piątek, 27 kwietnia 2012

Scene XV

Moje gardło ist kaputt. 
Po strzelaniu mam żółto-fioletowego siniaka.
Nie mam weny.
Zaczęłam słuchać brytyjskiego boysbandu.
Odcinek sucks.
Dodaję dzisiaj, bo jutro idę strzelać, muahahahaha!
(pewnie znowu będę miała siniaki wielkości pięści o_O)
I może oszalałam, że to tu wklejam, ale
13211768 - jak ktoś chce być powiadamiany, to niech do mnie pisze ^ ^


><><><><><><><><><

Mogę się zabić?...
- Że co ty powiedziałaś? - Sasha spojrzała na mnie z wybałuszonymi oczyma. - Że w Billu? Że w tym Billu?
- To kurwa nie jest śmieszne! - prychnęłam, czując jak gorączka zalewa moje policzki. - Kurwa... - jęknęłam głośno, ledwo panując nad kierownicą i nad tym, że w ogóle się ścigam. - Kurwa, nie słyszałaś tego i nigdy wię...
- To tym bardziej musisz przegrać! - wrzasnęła nagle, aż mną zarzuciło.
- Ty kretynko, weź się uspokój, jeśli chcesz przeżyć, do cholery jasnej! - zawarczałam, próbując ogarnąć, gdzie mam jechać. Kaulitz wyprzedzał mnie o kilkanaście centymetrów i to w żadnym przypadku nie było zabawne. Wszystko przez tą...
- SASHA! - ryknęłam, gdy ta chwyciła kierownicę i skręciła nią w prawo.
I potem wszystko działo się jak w filmie. Przez śliską nawierzchnię auto wpadło w poślizg. Próbowałam to naprawić, ale już dawno było za późno na takie rzeczy. W uszach brzęczał mi pisk Sashy i jedyne co mi przychodziło wtedy do głowy, że powinnam zamknąć oczy, by nie widzieć co spowoduje moją śmierć.
I potem mocny wstrząs.
I moja głowa z impetem uderzyła w szybę, a zewsząd wybuchnęły poduszki powietrzne.
Ciemno.
Tak cholernie ciemno.
- Uh, cholera... - wyjęczałam, nie mając siły się ruszyć. Jakaś dziwna ulga zalała moje ciało, gdy zdałam sobie sprawę, że przestałyśmy się obracać jak na karuzeli.
I zaraz potem zauważyłam, że Sasha milczy.
Czemu tylko jest tak ciemno?..
- Żyjesz? - wymamrotałam, mrugając oczami, by odpędzić to coś. Kurwa... nie panikuj. Nie panikuj. - Sasha! - wydusiłam, czując silne zawroty głowy, choć w ogóle się nie ruszałam.
Dźwięk podobny do skomlenia mnie uspokoił. Pozostało tylko czekać na zesłanie światłości, a potem się zabić za zniszczenia jakie zrobiłam na BMW. A potem zabiję Sash, skoro żyje.
- Kurwa, co my teraz... - gwałtowne otworzenie drzwi niemal spowodowało, że wypadłam z samochodu, ale wtedy ktoś mnie schwycił.
- Skoro, do kurwy nędzy, nie umiesz jeździć, to po jaką cholerę się w to pakowałaś, ryzykując jeszcze życiem Sashy?! - coś ryknęło mi nad uchem i prawie jak na zawołanie, pieprzona jasność powróciła.
No nie.
- Puść mnie. - złapałam się za twarz, przecierając ją jak w zwolnionym tempie. O matko. Ale mi się kręci w głowie.
Bill Kaulitz jednak najwyraźniej za nic miał sobie fakt, że mnie podtrzymuje. Wolał sobie pohisteryzować.
- Mogłyście zginąć! Czy wy zdajecie sobie sprawę, jak blisko byłyście tej... tego czegoś, co ta koparka ma?!
Czułam się tak, jakby to był rozkaz, więc posłusznie podniosłam wzrok i nagle ogarnęłam, gdzie byłyśmy.
Uderzyłyśmy w tą cholerą koparkę i nie wiem jakim cudem, ale jej łyżka była dosłownie kilka centymetrów od przedniej szyby. Te parę centymetrów i moja głowa wylądowałaby na tylnym siedzeniu.
Albo w ogóle nic by z niej nie zostało.
- Oh.
- Tylko tyle masz do powiedzenia?! - usłyszałam głos Toma, zwiastując kolejną histerię. - 'Oh'?! Co to było?! Wszystko w porządku?!
Zerknęłam na Sashę, która najwyraźniej popadła w otępienie na rzecz łyżki. Chociaż z nią było w porządku.
- Muszę wyjść. - oznajmiłam i wywlokłam się na ziemię, starając się utrzymać w pozycji choć trochę przypominającą  pionową. - O matkoooo... - obraz prawie wirował mi tak jak podczas tych obrotów, jakie wykonywała głupia beemka. O matko. Zabijcie mnie, to uczucie jest paskudne.
- Sasha, żyjesz? - Bill okrążył samochód i otworzył boczne drzwi. Przeraziłam się, gdy zobaczyłam lewy bok.
- Gustav mnie zabije. - zauważyłam trzeźwo.
- No chyba zwariowałaś! - parsknął Tom. - Zamiast się cieszyć, że żyjesz, to ty wyskakujesz z tym, że Gustav będzie się wściekał, no chyba!... No kurwa!... - i zaczął coś pieprzyć po niemiecku. Zapewne przeklinał. No cóż...
Sasha wyszła z samochodu, jakby nic się nie stało, co w sumie przewidywałam. Zdaje się, że tylko ja przyjebałam w szybę. To dobrze.
- Krwawisz! - wskazała na mnie palcem. Cóż. Najwyraźniej odzyskała też mowę. To dobrze.
Podeszła do mnie wraz z Billem. Oboje gapili się na moją głowę, jakby widzieli w niej coś strasznego.
Oh!
- Serio? - pomacałam się i syknęłam, a zawroty nagle zwiększyły na sile. Chciałam spojrzeć na dłoń i nagle pojawiły się trzy. - Ooo... - wyciągnęłam drugą rękę i uśmiechnęłam się szeroko. - No to łącznie z nogami to jestem jak ośmiornica. Osiem macek, hehehe. - zachichotałam i zrobiło mi się czarno przed oczami.


