mówił Bill. Ja milczałam jak zaklęta. Drzwi do mojego domu były otwarte i co chwilę ktoś wchodził do środka, a potem wychodził. Bałam się tam zajrzeć, więc stałam w miejscu, jakbym była przytwierdzona do betonu.
- Natasza? Słyszysz, co do ciebie mówię? – ciepłe dłonie zmusiły mnie, bym spojrzała na poważną twarz Billa. Między nami kłębiły się nasze oddechy, a na jego rozwichrzonych czarnych włosach dojrzałam płatki śniegu. Kiedy zaczęło padać? Byłam taka zmęczona... – Musimy jechać do szpitala. Twoja mama tam jest, ale to nic poważnego. Twoja siostra tam czeka. Natasza. – jego kciuki delikatnie starły moje łzy i nagle poczułam, jak w moje ciało zaczyna się wlewać życie. – Natasza, skarbie, proszę. Wszystko jest w porządku...
Moje oczy zapełniły się kolejną porcją łez, gdy on uśmiechnął się do mnie delikatnie. To była znak, na który nieświadomie czekałam. Jeśli on się uśmiechał, to znaczyło, że było dobrze. Było...
- A on?
Odetchnął i zagryzł wargę, przyglądając mi się w milczeniu, jakby oceniał, co powinien mi powiedzieć, a co nie. Zirytowałam się. Zasługiwałam na prawdę i nie było ważne, czy owa prawda miałaby mnie w jakikolwiek sposób skrzywdzić, czy nie.
- Groził twojej mamie, gdy policja przybyła. – powiedział powoli i odchrząknął, nie przestając ścierać moich łez z zimnych policzków. – Nie żyje.
Nagła ulga spłynęła na mnie tak silnie, że aż z wrażenia otworzyłam szerzej oczy i wciągnęłam ze świstem powietrze. Nie żyje. To znaczy, że już nigdy więcej nie ujrzę jego twarzy, ani nie będę się go bać. Nie żyje. To znaczy, że już nikt nam nie będzie groził i wreszcie przestaną mnie nawiedzać wątpliwości, ból i panika. Już nigdy nie będę się bać, że on wróci i znowu zrobi mi krzywdę.
- Nie żyje? – upewniłam się, mrugając oczami. Nie rozumiałam, dlaczego, ale czułam się... kurewsko zadowolona. Pokiwał głową, a ja parsknęłam śmiechem, nie zwracając większej uwagi na policjanta, który patrzył na mnie dziwnie. – Nie żyje! – a potem rzuciłam się na Billa, przyklejając się do jego ciepłego ciała, śmiejąc się jak popieprzona. To był zdecydowanie najlepszy prezent pod słońcem. Nieważne że przed Świętami. I nieważne, że wyglądałam i zachowywałam się jak wariatka. To wszystko było już nieważne.

Pędziłam przez szpital jak szalona. Tak, że Bill ledwo za mną nadążał, choć to on miał dłuższe nogi. Ale tuż przed salą, w której znajdowała się moja mama, zatrzymałam się gwałtownie. Nie widziałam jej ponad pół roku, nie odzywałam się do niej, a teraz... Zdałam sobie sprawę, że jej wybaczyłam. Że to nie było ważne, co zrobiła w przeszłości. Ważne było to, jak mnie traktowała przez cały ten czas, kiedy żyłyśmy bez tego człowieka. Było mi tak obrzydliwie lekko na sercu, że ciągle chciało mi się płakać.
- Po prostu tam wejdź. – rzucił Kaulitz i wepchnął mnie do środka bez zbędnych ceregieli. Spojrzałam na niego nieprzytomnie znad ramienia i coś ścisnęło mi się w dołku na widok jego miny. I nagle przypomniało mi się każde rzucone słowo podczas naszej kłótni i mój żołądek znów dał o sobie znać. Ale nie zdążyłam się cofnąć, by go przeprosić, bo nagły pisk skutecznie odwrócił moją uwagę.
- Oli. – wyszeptałam i moja mała dziewczynka ubrana w czerwony t-shirt i jasne rurki wczepiła się we mnie niczym rzep i zrobiło mi się tak po prostu dobrze. Tak cholernie dobrze. Tak wspaniale. Chłonęłam od niej ufność, która dziwnym sposobem dawała mi więcej energii. Może właśnie o to chodziło w posiadaniu rodziny. Może po prostu każde uczucie działało w obie strony i dzięki temu każda strona była nimi równomiernie wypełniona po brzegi ... Jak ja i Bill.
Odsunęłam się na chwilę, by na niego spojrzeć, ale jego już tam nie było. Mętlik powrócił z niemal zdwojoną siłą.
- Jak się czujesz?... – spytałam, chwilę później ogarniając, że jestem w tym samym pomieszczeniu, co moja matka i że ona jest przytomna i patrzy na mnie z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Czy to jest twój boyfriend?!
Mimowolnie parsknęłam śmiechem, nie wierząc, że właśnie to ją w obecnym momencie interesowało. Poczochrałam ją po czarnych włosach, a ta pisnęła oburzona.
- A co? Chcesz go poznać?
Jesteście w stanie uwierzyć, że po moich słowach ona odczepiła się ode mnie i z piskiem wyleciała na korytarz, rozejrzała się czujnie i pobiegła w prawo, zupełnie mnie ignorując?
Ja też nie.
Zastanawiałam się, czy nie powinnam za nią pójść i jakoś ją wytłumaczyć za jej zachowanie, ale po chwili namysłu dałam sobie spokój. Ona i tak była zbyt uparta, by zrezygnować.
Westchnęłam, kręcąc głową i mój wzrok automatycznie przeniósł się na łóżko szpitalne, na którym leżała moja mama. A jej piękna twarz znów była cała w siniakach. Ból ścisnął mnie za serce i pod moimi powiekami znów zebrały się łzy. Chciałam coś powiedzieć, cokolwiek. Ale ona wyciągnęła ręce w moją stronę jak gdyby nigdy nic i kolejny raz tego dnia się rozpłakałam, wtulając się w jej ciało.
- Przepraszam za to, że cię tak skrzywdziłam, Natasza. – powiedziała zdławionym głosem, tuląc mnie do siebie tak, jak to tylko mama potrafiła. Dopiero teraz doszło do mnie, jak bardzo za nią tęskniłam przez ten cały czas i jak bardzo brakowało mi rozmów z nią. Jak bardzo brakowało mi mamy. – Przepraszam, że ci nie powiedziałam i przepraszam, że mu powiedziałam i...
- Przestań. – wymamrotałam w jej koszulę szpitalną, lgnąc do jej dotyku. – Niczego nie zmienisz. Jest dobrze. Nie masz za co przepraszać, to ja zachowałam się jak dzieciak.
- Nie, to ja...
- Jeżeli mamy zamiar kontynuować to bezsensowne przepraszanie, to lepiej się zamknijmy. – burknęłam, a ona roześmiała się głośno. Boże, tak. Może jednak istniałeś, skoro zabrałeś z tego świata tego człowieka i nie zrobiłeś krzywdy mojej mamie i siostrze. Może jednak...
- A ten wysoki pan, za którym pobiegła Oli?
No tak. I pozostał ostatni problem.
- Ten wysoki pan to Bill i pokłóciłam się z nim, zanim dostałam od małej telefon. W obecnym momencie nie wiemy, na czym stoimy. – odpowiedziałam cicho, wciąż znajdując się w pozycji siedząco-leżącej, by być jak najbliżej źródła ukojenia. To było takie dziwne, że byłam w stanie odczuć to wszystko tak silnie.
- To może powinnaś z nim porozmawiać, skoro już wiesz, że żyjemy? – moja mama siłą odsunęła mnie od siebie i spojrzałam na nią zaskoczona. – Jakim cudem się dostałaś tutaj tak szybko?
Wzruszyłam ramionami.
- Bill zachował zimną krew, bo ja nie pamiętam. Spanikowałam...
Uśmiechnęła się ponownie.
- Zaraz po kłótni? Idź z nim porozmawiać i powiedz Oli, żeby tu przyszła. – trzepnęła mnie delikatnie w ramię i przewróciła oczami, gdy posłałam jej oburzone spojrzenie. – A potem tu wrócicie, bo muszę poznać człowieka, który jest odpowiedzialny za to, że moja córka opływa w uczucia. – trzepnęła mnie jeszcze raz, tym razem ponaglająco, więc westchnęłam tylko rozdzierająco i wstałam z łóżka, mamrocząc pod nosem, jaka ona jest niewdzięczna. A tak prawdę powiedziawszy, to bałam się spojrzeć mu teraz w twarz po tym wszystkim, co powiedziałam. Po tym, jak wrzeszczałam, że go nie potrzebuję i że przez niego cierpię i że nie chcę go na oczy widzieć. I po tych epitetach, których użyłam, by go obrazić. Co we mnie wtedy wstąpiło...?
Z oporem wyszłam na korytarz, niemal natychmiast dostrzegając tak ważną dla mnie dwójkę. Bill kucał przy ścianie i rozmawiał o czymś z Oli, której śmiech słyszałam głośno i wyraźnie. Jej dłonie mierzwiły jego wilgotne od śniegu włosy i ogarnęła mnie jakaś dziwna czułość.
Jego ciało stężało, gdy tylko mnie zauważył, a moje serce ponownie zaczęło się rozpędzać do niebezpiecznej szybkości. Może po prostu powinnam była przyzwyczaić się do tego, że życie z nim nigdy nie będzie łatwe? Może wtedy byłoby... lepiej? A może powinnam uznać niepowodzenie za lekcję, dzięki której w przyszłości nie popełnię tego samego błędu?
Wiedziałam jedno. Za nic na świecie nie chciałam tracić tego mężczyzny.
- Oliwia, mama cię woła. – rzuciłam głucho, nie odwracając wzroku od oczu Billa, który powoli podniósł się z podłogi. Nie zwróciłam nawet uwagi na to, co mówiła Oli. Wiedziałam tylko, że poszła. A ja miałam misję do zrobienia.
Stanęłam przed brunetem, próbując opanować chęć skrycia się za skrzyżowanymi ramionami. Patrzyliśmy na siebie w ciszy, a ja nie miałam pojęcia, od czego zacząć i co w ogóle powiedzieć. Było mi ciężko. A w jego oczach widziałam, że jemu wcale nie było łatwiej.
- Chciałabyś tu zostać...? – spytał cicho, nie przerywając intensywnego kontaktu wzrokowego. Boże, ja chciałam po prostu przytulić się do niego i zapomnieć. Ledno panowałam nad łzami, które notorycznie cisnęły mi się do oczu.
Potrząsnęłam głową.
- Chcę być z tobą. – odparłam. To było dla mnie za trudne. Nie umiałam mówić o tym, co czuję, ale on ode mnie tego wymagał. Po tym wszystkim, co razem przeżyliśmy, ja... powinnam. – Jestem egoistyczna, a na dodatek boję się zostać sama. I myślałam, że powinnam odejść, bo tak byłoby łatwiej, ale wcale by tak nie było, ale ja w dalszym ciągu biorę, a nic nie daję w zamian. Jestem zła i zepsuta i cię ranię i... – urwałam, gdy Bill chwycił mnie za kark i przyciągnął do siebie, by wpić się w moje usta. Zrobiło mi się gorąco i zadygotałam, czując napór jego warg na swoich. On doskonale wiedział, jak mnie rozproszyć i tym razem znowu udało mu się to bezbłędnie. I miałam gdzieś, że pewnie czuł ode mnie tęsknotę. Po prostu...
- Dajesz mi siebie, do cholery. – wydyszał pomiędzy moje wargi. – Myślisz, że to za mało? I dlaczego mi o niczym nie mówisz? Wolisz się kłócić czy co? Pamiętasz w ogóle, co ty sobie wytatuowałaś? Jesteś niemożliwa. Gdybym mógł, to bym ci przy ludziach dupę przetrzepał za dziecinne zachowanie. – mamrotał, a ja nagle parsknęłam śmiechem, chociaż on zdawał się tego nie ogarniać, tak bardzo był zaangażowany w dawanie mi opieprzu. – Co za paranoja. Ja nawet nie wiedziałem, co mam sądzić o twoim zachowaniu, ty tylko ciągle się burzyłaś i... Nie mogłaś powiedzieć? My zawsze tyle czasu spędzamy w studio, a nikt nigdy nie... mogłaś powiedzieć, do cholery i nie byłoby tylu kłopotów, no! Wracałbym częściej i... jak wrócimy do domu, to zdecydowanie przetrzepię ci dupę i wszystko sobie wyjaśnimy raz a dobrze.
- Nie w odwrotnej kolejności? Z uwzględnieniem braku trzepania dupy...?
- Właśnie dokładnie w tej kolejności, uparta kobieto, która sobie wmawia więcej, niż jest w rzeczywistości. Kiedyś mnie zabijesz. – i z powrotem wpadłam w wir szalonych pocałunków, którymi mnie obdarował tak, że nawet nie zauważyłam, kiedy zderzyłam się ze ścianą. Ale było mi wszystko jedno. Wreszcie wróciłam do domu. I musiałam haniebnie przyznać, że to niewiele miało wspólnego z mamą. – I chyba kpisz, że po tak długim czasie, kiedy próbowałem do ciebie dotrzeć, teraz tak po prostu odpuszczę. Kocham cię, Natasza, rozumiesz? A kiedy Bill Kaulitz kocha, nigdy nie odpuszcza.
- Przepraszam. – powiedziałam wolno i wyraźnie. Faktycznie przereagowywałam. Ani Chloe, ani Sasha tak nie odwalały jak ja. – Mówiłam, że jestem trudna...
- Nie jesteś trudna. Jesteś idealna. I jesteś moja. A teraz milcz i prowadź mnie do swojej mamy, żebym mógł jej zaimponować swoją osobowością i żeby się nie martwiła, że mieszkasz u jakiegoś psychopaty.
- Ona i tak cię przejrzy.
Posłał mi mroczne spojrzenie, a ja zachichotałam łobuzersko. No co? Taka była prawda, ona zawsze widziała to, co znajdowało się pod powierzchnią. Jeszcze do dziś pamiętam, jak Chloe próbowała być miła i ułożona w jej obecności. Choć wtedy to nawet ja widziałam, że jest beznadziejną aktorką. Szczególnie po „oh! Upuściłam kubeczek i się potłukł! Cóż ja biedna teraz pocznę?! Jestem tak źle wychowana, że moi rodzice nigdy nie powinni byli mnie wypuścić z klatki!”. Ale to taki drobny szczegół. Przecież ona jest naprawdę dobrze wychowana...
Zerknęłam kątem oka na Billa, gdy wchodziliśmy razem do pokoju szpitalnego mamy i jakimś pokrętnym sposobem rozluźniłam się do granic możliwości. Jakim cudem on był tak opanowany i przy tym emanował taką pewnością siebie? Po prostu wszedł do środka i roztoczył wokół siebie tę aurę, która zawsze przyciągała do niego tabun ludzi i to zadziałało. Jak zwykle. A ja stałam z boku i wygrzewałam się w promieniach.
I tego dnia zrozumiałam, że to nieważne, czy miałam problemy, czy byłam gorsza w swoim mniemaniu, bo tu nigdy nie chodziło o jakieś zawody, wyścigi. Bill kiedyś powiedział, że za każdym razem, gdy któreś się przewróci, to drugie się cofnie, by pomóc.  Zawsze poczeka. I to zawsze działało naturalnie – tak jak oddychanie.
- Zarumieniłabym się, gdybym nie była taka stara! – usłyszałam moją mamę i strzeliłam sobie z otwartej dłoni w czoło.

