sobota, 29 września 2012

Scene XXXVII

Jak już mówiłam, przepraszam, wczoraj nie miałam neta -.- ale jako, że się już podpięłam, to publikuję, więc izi, nie zabijajcie mnie :D

><><><><><><><><><><><><><><><><><><


Przerażało mnie to. Tej delikatności i grozy pochodzącej od tego samego człowieka nie doświadczałam od nikogo i to...  i właśnie to było straszne. Czułam się jak małe dziecko, całkowicie bezbronne, a przy tym byłam tak boleśnie świadoma, że byłam kobietą, a on mężczyzną, którego kochałam, że to wszystko mąciło mi w głowie.
Oderwałam się od niego, gdy otoczenie podejrzliwie ucichło, choć nie byłam pewna, czy to nie przez to, że w jego ramionach zapomniałam na długi czas o tym, że coś innego faktycznie istnieje. Miłość była poniżej mojej godności.
Odważyłam się spojrzeć na jego twarz i w ostatniej chwili udało mi się przygryźć wargę, by nie wydać z siebie niepożądanego dźwięku. Coś gwałtownie ścisnęło mnie w dołku, gdy jego ciemne oczy spoczęły na moich. O Boże, pomocy... oddech zamarł mi na ustach.
Drugi raz poczułam się jak zwierzyna na polowaniu. Moje ciało rozgorzało nieznośnym pulsowaniem przez wyraziste poczucie zdominowania przez tego człowieka, który stał przede mną i patrzył na mnie w sposób, w jaki jeszcze nigdy na mnie nie patrzył. Jego wzrok palił, przewiercał mnie na wylot, pozostawiając w organizmie truciznę, która w syntezie z krwią powodowała koktajl Mołotowa.
Nagły ból przeszywający moją łydkę wyrwał mnie z odrętwienia.
- NIECH CIĘ SZLAG, MEPHISTO! – ryknęłam niezbyt kobieco i zanim zdążyłam mu sprzedać solidnego kopa w dupsko, już był na rękach Billa i posłałam mu tylko mordercze spojrzenie, który – właśnie, że tak! – odwzajemniał nie z mniejszą dawką nienawiści. – Kurwa mać... – jęknęłam i schyliłam się, by sprawdzić, czy już sika krew i wtedy... tak, Sternchen.