Jeszcze zanim otworzyłam oczy, wiedziałam już, że jestem w szpitalu. Całkiem proste - w przeszłości bywałam zbyt często w takich miejscach. Najwyraźniej mam alergię.
Zmusiłam się do uchylenia powiek i zarejestrowałam trzy ważne rzeczy. Pierwsza to oczojebna biel ścian, która bolała za każdym razem, druga to Gustav siedzący na krześle obok mojego łóżka i trzecia to fakt, że oprócz nas nie było nikogo.
- A więc powróciłaś do rzeczywistości. - uśmiechnął do mnie perkusista, a mi automatycznie przypomniało się, co się stało przed moim efektownym omdleniem.
- O matko... - wyjęczałam, próbując chwycić się za głowę. Ale wtedy dotknęłam rany, zasyczałam, niczym wąż i zdecydowałam, że przestanę się ruszać. - O matko... Przepraszam za BMW...
- Najwyraźniej wcale nie bredziłaś o tych uszkodzeniach, jak myślałem. - Gustav parsknął śmiechem. - Sasha mi powiedziała, że to nie była twoja wina, więc przestań pierdolić głupoty. - spojrzał na mnie jak na kretynkę. - Jedyne, co się teraz liczy, to to, że obie wyszłyście z tego cało. - gdy zauważył mój wzrok mówiący 'spójrz debilu, gdzie leżę. Czy to znaczy, że wyszłam z tego cało?', pokiwał głową. - Zrobią ci prześwietlenie głowy, ale wątpię, żeby były jakieś większe powikłania. Jesteś za twarda na takie rzeczy. - stwierdził, a ja mimowolnie roześmiałam się.
- Jasne, mam pancerz zamiast skóry. - przewróciłam oczami i spróbowałam się podnieść, ale z marnym skutkiem. Zaczęło mi ciemnieć przed oczami. - Nie, zostaw. - ostrzegłam Gu, który najwyraźniej chciał mi pomóc. - Poradzę sobie. - upewniłam go i zaciskając zęby, poprawiłam się na poduszce. - Co się stało po moim omdleniu? - wystękałam, mrugając oczami, by odegnać mroczki.
- Padłaś na Billa jak długa. - oznajmił, a ja ze świstem wciągnęłam powietrze.
- Że co? - pisnęłam, czując, że automatycznie moje policzki rozgorzały czerwienią. O Jezu, on mnie zabije! Głupi Kaulitz! Co on ze mnie zrobił?! - Jak to padłam?!
Gu wzruszył ramionami, patrząc na mnie podejrzliwie, więc natychmiast się uspokoiłam. Świetnie, jeszcze brakowało, żeby on też wiedział, że głupi Kaulitz mi się podoba. Pffff, niedoczekanie!
- No zemdlałaś i upadłaś prosto na niego. - odparł po prostu. - Potem zabrali cię do szpitala. Koniec historii.
- Nie musisz oddawać BMW do mechanika. Naprawię go. - postanowiłam mało sprytnie zmienić temat. - Będzie taki, jakby nigdy wcześniej nie wbił się w koparkę. - pokiwałam głową i tym razem to on przewrócił oczami.
- Odpocznij, pewnie niedługo będziesz musiała iść na badania. - wstał i przeciągnął się. - Powiem im, że się obudziłaś. - dodał i wyszedł z sali.


- Chloe ma za niecały tydzień urodziny.
O mój Boże. Ona wie, że podoba mi się Kaulitz.
- Wiem, masz jakiś pomysł?
Muszę omijać jego temat tak szerokim łukiem, żeby nawet na niego nie wpadła.
- No na pewno trzeba przygotować jakąś imprezę.
No to to i ja wiem. O Boże, czemu ona się na mnie tak patrzy?!
- I trzeba kupić jej jakiś prezent. Pomysł?
Jestem genialna. Skupmy się na prezencie. Tak.
- Nad prezentem jeszcze zdążymy pomyśleć.
No nie! Skupmy się na tym, do cholery!
- Ale...
- Co do imprezy, trzeba się z tym zwrócić do bliźniaków.
SZLAG!
- O właśnie!
Kurwa...
Sasha z impetem siadła na łóżku za nic mając fakt, że moja mina wskazywała na chęć wprowadzenia w życie stwierdzenia 'milczenie owiec'.
- Więc jak już jesteśmy tutaj same, to mo...
- Nie chcę o tym rozmawiać. - stwierdziłam lodowato, a na jej twarzy wykwitł szeroki uśmiech.
- Ale no Natasza, ja chcę...
- Nic nie chcesz. Skończmy ten temat, zanim zrobię komuś krzywdę. - posłałam jej sugestywne spojrzenie, a ona się roześmiała, jakby kompletnie jej nie obchodziło, że jej grożę.
- Może kupimy jej ekspres do kawy? - podrzuciła, a ja zmarszczyłam czoło. I co? Już? Zmiana tematu? Tak po prostu?
- Założę się, że ma w domu. - odparłam, wzruszając ramionami. - Może po prostu pójdźmy jej kupić jakieś ciuchy. I tak by zrobiła na urodziny, bo zawsze to robi. A tak to przynajmniej choć raz mniej wyda.
- Może to i ma sens... - urwała, gdy do sali wszedł jakiś wysoki mężczyzna. Zacisnęłam zęby, gdy uśmiechnął się do mnie pogodnie. Chwycił moją kartę i przez chwilę ją przeglądał.
- I jak się masz, Natasza? - zagadnął, wyciągając do mnie rękę. - Jestem doktor Jason Steght.
Z przymusu uścisnęłam jego dłoń, ponownie czując odczucie zbrukania. Cholerstwo. Będę musiała się umyć. Znowu.
- Dzień dobry, już jest w porządku. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - Zaraz po obudzeniu miałam jeszcze zawroty głowy, ale jest już okej. Kiedy mogę wyjść?
Doktor roześmiał się, potrząsając głową, jakbym powiedziała coś zabawnego.
Nie wydaje mi się.
- Bliźniaki mi opowiedzieli co się stało. - rzucił, a ja zrobiłam minę, niczym rasowa kretynka. - Musimy zrobić ci tomografię, by wykluczyć jakiekolwiek zagrożenie i dopiero wtedy pomyślimy nad wypuszczeniem cię do domu.
Zgasłam. Tak po prostu.
- W porządku, przeżyję.
- Natasza ma mocną głowę, na pewno nic jej się nie stało - zapewniła go Sasha, a ja przewróciłam oczami.
- Tak wiem, Tom już mi powiedział. - odłożył kartę i ponownie błysnął białymi zębami. - Masz zakaz jedzenia aż do jutrzejszego badania. Zajrzę do ciebie jeszcze potem. - oznajmił i wyszedł z sali.


Zabawne.
Znajduję się w jakimś prywatnym szpitalu i ten doktorek to kumpel Kaulitzów.
Zabawne jak cholera.

Nie miałam zamiaru dzwonić do domu i martwić mamy tym, że przez inteligentną Sashę miałyśmy wypadek. Nie widziałam zbytnio sensu, by gadać jej o tym, gdy czułam się naprawdę dobrze.
No chyba, że to cisza przed burzą i w nocy padnę. Cóż. I tak ze mnie żadnego pożytku nie ma.

W nocy miałam problemy z zaśnięciem, na szczęście przez krótki okres czasu. Niestety w międzyczasie musiałam się dobić myślami o głupim Kaulitzu, który nawet się nie przejął, że wylądowałam w szpitalu. Tak myślę. W końcu go tu nie było, nie?
Właściwie to wcale nie powinno mnie to dziwić. W końcu mnie nie lubi. Co raczej jest drobnym niedopowiedzeniem.
Tak czy siak, finał był taki, że zadzwoniłam po pielęgniarkę, by dała mi tabletki nasenne i tak skończyły się moje rozterki.
Głupi Kaulitz.