><><><><><><><><

Mam nadzieję, że się podobało, bo sama nie jestem pewna, czy udało mi się to napisać w taki sposób, jak to widziałam. I jakimś cudem ten rozdział sprawił, że sama zatęskniłam za ramionami mojej matki o_O Bije mi.
Do zobaczenia w Epilogu i w rozdziale pierwszym na Dont-Pick-Me!

piątek, 3 maja 2013

"Don't pick me"

Nowy blog ruszył! Tak naprawdę, to nie dałam znaku, że to opowiadanie dobiega już końca, bo sama dopiero przedwczoraj ogarnęłam, że już tylko kilka chwil dzieli nas od zakończenia historii z Nataszą i Billem the Bi xD Ale może to i dobrze. Wydaje mi się, że mój umysł znowu przeskoczył na inną wizję i już ciężko mi współpracować z Nataszą. Tym bardziej, że cholera drastycznie się zmieniła. Głupi Bill.

Tak czy siak, zapraszam na Prolog do mojego nowego opowiadania, które ma bardzo oczywistą fabułę, ale tak mi się to cholernie podoba, że nie mogłam tego porzucić. Więc no, zapraszam!



niedziela, 28 kwietnia 2013

Scene LXXI

Właśnie do mnie dotarło, że mam już 71 rozdziałów. I nie wiem, co powinnam o tym sądzić. I nie wiem, co mam sądzić o tym rozdziale, bo jest taki trochę... Taki trochę dziwny. Nie wiem, same oceńcie.

><><><><><><><><

Dziura w głowie. Czuję się tak, jakby ktoś mi przyłożył czymś ciężkim i przez to sprawił, że straciłam pamięć. To w sumie mogło się zdarzyć, prawda? Gdzieś w międzyczasie, gdy łaziliśmy po jakichś klubach... Zaraz, czy to mi się śniło, czy my byliśmy w gejowskim klubie...?! Boże, jak ja nienawidzę pomysłów tego cholernego człowieka, na którym teraz zdycham!
Co my robimy w więzieniu?! WSZYSCY?! No ja bym zrozumiała, gdyby znalazł się tam Georg. Albo chociaż Chloe. Albo wszyscy, tylko nie ja! Myśl! Myśl, co żeś zrobiła, ty antyspołeczna, niepijąca imitacjo człowieka! Myśl, Natasza!
Przypuszczam, że prędzej bym się porzygała, niż znalazła odpowiedź w pulsującej bólem głowie. Mój mózg się na nic nie przyda. Trzeba się dopytać innych. I to na pewno nie Sashę, która miała pod nogami kałużę wymiocin, którzy mili funkcjonariusze nie sprzątnęli. Ja tego nie tknę. Po moim trupie.
I nie mogli znaleźć większej celi, prawda? Musieli nas wrzucić do małej klitki z dwoma ławkami, na której byliśmy ściśnięci jak sardynki, przez co Georg leżał na podłodze, a Chloe sukcesywnie zbliżała się do tego samego przez rozwalenie się Gustava na połowie ławki. I że też akurat ja musiałam siedzieć między martwym Kaulitzem, a Sashą, która zasmrodziła mi mózg resztkami... co to, do cholery, było? Czy ona połknęła te krewetki w całości?
A może to nie były krewetki...?
- Bill...? – szturchnęłam lekko moją poduszkę, która na początku nawet nie drgnęła. Nie miałam siły go bić, ale jeśli mnie do tego zmusi, stoczy na podłogę z takim hukiem, że wszyscy się obudzą, przysięgam. – Bill, budź się, śpiąca królewno! – co prawda mogłam zrobić to innym sposobem, ale... nie. Wszyscy wyglądali nieświeżo i on nie był wyjątkiem. Nie. Nie tknę go w ten sposób. Nie ma mowy. – Bill, do kur...
Jego ręka natychmiast poleciała do jego ust i nagle zbladł, jeszcze zanim w ogóle otworzył oczy. No świetnie. Cudownie, do cholery!
Zdążyłam dźwignąć się na nogi i susem przeskoczyć nad rzygami Sashy, gdy na podłodze pojawiła się kolejna mozaika żołądkowa, tym razem pochodząca od samego Kaulitza. Po prostu...
Fuj.
Westchnęłam głęboko i próbując opanować mdłości, przytknęłam twarz do krat.
- Halo...? Może ktoś tu przyjść, zanim utopimy się w śmierdzących rzygach, a wy będziecie mieć więcej sprzątania, niż to w ogóle warte...? Bo chyba mamy tu apokalipsę, czy co... – wyrzuciłam pomiędzy prętami, choć w ogóle nikogo nie widziałam. Po prostu beżowe ściany i ten telefon do przyjaciela. I cela naprzeciw, gdzie siedział jakiś brodaty mężczyzna skuty kajdankami, który przyglądał mi się bacznie.
- Co tam, maleńka...?
- Spieprzaj, dziadu. – warknęłam, mrużąc oczy. Świetnie. Nawet nie mogłam go poszczuć moim facetem, bo on wolał wypluwać sobie flaki, zamiast chronić swoją kobietę.
Więzień (czy to znaczy, że ja też nim jestem...?!) spojrzał na mnie mniej przychylnie, niż przed chwilą, ale nie zdążył nic powiedzieć, bo w korytarzu pojawił się policjant i westchnęłam z ulgą. Gorzej, że ten uroczy funkcjonariusz, który miał na oko trzydzieści pięć lat i był większy, niż Gustav i Georg razem wzięci, wcale nie wyglądał na przychylnego.
- Już wam lepiej? – spytał niemal ironicznie, a ja z całej swojej wewnętrznej siły zmusiłam się, by nie zacząć pyskować. Trzeba było to załatwić inaczej. Wolałam zajmować się tymi trupami w domu, a nie w miejscu praktycznie publicznym. Spojrzałam na ciemnowłosego policjanta z rezygnacją, zastanawiając się, czy wyglądam jak gówno. Bo istotnie tak się czułam. A to mi na pewno w niczym nie pomagało.
- Dzień dobry. Choć nie wiem, która godzina. – powiedziałam na wstępie, a ten zerknął na zegarek na nadgarstku. Gdy usłyszałam „czternasta czterdzieści pięć”, moja rezygnacja osiągnęła apogeum. Większość jest teraz raczej nieżywa, więc sama zadam sobie pytanie. Dlaczego nie imprezuję i nie piję? WŁAŚNIE DLATEGO! – Wie pan, dlaczego tutaj jesteśmy, prawda?... – zaryzykowałam, a on skrzyżował ręce na swojej wielkiej klatce piersiowej. Ile godzin dziennie on ćwiczy, do jasnej cholery? Sto?