To było dziwne. Weszłam do pokoju, w którym rezydowałam przez trzy miesiące i natychmiast poczułam się jak u siebie. To tak, jakbym pod koniec ostatnich wakacji wyjeżdżała Z domu, nie DO domu.
Rzuciłam się na łóżko i odetchnęłam radośnie, a napięcie powoli zaczęło schodzić z mojego ciała. Chwilowa przerwa od walki i od Mephisto, który na szczęście nie przedziurawił mi nogi na wylot i oprócz siniaka nie będzie śladu po jego jamniczych zębach. A tak naprawdę to była dopiero rozgrzewka. Musiałam to jakoś ogarnąć, naprawdę.
Choć to, że oni wszyscy całowali się w każdej możliwej sytuacji wcale nie pomagało. Byłam zawstydzona, szczerze powiedziawszy i nie wiedziałam, jak mam się zachować. Dlatego skorzystałam z najbliższej okazji i zaszyłam się w pokoju. Nie wątpię, że wszyscy, prócz Georga zrobili to samo. Wzdrygnęłam się. Niech mnie coś trafi! Co ja mam teraz zrobić?! Co mam powiedzieć?...
Umknęłam przed nim tak szybko, jak się dało, bo nie mogłam znieść ciśnienia. Moje ciało kleiło się do jego ciała, jakby nagle odkryło swoją bliźniaczą połówkę, do cholery! Miłość to zło!
Wytrzeszczyłam nagle oczy na przerażającą myśl, która wpadła mi do głowy.
Nie mogę zostać z nim sam na sam! Co wtedy?! A jeśli on będzie chciał coś zrobić?! Albo powiedzieć?! O KURWA!
Zerwałam się z łóżka z szaleńczo bijącym sercem. Muszę wyjść z pokoju, bo co jeśli on tu przyjdzie?! Co, jeśli poczujemy się niekomfortowo przez niewypowiedziane rzeczy, które wiszą między nami na cienkiej nici?! Fuck! Po moim trupie!
Wyleciałam z pokoju jak z procy, gorączkowo myśląc nad alternatywnym miejscem kryjówki i jęknęłam głośno. To był jego dom i ja nie miałam żadnej możliwości ucieczki!...
Kurwa!
Stanęłam na środku korytarza i złapałam się za policzki, próbując unormować oddech. Dobra, myśl i przestań się zachowywać jak idiotka i przestań uciekać od faceta, którego kochasz! Jak ja mam nie uciekać, kiedy nie wiedziałam, jak mam się zachować?! A jeśli on czeka na mój ruch?! Boże, jeśli tak, to on chyba będzie czekał... długo! Niech... niech...
- Wszystko w porządku?
Wydałam z siebie zdławiony okrzyk i odsunęłam się kilka kroków, gdy dojrzałam przed sobą obiekt moich zmartwień (nie-do-po-wie-dze-nie!), który patrzył na mnie ze zmarszczonym czołem.
Boże, czemu on wygląda... tak?! Łącznie z białym bezrękawnikiem i czarnymi jeansami luźno opadającymi na jego biodra, jasna cholera!
Chłonęłam/lampiłam się/prawie się śliniłam na jego widok. To było straszne. I ZDECYDOWANIE uwłaczające godności.
- Nie strasz mnie! – zaatakowałam go, automatycznie zaskakując samą siebie, że byłam w stanie wydobyć z siebie coś tak trzeźwego i dalekiego od jęczenia. No niech mnie! Zimna krew czasami się przydaje!
Jego twarz rozjaśniła się w szerokim uśmiechu, jakbym powiedziała coś głupiego, z czym niestety musiałabym się zgodzić i splótł dłonie za swoimi plecami.
- Szedłem tak przez pół korytarza, jak mogłaś mnie nie zauważyć? – zapytał z delikatną kpiną w głosie i zmrużyłam niebezpiecznie oczy. Zaraz komuś zrobię krzywdę, ciekawe kto jest tą osobą...? – Nie jesteś głodna?
Zbił mnie z tropu.
Zagryzłam wargę, przestępując z nogi na nogę. Nie wiedziałam do końca co mam zrobić, bo w końcu chciałam od niego uciec, a teraz on tak stał przede mną, szydził ze mnie i chciałam za nim pójść jak owieczka na rzeź. Uroczo.
- Jestem. – choć nie byłam. No... właściwie to nie byłam, ale mogłam coś zjeść... kurwa. Głupi Bill.
Parsknął śmiechem, odwrócił się do mnie plecami i machnął na mnie ręką.
- To chodź do kuchni!
No nie. To jest poza moim logicznym myśleniem, że zakochałam się w facecie, który doprowadza mnie do szewskiej pasji niezwiązanej z miłością!
Dobrze, że chociaż nie jest gejem, bo to już całkiem katastrofa była.
- Nie jestem psem! – warknęłam uparcie i skrzyżowałam ostentacyjnie ręce na piersi. A co się będę, do cholery! Czy ja mam jamniczkowe uszka na głowie i ogonek? No nie wydaje mi się. Ale Bill tylko zachichotał, jakbym powiedziała coś śmiesznego, odwrócił się do mnie na chwilę, posłał mi taki uśmiech, że zmiękły mi kolana – nie myślałam, że to może się dziać naprawdę! – i ruszył dalej, jak gdyby nigdy nic.
Debil.
Zagryzłam wargę i podążyłam za nim bez dodatkowego komentarza, bo pewnie by mnie zaatakował kolejnym uśmiechem i bym zemdlała. Grrr.
- Wydaje mi się, że jesteś skazana na moje towarzystwo. – zauważył, gdy znaleźliśmy się na schodach na parter. Boże, ja naprawdę czułam się tutaj jak w domu. I już nawet wiedziałam, że na dole będzie czekała na mnie Gwiazdeczka ze swoim bodyguardem i znowu się wścieknę i tak dalej i jakoś mnie to nie interesowało, bo to było normalne i byłam zadowolona. No i przede mną szedł Bill i... zaraz, zaraz... co on mówił?... Ah!
- A że niby czemu? – spytałam nieprzytomnie, zbyt długo zatrzymując wzrok na jego czarnych włosach. Cholera, one wyglądały na takie miękkie w dotyku, że aż mnie ręce świeżbiły, by sprawdzić, czy naprawdę takie są! Głupie włosy! Kiedyś to zrobię!
Arrr, motylki w brzuchu, przestańcie natychmiast!
- ...nej psychiki, ale oni prawdopodobnie pieprzą się tam jak króliki, no chyba, że chcesz sobie uciąć miłą pogawędkę z Georgiem to droga wolna...
Ha?...
- Boże, przestań! – strzeliłam sobie facepalma, czując, jak moje policzki robią się rażąco czerwone pod wpływem zażenowania. – Nie chciałam tego słyszeć! – pisnęłam, gdy niechciane obrazy zalały moją głowę. No fuj! No fuuuj!
Bill roześmiał się głośno.
- Trzeba było się nie pytać. Myślałem, że to logiczne. – wymruczał i w ostatniej chwili odkryłam oczy, by wmanewrować się między Sternchen i Mephisto, unikając potknięcia się o któregokolwiek z nich. Wyburczałam coś nieskładnego, a potem zrobiło mi się gorąco na niespodziewaną myśl, że on najprawdopodobniej też by chciał... ze mną... gdybyśmy byli razem... o matko.
Czy ja bym potrafiła mu się oddać w taki sposób?...
Spojrzałam na jego ciało pochylone w poszukiwaniu czegoś w lodówce i objęłam się ramionami w przypływie nagłych dreszczy, mimowolnie zerkając na jego tyłek opięty jeansami. Nie powinnam o tym myśleć, ale świadomość, że on by był nagi i by mnie dotykał w tak intymny sposób... i JA bym była naga. Uh, cholera.
Odwróciłam wzrok, pocierając ramiona. Niedobrze. Mogą być... problemy.
- Zmieniłaś swoje nawyki żywieniowe? – usłyszałam z lodówki i westchnęłam, usilnie starając się nie spojrzeć na jego tyłek. On oszalał, że się tak pochyla? Przecież ta lodówka jest wielka! Tam nie trzeba się do niczego nachylać! I widziałam linię jego bokserek! On mnie zgarsza! Wcześniej... co ja, wcześniej nie zwracałam na to uwagi? Boże, czym ja byłam?! – Czy ty mnie słuchasz? – wyprostował się i odwrócił się twarzą do mnie, przerywając mój kontakt wzrokowy z jego tyłkiem. Zagryzłam wargę i natychmiast uniosłam wzrok, gdy zorientowałam się, że wlepiam gały w jego krocze (!) i zmarszczyłam czoło na jego minę, świadczącą o tym, że jego właściciel znowu gapi się na mnie jak na uroczą kretynkę. Świetnie. Bycie uroczą kretynką w oczach Billa Kaulitza to ostatnia rzecz, jakiej potrzebuję.
- Nie. – wzruszyłam ramionami i ostatkami godności zmusiłam się, by chociaż usiąść przy wysepce kuchennej, zastanawiając się, co zrobić dalej, bym się całkowicie nie skompromitowała. Tylko akurat nic mi nie przychodziło do głowy. Żal. – Czemu nie ma obiadu? – brawo, skonstruowałaś coś logicznego!
- Jeśli odpowiem, znowu się zgorszysz. – odparł, a ja westchnęłam żałośnie i rozłożyłam się plackiem na blacie, przyglądając się szeroko uśmiechniętemu Billowi, który zamknął lodówkę, okrążył wysepkę i oparł się o nią łokciami dokładnie naprzeciw mnie. Przez chwilę patrzyliśmy się na siebie w milczeniu, co doprowadziło moje serce do jakiegoś nierównomiernego bicia. Może ja naprawdę mam arytmię?... – To skoro nie jesteś głodna, może coś do picia?
Jęknęłam głośno, zakopując twarz w swoich ramionach, mając ochotę przywalić sobie tak, by zęby wysypały się na ziemię.
- Czy ty masz jakiś radar na każde moje kłamstwa, czy jaka cholera w ciebie wstąpiła? – wymamrotałam, nagle zdając sobie sprawę, że to była jedna z rzeczy, których nie powinnam do niego mówić. Szlag! Wlazłam na grząski grunt! Jestem głupia!
- Nie. – usłyszałam jego zaskoczony głos, przez co ja sama zmarszczyłam czoło w zdziwieniu, że jego dziwi, co mówię. – Przecież to widać.
Poderwałam na to głowę i spojrzałam na niego zbulwersowana. Czy on właśnie mi wytknął, że nie umiem kłamać?!
- Jak to „widać”? – wyplułam, w ostatniej chwili powstrzymując się od uderzenia pięścią w blat jak dzieciak.
Wzruszył ramionami, drapiąc się po policzku z tym seksownym zarostem, którego chciałam dotknąć tak samo zdesperowanie jak jego włosów. I jego palce były tak szczupłe, że miałam dziwne wrażenie, że jego pierścionki nie weszłyby na moje własne palce.
- No po prostu widać. Dlatego nie rozumiem, dlaczego ci się wydaje, że uwierzę w jakąkolwiek twoją bajeczkę, czegokolwiek ona by nie dotyczyła. – posłał mi pobłażliwe spojrzenie, na co prychnęłam, krzyżując ramiona. – Nie lepiej od razu powiedzieć prawdę? – spytał, znowu się uśmiechając, jakbym była jakimś pieprzonym klaunem, bądź innym dziwadłem dostarczającym mu radości. – Przynajmniej się w tym nie pogubisz. – posłałam mu jedno z moich drastyczniejszych morderczych spojrzeń, ale on mnie zignorował. – Mówię poważnie. – dodał, przez co poprawiłam się na barowym krześle, czując się niekomfortowo pod jego stanowczym wzrokiem. – Chciałbym, żebyś mówiła prawdę, Natasza. Zdawało mi się, że jesteśmy przyjaciółmi...
- Dobra! – przerwałam mu, unosząc ręce w geście poddania. – Nie jestem głodna, kłamałam! – przyznałam się, będąc całkowicie dumna z tego, że udało mi się uniknąć wyczerpującego psychicznie wywodu Kaulitza, od którego załamałabym się i zamknęła na cztery spusty z powodu bycia niewdzięcznicą i jakąś taką, co ma nierówno i zachowuje się niefair w stosunku do swoich przyjaciół.
No i strzelił sobie facepalma. Nie do końca ogarniam dlaczego, bo przecież się przyznałam, prawda?...
- Nie mówiłem o tym! – ahaa! No to teraz tłumaczy, dlaczego on sobie w pysk daje! Ja myślałam, że bez powodu!... – Po jaką cholerę ja się tu tyle produkuję, kiedy ty w ogóle nie rozumiesz, o czym ja mówię?
- Nie wiem. – odparłam zgodnie z prawdą. No co? Kazał mi nie kłamać, tak? No to nie kłamię, tak? To czemu on się na mnie tak gapi?
- Ty mi robisz na złość, tak? – ej. On znowu ma ten tik nerwowy. W sensie, powieka mu drga. Powinnam mu zwrócić na to uwagę? Pewnie rozedrga się na całego jak ostatnio... to może jednak mu nic nie powiem...
Potrząsnęłam głową w odpowiedzi na jego agresywne pytania, a on pochylił się nad wysepką tak, że jego twarz znalazła się przed moją w odległości pewnie z dwudziestu centymetrów i poczułam się niepewnie. BARDZO niepewnie.
Przełknęłam nerwowo ślinę.
- Słuchaj no. – warknął, mrużąc niebezpiecznie oczy. – Nie będziemy cofać się do punktu wyjścia, kobieto. – wycedził, a przez całe moje ciało przeszły elektryzujące dreszcze. O matko. Ten niski głos na mnie działa!... O matko! – Więc... – urwał i wziął głęboki oddech, masując sobie skronie. Gapiłam się na niego ze zmarszczonym czołem i nagle bum! Nagle zrozumiałam, co go tak denerwowało. Utrudniałam coś, co i tak było wystarczająco skomplikowane i doprowadzałam go tym do szału. Pytanie tylko brzmi – po co?
Bo taka już byłam. Odpychałam wszystkich swoim chłodem i zgryźliwością. Ale jego nie chciałam odpychać. Chciałam go mieć blisko.
Tylko jak on może chcieć być blisko, kiedy ja byłam taka... problematyczna?
- W porządku. – mruknęłam, wzdychając, a on natychmiast podniósł na mnie swoje oczy, znów przerażając mnie swoją intensywnością. – W porządku. Pytaj o co chcesz, od dzisiaj nie będę kłamać. – oznajmiłam, wciąż nie będąc całkowicie przekonana do tego pomysłu. Ale on na to zasługiwał, więc nieważne, czy uważałam to za bezpieczną ideę. – Ufam ci. – dodałam, czując, że zaczyna mi się robić gorąco. O mamo, to wyszło z moich ust tak łatwo, że pewnie cholerne „kocham cię” wyszłoby równie gładko! Jestem dziwakiem! Nie myśl o tym!
Jego twarz rozpromieniła się w uśmiechu i moje serce roztrzepotało się boleśnie. Uh, przestań tak robić, kiedy ja nie mogę cię dotknąć... o Boże, czy ja właśnie pomyślałam o dotykaniu Kaulitza?... Pomocy! Coś niedobrego się ze mną dzieje!