Z rana musiałam poleźć na badania i przez chwilę czułam się jak w filmie, póki nie dali mi jakiegoś badziewia w żyłę, co ponoć nazywało się 'kontrast' i nie zdziczałam z dziwnego gorąca, jakie mnie ogarnęło. Fuj. Zakazuję sobie następnym razem walić się w głowę. Nigdy więcej ni chcę żadnej tomografii. Nein danke.
Gustav pałętał się po mojej sali zadziwiająco często. Tom przylazł dwa razy, a potem powiedział, że musi popilnować Billa w domu, bo nie można zostawić go samego, cokolwiek to znaczy. Georg nie przyszedł, co w sumie mnie pocieszyło, bo pewnie z jego inteligencją przez przypadek wbiłby mi igłę z powietrzem w serce i bym umarła z mordem na twarzy. Czyli kompletnie niewyjściowo.
No i Chloe była. Ruszyła z Gustavem zaraz po tym, jak dowiedziała się, że miałyśmy wypadek. Świrowała i panikowała chyba za nas wszystkich, aż na nią nawrzeszczałam i strzeliła focha, po czym wróciła obrażona do domu. Well. Dałam sobie z tym spokój. Chloe zawsze dziwnie reagowała na stresujące sytuacje.

Badania jednak okazały się być tylko formalnością. Wyniki dostałam wieczorem, więc radośnie zdałam sobie sprawę, że mogę już wracać. Napisałam Sashy SMS-a z prośbą, czy może po mnie przyjechać, bo zbytnio nie miałam ochoty się tłuc autobusami, kiedy nawet nie byłam pewna, czy dojeżdżają na Hollywood Hills.
Przebrałam się więc w moje normalne ubrania i patrząc na wyświetlacz komórki, zdałam sobie sprawę, że nawet nie wiem, gdzie jestem.
Serio, nie byłabym w stanie dostać się gdziekolwiek samodzielnie.
Nie wiedziałam, gdzie byłam.
Zabawne.
I zostawili mnie tu samą!
I tyle facetów dookoła!...
O nie. Nie myśl o tym.
Nagle przyszło mi do głowy, że Sasha może coś zacząć kombinować.
Wytrzeszczyłam oczy, gdy w wyobraźni widziałam jak sprzecza się z Kaulitzem, by zabrał mnie ze szpitala. O Boże. Ona nie może wpaść na taki idiotyczny pomysł, prawda?!
- Wszystko w porządku? - pulchna pielęgniarka spojrzała na mnie życzliwie, a ja potrząsnęłam gwałtownie głową, chcąc wyrzucić z siebie te straszne myśli.
- Oczywiście, wszystko jest pod kontrolą. - prócz Sashy.
Skinęła mi i poszła w siną dal, a ja znów wywaliłam gały na wierzch.
Szlag. Ona nie może myśleć o takich rzeczach. Nie może, prawda? O matko. Może.
Chciałam do niej zadzwonić ale już dawno było za późno, by odkręcać, co już mogło się stać. Nie podobało mi się to. I mogłam się tylko modlić, by moja wyobraźnia nie wykreowała rzeczywistości, choć nie wierzyłam w Boga ani odrobinę.
Każda mijająca minuta była dla mnie katorgą. Nie mogłam się skupić na niczym innym i serce waliło mi tak nieznośnie mocno, że kilka razy przeszło mi przez myśl, że może to jakiś efekt uboczny zderzenia się z szybą samochodową.
Siedziałam tak pod swoją salą, licząc każdą minut i...
- Natasza?
Poderwałam głowę do góry, widząc stojącego nade mną Gustava.
- Gustav? - wyrzuciłam ze zdziwieniem. Gdzieś w środku czułam jakiś taki dziwny... zawód. Jestem głupia.
- Jeśli już jesteś gotowa to chodź, robi się późno. - uśmiechnął się do mnie odrobinę podejrzanie, ale zignorowałam to i wstałam, przeciągając się.
W milczeniu ruszyliśmy do - jak się okazało - białego Audi Q7. Znowu mi się zrobiło głupio.
- Przepraszam za...
- Zamilcz, jeśli chcesz znowu gadać o mojej beemce. - przerwał mi, a ja poczułam się jeszcze gorzej.
Dopiero, gdy wsiadłam do samochodu, doszło do mnie, że będę siedziała sama w obcym samochodzie i to na dodatek z praktycznie obcym mi facetem.
Świetnie. Zajebiście.
- Natasza, daj sobie spokój z nerwami. Mamy większy problem na głowie. - Gustav odpalił silnik i wyjechał z parkingu.
- Przecież zakazałeś mi mówić o samochodzie, to dlaczego teraz...
- Chodzi mi o Sashę. - uściślił, a ja natychmiast wbiłam w niego wzrok.
Gustav poprawił zsuwające się z nosa okulary i wyjechał na ulicę.
Znów milczeliśmy, choć ja czekałam na rozwinięcie tematu. A on najwyraźniej czekał nie wiem na co. Co, do cholery? O co mu chodzi z Sashą?
- Gustav. - warknęłam, nie mogąc znieść jego beznamiętnego wyrazu twarzy.
- Sasha wpadła na jakiś kompletnie idiotyczny pomysł i właściwie miałem nadzieję, że mi wytłumaczysz, skąd jej się to wzięło. - powiedział wolno, przez co nie mogłam się powstrzymać, by zmrużyć morderczo oczy.
- Będziesz tak ciągle owijał w bawełnę? - wymruczałam, a na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech. - Skoro potrafisz tak manipulować ludźmi, to chyba nie powinieneś mieć... - urwałam, gdy nagle zdałam sobie sprawę, o co mu chodzi. - Chcesz mnie wyprowadzić z równowagi, żebym dostarczyła ci rozrywki, tak? - prychnęłam, kręcąc głową z niedowierzaniem. - Wy wszyscy jesteście zdrowo popieprzeni. - westchnęłam.
- Nie dziw się. W tych czasach trzeba łapać się każdej możliwości. - roześmiał się. - W porządku. Sasha chce nas zeswatać.


><><><><><><><><><

Yep, I know - krótko i do dupy. 