- Sam was tutaj przywoziłem. – odparł, a ja opanowałam chęć przywalenia czołem w pręty. Czy każdy funkcjonariusz jest taki rozmowny? W takim razie się nie dziwię, że nie można się z nimi dogadać.
- Więc w takim razie wie pan, co musimy zrobić, by się stąd dzisiaj wydostać? – odwróciłam się i przeleciałam wzrokiem moich domowników. – A właściwie to już teraz, zanim wszyscy tutaj umrą. – bąknęłam, przecierając dłońmi policzki.
- W nocy nie byłaś taka rzeczowa jak teraz.
- Widzi pan, właśnie dlatego nie piję. Z reguły.
- I dlatego postanowiłaś zaszaleć z całą grupą i porządnie się ujarać ziołem, rozumiem.
Znieruchomiałam. No dobra. Ktoś (pewnie mój genialny Kaulitz) wpadł na wybitnie popieprzony... zaraz. Nie będę się wdawać w takie idiotyczne gadki. Nie z policjantem!
- Proszę pana. – wzdrygnęłam się na widok wymiocin i z powrotem odwróciłam się do funkcjonariusza z pewną dozą irytacji. – Powie mi pan dokładnie co zrobiliśmy i ile mamy tu być, a ten, co zarzygał połowę podłogi, zapłaci. Albo jego brat, jak postanowi zbudzić się ze snu zimowego. Albo ktokolwiek, tylko powie mi pan, za co tu siedzimy, okej?
Z szelmowskim uśmiechem oparł się o kraty kilkanaście centymetrów ode mnie, wciąż mając skrzyżowane ręce. No pan i władca za pięć centów. Myśli sobie, że jak trzyma klucz do naszej wolności, to może robić, co mu się żywnie podoba. Normalnie Bill Kaulitz w biednej i brzydkiej wersji.
- Sądzisz, że zostaniecie dzisiaj wypuszczeni?
- A czy któreś z nas kogoś obrabowało, zgwałciło, zabiło, czy porwało? Te trupy tam? – wskazałam ręką za siebie. – Ja nie mam do tego zapędów, więc niczego takiego na pewno nie zrobiłam. Jedyne, co mogło się zdarzyć to picie w miejscu publicznym, ćpanie albo... albo seks na środku ulicy. – wzruszyłam ramionami. – Jeśli komuś coś by mogło stanąć w takim stanie. – dodałam z głupią miną. Jestem fenomenalna. Jeszcze kilka miesięcy temu robiłam się czerwona na myśl o nagim Billu, a teraz mówię o takich rzeczach obcemu człowiekowi. Mężczyźnie na dodatek. Moja matka byłaby ze mnie dumna. Aż uśmiechnęłam się szeroko na tę wizję.
- Stanęło. – odparł, lustrując mnie nagle. Zmarszczyłam czoło. – Co chyba powinnaś uznać za coś całkiem naturalnego, jeśli biegałyście niemal nago pewnie we wszystkich fontannach w Beverly Hills.
A co my robiliśmy w Beverly Hills? I jak my się tam dostaliśmy?
- Nie, zaraz! Ja nie mam zamiaru z panem rozmawiać o takich rzeczach. Chcę wiedzieć, co musimy zrobić, by wyjść. – dodałam stanowczo, nie wierząc, że naprawdę prowadzę taką konwersację z policjantem. To jakiś absurd. – Może pan się podzielić tą informacją, czy jednak woli pan poczekać jeszcze trochę, aż nawet w pana klitce będzie śmierdzieć rzygami?
Zerknął mimowolnie na posadzkę i skrzywił się mocno. To jakoś mnie nieszczególnie zdziwiło. Sama brzydziłam się tam spojrzeć. Przestąpiłam niecierpliwie z nogi na nogę i przyszło mi do głowy, że jak na fakt, że mam ochotę zarzucić jeszcze jedną kałużą do kolekcji i, że wszystko mnie napieprza, to trzymam się naprawdę nieźle. Powiedziałabym nawet, że jestem zaskakująco fantastyczna.
Podrapał się po kilkudniowym zaroście i westchnął poddańczo.
- W porządku. Obudź ich jakoś tak, żeby opanowali swoje... odruchy wymiotne i zaraz się zajmiemy wszystkimi papierkami.

Większość była w całkiem znośnym stanie. Chloe nie do końca wytrzeźwiała, więc co i rusz rechotała się jak głupia z całej tej sytuacji, natomiast Gustav był kompletnie nieprzytomny. Znaczy... no miał otwarte oczy. Ale po prostu... skamieniał, że tak to ujmę. Jak gargulec. Tom był kontaktowy i zdaje się, że chyba najwięcej pamiętał, bo bredził coś o jakichś zdjęciach przy fontannie, a to chyba miało coś wspólnego z całym zajściem. Ignorowałam większość, tym bardziej, że Sasha i Georg byli trochę dobici bólem, ale nie sprawiali problemów. Oczywiście w przeciwieństwie do Billa Kaulitza, który zalał się w trupa i zatruł się alkoholem. Pozdrowienia dla tego pana. Nie powiem, że ja byłam święta, czy cokolwiek, ale mimo wszystko ja byłam w idealnej formie w porównaniu do niego. No ale nieważne. Grunt, że zarzygał taksówkę, a przy tym był tak kontaktowy, że przez ponad połowę drogi powrotnej do domu był taki trochę... blady, spocony i martwy. Współczuję kierowcy, bo nie dość, że jego auto zostało kompletnie zasyfione, to na dodatek wszyscy śmierdzieliśmy tak, jakbyśmy urwali się z jakiejś meliny. I naprawdę miałam nadzieję, że nie trafimy do żadnych gazet, bo to, czym sobą reprezentowaliśmy, było jednym wielkim gównem.
Jakoś dotarliśmy do naszej wielkiej chałupy i wszyscy automatycznie rozpierzchli się do swoich pokoi. Prócz mnie i Toma, bo postanowiliśmy pomóc biedaczynie, która konała na wszystkich frontach i gdyby nie wsparcie brata, prawdopodobnie zostałaby w taksówce i tam zdechła.
Zaprowadziliśmy Billa do jego pokoju, gdzie chlusnął na wejściu kolejną porcją wymiocin i jęknęłam błagalnie.
- Jak tak dalej pójdzie, to wyląduje w szpitalu. – wymamrotałam, niemal sapiąc z wysiłku, gdy wreszcie ulokowaliśmy go na łóżku No lekki to on nie był, a wcale nie chciał współpracować. – Trzeba go jakoś...
- Ja tu posprzątam i go przebiorę, a ty idź, weź prysznic i... no wiesz, nie mówię tego, żeby...
- Taa. – przerwałam Tomowi machnięciem ręki. – Za piętnaście minut będę z powrotem z wodą dla niego. – dodałam i zgrabnie przeskoczyłam kolejny dowód zgonu przy drzwiach.
Czy ja już mówiłam, że picie to zło? Szczególnie, kiedy nie zna się umiaru?

To się nazywa relaks po imprezie. Siedziałam na fotelu przy łóżku Billa, kiedy ten leżał tam przykryty trzema kocami. Między nami stała miska świadcząca o zatruciu. A książka w moich rękach świadczyła o tym, że było już po północy i nie chciałam zasnąć. Może i gadałam trzy po trzy, że to idiota, ale mimo wszystko się martwiłam, że gdzieś przez przypadek może się odwrócić nie tak jak trzeba i zadławi się wymiocinami albo gdzieś w międzyczasie zapadnie w śpiączkę, czy się odwodni, czy zamarznie, czy cholera wie co. A bo to wiadomo w jego przypadku? Leżało to to teraz i mimo, że jego oddech z powrotem stał się regularny i jego twarz nie była już trupio blada, ja nie potrafiłam się skupić na tym, co czytam. I nawet nie mogłam się skupić na tym, że byłam głodna i trochę jednak mnie jeszcze mdliło. I miałam nawet wyrzuty sumienia, że nie zawsze pozwalałam mu spać, bym mogła mu podać szklankę z wodą. A to, co było w tym najbardziej popieprzone to to, że ja tak naprawdę chciałam się nim troszczyć. To była dla mnie całkowicie naturalna czynność, bo zawsze otaczałam opieką Oliwię. I mimo, że musiałam sprzątać te resztki z jego żołądka, co doprowadzało mnie do niezłych zawirowań przed oczami, czułam się szczęśliwa i potrzebna. Jaka ja jestem mało wymagająca...
Zapomniałam nawet, że bolała mnie głowa. Autentycznie każdy nerw był nastawiony na Billa i drgałam niespokojnie za każdym razem, gdy tylko się poruszał przez sen. Ale na szczęście nic poważnego się nie działo.
- Natasza...? – usłyszałam nagle i natychmiast zatrzasnęłam książkę, podnosząc znad niej wzrok.Bill nawet nie miał otwartych oczu i nie zmienił swojej pozycji ani na centymetr. A przynajmniej tak wyglądał.
- Chcesz pić? – spytałam, przesuwając się na krawędź fotela, a on westchnął i powoli uchylił powieki, lokalizując mój głos. Ściemniłam lampkę nocną, by nie raziła go po oczach.
- Wydaje mi się, że jeśli teraz się napiję, to ją zaraz wyrzygam, więc lepiej nie. – odparł ochryple. Niezbyt mnie zdziwiło. Jakim cudem kwas, który w kółko przemieszczał się przez jego przełyk, nie wyżarł mu mózgu, to nie miałam zielonego pojęcia. – Która godzina?
Chwyciłam za telefon leżący na szafce nocnej i spojrzałam na wyświetlacz.
- Zaraz pierwsza. Spróbuj jeszcze trochę pospać, co?
- A czemu ty nie śpisz? – zapytał, nie przestając przewiercać mnie swoimi brązowymi tęczówkami. Zrobiło mi się ciepło wokół serca i stara Natasza pewnie chlasnęłaby się z otwartej dłoni w twarz, byle na niego nie patrzeć.
- Nie zasnę, póki się nie upewnię, że nie padniesz.
- Chodź do mnie.
Zmarszczyłam czoło, patrząc na niego spod uniesionej brwi.
- Jesteś ledwo żywy, muszę...
- Chodź do mnie.
- Bill, jestem zaraz obok. Jak się położę obok ciebie, to zasnę. A ja nie mogę zasnąć, póki ty nie będziesz w porządku, jasne? Śpij. – pogładziłam go policzku, a on przymknął powieki. – Dokładnie tak. Jak już będziesz zdrowy, wtedy przyjdę.
Nic więcej nie odpowiedział, a chwilę później jego równomierny oddech sam dał znać, że Bill z powrotem zasnął i napięcie w moim ciele zelżało. Pewnie jeszcze trochę i by mnie przekonał, a potem ja bym zasnęła i co? A jakby on wtedy coś sobie zrobił, czy cokolwiek... nie. To nie był dobry pomysł.
Westchnęłam bezgłośnie i powróciłam do lektury i tak nie wiedząc, o czym ona była.