O nic nie pytał. Nie żeby to nie było mi na rękę, ale musiałam przyznać, że poczułam się TROCHĘ wybita z rytmu. No bo przecież o to się wściekał, tak? Że bajeruję. No to mógł się spytać, a ja bym mu powiedziała tym razem prawdę, tak? Znaczy... w miarę możliwości. No bo jakby się spytał o... o cokolwiek związanego z nim to pewnie bym skłamała... nieważne.
Gadaliśmy tak chwilę o bzdurach (bo on zmienił temat, jakby nie przejął się tym, że mu powiedziałam, że mu ufam, choć jak na mnie to było duże wyznanie, ale co tam. Najwyraźniej nie wszyscy to doceniają), aż nadszedł Georg, co w sumie logiczne. On zawsze napatacza się wtedy, kiedy nikt go nie chce. Choć jakby się nad tym zastanowić dogłębniej, to może mnie uratował od jakiejś idiotycznej wpadki, no bo w końcu kto to wie, co Kaulitzowi chodzi po głowie?
Tak czy siak, dziewczyny zobaczyłam dopiero następnego dnia. Jakimś cudem zebraliśmy się wszyscy na śniadaniu, które heroicznie postanowiłam przyrządzić. Jeśli wstałam wcześniej, niż ustawa przewiduje, to można było to jakoś wykorzystać, nie? Więc wstałam po siódmej, zwlokłam się z łóżka pod długi i orzeźwiający prysznic. Ogarnęłam się w lustrze i pierwsze co na dole zrobiłam to odpalenie kawy. Znając życie to wszyscy się na nią rzucą. Ze mną włącznie.
Zrobiłam więc jajecznicę i niech lepiej nikt nie pyta, ile jajek zużyłam, bo zawał gwarantowany. Oni tutaj naprawdę dużo jedli.
I kolejny raz poczułam się jak w domu, gdy za każdym razem otwierałam jakąś szafkę, czy zaglądałam do jakiejś szuflady. Wszystko było na swoim starym miejscu, więc znałam kuchnię jak własną kieszeń. Czasami mi się wydawało, że ogarniałam się w niej bardziej, niż bliźniacy.
Może wszystkich dobudził zapach bekonu, a może po prostu obudzili się sami z siebie, ale jakimś cudem na parter zwalili się dosłownie wszyscy, jeden za drugim, co było naprawdę zaskakujące.
Każda twarz z wyrazem niedospania, od którego chciało mi się śmiać. No bo nawet Gustav... dobra, zwęszam tu złe rzeczy, powinnam zmienić temat.
- Jesteś geniuszem kulinarnym... – wyjęczał Georg, nakładając sobie swoją porcję na talerz. – Wyjdziesz za mnie? – spytał z głupawym wyrazem twarzy, a Chloe prychnęła rozbawiona.
- Eee Georg, ona przecież jest zajęta. – powiedziała tonem, jakby to była najoczywistsza oczywistość. Poczułam, że robi mi się gorąco i mimowolnie zerknęłam na Billa, który był w trakcie nalewania sobie kawy.  Nasze spojrzenia się zetknęły i zawrzałam ogniem, gdy to nowe niebezpieczeństwo znowu się pojawiło.
- Jak to jest zajęta, skoro przyjechała tu sama? Pleciesz głupoty, Chloe.
Nawet nie zareagowałam. Zaschło mi w ustach i mimowolnie zwilżyłam wargi językiem. Bill nagle wciągnął powietrze i gwałtownie odwrócił się do mnie plecami.
- Georg, skończ ten temat, albo wróć do niego w późnej starości.
Co się stało? Co ja zrobiłam, że on tak po prostu...?
A niby to ja jestem dziwna, pfff.
Usiadłam do stołu i zajęłam się jajecznicą, ani razu podczas śniadania nie zaszczycając młodszego Kaulitza swoim wzrokiem. Kretyn. Ja za każdym razem otwieram się pod jego spojrzeniem, a on... Dlaczego ja się w ogóle wściekam? Przecież on tego pewnie nie widział. Jezu, ja mam za bardzo popieprzony umysł. Zachowuję się jak bachor.
A potem każdy zaczął mówić jeden przez drugiego, napełniając kuchnię życiem i zapomniałam, że Bill zasiadł do stołu jako ostatni, nie odzywając się za wiele, co było dosyć dziwne jak na niego. Co jakiś czas wtrącałam się do idiotycznych rozmów, próbowałam udawać, że nie widzę intymnych gestów między Tomem i Sashą i Chloe i Gustavem, bo czułam się przez to głupio i nie wiedziałam, gdzie mam oczy podziać. Jedyną bezpieczną przystanią okazał się Georg, co było dość... tragiczne. Trudno było nawiązać z nim jakąkolwiek inteligentną rozmowę.
Po śniadaniu dziewczyny wypchały facetów z kuchni pod pretekstem mycia naczyń i zgasłam jeszcze bardziej. Mycia naczyń, jaasne.
- I co? – Sasha spojrzała na mnie znacząco, gdy upewniła się, że nikogo nie ma w pobliżu. Zagryzłam wargę, zbierając brudne talerze, by włożyć je do zlewu. – Nie udawaj, że nie wiesz o czym mówię! – syknęła z morderczym wzrokiem wypalającym mi dziurę w twarzy. Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu i westchnęłam z rezygnacją, odkładając masło do lodówki.
- Nie przeczę, że nie wiem, o czym mówisz. – wzruszyłam ramionami. – Po prostu nie mam ci nic do powiedzenia. – dodałam, pochylając się, by związać już suche włosy gumką.
- Jak to nie masz nic do powiedzenia? To na co ty czekasz? Na znak z nieba? – spytała z ironią i aż zgrzytnęłam zębami. Jak ja nienawidziłam... spokojnie. Tylko spokojnie.
Zacisnęłam dłonie w pięści i na chwilę przymknęłam oczy, by odegnać wybitnie negatywne emocje, nakazujące mi przywalić jej w twarz, aż jej złamię nos.
- Po pierwsze to nie do końca jest twój interes. – zaczęłam chłodno, cedząc każde słowo, by do niej lepiej dotarły. – A po drugie uprzejmie proszę o niestosowanie wobec mnie tej taniej ironii, bo się pokłócimy. - ostrzegłam, ale najwyraźniej jej to nie interesowało. A Chloe tylko gapiła się na nas z uniesionymi brwiami. Jeszcze nigdy nie żarłyśmy się tak często jak w przeciągu tych ostatnich kilku miesięcy. Ale Sasha pozwalała sobie na zbyt dużo i dzisiaj dała tego kolejny przykład.
- Jeśli myślisz, że tym razem znowu będziesz się opierdalać jak ostatnim razem to jesteś w błędzie! Nie pozwolę na to, byście się znowu szarpali, więc z łaski swojej przestań zachowywać się jak dzieciak i zrób coś! Myślisz, że tylko on będzie ci nadskakiwał?! Co ty sobie w ogóle wyobrażasz, co?! To działa...
- DOŚĆ! – ryknęłam, czując, że robię się cała czerwona na twarzy. – Nie masz żadnego pierdolonego prawa decydować za mnie, czy za kogokolwiek innego i nie masz pierdolonego prawa mówić o tym wszystkim w taki sposób! Gówno cię to, kurwa, obchodzi! – wrzasnęłam i niemal wyleciałam z kuchni, by jak najszybciej zejść jej z oczu, zanim zrobi się naprawdę niebezpiecznie. Kątem oka widziałam w salonie bliźniaków, co zdenerwowało mnie jeszcze bardziej, bo mogłam się założyć, że słyszeli nasze krzyki. Ugh, Sasha, zamorduję cię!
- I co, myślisz, że jak sobie teraz pójdziesz to sprawa się sama załatwi?!
Nosz kurwa mać. Czy ona nie widzi, że tam siedzi Bill?!
- Czy ty masz, do kurwy nędzy, jakieś problemy, czy co ci odpierdala?! – odwróciłam się do niej gwałtownie, mrużąc oczy.  – Jesteś aż tak upośledzona, że nie rozumiesz, co do ciebie mówię?!  A może chcesz, żebym to ja się na ciebie uwzięła?! ODPIEPRZ SIĘ!
- Hej, hej, hej! – Tom zerwał się z kanapy i zanim zdążyłam zwiać, był już przy nas i mierzył nas bacznym spojrzeniem. – Jeśli nie macie zamiaru zrywać z siebie ubrań, jestem zmuszony wam przerwać tę uroczą konwersację na rzecz zdrowotności umysłowej, okej? Co się dzieje?
- Zabierz swoją dziewczynę z dala ode mnie, bo najwyraźniej jej mózg stanął w miejscu i nie przetwarza informacji, czym doprowadza mnie do szewskiej pasji i zaraz zrobi się smutno. – wycedziłam i nie czekając na jakąkolwiek reakcję, ruszyłam do wyjścia na dwór. Nie będę się bawić w te gierki. Nie będę się zniżać do tego poziomu, by wdawać się w tak bezsensowną kłótnię. Nie będę...
- A teraz jak zwykle uciekniesz, tak? No proszę, cóż za nowość.
Ja. Pierdolę.
Wdech... i wydech... Wdech...
- Poprawię się. – zerknęłam na Toma znad ramienia, którego oczy wędrowały od Sashy do mnie i tak w kółko. – Zabierz ją, bo zaraz jej przyłożę tak, że wyląduje w szpitalu ze złamanym nosem. Nie myśl, że nie umiem. Ojciec mnie nauczył. – otworzyłam drzwi z zamiarem wyjścia na dwór i wejścia w samochód i odjechania w pizdu, a nawet jeszcze dalej. Jak zwykle jednak na zamiarach się skończyło.
W progu stała niska brunetka, która patrzyła na mnie z dziwnym uśmieszkiem na ustach.
- Alishia. – zauważyłam. No to jej przywaliłam.

><><><><><><><><><><><

Sesese xD

piątek, 21 września 2012

Scene XXXV

Pocieszenie takie, że udało mi się napisać kolejny rozdział i być może nie będzie zastoju! Może xD