piątek, 20 kwietnia 2012

Scene XIV

Świeżo po napisaniu, więc nie zdziwcie się, jak będą jakieś idiotyczne błędy o_O


><><><><><><><><><><><><><><><

Chciałam się głupkowato uśmiechnąć i uciec. Ale z drugiej strony to nie miało sensu, bo najwyraźniej potrafił mnie zaskoczyć w miejscu, w którym bym się go nie spodziewała, więc mógł pojawić się wszędzie. Cholera.
Rozejrzałam się wokół, by...
- Tutaj żadnego noża raczej nie znajdziesz. - prychnął, a ja zastygłam w bezruchu. Kurwa. Czy to znaczy, że on... nie uwierzył Gustavowi? - Udałem, że to się nigdy nie stało, a ty znowu wyskakujesz z czymś kompletnie idiotycznym. - zmierzył mnie chłodnym wzrokiem. - To się będzie działo za każdym razem? Ja będę próbował dać ci szansę, a ty będziesz to spieprzać? - czułam się jak małe dziecko. Nie wiedziałam nawet, co mam powiedzieć na swoją obronę. No do cholery! To nie moja wina, że mam lepkie ręce i takie rzeczy same się do mnie przyczepiają! Poza tym nie mogłam się skupić! Bill Kaulitz do mnie gadał! Po tylu dniach milczenia! Kurwaa!... - I co? Tylko tyle masz do powiedzenia? - na jego twarzy wykwitł sarkazm, który niemal mi nakazał coś zrobić, zanim zrobi się całkiem niemiło.
Wskazałam palcem na szafkę nocną.
Woow. Zajebiście zabłysłam.
Bill przewrócił oczami i spojrzał we wskazanym kierunku.
- No i?
No i co? Krew mnie zalała.
- No kurwa. Mamy te same telefony, jeśli nie zauważyłeś, co tam leży. - wyplułam, zanim zdążyłam się zorientować. Ten spojrzał na mnie spod uniesionych brwi, ale mnie już trafiło. - Moja wina, że go zabrałam, ale to kurwa z przyzwyczajenia było! Skąd miałam wiedzieć, że ktoś tu ma takiego samego blackberry?! I oczywiście musiało wypaść na ciebie! Mam pecha, w porządku?! Mam pecha i najwyraźniej przynoszę go tobie swoją osobą! To trzymaj się ode mnie z daleka!
Odbił się od kolumny i zanim moje powieki ponownie się otworzyły, on już stał przy mnie.
- Słuchaj. - wyciągnął do mnie niespodziewanie rękę, a ja automatycznie się uchyliłam. Zmarszczył czoło, ale nie cofnął się. Moje serce eksplodowało na miliony kawałeczków, gdy złapał palcami mój podbródek, zmuszając mnie, bym na niego spojrzała. - To jest mój dom, więc ty bawisz się na moim podwórku. Bawisz się moimi zabawkami na moich własnych zasadach, jasne? - pochylił się nade mną, a moje policzki rozgorzały jeszcze większym ogniem. - Tom bardzo chce, żebyś została, więc zostaniesz, bo ja nie chcę, żeby Sasha wyjeżdżała. Jesteś pionkiem. Jesteś małym ogniwem w reakcji łańcuchowej, więc nie mogę pozwolić, żebyś sobie dobrowolnie odeszła. Ale wiedz, że JA cię tu nie chcę. I wiedz, że jakiekolwiek zagrywki tu nie mają sensu, bo ja wiem jaka jesteś. To, że zamydlasz oczy wszystkim wokół, nie znaczy, że uda ci się to ze mną.
Prychnęłam głośno, wyrywając się z jego uścisku.
- Jedyną osobą, która jest ślepa, jesteś ty. Ale mnie to nie obchodzi, bo mam zbyt dużo własnych problemów, by zamartwiać się jeszcze twoją ułomnością. - o Boże. Czy ja powiedziałam to naprawdę? O Boże! Co ja zrobiłam! - Powodzenia. - odsunęłam się od drzwi, dając mu do zrozumienia, że ma wyjść. O mateczko. Jeśli on mówił prawdę z tym dawaniem szansy (czego w ogóle nigdy nie zauważyłam) to właśnie chyba stwierdził, że już nigdy więcej mi żadnej nie da. Wykopałam se grób i własnoręcznie się zakopałam. Jestem sprytniejsza, niż sądziłam.
Jasna cholera! Z jakiej paki on mi się może podobać, jeśli mnie tak wkurwia?!
- Czy ty zawsze próbujesz wzbudzić w innych litość tymi swoim problemami? - spojrzał na mnie, uśmiechając się cynicznie. - Nie zachowuj się jak małe dziecko. Nie masz już pięciu lat, prawda? - chwycił moją twarz w swoje dłonie, a ja ze świstem wciągnęłam powietrze, nie zdając sobie sprawy, co on w ogóle do mnie mówi. Jego skóra była taka... tak boleśnie miękka i on mnie właśnie dotykał w taki sposób, jak jeszcze nikt inny i... O mój Boże. Byłam w niebie. - Prawda?
Co... C-c-co? Co on mówi?...
O nie.
Co on powiedział?!
Że co?!
- Zabierz swoje ręce z mojej twarzy. - poleciłam lodowato, podnosząc wzrok na jego oczy, które wyrażały tak pobłażliwe rozbawienie, że szlag mnie trafił w miejscu. - Zapewniam cię, że jestem dorosła. - wyprostowałam się jak struna. - Zdawało mi się, że to widać. - o kurwa. Co ja gadam? O Jezu.
Odepchnęłam go i szybko zmyłam się do łazienki, przywalając sobie w twarz za głupotę.
Szlag, szlag, szlag! Co ja wyprawiam?!
Miałam ochotę przyłożyć głową w ścianę. Nie mogę z nim przebywać w jednym pomieszczeniu, a co dopiero z nim rozmawiać, bo pierdolę bzdury wierutne! Co to było?! WTF?! To kurwa była jakaś kompletnie nieudana próba flirtu, czy co?! Co ja daję, przecież on gejem jest! Nawet gdyby! Ludzie! Pomocy! Staczam się!


To był już trzeci raz. Starała się go unikać już po pierwszym pocałunku. On ją krzywdził i oboje zdawali sobie z tego sprawę. Wiedział, jak ją zniszczyć. Wiedział, że zwiększając dawkę emocji w końcu eksploduje.
I teraz, gdy stała przyciśnięta do ściany studia nagraniowego, próbowała zapamiętać, że gdy w końcu on się od niej oderwie, musi mu powiedzieć, że go nienawidzi.
Ale gdy to zrobił, wsunął dłonie w jej spodnie i zamiast obelgi, z jej ust wyszedł jęk.
Próbowała sobie wytłumaczyć, że to nie jej wina, że on tak na nią dział. Wolała myśleć w ten sposób, bo nie umiała od niego odejść, póki on jej nie zostawi jak zepsutą lalkę. Tak było za pierwszym razem, za drugim i dzisiaj pewnie będzie tak samo.
Wdychała jego zapach, tak długo, aż znów wpił się w jej wilgotne wargi. Kochała jego pocałunki, kochała jego zaborczość, kochała w nim wszystko. W tym momencie nawet to, że przez jego nienawiść do niej, przyprawiał ją o drżenie kolan.
Chciał, żeby poczuła jego ból. Chciał obrócić ją w proch.
I żadne z nich nie wiedziało, że ta gra wróci do nich rykoszetem.


Coś musiało we mnie wstąpić. Ja normalnie najzwyczajniej w świecie chciałam się na nim zemścić w bardzo dziecinny sposób. Poważnie. Coś musiało być ze mną bardzo nie tak.
Z rana otworzyłam oczy i pierwsze co mi przyszło do głowy to to, że Bill to kretyn i muszę coś z tym zrobić. Tak, wiem, chyba przywaliłam sobie konkretnie w głowę. Znaczy oszczędziłam sobie ataku na ścianę, ale albo przez jego palce coś przeszło na mnie, albo jak strzeliłam sobie w twarz, uszkodziłam sobie jakieś szare komórki.
W każdym bądź razie, przez te już dwanaście dni, odkąd zaczęłam dla nich gotować, zauważyłam, że każdy zajmował swoje stałe miejsce. I musiałam po prostu to wykorzystać, albo niech mnie piekło pochłonie!
Zachciało mi się pierogów. Wstałam więc wystarczająco wcześnie, by przygotować farsz i ciasto na pierogi ruskie, które Chloe niebotycznie uwielbiała.
Westchnęłam radośnie, upewniając się, że nikt nie patrzy. Wyciągnęłam z szafki pieprz i zmieliłam go trochę do farszu. Wymieszałam, odebrałam trochę do drugiej miseczki i znów chwyciłam młynek w ręce.
- Ojej... - zaczęłam nim kręcić. - Ale wtopa, młynek się zaciął, niech to szlag... - wzruszyłam ramionami, kręcąc aż na ziemniakach z twarogiem zrobiło się ciemno od pieprzu. - Maaaaaan, to chyba będzie dobre. Trzeba będzie sprawdzić. - pochyliłam się nad miską i potrząsnęłam głową. - Nie. On na pewno lubi ostre jedzenie. - pokiwałam głową. - Na pewno. - z szuflady wyciągnęłam kolejną przyprawę, otworzyłam i sypnęłam, nie żałując ani trochę. - O, teraz będzie git. - zachichotałam diabelsko. - Będzie git. Chcę to zobaczyć.
Chili z powrotem wylądowało w szufladzie.