To nie była dla mnie nowość. To całe czuwanie. Prawdę powiedziawszy, przez dłuższy czas to była dla mnie norma. Nie pamiętam, jakim cudem byłam w stanie skupić się na nauce, by zdawać do następnych klas z czerwonym paskiem. Pamiętam za to dokładnie, jak leżałam w łóżku z szeroko otwartymi oczyma i z mocno bijącym sercem w panice, by ten człowiek nie wszedł do mojego pokoju i nie zrobił mi krzywdy. A w tym samym czasie nasłuchiwałam, czy ten człowiek nie robił krzywdy mojej matce. Albo Oliwii.
Ale tym razem było inaczej. Nie obawiałam się o siebie. I o Billa też nie. To nie był strach. To była zwykła, naturalna troska. I chociaż chciało mi się spać i czułam, że moje oczy są podpuchnięte, szłam w zaparte i po prostu nie spałam. Oddech Billa mnie uspokajał i było w tym coś dziwnego, że ciemność i cała ta sytuacja mnie koiła. Chociaż z drugiej strony, to przecież ja nigdy nie kwalifikowałam się do osób, które są w pełni normalne.
Usłyszałam jakieś mamrotanie po niemiecku i moja książka wylądowała z powrotem na kolanach. Kaulitzowy geniusz właśnie się odkrywał, a jego policzki były zabarwione na różowo. No proszę. W końcu zrobiło mu się za ciepło.
- Chce mi się pić, ale się napiję, jeśli się położysz. – oznajmił mi głosem nie znoszącym sprzeciwu, a ja przewróciłam oczami.
- Nie wykorzystuj moich słabości przeciwko mnie. – prychnęłam i chwyciwszy szklankę z zimną wodą, kucnęłam przy łóżku, by podstawić ją pod nos Billowi. – Pij i przestań narzekać. – dodałam, ignorując kompletnie jego śmieszne rozkazy.
- Nie. Chcę, żebyś...
- Bill, przestań się zachowywać jak dzieciak. Nie zasnę, więc przestań mnie denerwować. Pij.
- Jestem chory, więc...
- Najwyraźniej taki chory nie jesteś, skoro się zaczynasz buntować. – wyburczałam pod nosem, a na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech.
- Więc skoro nie jestem taki chory, to możesz się położyć.
Nie wierzę. Po prostu nie wierzę.
- To jakaś kpina. – zaczęłam zrzędzić, podnosząc się z podłogi, by z głośnym jękiem rezygnacji wspiąć się na jego łóżko. – Zadowolony? Pij to, do cholery, i idź spać. – podstawiłam mu pod dziób szklankę, a on zadowolony ją chwycił, by duszkiem wypić wszystko do dna. Przynajmniej widać poprawę. Co w sumie nie powinno być takie zaskakujące, bo było już chyba po piątej, skoro za zasłonami było już całkiem jasno.
- Taka mała dygresja. Czemu masz opatrunek koło lewej piersi? – spytał, a ja poczułam, że zaczyna mi się robić ciepło. Choć nie do końca powinno, bo jestem w stu procentach pewna, że to nie był mój pomysł. Odstawiłam jego szklankę na stół i położyłam się na miękkich poduszkach, nagle odczuwając potężne zmęczenie. W sumie byłam na nogach już naprawdę długo. I nie wiedziałam, ile spałam w tej celi.
- Z tego samego powodu, dla którego ty masz opatrunek na lewym ramieniu. – odparłam, zamykając oczy. Może jednak powinnam się trochę przespać... Chociażby tę godzinkę albo dwie...
Czemu ja się, do cholery, nie przejmowałam tym, że mam tatuaż?!
Ziewnęłam.
- Czy ty mi właśnie próbujesz powiedzieć... Co masz?
- „Whatever it is, whatever it takes” - wymamrotałam, układając się wygodnie.
Nie otwierałam oczu, ale czułam, że się uśmiecha, a to sprawiło, że i ja się uśmiechnęłam i z lekkością oddałam się objęciom Morfeusza.

W gazetach i w internecie ukazały się nasze zdjęcia akurat spod klubu dla gejów. Nie twierdzę, że to złe, bo lepsze to, niż zdjęcia spod więzienia, ale sądzę, że lepiej by było, jakby żadne zdjęcia się jednak nigdzie nie znalazły. Tym bardziej, że mimo wszystko takie rzeczy szkodzą wizerunkowi. Znaczy... w ich przypadku gejowski klub raczej nie zaszkodził, więc...
Tak czy siak, szybko przeszliśmy nad tym do porządku dziennego. Z resztą i tak miałam ważniejsze rzeczy na głowie jak rozpoczęcie nauki na nowej uczelni. Szczerze powiedziawszy, nie przeżywałam tego tak jak dziewczyny, bo ja zdawałam sobie sprawę, że nie muszę być powszechnie lubiana i akceptowana, by się zaklimatyzować. Wystarczyły mi Chloe i Sasha jak zawsze.
Gdzieś wtedy zaczęły się nieudogodnienia. Załoga TH zawsze miała w trakcie wakacji wolne, by wiele miesięcy poświęcić na swoją karierę, w związku z tym ostatnimi czasy więcej ich nie było, niż byli. Byłam w stanie to zrozumieć i to na pewno było lepsze, niż zeszły rok, kiedy nie widziałam ich tak długi czas, ale... to, co było między mną, a Billem, było świeże. I chyba potrzebowało więcej, niż kilka godzin w tygodniu, by się ustabilizować. A on zaczął wracać do domu późno w nocy, czasami nad ranem ze względu na przesiadywanie w studio. Musiałam to zaakceptować. Ale nie znaczyło to, że to lubiłam. Ciężko było mi się przyznać samej przed sobą, ale ja naprawdę chciałam go mieć na wyłączność. I to nie było to, że byłam egoistką. Po prostu czułam, że potrzeba było jeszcze mnóstwo czasu, by się poznać. Chciałam go poznać bardziej, chciałam... To było do mnie zupełnie niepodobne. I byłam na siebie za to wściekła. I to było tak cholernie frustrujące. Jakieś pieprzone badziewie rozrastało się wewnątrz mnie i zżerało mnie od środka. Tylko i wyłącznie dlatego, że mieszkaliśmy razem, a widzieliśmy się tak krótko. A potem unosiłam się dumą i o. I wychodziła z tego kłótnia.
- Najwyraźniej twój genialny rentgen, który prześwietlał mi mózg na wylot, się przeterminował i nie działa. – prychnęłam, usilnie próbując udać, że jestem zajęta i piszę coś zawzięcie w Wordzie. Jasne, że tak. Jakieś bezsensowne bzdury po polsku, których on nie mógł zrozumieć. Ciśnienie mi tak skoczyło, że aż dudniło mi w uszach. A dlaczego? Bo on chciał koniecznie się dowiedzieć, co jest ze mną nie tak, że od paru dni się praktycznie do niego nie odzywam.
- Przestań, masz więcej rozumu, by posługiwać się takimi prymitywnymi tekstami. Co jest?
- Kaulitz, nie drażnij mnie. Nic mi nie jest.
I tak piłeczka odbijała się od jednej strony w drugą i nie zdążyłam się zorientować, gdzie próba spławiania go przemieniła się w ostrą wymianę słów z takim efektem, że po drodze się rozbeczałam jak pięciolatek. To już był trzeci miesiąc, gdy widywaliśmy się tak cholernie rzadko i opanowała mnie tak wielka tęsknota, że aż mnie to wkurwiało i autentycznie miałam dość tego, że nie miałam na nic wpływu. On miał moje życie w swoich rękach. A przysięgłam sobie, że nikt nigdy mi go nie odbierze. Nie wiedziałam co się działo. W jednym momencie chciałam tylko odsunąć to od siebie, a w drugiej to mnie zgniotło tak, że ledwo mogłam oddychać.
- Zostaw mnie! – krzyknęłam niemal piskliwym głosem, próbując opanować potoki łez, które jak na złość, spływały jeszcze bardziej, dławiąc mnie i krztusząc. Chciałam uciec, a wtedy zjawił się kolejny znak na to, że Bóg nie istnieje. Zadzwonił mój telefon i zastygłam w bezruchu, gdy wibrująca komórka wydała z siebie dzwonek, który miałam ustawiony tylko na jedną osobę. Która miała wybrać mój numer tylko w krytycznych sytuacjach.
Oliwia.
Rzuciłam się na łóżko rozgorączkowana, by jak najszybciej odebrać i sprawdzić co się stało. Nacisnęłam zielony guzik i przytknęłam słuchawkę do ucha.
- Oli? – spytałam niespokojnie, zdławionym głosem, unikając zdenerwowanego wzroku Billa, który ciągle stał w rozkroku w bojowej pozie. Gotowy, by zaatakować.
- Natasza. – usłyszałam jej cichy i napięty głos i ogromna gula stanęła w moim gardle, a oczy rozszerzyły się. Niech tylko tego nie mówi. Błagam, niech tylko tego nie mówi!...  – He’s here.

><><><><><><><><><><><

I to by było na tyle :)

sobota, 13 kwietnia 2013

Scene LXX

Okeeej... Mam ten rozdział i dopiero co go skończyłam, więc nie wiem, jakie są efekty. 