><><><><><><><><><><><><


Miałam mieszane uczucia co do tego wszystkiego. Jakimś cudem trzymałam się z daleka od mamy przez prawie miesiąc i nie pożegnałam się z nią. Więc to nie jest takie zadziwiające, że jednak czuję wyrzuty sumienia, prawda? Może postąpiłam trochę za ostro... Przecież to nie była tak całkowicie jej wina. Ona go nie zmuszała...
Wzdrygnęłam się.
Nie będę o tym myśleć. Mam wystarczająco dużo powodów jak to, że powinnam chyba odezwać się do tego Tomasza.
I za kilka godzin spotkam się twarzą w twarz z tą cholerną pierdołą, która mnie kocha. O matko...
Czasami denerwowałam się tak, że chciało mi się wymiotować, przysięgam. I im dłużej o tym myślałam, tym bardziej to mi się nie podobało. To całe zdenerwowanie i zadowolenie graniczące z tratującym wnętrzności szczęściem sprawiało, że czułam się zmęczona i miałam ochotę zawrócić i schować się za bagażnikiem Chevy’ego. Na dodatek nie mogłam się skupić na jeździe samochodem. Raz jakimś cudem zgubiłam dziewczyny i mimo wrzeszczącego GPS-a, skręciłam nie w ten zjazd z autostrady i zaczęłam się kierować za innym Buickiem. Innym razem, kiedy to ja prowadziłam cały korowód, zadzwonił telefon i omal nie wjechałam w dupę jakiemuś BMW z przerażenia. Trzecim razem dostałam mandat. To już nieważne za co.
Miałyśmy za to dwie godziny opóźnienia.
Byłam wściekła. Choć na pewno nie tak jak dziewczyny. No ale starałam się o tym nie myśleć. Więc sobie podśpiewywałam piosenki z radia.
- I’m at a payphone trying to call home. All of my change I spent on you. – próbowałam nie myśleć w ogóle o czymkolwiek. Piosenki były chwytliwe, więc ja...
Wjechałyśmy właśnie do Kalifornii i wszystko wypierzchło z mojego umysłu. Szlag. Już tak mało czasu zostało...
Mój telefon zaczął wibrować szaleńczo i w głowie przeleciała mi szybka modlitwa, by to nie był pieprzony Kaulitz. Wzięłam głęboki wdech i zerknęłam na wyświetlacz.
- Co za żal. Czemu ja w ogóle świruję? – bo boję się go usłyszeć, choć niedługo będę... o Boże! Pieprzone motylki w żołądku! Pomocy! – Nooo? – odebrałam połączenie od Chloe. Jechałam po środku, żeby mnie żadna nie zgubiła, co było doprawdy niefajne i uwłaczało dumie. Wiec Ruda jechała za mną, a blondyna przede mną.
I właśnie mi się przypomniało, że były na mnie złe za opóźnienie.
- Nie jedziesz za Sashą, głąbie! – kurwa!
- Jak nie jadę za Sashą, kiedy wyraźnie widzę przed sobą granatową Altimę! – zaoponowałam, mrugając oczami. No kurwa. Co jest ze mną niehalo, że one znowu coś ode mnie chcą?!
- Sprawdź skąd ta Altima jest. – warknęła na mnie, dosłownie wywarkując każde słowo i przełknęłam głośno ślinę. Nie podobało mi się to. To ja zawsze byłam tą złą dziewoją zza siedmiu mórz, siedmiu gór i siedmiu tysięcy kilometrów. – I zjedź na lewy pas i podgoń do tego samochodu, za którym powinnam się trzymać, do cholery. – dodała, a ja podjechałam do Nissana, by przyjrzeć się rejestracji.
- Kurwa, Nevada! – wymsknęło mi się i nieomal sobie przywaliłam w twarz. Szlag, ona nie musiała tego wiedzieć.
Z drugiej strony i tak wiedziała.
- Co się z tobą... nie, przecież to takie jasne. – usłyszałam w telefonie i zaczęło mi się robić gorąco. Skręciłam na lewy pas, by odszukać Sashę, zanim mi całkiem odbije i kogoś zabiję. – Natasza, ja wiem, że to idiotyczna prośba z mojej strony, ale ogranicz się z tym myśleniem o Kaulitzu, bo to się robi trochę niebezpieczne, okej? – zgrzytnęłam zębami, gdy to usłyszałam. Niech piekło pochłonie Billa! Niech go... Kurwa! Co on mi robi, do cholery?! – Tylko trochę?
Wybełkotałam coś nieskładnego w odpowiedzi i się rozłączyłam, rzucając telefon na fotel.
Głupi Kaulitz. Głupi, głupi, głupi, głupi.
I jeszcze na dodatek dzisiaj do mnie dzwonił i się pytał, czy wszystko w porządku i kurwa, myślę sobie „dlaczego do mnie, a nie do Sashy?!”.
Znaczy... to nie jest dokładnie tak, że mi się nagle wszystko odwidziało, czy coś... po prostu... z dnia na dzień to się pogarsza. I jestem z tego powodu wściekła. Co , jak zwykle, jest niedopowiedzeniem.
I aż do dzisiaj wszystko trzymałam pod kontrolą. Widocznie świadomość, że jestem już coraz bliżej, odejmuje mi zdrowy rozsądek. Albo w ogóle spakowała go w paczuszkę i wysłała do Polski.
Ja próbuję, do cholery! Robię wszystko, by to powstrzymać, ale to jest tak, jakbym miała jakiegoś wirusa w swoim ciele, który żyje własnym życiem. One nie wyglądają w taki sposób i nie rozumiem tego. Wygląda na to, że tylko ja tak świruję i nie podoba mi się to. I prawdopodobnie denerwuję się właśnie tym.
Że on zobaczy, jak bardzo oszalałam na jego punkcie.
Wzdrygnęłam się po raz setny tego dnia.
Wibracje w telefonie sprawiły, że strzeliłam sobie z otwartej ręki w czoło.
Miałam szukać Sashy!
Pfff, nie odbiorę.
Nabrałam głęboko oddech i wypuściłam go ze świstem. Spokojnie... tylko spokój może cię uratować od katastrofy nuklearnej.
Altima. Masz znaleźć Nissana Altimę i trzymać się go.
Przetarłam oczy, uważając na makijaż, który zaserwowała mi dzisiaj Chloe i zagryzłam wargę. Skup się teraz, to dobre ćwiczenie, kiedy będziesz musiała się powstrzymywać... o matko! Znowu motylki!
Nie myśl! Nie myśl o nim!
Altima! Widzę cię!
Jęknęłam głośno, potrząsając głową. To się nie może dziać naprawdę. Przecież ja nigdy nie zachowywałam się tak nieroztropnie, a teraz... jak głupia, zakochana nastolatka. Jakbym nie miała mózgu.
Czy ja w sumie siebie teraz nie obrażam?
Pomyśl o czymś innym.
- Tak, to na pewno Sashy... – mruknęłam do siebie, widząc rejestrację z napisem „Michigan”. – W porządku. Jeszcze... – zerknęłam na GPS-a i mój żołądek związał się w supeł. Kurwa. Wykorkuję.
Jeszcze trzy godziny i czterdzieści minut w zaokrągleniu. I go... szlag, nie myśl!
Boże, jakie to idiotyczne! Jak nie myślę o matce – czyli o tym, o czym nie powinnam – to myślę o Kaulitzu – czyli o tym, o czym nie powinnam! Czemu ja jestem taka monotematyczna?!
Strzeliłabym sobie w policzek, ale moje ręce tak się trzęsą, że prawdopodobnie przywaliłabym sobie mocniej, niż bym sobie tego życzyła. Cała się trzęsę. Dlatego jadę jak kretynka. Jak pierwszego dnia nauki jazdy.
Najchętniej zrobiłabym sobie przerwę, ale i tak mamy już spore opóźnienie, więc dziewczyny wściekłyby się jeszcze bardziej, a mi jakoś nie do końca podobała się ta opcja. Nie powinnam doprowadzać je tak do szału, szczególnie, że są dla mnie takie wyrozumiałe.
Nie zapytały o nic. W ogóle. Nawet, kiedy widziałam w ich oczach, że cisnęło im się to na usta. Uszanowały  to, że nie chcę o tym mówić.
Miłe ciepło rozprzestrzeniło się w moim żołądku i uśmiechnęłam się lekko.
Byłam im wdzięczna. Choć z mojej strony to było odrobinę niefair, że trzymałam ich w takiej niewiedzy. Ale wystarczająco przerażające było to, że jeśli chciałam cokolwiek pchnąć do przodu, to coś, co było między mną, a głupim Kaulitzem, to musiałam mu to powiedzieć. Musiałam być z nim szczera, choć i tak jestem pewna, że on to wie.
Ale zapewne nie spocznie, póki nie usłyszy tego z moich ust.
Wzdrygnęłam się ponownie.
Jeśli będzie tak warto, jak mi się wydaje, zrobię to.
Ale jak ja miałam to wszystko... Powinnam mu jakoś... dać znać?... Coś powiedzieć?...
To była kolejna rzecz, o której nie chciałam myśleć, ale wiedziałam, że musiałam. Musiałam obmyślić jakiś plan, bo za nic nie chciałam przyjechać tam całkowicie bez jakiejkolwiek obrony. Bez niczego. Wystawiona na niego z uczuciami wymalowanymi na całym ciele.
Po moim trupie.
Znaczy... ja próbowałam myśleć o tym wcześniej. Wpadłam na to jakiś tydzień temu, ale tego samego dnia dostałam okresu i wszystkie myśli, prócz tej stałej pt. „Czemu go tu nie ma, kiedy umieram?!...”, wypierzchły z mojego umysłu. A potem zaabsorbowałam się pakowaniem, choć właściwie ja nie musiałam nic robić, bo wszystko było w swoich walizkach już dawno. No ale pozostawała jeszcze Chloe, która lubiła chować rzeczy Bóg wie gdzie, a potem lamentować, że nie może ich znaleźć. W przeddzień wyjazdu naprawdę poszłyśmy późno spać.