- Pierogi! - Chloe zasiadła przy wysepce i zaklaskała w ręce. - Ruskie, nie?
Przewróciłam oczami.
- No raczej, że tak. Zabiłabyś mnie, gdybym zrobiła inne. - wystawiłam jej język, a ona zapiszczała.
- Czuję, że dzisiaj będzie dobry dzień. - oznajmiła, a ja pokiwałam głową.
- Będzie zajebisty. - pociągnęłam łyk soku ze szklanki. - Będzie zajebisty, mówię ci. - zagryzłam wargę, by nie parsknąć śmiechem. Byłam głupia. I było mi z tym naprawdę bardzo dobrze.


A potem wszystko potoczyło się jakoś dziwnie szybko. Zwołałyśmy resztę na obiad i oczywiście pierwszy pojawił się Georg. Zaraz po nim przyszedł Gustav i zaczęłam chwilowo mieć wątpliwości, czy dobrze zrobiłam. Chciałam się zemścić na nim za coś, czego on nie rozumiał i w sumie to wszystko... to nie miało sensu.
Biłam się ze swoimi myślami, czując podejrzliwy ścisk w żołądku i już stwierdziłam, że jednak zabiorę talerz, zanim nastąpi katastrofa, ale Bill wszedł do jadalni i moje kończyny zastygły w bezruchu. Kurwa mać. Już po mnie.
Przełknęłam głośno ślinę i zamknęłam oczy, próbując zmusić się, by nie patrzeć.
Nie dało rady. Wbiłam wzrok w moje pierogi, odpowiadając innym 'smacznego'. Kątem oka jednak bacznie obserwowałam ruchy Kaulitza, czując jak moje dłonie pokrywa cienka warstewka potu. Co ja zrobiłam? O matko, co ja zrobiłam?
- Sasha mówiła, że ponoć twoje pierogi nie mają sobie równych. - odezwał się, nabijając kawałek na widelec.
O kurwa.
On się do mnie odezwał.
Ślina zastygła mi w gardle i wywaliłam gały na posadzkę, zdając sobie sprawę, że on najwyraźniej jednak chce mi znowu dać szansę.
Akurat wtedy, gdy pobiłam rekord w sypaniu cholernego chili!!
CZY JA MAM PECHA?!
To nie może się dziać naprawdę! No nie może!
- Podobno, ale może po prostu... - urwałam, kiedy kawałek pieroga zniknął w jego ustach. - Kurwa. - szepnęłam. - Nie gryź... - ale on najwyraźniej mnie już nie dosłyszał, przez co zmusiłam się do odmówienia szybkiej modlitwy o wybaczenie wszystkich moich grzechów.
Nie ma dla mnie litości. Nie ma.
I wtedy Bill się zakrztusił.
Walnęłam sobie facepalma obiema rękoma i przyjebałam głową w stół.
Już po mnie.
- Przepraszam!... - wypiszczałam, mając ochotę schować się pod fundamenty domu. Albo jeszcze niżej. Gdzieś do jądra ziemi, żeby mnie przy okazji spaliło w piździec.
- Dobre te pierogi. - wymruczał Georg, a ja jęknęłam głośno i poderwawszy głowę do góry, spojrzałam na niego niedowierzająco, że nie zauważył, co się dzieje. ZNOWU.
Bill ciągle się krztusząc, powoli wstał od stołu i chwyciwszy talerz z hukiem wrzucił go na podłogę, aż rozprysł się w drobny mak, a zakazane pierogi rozpryskały się na ziemi. Okrążył zdziwionych domowników, którzy podejrzliwie przyglądali się to jemu, to mi i podszedł do mnie.
- Skończyłem z tobą, do kurwy nędzy. - wycharczał cały czerwony na twarzy. - Skończyłem z dawaniem ci szans, które masz kompletnie w dupie. - jego ręka wystrzeliła w moją stronę, a ja natychmiast się uchyliłam, choć zdawałam sobie podświadomie sprawę, że by mnie nie uderzył. - Nie jesteś warta tych wszystkich nerwów, przez które przez ciebie przechodzę. - wycedził z palcem wycelowanym we mnie. Dyszał ciężko, a jego usta napuchnęły zapewne od ostrej przyprawy. I nie mogłam odrzucić od siebie myśli, że wyglądały kusząco. O matko. Jestem chora. - A pomyślałaś chociaż, co by było, gdybym był na to uczulony? - spojrzał na mnie nienawistnie, a mi zrobiło się jeszcze gorzej, niż przed chwilą. - Skończyłem z tobą. - powtórzył lodowato i sztywnym krokiem wyszedł z jadalni.
Ponownie przełknęłam głośno ślinę.
- To Bill jest uczulony na pierogi? - Georg podrapał się po głowie, a Sasha ryknęła śmiechem.
A mi odechciało się jeść.
Serce dudniło mi w klatce piersiowej tak mocno, że kręciło mi się w głowie. Wiedziałam, że tak będzie. Tym razem swoją głupotą spieprzyłam doszczętnie wszystko. I on już mi nie da żadnej szansy. A pewnie gdyby znowu chciał to zrobić, to znowu jej nie zauważę. To jest kompletny chłam. Nie uda mi się z nim dogadać.
Dlaczego w takim razie tak bardzo mi się podoba? Jestem aż tak powierzchowna?
- Czy ty dodałaś do jego pierogów jakiś... pieprz? - spytał powoli Tom, a reszta jak na komendę wbiła we mnie swoje ciekawskie patrzałki.
Poczułam, że zrobiłam się czerwona jak burak, bądź Bill w niefortunnej sytuacji i chrząknęłam cicho.
- I chili. - wymamrotałam, zagryzając wargę.
Sasha ponownie zaczęła rechotać jak popieprzona, a kilka sekund później dołączyła do niej Chloe z Gustavem.
- To nie jest śmieszne, on mnie nienawidzi. - warknęłam i odsunęłam się od stołu. Dlaczego to jest tak cholernie trudne?! Wstałam, z zamiarem odejścia i zemszczenia się w jakiś sposób na sobie za swoją głupotę, gdy zdałam sobie sprawę z jednej rzeczy.
Bill jest gejem. Nie powinien mi się podobać i powinnam zrobić wszystko, by to zastopować. By to zniszczyć w zarodku.
Padłam z powrotem na krzesło.
Szlag.
- Ale dlaczego to zrobiłaś? - Tom zmarszczył czoło, co w sumie mnie nie zdziwiło. W sensie, dlaczego nie rozumie mojego postępowania.
Wzruszyłam ramionami.
- Zdenerwował mnie. - bo mi się podoba. Bo najwyraźniej szaleję na jego punkcie, kiedy nie powinnam.
SZLAG.
Nie zdążyłam nawet porządnie mruknąć oczami, gdy nagle w jadalni pojawił się Bill, ciskając gromy wzrokiem.
- Gustav, pożycz jej samochód. - spojrzał na mnie beznamiętnie. - Będziemy się ścigać. - odwrócił z zamiarem, odejścia. - Masz pięć minut na pojawienie się na dworze. - i wyszedł tak niespodziewanie jak się pojawił.
Przez chwilę wszyscy patrzyli tępo w przestrzeń, aż w końcu odezwał się najjaśniej rozumujący osobnik tego domu.
- Co? - wyrzucił Georg, a Gustav powstał z krzesła.
- Chodź, idziemy zanim całkiem go szlag trafi.
- Ale... - urwałam, gdy ten już się zbliżał do wyjścia. - Ale czekaj! Po jaką cholerę? Gdzie? Jak? I że twoim samochodem? W ogóle...
- Sasha ci wytłumaczy. - machnął na mnie ręką i popędziłam za nim na dwór, a za mną cała ferajna.
Że co, kurwa? WTF? Ludzie?
- Sasha? - spojrzałam za siebie i zobaczyłam myślącą blondynkę. To nie wróżyło nic dobrego, do cholery. - Sasha, kurwa, czy ja się wpakowałam w jakieś gówno, o którym nie wiem?
- Potem. - oznajmiła, a ja niemal zadygotałam ze złości. Kurwa, ja się pytam 'WHAT THE FUCK'?! Czemu oni się zbierają tak, jakby od tego zależało sama nie wiem co?!
Na dworze Kaulitz siedział już w - jak się okazało - BMW 650i, które od razu przykuło moją uwagę i gdy tylko nas zobaczył, odpalił silnik. Serio, kurwa. Co to ma być? On myśli, że jest fajny, czy jaki grzyb? W sensie... Myśli, że wygra i sobie tym ego podniesie?
Ehhh... On mnie doprowadza do szału.
- Dobra, chodź. - Gustav otworzył garaż, cholera wie jak i moim oczom ukazały się trzy samochody, od których dostałam gęsiej skórki. - Mamy te same samochody, to dlatego chce, żebyś wzięła ode mnie. - rzucił we mnie kluczykami, a ja z szoku ledwo je złapałam. - Żeby było fair.
O matko. Pojadę BMW! Pojadę BMW!
- Ale zaraz. - olśniło mnie. - A gdzie ja mam niby jechać?
Audi R8 nagle zaświeciło swoimi reflektorami i zanim dostałam ślinotoku, Tom mnie poinformował, że mam się za nim kierować.
O Boże, ja chyba śnię. Oni mają zbyt zajebiste samochody, żebym mogła przejść obok nich obojętnie, jak kilka minut temu.
- Wsiadaj już. - pogonił mnie Gustav, a ja posłusznie weszłam do - ludzie - BMW!! i dostałam hiperwentylacji. Sasha usiadła obok mnie i poklepała mnie po plecach.
- To się nie dzieje naprawdę. - potrząsnęłam głową. - Co to jest? - poprawiłam fotel i lusterka. - Sasha, żądam jakiegoś wytłumaczenia.
Tom wyjechał z garażu i zatrąbił najwyraźniej do mnie, bo Billa już dawno nie było.
Aha. Ciekawe.
Czy on zrobił to specjalnie, że  mam się z nim ścigać na skrzyni manualnej, kiedy wiadomo, że mój chevy to automat?
Ha, kurwa. Punkt dla mnie, że się nauczyłam obsługiwać sprzęgło. Ph!
- I jak to się stało, że Gustav pożyczył mi swój samochód tak po prostu?
- One są drogie, lepiej, żeby się mu nic nie stało. - odparła Sasha i zapięła pasy. - Jedź już.
Odetchnęłam głęboko i odpaliłam silnik. Zanim wyjechałam na ulice, dostrzegłam jeszcze kciuk Gustava uniesiony do góry.
Taaa...
- Sasha, możesz mi powiedzieć w co ja się wpakowałam? - wymruczałam, zastanawiając się, dokąd prowadzi mnie Tom.
Blondynka westchnęła.
- Nadepnęłaś Billowi na odcisk. - odparła spokojnie i zanim cokolwiek więcej dodała, przerwałam jej.
- A co ma jego nienawiść wspólnego z jakimś śmiesznym wyścigiem? Przecież to idiotyczne, ja mu wcale...
- A ja cię nie rozumiem. Po co to wszystko robisz?
Przewróciłam oczami.
- To on wczoraj nagadał bzdur, zasłużył na to! - gdy spojrzała na mnie sceptycznie, prychnęłam. - No tak, stwierdził, że zachowuję się jak dziecko i... - urwałam, strzelając sobie kolejnego facepalma.
- Aha, czyli zauważyłaś, że ma rację? - Sash zachichotała, a wydałam z siebie wściekły okrzyk.
- Do kurwy nędzy, czy on musi... - tak na mnie działać? - Kurwa.