><><><><><><><><><><



- Mam nadzieję, że masz wystarczająco dużo siły, by ze mnie zleźć i mnie rozwiązać... – wymamrotałam w poduszkę, niezdolna, by chociaż podnieść głowę. Może i bym przemilczała ten temat, gdyby nie to, że moje dłonie zaczynały mi drętwieć, a jakoś nieszczególnie mi się to podobało. Osobiście to mogłabym teraz zawinąć się w kłębek i zasnąć na przynajmniej kilka godzin. Co prawda przez myśl mi jeszcze przechodził prysznic, ale doskonale zdawałam sobie sprawę, że jeśli zamknę się w kabinie, to na pewno nie sama. No a wtedy to już bym na pewno nie dowlokła się z powrotem do łóżka.
To było... uhhh, to było takie... Ja naprawdę wiedziałam, że on jest taki. Ale to, co się dzieje w rzeczywistości, jest...
Myślałam, że oszaleję, gdy półnagą przywiązał mnie do swojego łóżka. I potem jeszcze zaczął mnie drażnić. Wzmagał moje pragnienie do tego stopnia, że dosłownie wiłam się pod jego dotykiem i niemal płakałam, by tylko w końcu to ugasił.
- O cholera, masz pręgi na nadgarstkach. – usłyszałam, gdy w końcu moje ręce swobodnie opadły na poduszki. A raczej bezwładnie. Wczoraj nie czułam się tak przerżnięta po pięciu razach jak dzisiaj po dwóch. To coś, przez co przeszłam, nie było tylko orgazmem. Miałam wrażenie, że moja głowa została kilkukrotnie przejechana przez walec. Nie pozostało po mnie nic, tylko świadomość, że moja ciało umarło. Wraz z mózgiem.
- Dziwisz się? Nie rozumiałam, dlaczego jeszcze nie rozerwałam materiału. – powiedziałam niezbyt wyraźnie, wciąż nie podnosząc głowy. – Bill, nie mam na nic siły, ale mogłabym to zrobić jeszcze raz. Jesteś w stanie mi to wytłumaczyć?...
- Tak. – odparł i słyszałam, jak uśmiecha się głupio. Jakim cudem on się w ogóle doczołgał do moich skrępowanych rąk, to nie mam pojęcia. – Po prostu tak na ciebie działam, skarbie. Jestem ucieleśnieniem seksu i...
- I narcyzem.
- I robisz się mokra, gdy tylko cię dotykam i...
- I ty i tak chcesz mnie bardziej, niż ja ciebie i... – jęknęłam głośno, gdy nagle jego dłoń spotkała się z moim pośladkiem tworząc głośne „PLASK!”. Podniecenie dosłownie złapało mnie za gardło, aż przez chwilę miałam wrażenie, że zaczęłam się dusić.
- Kurwa, kocham twój tyłek. – oznajmił mi głosem pełnym perwersyjnych emocji i mimowolnie znowu jęknęłam w poduszkę. Boże, nie wierzę. On właśnie mi przyłożył, a ja się ślinię. Wiedziałam, że jestem popieprzona, ale żeby aż tak...?
Moje serce waliło tak mocno, że bałam się w jakikolwiek sposób poruszyć, by nie wyskoczyło. Być może i skoczyła mi adrenalina, bo sprawił mi ból, ale... ugh, cholera. Pieprzony Kaulitz!
- Bill... – zaczęłam niskim tonem, chcąc powiedzieć coś... gorzej z tym, że nie wiedziałam, czy go zbesztać czy poprosić, by zrobił to jeszcze raz. Zdecydowanie miałam nierówno pod sufitem.I chyba powinnam się leczyć. Przynajmniej tak odrobinę. Łóżko zapadło się w nowy miejscu, więc doszłam do wniosku, że Bill się przemieszcza. A potem szur-szur, szmer i „pstryk!”. Co jest, kurwa? Moja głowa natychmiast poszybowała do góry i wygięła się pod dziwnym kątem, żeby zobaczyć, co robi ten sadysta.
 – Uwielbiam to. – przestałam oddychać, gdy spojrzałam na lekko zaczerwienione policzki, wilgotną twarz od potu i rozwichrzone włosy. Zapomniałam, że byłam zmęczona. Moje oczy były szeroko otwarte i chłonęły widok tak, jak tylko się dało. On siedział obok mnie całkowicie nagi i grzebał coś w telefonie jak gdyby nigdy nic. Nago. – Spójrz tylko! – zamachał mi swoim blackberry przed oczami i śmignęło mi zdjęcie mojego tyłka, na którym była odbita dłoń Kaulitza. Idealnie czerwony ślad. – Co o tym sądzisz?
- Bill, ty... – urwałam, gdy odrzucił telefon na poduszki i wpił się bezceremonialnie w moje usta. Doszłam do wniosku, że dam sobie spokój z besztaniem. Zamiast tego wypięłam pośladki, dając mu tym samym znać, czego chcę w obecnym momencie.

Rozmowy z dziewczynami wyglądały teraz jakoś tak inaczej. I ciągle czułam na sobie to obezwładniające poczucie bezpieczeństwa i przynależności. Zawsze, gdy tylko oddalałam się od domu w jakiejś sprawie, ogarniało mnie coś, co można było nazwać spięciem. Zachowywałam się całkowicie normalnie, ale w środku... tam było coś, co mnie trzymało na uwięzi. I fakt był taki, że przyzwyczaiłam się do tego i nie zwracałam na to uwagi. Ale tym razem odczułam różnicę. Byłam pewna siebie i co więcej, czułam się tak, jakbym świeciła tym, że jestem w związku i jakiś mężczyzna ma nade mną pieczę. I dzięki temu przestałam się przejmować. Czymkolwiek. Po prostu żyłam.
I to było tak cholernie dobre. Wszystko było w tak perfekcyjnym porządku, że czasami wydawało mi się, że śnię. Nie mówię, że nie zdarzały się zgrzyty, bo to było raczej niemożliwe, żeby egzystować z Kaulitzem i się nie sprzeczać. Ale każde z nas powstrzymywało siebie nawzajem. I nie miałam koszmarów. I dostałyśmy się z dziewczynami na studia i oh... mogłabym umrzeć, gdyby nie, to że gdybym to zrobiła, nie zobaczyłabym więcej domowników. Z głupim Billem na czele.

„Jak się czujesz?”

Taką odpowiedź dostałam kilka dni po tym, jak wysłałam maila do Tomasza Jakiegoś-Tam. To było nawet zabawne. Prócz faktu, że serce nawalało mi jak wściekłe od momentu zobaczenia wiadomości na skrzynce pocztowej. Jak ja się czułam? Wydawało mi się to raczej oczywiste. Ale nie do końca wiedziałam, co mam napisać, żeby było dobrze. W końcu dostosowałam się do rady głupiego Billa i zrobiłam to, co ostatnio (niee, to nie było wcale związane z jego stwierdzeniem, że wpadł na pomysł).

„Szczęśliwa. Tak naprawdę to chyba pierwszy raz w życiu. Byłeś kiedyś tak szczęśliwy, że nawet nie chciałeś zatrzymywać czasu, bo wiedziałeś, że dalej będzie tylko lepiej i kiedyś w końcu tak cię to obejmie, że rozsypiesz się na kawałki z uśmiechem na ustach? Ja się właśnie tak czuję. Nie wierzę, że to mówię, ale chce mi się od tego płakać, a ja nie płaczę.”

Skłamałam. Szczerze? Rozpłakałam się, gdy tańczyłam z Billem na środku jego pokoju. Ale on się nie roześmiał. Tak jakby rozumiał moje emocje. Zamiast tego scałował moje łzy i powiedział mi, co do mnie czuje i doszłam do wniosku, że po prostu nie byłam w stanie opisać tego, co się działo w mojej głowie. Byłam zmiażdżona poczuciem perfekcji.
Niemniej jednak dotrwałam do momentu, gdy zaczęły się pierwsze zajęcia. Nie odzywałam się do matki, choć wiedziałam, że powinnam. Przecież byłam racjonalna i zdawałam sobie z tego sprawę, że ona tak naprawdę nie zrobiła tego wszystkiego, żeby mnie skrzywdzić. Ale czułam, że to nie był dobry czas, by o tym rozmawiać. Choć wątpiłam, by kiedykolwiek owy dobry czas się w ogóle pojawił... Z resztą nieważne! Co ja się tym teraz przejmuję?!
- Cheers! – wykrzyknęła Ruda i wszyscy  stuknęliśmy się kieliszkami wódki, by jednym haustem wypić alkohol do dna. – Przed nami nowe życie i nowa szkoła, i nowe miasto, Natasza! – i zachichotała idiotycznie, wprawiając resztę w rozbawienie.
Postanowiliśmy opić dostanie się do szkoły. W końcu kilka drinków nie szkodzi, nie? Dopiero jedna butelka poszła, a przecież jest nas siódemka. I ludzie, którzy się na nas w klubie gapią, bo 4/7 to Tokio Hotel. Z resztą i tak mnie ludzie gówno obchodzili, bo interesowały mnie tylko jedna para oczu. Które kierowały się raczej w stronę moich nóg, które zakrywała tylko skórzana spódniczka. Tak, ja też byłam zdziwiona, że pozwoliłam się zaciągnąć do sklepu i pozwoliłam wybrać dziewczynom za mnie zestaw ciuchów. W ten oto sposób Chloe rozpuściła swoje rude włosy, zrobiła sobie ciemny makijaż, ubrała obcisłą małą czarną bez ramiączek i workery. Sasha natomiast spięła swoje blond włosy w luźny, niedbały kok, zrobiła sobie kreski na powiekach, wytuszowała mocno rzęsy, podkreśliła usta czerwoną szminką, która idealnie dopasowała się do jej czerwonej sukienki, która przylegała do jej ciała jak druga skóra i do tego założyła czarne szpilki na platformie. A ja jako jedyny wyjątek – jak już mówiłam – miałam na sobie czarną rozkloszowaną, skórzaną spódniczkę, a w nią wsuniętą białą koszulkę. Do tego znowu zostałam zmuszona do czarnych, tym razem klasycznych szpilek, jakbym miała udawać fajną dzierlatkę. Do tego wyprostowałam włosy i grzywkę, dziewczyny zrobiły mi smoky eyes, przez co upodobniłam się do Nicole Scherzinger i zaczęłam się ślinić sama do siebie. No co? Nicole jest piękna!...
W związku z tym poczułam się z tym wszystkim podejrzliwie atrakcyjna. Oczywiście i tak nie przebiło to tej cholernie drogiej sukienki od głupiego Billa, który gapił się na moje nogi. Ale to nieważne. Fakt był jeden – wszyscy byliśmy obrzydliwie przeszczęśliwi i rzygaliśmy tęczą, która niedługo prawdopodobnie zmieni się na alkohol, bo wątpię, żeby wszyscy utrzymali procenty w żołądku. Ale miałam to w nosie. Kompletnie wszystko. Przyszliśmy się tu zrelaksować i niech mnie szlag trafi, jeśli się nam to nie uda.
- Baby, all that matters is the beautiful life... – zanuciłam sugestywnie piosenkę Keshy, a Ruda potrząsnęła swoimi kłakami w zgodzie. No co? Wbijam się w szał ciał i tych innych spraw!