Cała ta napięta sytuacja działała jak zamknięte koło. Każda starała się na nikogo nie denerwować, bo oczywiście każda była już w swoim świecie od pierwszej minuty wyjazdu z parkingu przy apartamencie blondynki. Więc każda rozumiała, prawda? Ale wystarczyło tylko jedno zagapienie się brunetki i nagle robiło się wielkie „BUM!”. Wysoki stan emocjonalny sprawiał, że żadna sobie nie radziła ze sobą samą, a co dopiero z wyskokami kogoś innego.
Ona sama nie wiedziała, ile razy imię „Gustav” przeleciało jej przez głowę. To się stawało nie do pomyślenia, że mogła odczuwać to tak silnie. Wiedziała, że Natasza denerwowała się, że tylko ona zachowuje się jak dzieciak, kiedy i Chloe i Sasha trzymały się w ryzach. I małą część jej duszy to cieszyło.
Natasza, zawsze taka opanowana, zimna i sztywna, zachowywała się teraz tak, jakby postradała ostatnie szare komórki. No ale rzadko się cieszyła. W większości czasu wściekała się na jej głupotę. Gdyby nie mandat, już by były na miejscu.
A tak to jeszcze dwie godziny  zostały do ciepłych ramion jej chłopaka. Jeszcze dwie godziny do jego ust. Dwie godziny do jego ciała.
Oh, jak bardzo była sfrustrowana, to sobie nawet niewinna Natasza nie wyobrażała.
A gdyby dostawała dolara za każdego „Gustava” w jej głowie, z pewnością miałaby teraz potrojoną sumę skradzionych pieniędzy rodziców.
Nachmurzyła się.
Odkąd wyprowadziła się z domu, ojciec i matka zadzwonili do niej tylko raz – trzy dni po jej zniknięciu. Nie zauważyli jej zniknięcia, tylko zniknięcia pieniędzy.
Jej wargi wykrzywiły się w mściwym uśmieszku, kiedy sobie przypomniała sobie tą krótką, acz treściwą konwersację.
„- Wiesz może co się stało z sześćdziesięcioma tysiącami dolarów, które były w sejfie? – głos ojca był chłodny i pewnie wcześniej by się przestraszyła, ale było już za póżno. O wiele za późno.
- A wiesz co się stało z waszą córką? – odparła spokojnie, przygryzając czekoladowego wafelka. Widziała wyczekujące spojrzenie Sashy, ale tylko przewróciła oczami, dając jej znać, że to nic poważnego.
- O czym ty mówisz? Nie zmieniaj tematu. – oczami wyobraźni widziała, że na jego twarzy pojawił się ten groźny wyraz, który mówił, że zaraz zacznie się burza. – Gdzie są pieniądze?
- Przez całe życie miałam pieniądze zamiast rodziców, więc... emm... chcąc mieć przy sobie rodziców, zabrałam pieniądze. Postąpiłam analogicznie, prawda? – nie czekając na odpowiedź, uśmiechnęła się do siebie. – Idę z rodzicami na zakupy, na razie. – i nacisnęła czerwony guzik, przerywając rozmowę.
- Pojechałaś po bandzie. – zauważyła słusznie blondynka, a rudowłosa roześmiała się, mrugając niewinnie oczami”
Miała potem wyrzuty sumienia. Ale gdy w końcu była w stanie spojrzeć na to trzeźwym okiem, przyznała sobie punkt.
Poczuła się żywiej.

To nie było dokładnie to, że myślała tylko o starszym bliźniaku. Była zmartwiona, ponieważ one nie widziały co to znaczy żyć z kimś sławnym. Całe te wakacje były dokładnie zaplanowane, każde głupie posunięcie. Brunetka śmiała się z nich, że nie mogą być tacy znani, bo nigdy nie widziała paparazzi, nie licząc momentu, kiedy musiała przed nimi uciekać z powodu zakładu, ale ona nic nie wiedziała. Nie wiedziała nawet, jaką burzę wywołał Bill Kaulitz uciekający z nieznaną dziewczyną. Nie wiedziała, że przez dłuższy okres próbowali się o niej czegoś dowiedzieć, ale pomysł okazał się fiaskiem. Nie wiedziała, że wokalista przeszedł przez masę wywiadów, tłumacząc się z tej sytuacji, zaprzeczając, że brunetka jest jego dziewczyną. Nie wiedziała nic. Dokładnie tak samo jak Chloe.
Nie będą mogły pójść w publiczne miejsce, nie będą mogli spokojnie spędzić wspólnie czasu, ona znała to wszystko. A jeśli zdecydują się to wszystko ujawnić? Byłoby znacznie gorzej. Szczególnie po tym, jak ich ostatnia płyta okazała się tak wielkim sukcesem, że dopiero niecały miesiąc temu skończyli trasę koncertową i mają wolne ciągle nie wiadomo jak długo. Utarło się, że specjalnie dla niej robią sobie wakacje w czasie jej wakacji, by móc spędzić ze sobą jak najwięcej czasu. Ale tym razie wszystko było takie niepewne...
Nie chciała sobie zawracać tym głowy. Chciała tylko myśleć o tym, że w końcu zobaczy jej ukochanego po tylu miesiącach rozłąki. Nie potrafiła.
Jej czarnowłosa przyjaciółka nie znosiła być w świetle reflektorów. Nie lubiła, gdy ktoś zwracał na nią uwagę.
Może być problem. To, czego jeszcze tak naprawdę nie ma, może mieć naprawdę wiele trudności w przetrwaniu. A ona martwiła się o swoich przyjaciół i chciała dla nich jak najlepiej. I chciała, by w końcu wszystkim się poszczęściło. Chciała, by każdy był osobę, która byłaby dla niego wsparciem...
No cóż... Należy o to powalczyć. A ona będzie walczyła dla każdego tak mocno jak dla samej siebie.


Czy ja już mówiłam, że to, że się denerwowałam, było niedopowiedzeniem? Przypuszczam, że to zrobiłam, ale się powtórzę.
Zdenerwowanie to niedopowiedzenie!
Do cholery! Jak można normalnie egzystować, kochając kogoś do niemal nieprzytomności?! I wiecie co?! To się sprawdza, to nie jest tylko czcze gadanie! Ja prawie mdleję na myśl, że jesteśmy już w Los Angeles i tylko kilkanaście mil mnie dzieli od tego debila!
Jeśli wcześniej uważałam, że się trzęsę, to teraz mam padaczkę i to wcale nie jest sposób na wyśmianie tych, którzy na to chorują. Ja po prostu mówię, że dygoczę jak wściekła i mam mroczki przed oczami! I znowu omal nie wjechałam w samochód. Ale się teraz nie zatrzymam. Gdzieś tam na dnie czai się jakaś wściekła radość, która była i jest nie do okiełznania.
Chciało mi się od tego płakać i serce waliło mi szaleńczo, jakby biegło tuż przede mną, jakby mnie kierowało do Kaulitza. Nie zatrzymywałam go. Sama co jakiś czas się zapędzałam i w ostatnim momencie reagowałam na znacznie przekroczoną prędkość. Ale to nie była do końca moja wina, bo w końcu ja tylko śledziłam Sashę, prawda?
Może ona wcale nie była tak spokojna, jak to starała się pokazać?...
Z resztą, kogo to obchodzi, tak naprawdę? Raz na jakiś czas można było się zachować jak dzieciak. Miałam to gdzieś. Na paręnaście minut.
Jedno z niewielu pocieszeń to to, że na szczęście mam zajęte ręce, bo przysięgam, że to... coś sprawiało, że chciałam zacząć obgryzać paznokcie. Ugh, to straszne. Nienawidzę być zakochana i wiedzieć, że obiekt moich uczuć też mnie... kocha.
ZNOWU TE MOTYLKI!
Fuck, fuck, fuck, fuck!
Pisnęłam w bardzo nieprzyzwoity sposób i serce podeszło mi do gardła, gdy skręciliśmy na tą cholernie znaną ulicę, przy której stał ten cholerny dom, który był w posiadaniu tych cholernych bliźniaków, z których tym młodszym był ten cholerny Bill, którego w cholerę kochałam! Kurwa, na pomoc! Ja tam zrobię z siebie kretynkę! Na pomooooc!
Ale na pomoc było już za późno. Widziałam, jak czarna brama się otwiera i Sasha już tam wjeżdżała i gdybym chciała uciec, skompromitowałabym się jeszcze gorzej, niż w chwili wyjazdu z tego przeklętego domu. A wtedy moja duma ległaby w gruzach, spalona na popiół.
Zaczerpnęłam gwałtownie powietrza, gdy po przekroczeniu wjazdu zobaczyłam całą czwórkę na dziedzińcu. Oni tam byli. I ja ich nie widziałam prawie cały rok, bo bałam się otworzyć jakąkolwiek stronę internetową i nawet nie wiedziałam, czy oni w jakikolwiek sposób zmienili się z wyglądu i... o kurwa!
W ostatniej sekundzie udało mi się zahamować, by nie wjechać w zderzak Altimy.
Oddychałam głośno, znowu mając te mroczki przed oczami, nie mówiąc już o pieprzonym bólu żołądka, który dał o sobie znać w bardzo ekspresyjny sposób. O Boże, który nie istniejesz, zrób coś. Zrób coś!...
Podniosłam wzrok znad tablicy rozdzielczej i zamrugałam oczami. Cholera, Sasha już dawno wyleciała z samochodu! Obróciłam się szybko i zanim mój wzrok padł na Buicka, zdążyłam zarejestrować, że tam już wszyscy się witają, a ja siedzę jak ta ostatnia kretynka w tym samym miejscu! Kurwa! Zawsze coś spieprzę!
- Okej... spokojnie... – zaczęłam do siebie mamrotać i zgasiłam silnik. Szybko przeżegnałam się w duchu, odpięłam pasy i powoli wysiadłam z samochodu, dokładnie przyglądając się stopom, by się o nic nie potknąć. To by było możliwe. Przez tego idiotę sama się zachowuję jak idiotka.
Moje palce zdążyły opuścić bezpieczną przystań ciepłej maski samochodu i usłyszałam głośne:
- Nataszaaaa! – i zatonęłam w niedźwiedzim uścisku tej pierdoły, Georga. – Sto lat się nie widzieliśmy! – ryknął mi do ucha i westchnęłam.
Welcome home. Nic, a nic się nie zmienił, a ja muszę przyznać, że nawet mi tego brakowało. Co nie świadczy o mnie za dobrze.
- Yeah, bez ciebie strasznie się te sto lat dłużyło. – odparłam w jego wielką klatę, a on zaśmiał się radośnie i ścisnął mnie jeszcze mocniej, aż zaczęło mi brakować powietrza w płucach. – Geooooorg, udusisz mnie... – wystękałam i nagle mnie puścił i zakręciło mi się w głowie. – O matko, twoje uściski mnie kiedyś zabiją... – i miałam zamiar coś jeszcze powiedzieć, ale wtedy go zobaczyłam i zaschło mi w ustach i koherentne myśli poleciały do Nibylandii na wakacje.
Stałam tam jak słup soli, a moje oczy chłonęły jego sylwetkę, jego twarz, jego... znowu brakowało mi powietrza. Ale to już zdecydowanie nie przez łapska Georga.
I on odwrócił się do mnie, puszczając Chloe i nasze oczy się spotkały i poczułam, jak moje policzki czerwienią się gwałtownie.
Oddychałam z trudem, a moje serce uderzało tak szybko, że niemal zlewało się w jedno długie „BUM!”. Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić, a jego ciało mnie kusiło i żądało, bym podeszła do niego i je dotknęła.
Zamrugałam oczami, wyrywając się z transu, w jaki wpadłam przez brązowe tęczówki, które obserwowały mnie bacznie.
Cholera. Coś się zmieniło. Coś... coś...
Ponownie podniosłam wzrok, by upewnić się, czy to nie było chwilowe, ale on już szedł w moim kierunku i już wiedziałam, że to było zdecydowanie permanentne.
Sapnęłam, gdy jego gorące ramiona mnie objęły i przypomniało mi się, że powinnam oddychać. Zamknęłam oczy, wtulając się w niego ufnie, chłonąc bezpieczeństwo z domieszką dziwnego niebezpieczeństwa, które wcześniej błyszczało w jego oczach. Nie interesowało mnie to, że to nie było w moim stylu, by pokazać, jak bardzo mi zależało na tym spotkaniu.
Jego dłonie spoczęły pewnie na moich plecach, co jakiś czas zmieniając swoje położenie, posyłając mi elektrycznie impulsy i to było to. To było to niebezpieczeństwo. Coś, czego nie znałam i coś, czego chciałam, a czego się bałam.
- Tęskniłem za tobą, Natasza. – wymruczał niskim głosem i zachłysnęłam się głośno powietrzem, a mój zmysł powonienia zatopił się w jego zapachu i powoli przeniosłam zaciskające się ręce na jego plecy i wiedziałam, że zrozumiał. Nie umiałam ubrać w słowa tego, co miałam na myśli. Jak bardzo za nim tęskniłam.
Jego dłoń wsunęła się w moje włosy i wtedy przekroczyłam próg domu.