Krętymi drogami dojechaliśmy w końcu do miejsca, gdzie, jak się okazało, były budowane nowe centra handlowe. Przez ten cały czas blondyna siedziała z głupim uśmieszkiem, który coraz bardziej działał mi na nerwy. Byłam sfrustrowana i zestresowana. I ciągle biłam się z myślami.
Zatrzymaliśmy się na pustym placu i chwilę później przy moich drzwiach pojawił się Tom.
- Nie spieszą się tu z robotą, bo tu jest ciągle tak samo już od paru miesięcy i co jakiś czas przyjeżdżamy tu, by się pościgać. - oznajmił mi, gdy opuściłam szybę. - Tak więc ustaliliśmy iż - wskazał palcem na koparkę - omijamy ją z prawej strony, potem okrążamy budynek - zatoczył ręką półkole i wskazał na ciężarówkę - ją omijamy z lewej strony i jedziemy między tymi gruzami, a potem powtórka. Rozumiesz? - spojrzał na mnie uważnie, a ja skinęłam głową. - W porządku, to na mój znak ruszacie, ok? - gdy powtórzyłam gest, wymruczał ciche 'powodzenia' i odsunął się od samochodów na tyle, by z każdej strony był widoczny.
- Kurwa, po jaką cholerę my to robimy? - jęknęłam głośno. Nawet bałam się odwrócić w prawo. Zbyt wyraźnie wyobrażałam sobie mord na twarzy Billa.
- Przecież to proste. - Sasha wzruszyła ramionami. - Chce ci pokazać, że jest w czymś lepszy.
- A co mnie to obchodzi?
- Ciebie może i nie interesuje, ale jego owszem. Jak już mówiłam, nacisnęłaś mu na odcisk i możesz się spodziewać takich akcji w przyszłości, póki nie stwierdzi, że jest już w porządku.
- Że cooo? - ręka Toma poszła w dół, więc z piskiem opon ruszyliśmy, aż wkleiło mnie w siedzenia. - To jakiś żart!
- Pamiętaj, że z prawej strony omijasz koparkę. - przypomniała mi i poprawiła się na siedzeniu. - To nie żart. Lepiej dla ciebie, jeśli przegrasz.
Zaśmiałam się szaleńczo, gdy równocześnie wjechaliśmy na zakręt.
- Nie ma mowy! Nie popuszczę mu! Chciał wyścigu, to będzie go miał i zobaczy, że ze mną nie można pogrywać. - prychnęłam i zmieniłam bieg.
- Natasza... czasami facetom należy odpuszczać, jeśli chce się z nimi żyć w dobrych stosunkach, ok? - zaczęła mi tłumaczyć jak małego dziecku. - Dlatego ci tłumaczę, że jeśli chcesz jakiejś poprawy, po prostu daj sobie spokój i...
- Nie ma mowy! - przerwałam jej, czując jak wściekłość na samą siebie obejmuje mnie do reszty.
- Kurwa, on cię po tym znienawidzi do reszty! - rzuciła podirytowana.
- No i o to chodzi! Ma mnie nienawidzić, żebym ja też mogła go znienawidzić! - warknęłam, zgrzytając zębami. Ominęłam ciężarówkę z lewej strony i nie zapowiadało się, by zwycięstwo przechylało się na którąkolwiek stronę.
- Co ty pierdolisz?! Po jaką cholerę ci coś takiego? Za dużo masz problemów na głowie, by dowalać sobie kolejny w postaci wściekłego Kaulitza?! - Sasha wydała z siebie dziwny odgłos frustracji. - Ty nawet nie wiesz na co go stać, gdy chce się mścić! Nie rób sobie z niego wroga!
- To najlepsze wyjście z tej sytuacji, Sasha i wiem co robię! - nawet nie wiedziałam po co się w ogóle kłóciłyśmy, bo wcale nie miała zamiaru zmieniać zdania.
- Daj mu wygrać!
- Nie! - przyspieszyłam na prostej, rozpoczynając drugie okrążenie. Minęłam Toma, który nawet nie drgnął mimo, że dwa BMW śmignęły z obu jego stron z całkiem niezłą szybkością.
- Daj mu wygrać, Natasza, do kurwy nędzy! Zaufaj mi, wiem co mówię!
- Nie! Co ci tak na tym zależy?!
- Nie mam ochoty na kłótnie moich przyjaciół, więc kurwa zwolnij! - ryknęła i z pewnością nawet Tom ją usłyszał, choć już dawno został w tyle.
- Przestań się na mnie drzeć! Nie zmienię zdania!
- Dlaczego?!
- Bo on mnie musi znienawidzić, żebym ja też mogła!
- Co ty pieprzysz?! Czy ty siebie w ogóle słyszysz?!
- Sasha, nie wkurwiaj mnie. - warknęłam ostrzegawczo.
- Dlaczego chcesz go znienawidzić? - spytała równie cicho i lodowato.
- Bo prawie się w nim zakochałam, a to kurwa największy błąd mojego życia! - krzyknęłam, waląc ręką w kierownicę. - To jest największy absurd, jaki mnie spotkał! - zawyłam i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, co zrobiłam. - No nie...
- Że co?