Wiecie. Tak naprawdę to nikt nie wiedział, że ja potrafię tańczyć. Znaczy... Był ten zakład i tak dalej, ale to było wyuczone, prawda? Na upartego każdy może się takich rzeczy nauczyć. Nawet Bill. Znaczy nie, żebym mu ujmowała w tym momencie, no ale bądźmy szczerzy – on i taniec to nie ten sam team. No a przynajmniej mi się tak wydawało. Człowiek zna się już tak długo, a ciągle się okazuje, że czegoś o sobie nie wie. Tak czy siak, druga butelka została opróżniona i Sasha dostała głupawki po całej linii i wyciągnęła mnie i Chloe na parkiet. Ja nie tańczę. Nie przy ludziach. Ale było mi to już tak cholernie obojętne, a przy tym to było tak elektryzująco podniecające, że Bill mnie zobaczy, że zgodziłam się na to bez oporów. Głupi alkohol. Ale tak przyjemnie wirowało mi przed oczami i przez to zrobiły mi się tak seksowne ruchy, że po prostu nie mogłam się opanować. I kilkaset razy przeszło mi przez myśl pytanie – czy to naprawdę ja? Czy on to ze mnie wydobył, czy dopiero mi podarował? Tę moją osobowość?
Wiec wyszłyśmy na parkiet, wbijając się w dubstepowe rytmy, które wydobywały się z głośników. Wiedziałam, że mój mózg przetwarzał jakieś informacje, ale moje ciało zdawało się w ogóle nie współpracować z logiką i rozsądkiem, i tym wszystkim, co reprezentowała sobą zawartość mojej głowy. Wiem, że na początku mnie to bawiło i śmiałam się jak popieprzona, a potem odleciałam w inny świat. Po prostu zamknęłam oczy i... i tańczyłam. Dubstep był jakiś zły. Wyciągał ze mnie ruchy, których normalnie nie pokazywałam. Wciągnęłam się w to tak bardzo, że zapomniałam, że świat zewnętrzny jeszcze istniał, a moje przyjaciółki kręcą się gdzieś obok. I że moi przyjaciele z Billem na czele też. A potem usłyszałam tak dobrze mi znaną piosenkę „Red lipstick”, że aż na moich ustach pojawił się najbardziej zboczony uśmiech ze wszystkich, jakie mi się ostatnio udzieliły od Kaulitza. O matko. Co ten człowiek ze mną zrobił, do cholery jasnej?
Przed powiekami powrócił mi obraz sytuacji żywcem wyjętej spod prysznica i zrobiło mi się gorąco. Nie wiem, co z tą piosenką było nie tak, ale autentycznie...
Zaczerpnęłam głęboko powietrza, gdy ktoś chwycił mnie za biodra i gwałtownie odwrócił w drugą stronę. Moje oczy spotkały się w męską klatką piersiową odzianą w czarną koszulę rozpiętą na trzy guziki i moje wnętrzności przewróciły się do góry nogami. Moje całe ciało zadrżało, gdy do nozdrzy doleciał zapach jego perfum i zrobiło mi się jeszcze cieplej, o ile to w ogóle było możliwe.
Chwyciłam go za poły koszuli i zaczęłam kręcić biodrami w rytm piosenki, nie przejmując się gwizdami z boku, które najprawdopodobniej pochodziły od Toma i Chloe. Utkwiłam wzrok w brązowych tęczówkach, które świdrowały mnie na wylot, a gdy dojrzałam, jak jego język zwilża dolną wargę, westchnęłam głośno. Skup się na oczach, zanim odlecisz. Skup się na oczach, zanim...
Oddech zamarł mi gdzieś w połowie, gdy jego dłonie przeniosły się na moje pośladki i moje nogi zadrżały. To nie było dobre. Jego dotyk wyrywał zawleczkę od granatu i potem było małe „ups” i wielkie BUM! Jeśli zrobi „bum”, to wszyscy wszystko zobaczą. A ja nie chciałam, żeby widzieli i...
I mój potok myśli po raz kolejny został przerwany, gdy Bill przyciągnął mnie do siebie tak blisko, że nie można by wsadzić między nas nawet kartki papieru i wpił się w moje usta. I zupełnie mi wyleciało z głowy, że ktoś poza nami jeszcze egzystuje w tym klubie. To było zbyt dobre. Piosenka wwiercała się w moją głowę, siejąc spustoszenie, a język Billa wysyłał jego kolejną falę. Skończyło się tym, że ocierałam się o ciało Kaulitza w perwersyjnej wersji tańca, jęcząc w jego usta. I nie mogłam znaleźć odpowiedzi na nurtujące mnie pytanie. Nie wiedziałam, czy to byłam naprawdę ja. Ale musiałam się do tego przyzwyczaić, zanim znowu zacznę robić problemy.
Wsunęłam dłoń w jego włosy i już wiedziałam, że to nie skończy się zwykłym oderwaniem się od siebie. Myślałam, że to w końcu się stonuje, ale ilekroć uprawialiśmy seks, ja za każdym razem chciałam tego bardziej. To było jakieś absurdalne. Nigdy nie pytałam dziewczyn, czy to naprawdę normalne, ale... ale jakimś cudem Bill był ucieleśnieniem wszystkich moich dobrych i złych myśli. Obaw i rzeczy, których chciałam. Rzeczy, za które oddałabym siebie w zmian. I do tej mieszanki dochodziło jeszcze to nieznośne pragnienie posiadania jego ciała i bycia posiadanym i oh... i on to doskonale wiedział.
- Zboczeńce! – no i zostałam od niego oderwana przez niechciane macki. Spojrzałam w roziskrzone oczy Billa i potem mój wzrok przesunął się na sprawcę zła. Ugh. Głupia Chloe. – Macie na to resztę nocy, albo poranek, albo jutrzejszy dzień, ale haaalo! Nie jesteście tu sami! – i chwyciwszy nas za ręce, pociągnęła nas w stronę naszego stolika.
- Dotykałam tą dłonią sama wiesz jaką część Billa. – podrzuciłam, a ta z piskiem odskoczyła ode mnie, natychmiast puszczając mnie wolno. Zarechotałam głupio. – Żartowałam. To Bill mnie dotykał.
- Łiiii, weź no! – i odrzuciła szkitę Kaulitza, machając rękoma na prawo i lewo.
- Nhahaha. Żartowałam!

- Boże, założę się, że wyglądam teraz jak gówno... – zaczęłam biadolić, a Tom przytulił mnie, ledwo co utrzymując pozycję pionową.
- Ale bardzo seksowne gówno, więc się nie przejmuj tak bardzo. – odparł poważnie, a ja spojrzałam na niego tępo, próbując wyglądać na wściekłą. A potem czknęłam i zrujnowałam całe przedstawienie.
- Jesteś prawdziwym dżentelmenem. Nie to co twój brat. – potrząsnęłam głową, przez co zarzuciło mnie na prawo, ciągnąc za sobą Toma i gdyby nie to, że obiłam się o Georga, prawdopodobnie zaliczyłabym glebę. – Albo Georg! Georg! Kocham cię! Chociaż jesteś taki głupi, że z...
- Czemu wy się o siebie opieracie, a nie...
- No bo oni sądzili, że my jesteśmy...
- A wcale nie jesteśmy!
- No więc stworzyliśmy komitywę, że niby tacy...
- Rozumiesz?!
- Eee... – Georg spojrzał na nas idiotycznie. – No nie bardzo.
- Nikt nas nie rozumie, Tom. – wymamrotałam beznamiętnie. – Chodź się zabawić gdzie indziej. – już miałam zamiar ruszyć się z miejsca, gdy nagle usłyszałam „chlup!”. – No kuuuuuurwa! Nie na buty!

- Gdzie my, do kurwy nędzy, jesteśmy?! – wykrzyknęłam z szeroko otwartymi oczyma, opierając się o Billa, który beztrosko trzymał rękę pod moją koszulką. I tak już mi zniszczył fryzurę i ubiór. Co ja się przejmowałam...
- W klubie, gdzie ludzie tańczą. – odparł, jakby to była najlogiczniejsza rzecz pod słońcem. – Wszędzie tańczą. Ej, patrz tam! – wskazał wielką klatkę zawieszoną pod sufitem, gdzie ocierało się o siebie dwóch facetów. – Albo tam! – jego palec powędrował w stronę sceny, gdzie po zamontowanej rurze spływał kolejny facet. – Albo taam! – a na parkiecie jakaś para się właśnie wymieniała płynami ustrojowymi.
- GAY CLUB! – ryknęła Sasha i wybuchnęła piskliwym śmiechem. – JA CHCĘ POTAŃCZYĆ! – i ruszyła w stronę sceny niczym rasowy przecinak trawnikowy. Zmiotła wszystkich po drodze, a mi ze śmiechu zachciało się lać. Ale, do kurwy nędzy, Bill jest bi! Nie mogłam go tak po prostu zostawić!...
- Co my tu robimy?! – wrzasnęłam, a Gustav szturchnął mnie tak, że prawie zaliczyłam glebę.
- Przestań panikować, ty... panikaro jedna!
- Pocisk na miarę światową, Gustav, ty pałkarzu za psie grosze.
- Odezwała się ta, co niby myśli, że potrafi pojechać człowiekowi.
- A myślisz, że nie potrafię, ty serdelku cielęcy?
- O, a ten właśnie wystawił fiuta. Naaajs...
- Bill, do kurwy nędzy! To ty nas tu zabrałeś!
- Gdzie?! Ja?! No jak możesz?! No ja?! Wiesz co?!
- Chyba zaraz się porzygam... – zaskomliłam, a wtedy Georg podstawił mi pod nos różowego drinka z palemką.
- Pan barman był bardzo miły i chciał ode mnie numer telefonu. – dodał, a ja przewróciłam oczami tak gwałtownie, że obraz kompletnie mi się zamazał.
- Dałeś mu?
- No a czemu nie?...
- Gdzie Chloe?!


- Hahahahahaha! – mój makijaż był zrujnowany. Popłakałam się ze śmiechu. Ale śmieszne. Bardzo. – Że gdzie byłaś?!
- No przecież powiedziałam, że...
- Hahaha, że gdzie byłaś?!
- No przecież...
- Że gdzie ty byłaś?!
- NATASZA!
- Hahaha, ale że... no dobra. Mówisz, że w salonie tatuażu, tak?
- No tak!
- CHODŹMY TAM!

- Krwaaaawię... krwaaawię... ja krwaaawię...
- Chcesz wiadro?
- Nie chcę wiadra.
„Chlup!”
- A może jednak...?

- Ja się położę, a ty mnie będziesz ciągnął.
- Za ręce?
- Może być i za nogi. – machnęłam ręką. – Wszystko mi jedno.
- Nie. – potrząsnął głową. – Żal mi twojej dupy.
- Jakiś ty he... he... her... no wiesz, bohater i te sprawy.
- Tak. Chodzi mi szczególnie o to, że twój tyłek może mi się jeszcze przydać do niecnych czynów.
- Tom...? Czy ty się dostawiasz do tyłka mojej dziewczyny?
- Ja?! Przecież ja mówiłem, że jej tyłek mi się przyda do ochrony! No wiesz, nadstawi za mnie dupę i... no.
- Co wy tu, kurwa, pierdolicie?! Jestem zaskoczona i zbulwersowana i tak dalej, że ona, a nie ja! Co ona ma, czego ja nie mam?! – zmarszczyłam czoło na nagły wyskok Sashy. Ziewnęłam i przetarłam oczy.
- Nie masz dupy, Sash. Tak sądzę. Bo w końcu o co innego może im chodzić?
- To weźcie sobie dupę Gustava! On ma jej w nadmiarze!
- Nie histeryzuj. To czysta wymiana handlowa.
- O czym ty mówisz? – spytał zdezorientowany Tom.
- A powinnam wiedzieć?

- Powiem wam tak... – zaczęłam rzeczowo, patrząc w gwiazdy, które dzisiejszej nocy były wyjątkowo widoczne. Poczułam się nagle mała i taka... no mała, do cholery. Tyle ludzi, a ja tutaj taka sama, chociaż byli wszyscy, to no... nie  było nikogo. Tylko ja i gwiazdy...
- Już skończyłaś mówić?
Skinęłam głową, nie odrywając wzroku od nieba.
- Tak.

Jeszcze nie zdążyłam otworzyć oczu, a już wiedziałam, że dzisiejszy dzień będzie piekłem na ziemi. Czułam ból w każdej jednej kończynie i w każdym calu mojego ciała. Najbardziej jednak się to skumulowało w czaszce i karku. I, do cholery, gdzie ja leżałam, że tak twardo było?!...
- O ja pierdolę... – wymamrotałam i  ziewnęłam głośno. Za głośno. Ugh. Chciałam znaleźć jakąś wygodniejszą pozycję, ale jak na złość takowej nie było. I wtedy poczułam smród wymiocin i mnie zemdliło. Ja pieprzę. Co było zeszłej nocy, że... ja pieprzę, gdzie ja jestem...?
Policzyłam do pięciu i powoli uchyliłam powieki i przestałam oddychać.
O. Ja. Pierdolę.
Jestem w stanie przeżyć fakt, że spałam na ramieniu Billa. Jestem w stanie przeżyć to, że cała nasza siódemka śpi w jednym pomieszczeniu... ALE CZEMU, DO CHOLERY, TO POMIESZCZENIE MA KRATY?!