><><><><><><><><><><

Wybaczcie błędy, ale za zimno mi w palce, by je wyszukiwać o_O 

sobota, 15 września 2012

Scene XXXIV

Also więc jestem :D Nie zjadłam jeszcze śniadania, siedzę z paskami wybielającymi w ryju i dodaję nowy odcinek :D Uroczo xD

><><><><><><><><><><><><><

Czułam się jak ostatnia świnia, że zachowałam się w stosunku do dziewczyn w taki, a nie inny sposób. Z drugiej strony jednak, Sasha potraktowała mnie nie lepiej, prawda? Nie rozumiała mnie, kiedy ja zdawałam sobie sprawę, że ona mówi tak ze względu na to, że tak naprawdę nie miała swoich rodziców.
I właśnie z tego powodu stosunki między nami ochłodziły jak jeszcze nigdy.
Byłam między młotem, a kowadłem i dusiłam się w tym położeniu. Ale moje jestestwo wyszło stąd, wyszło z domu i tam powinno było zostać.
Nieważne, że serce już dawno pozostało w Los Angeles.
Chloe mi powiedziała, że mam jeszcze czas do namysłu do początku czerwca. A ja nie chciałam o tym myśleć. Wolałam żyć w przekonaniu, że już podjęłam decyzję i nic mnie od niej nie odwiedzie.
Od tamtej chwili zaczęłam czuć się głupio, gdy rozmawiałam z Billem. Mogłam się założyć o chevy’ego, że Sasha powiedziała mu, że nie chcę przyjeżdżać. Albo powiedziała Tomowi, ale koniec końców młodszy Kaulitz i tak pewnie wszystko wiedział.
Poza tym czułam to. Czułam to dziwne napięcie, kiedy do mnie mówił.
Z jego perspektywy to musiało być absurdalne. Jedno przeczy drugiemu. Kocham go, ale nie jestem w stanie go wybrać.
Jestem chora. Albo po prostu nie zostałam stworzona, by kogoś kochać w taki sposób.


Laptop mi szlag trafił. Byłam w trakcie pisania dalej opowiadania i mi centralnie szlag trafił. System padł. Wszystko padło.
Przez dłuższy czas gapiłam się bezsensownie w ciemny ekran, nie wiedząc co mam zrobić. Ciągle trzymałam palce na klawiaturze.
- Ja pierdolę. – wymamrotałam, kiedy w końcu udało mi się pokonać pierwszy szok. – Nie mam opowiadania...! – nacisnęłam guzik „on/off” i nic. Nacisnęłam ponownie. A ekran był ciągle tak samo czarny jak kilka sekund wcześniej. – Nie zapisałam go nigdzie. – zauważyłam, więc zaczęłam naciskać guzik jak szalona. – NO KURWA! – ryknęłam, z impetem zamykając laptopa. Czterdzieści siedem rozdziałów poszło się jebać na pstryknięcie palców! No nie! No kurwa nie! – Nie mam swojego opowiadania, do kurwy nędzy!... – i zanim zdążyłam się zastanowić, chwyciłam laptopa, otworzyłam na oścież okno i wyjebałam go za nie z całej siły. – Nienawidzę cię! Nienawidzę!  - rzuciłam i zapowietrzyłam się głęboko. – Chevy!... – wychyliłam się za framugę i wytrzeszczyłam szeroko oczy. – Chevy! – widziałam odpryśnięty lakier! Widziałam odpryśnięty lakier! – Aaaaa! – wrzasnęłam i wybiegłam jak poparzona z pokoju kompletnie spanikowana.
Przeleciałam przez dom w nadnaturalnym tempie i wręcz wkleiłam się w blachę, przyglądając się ranom mojego ukochanego samochodu.
- Przepraszaaaaam!... – wyjęczałam i wybuchnęłam płaczem, a gdy zorientowałam się, co zrobiłam, rozbeczałam się z powodu płaczu.
Co za idiotyzm z mojej strony, by wyrzucać cholernego laptopa za okno z pierwszego piętra?! Pierdolić laptopa, ale moja Impala?!...
- Jezu, co się stało? – z domu wyleciała mama i kucnęła przy mnie, od razu mnie przytulając. Chyba najwyraźniej trochę ją zdziwiłam, że płaczę. Co za ujma na honorze. Co za zbeszczeszczenie dumy.
Co za żal.
Ja nie płaczę, do kurwy nędzy! No poza tym ostatnim wybrykiem w drodze powrotnej, ale ja nie płaczę, do cholery jasnej!
- Zobacz. – postukałam w miejsce odpryśniętego lakieru. – Widzisz, co zrobiłam? – wydusiłam, dusząc się smarkami. Dosłownie. Kurwa, nienawidzę płakać. To takie obrzydliwe. – Widzisz co zrobiłam mojemu niewinnemu samochodowi?...
- Natasza, to tylko samochód. Naprawisz i po sprawie.
Moje łzy natychmiast opanowały swój potok i wywaliłam na nią gały. Bardzo nieestetyczne z mojej strony.
- Słucham? – wymruczałam, wyplątując się z jej objęć. – Próbujesz mi powiedzieć, że moja Impala jest TYLKO samochodem? – dodałam podniesionym głosem.
Moja mama odetchnęła głęboko, a ja widziałam, jak na jej twarzy pojawił się grymas, jaki ukazują ludzie, gdy rozmawiają z debilami. Nosz!...
- Natasza. – chwyciła mnie za twarz, dezorientując mnie niespodziewanie i na moment zapomniałam, że miałam się na nią wydrzeć. – Uspokój się i postaraj się skupić, okej? – uśmiechnęła się do mnie jak do małego dziecka. – Skąd ten odprysk? Płaczesz z powodu tego ledwo widocznego zadrapania?
- Widziałam go z mojego okna! – wycedziłam. O Boże. Czuję się tak, jakby ona właśnie zabiła mi kawałek mojej dziecięcej osobowości. Jakby zdradziła religię na rzecz pogaństwa. Tak. Poganka. Mówi bzdury wierutne, do kurwy nędzy! – Wyrzuciłam laptopa z okna! Szlag mi go trafił! – gwałtownie wstałam, omal się nie wywalając. – Jadę po nowy. Muszę ochłonąć. – potrząsnęłam głową i starłam łzy z policzków. – Wrócę... później. – otworzyłam drzwi i wsiadłam do środka i niemal natychmiast z powrotem wysiadłam.  – Zapomniałam portfela. – i powędrowałam do domu.


Kupiłam sobie nowego. No co, kurwa? Jak ja miałam pisać? No chyba nie w zeszycie! Na coś i tak musiałabym to przepisać, gdybym wiązała z tym dalsze nadzieje.
I leżąc w łóżku, gapiłam się w sufit i zastanawiałam się, dlaczego nie przychodzi mi do głowy nic, co później ktokolwiek mógłby uznać za mroczne.
I to najwyraźniej musiało mieć coś wspólnego z faktem, że pomimo niezręcznej sytuacji z Sashą i Chloe, byłam w dziwny sposób szczęśliwa.
Głupi Kaulitz.