><><><><><><><><><><><><><><><><><

Wena mi poszła w cholerę znowu, więc nie dziwta się, że taki jakiś popieprzony wyszedł mi rozdział -.-

sobota, 14 kwietnia 2012

Scene XIII

Miałam dodać w sobotę i dodaję (TAK, u mnie wciąż jest sobota! XD) i ustaliłam se (w sumie wspólnie z honey), że będę dodawać odcinki w sobotę i koniec na tym xD Mam pół kolejnego odcinka, obolały bark po strzelaniu z shotguna, sześć rzutek zestrzelonych (czyli wygrana z ojczymem na koncie), zdjęcia, na których od strzału wygina mnie jak paragraf i chyba przeziębienie od palenia na dworze o pierwszej w nocy XD Dziękuję, to tyle z moich przeżyć na te dwa dni xDDDD

><><><><><><><><><><><

Jeszcze tego samego dnia wybrałam numer do mojego kuzyna, by złożyć mu życzenia urodzinowe. Kończył 21 lat i dodzwoniłam się do niego akurat w trakcie poważnej imprezy. Cóż. Różnica czasowa dała we znaki.


Nie pamiętali o niej. Znowu. Wiedziała o tym. Patrzyła wyczekująco na telefon co kilka godzin, ale nic. Żadnego SMS-a, żadnego nieodebranego połączenia. Czemu miała w ogóle nadzieję, że coś się zmieni, jeśli nigdy nie widzieli powodu, by się zmienić?
Polubiła to miejsce i chciała tu zostać, tak naprawdę. Chciała być z dala od tych ludzi, którzy tylko na papierze wykonywali swoją brudną robotę - bycie rodzicami.
Ciekawe kiedy sobie o niej przypomną? Jak dopiero wróci? Czy może nawet wtedy nie? Pewnie nie. Przypomną sobie, jak im znowu zabierze zbyt dużą ilość gotówki. Tym razem zabierze wystarczającą ilość by wynieść się z domu i nie wrócić. W końcu będzie pełnoletnia i będzie mogła decydować o sobie nie z przymusu, a z własnego wyboru.
Nigdy więcej nie będzie musiała spojrzeć im w twarz.
Pieprzyć ich.
Gapienie się na telefon mogłoby być tylko głupim przyzwyczajeniem. Jeszcze nad tym popracuje.