><><><><><><><><><><

LOL

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Scene LXIX

Żeby nie było, że nie ostrzegałam. Rozdział jest bezdennie beznadziejny. Jeśli jeszcze ktokolwiek to czyta, to współczuję.

><><><><><><><><><><><><


Nie mówię, że czułam się całkiem dobrze z tym, że pierwszy raz ktoś siedział za kierownicą mojej ukochanej Impali. Znaczy mój wujek nią jeździł, ale to nie to samo. Wtedy jeszcze nie miałam tak wszechogarniającej obsesji na punkcie tego samochodu. A potem przelałam na niego wszystkie swoje skąpe uczucia i stał się moim oczkiem w głowie. Gorzej z tym, że teraz moje uczucia zrobiły się jakieś takie... nie-skąpe. Mmm... W sumie to też nie do końca racja. Były skąpe, ale bardziej intensywne. Czy jakoś tak. Ah, nieważne.
Wyciągnęłam ze schowka moje ray-bany, żeby Bill nie widział moich ostrych spojrzeń posyłanych w jego stronę i zapadłam się w siedzenie. Boże, ale to dziwne. Siedzę od strony pasażera.
- Nawet nie będę się dopytywać, czy naprawdę jesteś pewna, bo jeszcze się rozmyślisz i moje marzenia legną w gruzach. – usłyszałam rozentuzjazmowany głos Kaulitza i przewróciłam oczami. Zerknęłam na niego i zrobiłam głupią minę, patrząc, jak zagryza wargę i przekręca kluczyk w stacyjce. Przyjemny warkot silnika zadźwięczał w moich uszach i przymknęłam powieki, by przez chwilę się tym rozkoszować. – Teraz to mnie nawet nie dziwi, że masz takiego jebca na punkcie... – odchrząknął, zapewne zdając sobie sprawę, że wkracza na grząski grunt. – No, emmm... nieważne. – potrząsnęłam głową i upiłam łyk kawy, przypominając sobie, że powinnam zapiąć pasy. Boże, który nie istniejesz, nie pozwól mu zabić mojej Impali. Proszę. Bardzo proszę.
Zdusiłam głośne westchnięcie i zagryzłam wargę, czując coraz bardziej ogarniające mnie zdenerwowanie. Założę się, że tylko ja byłam taka popieprzona na punkcie rzeczy martwych. No ale co ja...
- Natasza, nie przygryzaj wargi, bo przypomina mi się wspólny prysznic i mam przez to niemałe kłopoty ze skupieniem się na drodze. – usłyszałam i moja głowa automatycznie odwróciła się w stronę Billa, który właśnie cofał, rozglądając się za sobą, by w nic nie przyłożyć.
- Przecież nawet na mnie nie patrzysz. – odparłam, próbując nie myśleć o tym, co właśnie powiedział. A właściwie próbując nie myśleć o tym, co robiliśmy pod prysznicem. Ugh, kurwa, pomyślałam o tym.
Coś gwałtownie ścisnęło mi się w dołku, gdy przed oczami stanął mi obraz naszych namydlonych ciał ocierających się o siebie w zapamiętałym tempie. I o wodzie ściekających z jego zmierzwionych włosów. I o jego mocnych barkach, w które wczepiły się moje palce. I o...
Mruknęłam zaskoczona, gdy nagle jego głowa pochyliła się ku mojej i jego usta mocno wpiły się w moje, dzieląc się smakiem papierosów i kawy i czegoś jeszcze i oh, zrobiło mi się naprawdę gorąco.
- Mam takie wrażenie, że jeszcze trochę i zgorszymy wszystkich domowników. – dodał, tym razem sam przygryzając moją dolną wargę. – Bo właśnie wyobraziłem sobie perfekcyjne miejsce do sprawdzenia, czy poza pokojem też będziesz krzyczeć.
- Myślisz, że ci się uda?
- A myślisz, że nie?
To ja go pocałowałam, omal nie rozlewając kawy, gdy niespodziewanie przyciągnęłam go do siebie za głowę. Miałam nierówno pod sufitem przez jego włosy. Choć mam wrażenie, że nie tylko ja mam dziwne emm... coś na punkcie włosów. Szczególnie, gdy to nie ja przycisnęłam go do biurka i to nie ja zaplątałam sobie jego włosy wokół swojego nadgarstka.
- Kurwa, Bill. – wydyszałam w jego usta, mrugając szybko. – Jeśli się któreś z nas nie odsunie, nigdzie nie pojedziemy, wiesz o tym?
Wyszczerzył do mnie swoje zęby i całując mnie krótko ostatni raz, zawrócił, pilotem otworzył bramę i wyjechał na ulicę.
- Nawet wyuzdany seks z tobą mnie nie powstrzyma.
- Oh, tak sądzisz?
- Nie.

Oczywiście wylądowaliśmy na autostradzie. To było całkowicie logiczne i przyjęłam to z głupim uśmiechem na twarzy. Gorzej z tym, że uznałam Billa za kierownicą mojego samochodu za tak fenomenalnie gorący widok, że ugh. Tak naprawdę to nosiło mnie od chwili pocałunku. A właściwie to od  wczoraj. Więc pozdrowienia dla tej pani – od dnia poprzedniego stała się seksualnie monotematyczna. W dalszym ciągu mi to jednak nie przeszkadzało i nie sądziłam, że kiedykolwiek to będzie przeszkadzać mojemu facetowi. Ale za to Georg tego nie wytrzyma psychicznie.
Dopiero po prawie pół godziny w miarę się zrelaksowałam. Wiedziałam o tym, że Bill jest bezpiecznym kierowcą, ale z drugiej strony pamiętałam nasz popieprzony wyścig, więc wiedziałam na co go stać. Było w porządku. On jako pierwszy zasiadł za kółkiem mojej Impali i uznałam, że to był najlepszy wybór, jakiego mogłam dokonać.
- Co z tym facetem, co napisał do ciebie maila? – spytał nagle, wyrywając mnie z zamyśleń. Nasze spojrzenia się skrzyżowały. Moje zaskoczone, jego skupione i czyste. Cholera. Myślałam, że to będzie miła przejażdżka, a nie... – Nie patrz na mnie w taki sposób. Martwię się.
- To się nie martw. – odparłam idiotycznie, co potwierdził jego wyraz twarzy. – No co? – obruszyłam się i odstawiłam pusty kubek na tylne siedzenia.
- Natasza, ja nie umiem się nie martwić, jasne? – jego wzrok złagodniał i jego usta wygięły się w lekkim uśmiechu. Moje napięcie zelżało. – Wszystko, co jest z tobą związane mnie martwi. Łącznie z tobą.
Przewróciłam oczami i skrzyżowałam ostentacyjnie ramiona. No oczywiście. Bo przecież jestem tak niestabilna emocjonalnie, że mogę sobie kuku zrobić, albo komuś innemu. Nie ma to jak dowalić Nataszy tekstem, że jest nienormalna.
- Nie musisz się o mnie martwić. – burknęłam na odczepnego. – Jestem samowy...
- Nie, nie jesteś samowystarczalna. – zgasił mnie, a ja zmrużyłam niebezpiecznie oczy, z powrotem nakładając ray-bany na nos. Pfff, też mi co! Oczywiście, że jestem! – Natasza. Nie denerwuj mnie. – zastrzegł, a ja prychnęłam głośno, nawet na niego nie patrząc. I to wystarczyło, by go zirytować. Musiałam zapamiętać, by tego na przyszłość nie robić. No ale w tym przypadku było już na to za późno. Zanim ogarnęłam co i jak, już zjeżdżaliśmy z autostrady, by po długiej chwili napiętej ciszy manewrując na skrzyżowaniach zdać sobie sprawę, że jesteśmy w Venice Beach. Już otwierałam usta, by się spytać, o co chodzi, gdy zobaczyłam minę Billa i moja własna zrzedła. No dobra. Zdenerwowałam go. Ale, do cholery, przecież ja dałam mu kluczyki do własnego samochodu! No przecież...
Zatrzymaliśmy się tak gwałtownie, że gdyby nie to, że zapięłam pasy, wylądowałabym na przedniej szybie. Posłałam mu mroczne spojrzenie, ale on nawet nie zwrócił na to uwagi, tym bardziej, że ciągle miałam na sobie okulary przeciwsłoneczne. No świetnie. Już nigdy więcej nie pożyczę mu samochodu. Nigdy. Więcej.
Do moich nozdrzy doleciał orzeźwiający zapach oceanu, przez co zostałam całkowicie zbita z pantałyku.
- Idziemy porozmawiać. – zadecydował nagle, wyciągając kluczyki ze stacyjki i wyszedł z samochodu. Uniosłam brwi w wyrazistym otępieniu i ponownie przewróciłam oczami, gdy ruszył w stronę plaży nawet nie patrząc, czy ja się ruszam. Znowu. Po moim trupie, że się ruszę. Pfff!
A potem on się niespodziewanie odwrócił w moją stronę, wrócił, odpiął moje pasy i z moim głośnym piskiem zostałam przerzucona przez jego lewy bark, jakbym była cholernym workiem ziemniaków.
- Ty pieprzony debilu, o co ci, do kurwy nędzy, chodzi, co?! – rzuciłam podniesionym głosem, próbując wmówić sobie, że ludzie wcale się na nas nie gapią. Czy jego już do reszty pojebało?! Prawie mi okulary spadły, wyglądam jak przychlast, jestem w SZORTACH i świecę dupą, bo on mnie tak po prostu niesie! To jest... to jest...! Aaa! Zabiję!
- Jesteśmy wśród ludzi. W miejscu, gdzie niemal notorycznie kręcą się paparazzi. Wkurwiłaś mnie. Właśnie sobie odbijam. – odpowiedział sucho, a ja zesztywniałam w jednej sekundzie. Zaraz, do cholery. O czym on bredzi w obecnym momencie, bo chyba źle zrozumiałam?! Co... Ale...
- Ale...
- To tylko kwestia kilku minut, zanim gdzieś ktoś zacznie robić zdjęcia, więc albo, do kurwy nędzy, przestaniesz się zachowywać jak małe, rozkapryszone dziecko, albo...
- No bo to JA zachowuję się jak bachor, tak?! – nawet nie rozumiałam, o co mu się rozchodzi! I na dodatek wszyscy się gapili! I byłam czerwona jak burak!
Pisnęłam głośno, gdy nagle dostałam soczystego klapsa w prawy pośladek i wierzgnęłam tak, że niemal zleciałam na ziemię.
- Tak.
- BILL, WEŹ SIĘ USPOKÓJ! – wrzasnęłam i nagle na uroczej plaży, gdzie było pełno obcych ludzi, coś uroczo błysnęło. O cholera. – Bill, postaw mnie. Powiem ci, co chcesz. – dodałam zduszonym głosem i byłam niemal w stu procentach pewna, że uśmiechnął się tak szeroko, że można było dojrzeć jego siódemki. Grrr.
I chwilę później z powrotem stałam na ziemi.
- Jesteś... – chciałam mu pocisnąć, ale on pochylił się na mną i pocałował mnie, zlewając wszystkich ludzi wokół. Wraz z cholernym paparazzo, który pstrykał jedno zdjęcie za drugim. – Bill,co ty wyprawiasz?
- Jesteś moja. – wymruczał mi z przymkniętymi oczami w moje usta. – Chcę, by inni to wiedzieli. Jesteś moja. Tylko moja. I nie chcę cię ukrywać przed światem, bo chcę, by inni mi zazdrościli. Jestem egoistyczny i popieprzony. I chcę, żebyś mi powiedziała, co jest z tym facetem. – odsunął się na kilka milimetrów i chwyciwszy moją twarz w obie dłonie, spojrzał na mnie uważnie. – Czuję się tak, jakbyś mi nie ufała. A to chyba...
- Czekaj. – przerwałam mu szeptem. – Zatrzymałam się przy zdaniu, że jesteś popieprzony i egoistyczny... Zgadzam się. – dodałam poważnie, a on z jękiem frustracji odrzucił głowę do tyłu. Uśmiechnęłam się szeroko. – Bill, nic nie mówię, bo nie ma nic do powiedzenia. Nie odpisałam mu, okej?
- Dlaczego? – jego twarz z powrotem znalazła się naprzeciw mojej i znów mi się zakręciło w głowie przez tak bliski kontakt. Miłość była zła. Ten człowiek fascynował mnie we wszystkich aspektach jego jestestwa. Mimo tego, że był usiany wadami. Przełknęłam ślinę i moje powieki samoczynnie opadły, gdy jego palce zaczęły gładzić moje policzki. Zupełnie wypadło mi z głowy, że ktoś robił nam zdjęcia.
- Kocham cię. – wyszeptałam, zanim moje serce stanęło gdzieś w przełyku. Boże, stałam naprzeciw człowieka, któremu oddałam się w całości, a on mnie przyjął i oddał siebie w zamian. To było...
A potem nagle dobiegł mnie głośny pisk i zostaliśmy otoczeni jakimiś nastolatkami wrzeszczącymi tak, jakby ich ze skóry obdzierano. No świetnie. Ja tu mu miłość wyznaję, a teraz jakieś dziewczynki nas oblegają i zagłuszą mój ciąg myślowy? No super!
Poczułam się nieswojo. Tak naprawdę to jeszcze nie stanęłam twarzą w twarz z faktem, że on jest znany na całym świecie. Zawsze wszystko to robił tak, żeby mnie to nie dotyczyło.
- Ty masz dziewczynę!
- Myślałam, że jesteś gejem!
- Jaka ona jest śliczna!
- Boże, wy do siebie tak perfekcyjnie pasujecie!
- Wiem! – odparł zadowolony z siebie Bill i gdyby nie to, że bałam się uszkodzić sobie okulary, przyłożyłabym sobie w czoło, aż by plasnęło. Nagle mnie objął i przyciągnął do siebie tak, aż znalazłam się przy jego prawym boku ciesząc się, że mam na sobie Ray-bany, które właściwie utrzymywały moją tożsamość w tajemnicy.
- Czy to nie jest ta sama dziewczyna, z którą w zeszłym roku uciekałeś przed paparazzi?
Bill pokiwał głową, jakby miał z tego dziecięcą radochę i przewróciłam oczami, czując jak moje wewnętrzne narządy chcą wyskoczyć przez gardło. Świetnie. On tu się dobrze bawi, a mnie zżerają nerwy przed tymi dzieciakami. Po prostu świetnie!
Chcę do domu!
- Wyglądasz na naprawdę szczęśliwego!
- Bo jestem. A teraz wybaczcie, ale jesteśmy odrobinę zajęci, a niestety nie mam...
- Możemy zrobić sobie z wami zdjęcie?!
Bill spojrzał na mnie wyczekująco, a ja wzruszyłam ramionami nie chcąc być niemiła dla obcych. No co miałam powiedzieć? „Jak się wkurwię to atakuję nożem. Chcecie zobaczyć?”. Już otwierałam usta, by powiedzieć byle co, kiedy jego usta niespodziewanie znalazły się przy moim uchu i przeszyły mnie dreszcze.
- Zrobimy z nimi zdjęcia, a pokażę ci dzisiaj w sypialni coś nowego. – wyszeptał, a mi momentalnie zrobiło się gorąco. Uśmiechnęłam się szeroko, a jego fanki zachichotały, jakby usłyszały, co powiedział. – Co ty na to?
- Jasne, nie ma problemu. – odparłam pogodnie, ponownie wzruszając ramionami.
A gdy dziewczyna ustawiała aparat i paplała rozgorączkowana, że za chwilę zrobi cholerne zdjęcie, Bill złapał mnie za tyłek tak, że znowu podskoczyłam i podniecenie wystrzeliło tak, że tylko w ostatnim momencie powstrzymałam się od głośnego westchnięcia. Boże, co ten człowiek ze mną robił? I to jeszcze przy ludziach, do cholery jasnej!
Podniosłam głowę i spojrzałam na niego i w tym samym momencie on spojrzał na mnie. I w jego oczach widziałam, że nadchodząca noc raczej nie zapowiada się na spokojną. I mimo tego, że na dworze był jak zwykłe upał, na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka i wręcz czułam, jak moja twarz nabiera łagodnego wyrazu. Od samej pobudki ten dzień jest tak dziwny i tak obfitujący w niespodzianki, że mógłby się nie kończyć. Choć byłam pewna, że gdy wrócimy do domu, Bill mnie zmusi, żebym napisała do tego Tomasza.