To wszystko ma jakieś wyczucie momentu, talent, czy jakkolwiek to nazwiecie. Wszystko złożyło się tak idealnie, jakby jakieś pojebane przeznaczenie zmusiło mnie do pójścia tą drogą, a nie inną, za wszelką cenę.
I naprawdę mam tu na myśli "wszelką cenę".
Był trzydziesty maja. Dokładnie ten dzień, kiedy miałam dać znać dziewczynom, czy jadę, czy zostaję. Naturalnie miałam w zamiarach powiedzieć im, że przepraszam, ale zostaję.
No właśnie. Na zamiarach się skończyło.
Była gdzieś godzina trzecia po południu, weekend wolny pierwszy raz od długiego czasu... Siadłam przed mojego nowego, jeszcze niezniszczonego laptopa i odpaliłam pocztę.
- Spam... spam... spaaaam... – mruczałam, co i rusz klikając "usuń". – Oh... – zmarszczyłam czoło na nadawcę kolejnego maila. – Tomasz Rybacki... Gott, co za nazwisko. – parsknęłam śmiechem i otworzyłam wiadomość, zastanawiając się, czy ten facet z choinki się urwał, skoro pisze do obcych. Z drugiej strony to bez sensu. Mam w mailu wyraźnie napisane ‘Natasza Schulmann’. Drugiej chyba takiej nie ma, nie?

„Witaj,
zapewne się zastanawiasz, dlaczego kompletnie obcy człowiek do ciebie pisze, prawda? Szczerze powiedziawszy, też się zastanawiam. Jak to się stało, że w końcu zdobyłem się na odwagę, by do Ciebie napisać.
W porządku. Biorę głęboki oddech i robię to, co już powinienem zrobić dawno temu. Zasługujesz na prawdę. Przynajmniej na razie w krótkiej wersji.
Poznałem Twoją mamę w liceum. Byliśmy w tej samej klasie, więc w jakiś sposób miałem okazję ją poznać... Jak słusznie się domyślasz, po jakimś czasie zaczęliśmy się spotykać i myślałem, że to jest całkowicie na poważnie. Mam chyba spaczoną naturę romantyka, bo naprawdę miałem nadzieję, że to ta jedyna. Że weźmiemy ślub i będziemy szczęśliwą rodziną.
Ale się myliłem.
Zostawiła mnie dla Ernesta Schulmanna.
To było całkowicie niespodziewane. Do dziś nie wiem, dlaczego to zrobiła, jakimi pobudkami się kierowała i dalej mnie to boli, choć mam już własną rodzinę i kocham swoją żonę. Twoja mama była jednak moją prawdziwą miłością, wiedziałem to od samego początku.
Szkoda tylko, że nie wiedziałem, jaka jest naprawdę.
Wzięli ślub – jak zapewne wiesz – gdy Twoja mama miała 18 lat, a Ernest 21. Znali się zaledwie pół roku. Nie wierzyłem.
Wciąż chodziliśmy ze sobą do szkoły i to było cholernie trudne doświadczenie. By przejść obok niej obojętnie, by udawać, że nic takiego się nie stało. Jestem mężczyzną, tak? Nie mogłem pozwolić, by zobaczyła moje cierpienie.
Ale nasze drogi ponownie się skrzyżowały i to zupełnie wyrwało się spod naszej kontroli.
Twoja mama była już rok po ślubie, ja nie byłem w stanie o niej zapomnieć, a klasa była pusta.
Nie będę ci tłumaczyć co się stało, bo doskonale zdajesz sobie z tego sprawę.
Nie mam żadnych dowodów w postaci testu DNA. Ale spójrz na moje zdjęcia i spójrz na swoje odbicie w lustrze.
Nie chcę cię przytłaczać żadną odpowiedzialnością. Uznałem, że po tych horrorze, jaki przeszłaś w domu, należy ci się choć jedyne pocieszenie w tym, że ten człowiek nie jest twoim ojcem biologicznym.
Tomasz.

P.S. Mam nadzieję, że wybaczysz mi tę impertynencję i wchodzenie z butami w Twoje życie, ale nie mogłem przestać o Tobie myśleć.”

Gapiłam się na ekran laptopa z takim wytrzeszczem, że moje oczy zaczęły mnie boleć. Naprawdę zaczęły. Ale bałam się zamrugać, by to co widziałam nie zniknęło i bym nie musiała się zastanawiać nad moją chorą psychiką, która wymyśliła coś takiego. Serce waliło mi tak, jakbym miała arytmię i miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuję.
Położyłam drżący palcem na touchpadzie i kliknęłam na załącznik.
Wciągnęłam gwałtownie powietrze, gdy ukazało mi się zdjęcie tego mężczyzny. Jakaś gula stanęła mi w gardle i zemdliło mnie jeszcze bardziej.
Moje oczy. Mój kształt twarzy. Moje brwi. Mój kolor włosów. Mój uśmiech. Nawet zęby były takie same!
- O kurwa. – złapałam się za głowę i zagryzłam wargę prawie do krwi.
Byłam roztrzęsiona i chciało mi się płakać. Znowu. Właściwie wolałam nie mieć ojca, niż posiadać w głowie myśl, że mój własny jest taki... sadystyczny. Ale to mi się nie mieściło w głowie, że mogłabym faktycznie mieć innego, o którym nie wiedziałam przez całe swoje życie. Może gdybym wiedziała...
Znieruchomiałam.
Przed oczami śmignęła jedna z ostrzejszych kłótni w domu i jęknęłam głośno.
- To chyba... to chyba... – otworzyłam szeroko usta i gorączkowo rzuciłam się z powrotem do laptopa, klikając "drukuj" jak opętana. – Nie wierzę, nie wierzę, nie wierzę... – mamrotałam jak w transie i chwyciwszy wydrukowane kartki, szybkim i zdeterminowanym krokiem wyszłam z pokoju.
Nogi miałam jak z waty i kręciło mi się w głowie. Ale nie mogłam się zatrzymać. Musiałam dowiedzieć się tego tu i teraz, bo inaczej nie zaznam spokoju.
Weszłam do pokoju mamy bez zbędnego pukania, toteż rodzicielka spojrzała na mnie spod uniesionych brwi. Ze zdziwieniem, przypuszczam. Nie interesowało mnie to. Musiałam usłyszeć prawdę z jej ust. Podeszłam do jej biurka i rzuciłam jej na ręce maila i zdjęcia.
- Co to j... – urwała, gdy zobaczyła zdjęcie. – Co...
- Czytaj. – poleciłam jej chłodno. Uniosłam wysoko podbródek, próbując opanować napływające łzy. Nie mogłam się rozkleić. Nie teraz. Nie przy niej. Nie w takiej sytuacji. To nieważne, że ledwo oddychałam z emocji. To nieważne, że chciałam ją uderzyć. Musiałam rozegrać to dobrze.
Szybko przeleciała wzrokiem po kartce i zamarła. Przestąpiłam z nogi na nogę w zniecierpliwieniu. Moje ręce drżały.
Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w kartkę, aż w końcu podniosła na mnie swoje oczy.
- Natasza, skarbie... – zaczęła, ale urwała, gdy zmierzyłam ją lodowatym spojrzeniem. Była cała czerwona na twarzy. A ja byłam wściekła.
- Ojciec się dowiedział? – spytałam, ściskając i powoli rozluźniając dłonie.
- Natasza,to wszystko wyglądało...
- Dowiedział się czy nie? – nalegałam, ale ona najwyraźniej była na takim samym haju emocjonalnym jak ja. I niezbyt docierało do niej to, co ja chciałam wiedzieć.
- Natasza, daj mi dojść do słowa, on był...
- Czekaj. – uśmiechnęłam się do niej ironicznie. – Nie obchodzi mnie z kim kogo zdradzałaś i czyją jestem córką. Mam to gdzieś. Pytam się, czy ojciec wiedział i odpowiedz mi w końcu na to cholerne pytanie! – warknęłam groźnie, aż poprawiła się gwałtownie na swoim fotelu. Jej oczy mówiły same za siebie, ale ja byłam zmęczona domysłami.
Skinęła głową, a ja parsknęłam śmiechem, łapiąc się ręką za czoło. O Boże... To jest po prostu...
- Ale to nieważne, bo...
- Kiedy?
- Słucham? – zamrugała oczami.
- Kiedy?
Wzruszyła ramionami.
- Nie wiem, miałaś wtedy chyba jakieś piętnaście lat. – oblizała spierzchnięte wargi, a ja usiadłam na krześle, czując, że odbiera mi wszystkie siły. – Chyba przed moimi urodzinami, bo... – potrząsnęła głową. – Nie ma co tego roztrząsać, to było dawno i tylko upewniło mnie w tym, że powinnyśmy od niego jak najszybciej uciec... ale to nic nie zmieniło.
- Ha! – prychnęłam, na nowo zrywając się na równe nogi. – Ha ha ha! HA! – przeczesałam palcami włosy i spojrzałam na nią szeroko otwartymi oczyma. – Nic nie zmieniło?! Owszem zmieniło! Teraz już wiem, kto jest tak naprawdę winny mojej zniszczonej psychice! – wyrzuciłam, oddychając głośno i gwałtownie.
- Natasza, to on...
- Nie! To ty! – wskazałam na nią palcem i parsknęłam sucho. Czułam się jak szaleniec. Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. I było mi obojętne, co jej powiem. Chciałam jej dojebać tak, jak ona dojebała mi. Szkoda, że jej czynów nikt nie przebije. – Ha! Dowcipne! Teraz się zaśmieję, żeby załagodzić sobie wyznanie, które pierwszy raz wyjdzie z moich ust i to specjalnie dla ciebie! HA! – zaczęłam kręcić się w kółko i prawdę powiedziawszy, jedyne co tu było śmieszne to sposób, w jaki ona się na mnie patrzyła. Jak na psychopatkę. Pochyliłam się nad jej biurkiem, patrząc jej głęboko w oczy. – Mamo, dziękuję ci, bo to dzięki tobie mój ojciec, który nagle okazuje się nie być moim ojcem, mnie zgwałcił. – wyszeptałam i cmoknęłam ją w policzek, który nagle zbladł. – Dziękuję. – dodałam jeszcze raz i odwracając się na pięcie, wyszłam z pokoju, trzaskając głośno drzwiami, zanim zdążyła się odezwać.
No kurwa nie wierzę. No kurwa nie wierzę!...
Popędziłam na złamanie karku na górę i gdy usłyszałam otwierane drzwi na dole, sama zatrzasnęłam się w pokoju na zamek.
Chwyciłam telefon z biurka i wybrałam numer Sashy czując, jak emocje coraz większą falą zaczynają mnie zwalać z nóg.
Moje oczy były wciąż szeroko otwarte i chciało mi się śmiać z tego, że jestem aż tak zszokowana, że nie mogę ich zamknąć raz a porządnie.
- Tak?
- Sasha. – wyrzuciłam zdławionym głosem. – Jakiś Tomasz-Chuj-Wie-Jak-Ma-Na-Nazwisko do mnie napisał i on jest moim ojcem biologicznym. – znowu parsknęłam śmiechem, choć w głębi duszy nie widziałam w tym nic śmiesznego. Byłam chyba na skrajnym wyczerpaniu psychicznym. – Moja matka zdradziła mojego ojca, który nie jest moim ojcem, a który się o tym dowiedział i dlatego mnie zgwałcił!... – zakończyłam szeptem, nie wierząc, że już po raz drugi to mówię tak po prostu. – Moje życie kolejny raz legło w gruzach i zaraz się poryczę.
- Przyjedź tu natychmiast. – zawyrokowała stanowczo, a ja zakwiliłam.
- Nie chcę tu już mieszkać i nie chcę jej widzieć na oczy i...
- Pakuj się i przyjeżdżaj. Będziemy na ciebie czekać, okej? Zrobimy ci nawet czekoladowego smoothie na otarcie łez.
I się rozbeczałam.
- Kochamy cię, przyjeżdżaj do nas jak najszybciej! – wrzasnęła Chloe do słuchawki i zaśmiałam się, co zabrzmiało naprawdę komicznie, kiedy dusiłam się od szlochu.
- Jakby co to dzwoń, okej? – odezwała się z powrotem Sasha, a ja pokiwałam głową.
- Okej, dzięki. - wydukałam, pociągając nosem. - Serio, dzięki.
- Nie ma sprawy, od czego się ma przyjaciół? Tylko nie marz się tam dalej. To nie w twoim stylu.
- Nienawidzę cię. – wybełkotałam, rozłączając się.
Przetarłam oczy, biorąc głębokie oddechy, by się chociaż na chwilę uspokoić. Musiałam się spakować i stąd wyjechać. Nie mogłam jej więcej oglądać na oczy. Nie teraz.
Przy dziesiątym wypuszczeniu oddechu łzy ustąpiły, ale wtedy ktoś chwycił za klamkę i zgasłam bezpowrotnie. Jedyna myśl, która pozostała to tak, która nakazywała mi stąd zniknąć.
- Natasza, otwórz drzwi, musimy porozmawiać!
Przewróciłam oczami, mocząc rękaw pozostałościami po moim kolejnym wybuchu płaczu.
- Nie mamy o czym. - burknęłam, sprawdzając jak bardzo makijaż mi się rozmył i kiedy na palcach zobaczyłam czarne smugi po kredce i maskarze, wkurwiłam się na matkę jeszcze bardziej. - Wiem już wszystko, a nawet więcej, niżbym śmiała marzyć, więc serio! Podziękuję! – wrzasnęłam w stronę drzwi.
- Natasza, nie zachowuj się... – urwała, a ja wzruszyłam ramionami i ruszyłam po walizkę. Nie zachowuj się jak bachor, co? Ja i bachor, tak? Śmieszne. – Natasza, dlaczego mi o niczym nie powiedziałaś?! Otwórz te drzwi!
- Wyprowadzam się! – krzyknęłam, otwierając szafę. – Więc jestem zajęta i nie mogę ich ci otworzyć, przykro mi!
- Wyprowadzasz się?! Dokąd?! Dlaczego?! Natasza, do cholery otwórz te drzwi!
- Mamo, daj już spokój! Nie chcę z tobą rozmawiać, więc odpuść! – jak do ściany, kurwa. To zaczynało być irytujące i jeszcze trochę i powiem o parę słów za dużo!...
Nastała cisza i odetchnęłam z ulgą. Od razu skupiłam się na ubraniach, by nie zacząć za dużo myśleć o tym, co się właściwie stało. Jeszcze nie teraz.
- Dokąd?!
Kurwa.
- DO LOS ANGELES I SŁUCHAM MUZYKI I CIĘ JUŻ NIE SŁYSZĘ! – ryknęłam i z jękiem frustracji zgarnęłam iPoda z biurka, wcisnęłam słuchawki do uszu i zanim dostałam jakąkolwiek odpowiedź, w moim małym świecie usłyszałam ‘Did Ya Think’ The Veronicas i już nic więcej mnie nie obchodziło.