- Napisz do niego.
A nie mówiłam?
Przewróciłam oczami i przeciągając się z głośnym jękiem, powlokłam się na drugie piętro, by zawinąć swojego laptopa. To wcale nie było zabawne, tak na dobrą sprawę. Kompletnie nie wiedziałam, co miałabym temu człowiekowi powiedzieć ...
Zeszłam z grobową miną na dół do salonu, gdzie czekał na mnie Bill ze Sternchen i Mephisto. Z kuchni dochodziły do mnie rozbawione głosy Chloe, Sashy i Toma, a Georg ponoć pojechał na jakieś zakupy. Nie interesowało mnie to za bardzo.
- Jak taki sprytny jesteś, to mi powiedz, co takiego mam napisać. – burknęłam w stronę Kaulitza, który siedział rozwalony na kanapie i drapał za uchem Mephisto. Ta cholera ciągle mnie nie znosiła. Jakim prawem tak w ogóle? Kretyn.
Ekhem. Nie żeby co, ale czemu mój wzrok powędrował na krocze Billa? To jest niczym odruch bezwarunkowy!
- Ja nie mogę ci powiedzieć, co masz napisać do swojego ojca biologicznego, Natasza. – odparł, jakby to była najlogiczniejsza rzecz pod słońcem. Tak. To jest dokładnie ten moment, kiedy się zastanawiam, dlaczego go kocham. To jakiś absurd. I co z tego, że się idealnie uzupełniamy? To nie jest powód. Albo jest, tylko ja po prostu tego nie rozumiem. Nieważne z resztą. 
- Bez sensu. Najpierw mnie zmuszasz, a potem umywasz od tego ręce. Bardzo wygodne, Kaulitz. – posłałam mu mroczne spojrzenie i usiadłam na fotelu, by odpalić laptopa na swoich kolanach. Też mi co. Normalnie to chyba powinniśmy się jakoś wspierać, skoro jesteśmy razem, prawda?
- To skoro nie wiesz, co masz mu napisać, to mu to napisz.
Powoli podniosłam wzrok z klawiatury i spojrzałam bezrozumnie na Billa, który nawet nie zareagował, głaszcząc Mephisto. No to super. Nie dość, że mnie nie wspiera, to jeszcze nie potrafi udać, że to robi. Świetnie.
- O czym ty do mnie mówisz, człowieku? I możesz spojrzeć na mnie, a nie na swojego psa? – zirytowałam się, mając ochotę przywalić mu laptopem w ten pusty łeb, aż mu pęknie czaszka. Miałam ochotę zacząć wrzeszczeć. I nie do końca rozumiałam, o co mi chodziło.
- Nie. – odparł powoli, a ja znieruchomiałam, zastanawiając się, czy szum w mojej głowie oznacza zbliżający się wybuch. Zdawało mi się, że to może mieć sens. Tym bardziej, że wcale nie chciałam pisać do tego cholernego „ojca biologicznego” i nie chciałam mieć nic do czynienia z rzeczywistością. Wolałabym po prostu najbliższy rok spędzić w łóżku Billa. A ten kretyn właśnie odmówił spojrzenia na mnie. Cokolwiek to, do cholery, znaczy! – Jak się na ciebie spojrzę, to się na ciebie rzucę. Właśnie wymyśliłem, co będziemy robić dzisiaj wieczorem.
Moje serce przestało bić. Autentycznie stanęło i zaschło mi w ustach. A potem jeszcze ścisnęło mnie w dołku i wiedziałam, że jeśli powie mi dokładnie, co mu chodzi po głowie, sama się na niego rzucę.
- Co będziemy robić dzisiaj wieczorem? – spytałam zduszonym głosem i Bill na chwilę przestał głaskać psa. Na ten moment miałam wrażenie, że świat przestał się poruszać, a od odpowiedzi zależało całe moje życie. Być może i tak właśnie było. Podobało mi się, to co się między nami działo i to, że byliśmy tylko dla siebie. I, do cholery, podobało mi się wszystko, co wiązało się z Kaulitzem. No prócz Mephisto. I właśnie mu wybaczyłam, że zachowuje się czasami jak idiota. Tylko i wyłącznie dlatego, że uwodzi mnie słowami. Nawet mnie nie uwodzi. Po prostu zarzuca linę i mnie związuje.
- Poszukamy w szafie krawatów. – wymruczał leniwie, ponownie głaszcząc jamnika. Echo jego słów rozpieprzyło mi czaszkę od wewnątrz i poczułam nagły przypływ śliny, gdy przed moimi oczami pojawiła się wizja tego, jak Bill krępuje moje dłonie i jak zawiązuje materiał na mojej twarzy, by zasłonić moje oczy. Oooh, kurwa.
Zamrugałam powiekami, analizując swoje położenie. Było koło czwartej. I wcale nie musieliśmy czekać do wieczora. Kto w ogóle powiedział, że to akurat musi się zdarzyć wieczorem? Też mi co!
Odpaliłam pocztę i szybko przeleciałam maile, by odnaleźć ten od Tomasza Jakiegoś-Tam. O! Mam!


Dostałam wskazówkę, że mam napisać to, co myślę, więc to robię.
Nie wiem, co mam Ci napisać.

Kliknęłam „wyślij” i z impetem zatrzasnęłam laptopa.
- Już. Teraz idziemy poszukać twoich krawatów. – powiedziałam zdecydowanie i nie czekając na jego odpowiedź, walnęłam HP na drugi fotel i podałam mu rękę, którą uścisnął z dzikim uśmieszkiem na twarzy.