Gdy tylko wyszłam z pokoju, od razu mnie napadła, ale dla mnie to już był swego rodzaju koniec. I to na długi czas. Może nie robiła tego specjalnie, ale mnie to już nie interesowało. W tym momencie nie mogłam tego wybaczyć, zrozumieć... w tym momencie nie chciałam nawet o tym myśleć.
- Skarbie, wrócę jak najszybciej się da, w porządku? – wyszeptałam do ucha płaczącej Oliwii. – A ja zawsze dotrzymuję słowa, prawda? – spojrzałam na nią, a jej oczy, błyszczące od łez, uśmiechnęły się wraz z ustami.
- Tak. – odparła, a ja pocałowałam ją w czoło.
- A już z pewnością będę na twoje kolejne urodziny. Przywiozę ci prezent, którego nigdy nie zapomnisz...
- Ale dlaczego you leaving? – spytała, pociągając nosem i znowu wtuliła się we mnie.
- Oli, muszę żyć własnym życiem, muszę się sprawdzić w tym sama. Nie mogę się ciągle trzymać twojej ręki... – wyszczerzyłam do niej zęby, a ona wydęła wargi.
- Dlaczego?
- Bo kiedy ty dorośniesz, zrobisz to samo. Tak to już jest ze strasznymi dorosłymi, którzy nagle myślą, że mogę wszystko.
- Dorośli są stupid.
- I tu masz rację, moja droga. – cmoknęłam ją w policzek i pogłaskałam ją po głowie. – Muszę iść. – wstałam, a kiedy ona spojrzała na mnie tymi wielkimi oczyma, coś przekręciło mi się w żołądku. Czułam się paskudnie.
- Ale ty nie jesteś stupid. – zauważyła, a ja westchnęłam.
- Oli, kiedy człowiek się zakocha, zawsze głupieje. Tak już jest skonstruowany ten świat.
Otworzyła szeroko usta i złapała mnie za rękę.
- To zakochałaś się?
- O tak, bardzo tragicznie. – parsknęłam śmiechem.
- Come with him na mój urodziny and I let you go. - oznajmiła stanowczo.
Roześmiałam się i z powrotem kucnęłam.
- Obiecuję. – wystawiłam jej małego palca, który ona złapała swoim małym palcem. 
– To już idź, zanim będę płakać.
- To już biegnę. – wyprostowałam się i wzburzyłam dłonią jej włosy, aż pisnęła.
 - Go away. – burknęła, a ja zachichotałam, niczym złośliwy chochlik, posłałam jej całusa w powietrzu i ruszyłam do wyjścia. – Będę miss you!
- Miss you more!. – uśmiechnęłam się do niej szeroko i otworzyłam drzwi, które prowadziły mnie tym razem na głębsze wody, niż w zeszłym roku. Będę musiała przyzwyczaić się do tylu nowych rzeczy, że na samą myśl, przechodziły mnie ciarki.
Ale dopiero teraz czułam, jak cholernie tęskniłam za cholernym Kaulitzem.
Głupi Kaulitz. Stupid, stupid, stupid.
- Pożegnaj się chociaż ze mną, gdy będziesz wyjeżdżać. – usłyszałam głos matki za sobą, gdy wsiadałam do Impali. Zgrzytnęłam zębami i opadłam na fotel.
- Nie. – potrząsnęłam głową. – Nie chcę. – włożyłam klucz do stacyjki i przekręciłam go w prawo, aż moje uszy wypełnił przyjemny warkot silnika. – Nie chcę, mamo. – spojrzałam na nią i zdziwiłam się, że kompletnie nie przejął mnie widok mojej rodzicielki ze łzami w oczach. Coś musiało się ze mną znowu dziać nie tak. Powinnam ją chociaż wysłuchać, a robiłam wszystko, by ją od siebie odepchnąć jak najdalej. – Nie płacz. To nic nie zmieni. Do zobaczenia. – przełączyłam bieg i ruszyłam tak po prostu. Tak po prostu, jakby mnie to nie obchodziło, że ona stoi na dworze i patrzy na mnie błagalnie.
Taka była prawda. Nie obchodziło mnie to w zupełności.
Znowu to zrobiłam. Zamknęłam dostęp do wspomnień w przeciągu kilku sekund, a niedługo to wszystko wybuchnie ze zdwojoną siłą.
Musiałam to rozpracować w spokoju. A teraz jedyne co mi pozostało, to skupienie się na tym, że jeszcze kilkanaście dni, a Chloe znowu zacznie się drzeć, że ruszamy do LA, a ja w końcu go spotkam i wszystko się wyjaśni.
Powoli na moje usta wkradł się uśmiech.


- Los Angeles, przybywamy! – wrzasnęła Ruda i z piskiem wskoczyła do swojego Buicka, a ja i Sasha parsknęłyśmy śmiechem. – Ej no! Jakaś współpraca tutaj! Team work!
- LA przybywamy! – krzyknęłyśmy z blondynką, a potem ryk mojego Chevroleta zagłuszył wszystko inne, łącznie z narzekaniem Chloe, że byłyśmy za mało entuzjastyczne.


><><><><><><><><><><><><><><

Jakoś nie podoba mi się ten rozdział -.-