Przez te jedenaście dni poznałam lepiej Gustava, którego nagle zaczęłam zauważać i nie czułam się przy nim tak źle, jak przy Georgu, którego starałam się unikać, a który i tak mnie znajdował. Nie wiedziałam, czy robił mi na złość. Raczej nie. Mam na myśli przy jego inteligencji.
Gustav był raczej bardzo... swojski. I może trochę przypominał w tym Toma, bo w ich obecności czułam się prawie swobodnie. Prawie.
I przez te jedenaście dni Bill pojawiał się tak niespodziewanie, jak niespodziewanie znikał mi z oczu. I może to był czysty przypadek, że tak często wyjeżdżał? Pewnie był, tylko ja wszystko wyolbrzymiałam. Nie mogłam znowu być taka zła, że przeze mnie miałby unikać mieszkania we własnym domu.
Sasha mówiła, że to ponoć coś związane z wydawaniem nowego albumu. Podobno w październiku, czy w listopadzie miał wyjść ich nowy krążek.
Ja nie wiedziałam. Widziałam za to wyraźnie, że zaczynało się ze mną dziać coś nienormalnego - ja wiedziałam, kiedy on wracał. Miałam jakiś wyczulony na niego zmysł, czy cholera wie co, ale to działało. To nie miało za grosz sensu. Nie znałam go kompletnie, znaczy osobiście, a reagowałam tak...
Starałam się o tym nie myśleć.
Przez te jedenaście dni zauważyłam, że Sasha dziwnie często się mnie trzymała, jakby nie miała ochoty, bądź nawet obawiała się pozostać sama. Doszłam do wniosku, że może stoi za tym Tom, ale wciąż było za wcześnie, by się kogokolwiek o to spytać.
Co mi przypomina, że Gustav był świetnym obserwatorem i chyba dlatego łatwo mi się z nim rozmawiało.
Dzwoniłam do mamy kilka razy, choć właściwie nie czułam takiej potrzeby. Myślałam, że będzie inaczej, że jednak sobie nie poradzę, a mijały dwa tygodnie, a ja miałam wrażenie, że kolejny miesiąc i ten budynek stanie się moim drugim domem. Nie przypuszczałam, że tak szybko się w nim odnajdę. I to było pozytywne zaskoczenie.
Przez jedenaście dni na szczęście próba morderstwa nie powtórzyła się i Georg chwilowo zrobił sobie wolne od zadawania niewygodnych pytań. Albo ktoś go opierdzielił.
I nikt więcej nie poruszał tematu 'prawie-morderstwa-z-zimną-krwią'. Zastanawiałam się, dlaczego przy pierwszym obiedzie mojego wykonania wszyscy zachowywali się, jakby nic się nie stało (prócz Georga), ale chyba większość po prostu zareagowała w amerykański problem - jednego dnia coś jest nie tak, a drugiego wszyscy o tym zapominają. Cóż. Mi to na rękę było.
Tak więc nadszedł dziewiąty lipiec i należą mi się gratulacje za moją inteligencję, którą tego dnia bardzo łatwo można było przyrównać do tej Georgowej.
Po obiedzie postanowiłam pójść i trochę rozruszać umysł i palce, więc wzięłam laptopa i zwlokłam się do salonu, gdzie tymczasowo najlepiej mi się pisało.
Usiadłam sobie więc na fotelu i odpaliłam komputer, wybierając najwygodniejszą pozycję do pisania. Otworzyłam Worda i - co w sumie było nawet dziwne - zaczęłam pisać tak po prostu. Wena najwyraźniej chciała mi wynagrodzić dni, gdy uciekała w cholerę.
Siedziałam tak i siedziałam, aż za oknami zaczęło się robić szarawo, a na parterze zbierało się coraz więcej ludzi.
Wzruszyłam ramionami, stwierdzając, że może się przeniosę się do pokoju i dokończę w spokoju rozdział. Ziewnęłam, zamknęłam laptopa, schowałam telefon do kieszeni i ruszyłam na górę.
Zanim zorientowałam się, że coś jest nie tak, oczywiście musiało minął trochę czasu. Poszłam do łazienki, wróciłam z niej, z powrotem odpaliłam laptopa, zalogowałam się i wtedy zauważyłam na szafce nocnej telefon.
Mój telefon, gwoli ścisłości.
Zamrugałam oczami, zsuwając lapa z moich kolan, by upewnić się, że w tym pomieszczeniu znajduje się tylko jedna komórka.
- Oż cholera. - wymamrotałam i wyciągnęłam drugiego blackberry z kieszeni. - Kurwa, zajebałam komuś telefon. - i to wcale nie było zabawne, bo nawet nie wiedziałam, czyje to jest. A to musiało być któregoś z chłopaków, bo przecież wiedziałam, jakie telefony mają Sasha i Chloe!
O matko. Uspokój się. Idź na dół i zostaw go tam, skąd go wzięłaś.
Brzmi jak plan.
Odetchnęłam i potykając się własne nogi, ruszyłam do drzwi. Uchyliłam je powoli i upewniając się, że nikogo nie ma, kto mógłby mnie posądzić o kradzież, wyleciałam sprintem na korytarz, od razu kierując się na schody.
Biegłam, jakby mnie goniła sama śmierć, ale na dole czekały mnie znacznie straszniejsze rzeczy, niż coś tak trywialnego jak trumna.
- O, Natasza! - Tom zamachał do mnie z salonu, a ja machinalnie zagryzłam wargę. - Widziałaś gdzieś telefon Billa? Blackberry, srebrny, rozsuwany?...
I umarłam.
Zrobiło mi się gorąco i omal nie przegryzłam wargę do krwi.
O matko! O matko! O mamusiu!
- Nie! - palnęłam, zanim zdążyłam pomyśleć i walnęłam sobie mentalnego facepalma. Co ty kurwa wygadujesz?! Masz go w kieszeni! Oddaj go! - Ale jak go zobaczę, to dam ci znać!
- Ah trudno, zadzwonię i się sprawdzi - odparł, a ja wywaliłam gały na wierzch, obróciłam się na pięcie i spieprzyłam na górę.
Już po mnie! Co zrobić?! Co zrobić?!
Złapałam się za głowę, dysząc głośno. Rozejrzałam się wokół, szybko obmyślając kolejny plan. Musiałam... Musiałam odłożyć go do jego pokoju. Bo pewnie on się skapnie, że go ruszałam! Każdy widział, że siedziałam tam na dole i pewnie pomyśli, że specjalnie go ukradłam, szlag! A tamten zaraz zadzwoni i wszyscy usłyszą, że jest w mojej kieszeni! Jestem w dupie!
- Kurwaa... - jęknęłam cicho, przyciskając dłoń do rozszalałego serca. - Kurwaaaa... - ja wykorkuję przez własną głupotę! - Kurwa! - pisnęłam i podbiegłam do drzwi Kaulitzowego pokoju. Szybko. Szybko, szybko, szybko!
Przystawiłam ucho do drewna, nasłuchując, czy ktoś się w środku pałęta. I muszę przyznać, że nie słyszałam nic, prócz własnego wewnętrznego dudnienia. Niech to!
Zacisnęłam zęby, by nie zacząć krzyczeć, bo miałam naprawdę na to niebywałą ochotę. W co ja się wpieprzyłam?! O Gott!
Dobra, otworzę, położę w pierwszym lepszym miejscu i zwieję. Zdaje mi się, że tam nikogo nie ma. A przynajmniej tak mi się zdawało.
- Ok... - nabrałam powietrza i delikatnie nacisnęłam klamkę i uchyliłam drzwi. Czułam się, jakbym była na jakiejś ważnej misji, albo co najmniej jakbym stała na minie. I w sumie to drugie było bardziej prawdopodobne, niż bawienie się w jakiegoś Bonda. Dłonie miałam tak spocone, że omal klamka z hukiem nie wyślizgnęła mi się spomiędzy palców. Zajrzałam przez szparę, jaką utworzyłam i w zaciemnionym pomieszczeniu, pachnącym męskimi perfumami, które było pokojem Billa, na szczęście nie zauważyłam nikogo.
Powoli wyciągnęłam komórkę z kieszeni, która nagle zaczęła wibrować, co wpakowało mi serce do gardła i otworzyłam szerzej drzwi, by położyć ją na szafce prawej strony.
I wtedy to się stało.
Rozległ się dzwonek.
Głos zabulgotał mi w gardle, gdy niemal rzuciłam telefon na swoje miejsce i wtedy z łazienki wyszedł ON.
Trzasnęłam drzwiami tak szybko, że prawie przycięłam sobie włosy i ręce i nogi i wzięłam nogi za pas.
- Osz kurwa! - sapnęłam, gdy skręcając na schody, usłyszałam otwierające się gwałtownie za mną drzwi. Kurwa! KURWAAA!!! KURWA NA POMOOOC!!! ON ZA MNĄ IDZIE!
Boże, może jeszcze nie zauważył, że to ja? Jak go zgubię, to on się nigdy nie dowie, nie? Prawda? Prawda?? O mamusiu!...
Przeskakiwałam kilka stopni na raz, mając w pamięci, że on miał zbyt długie nogi, by se tuptać ja małe dziecko. Pewnie jednym susem mógłby zeskoczyć na niższe piętro. O Jezu, szybko, szybko!
Zbiegłam w rekordowym czasie na sam dół i mijając zdziwionego Georga, popędziłam w stronę biblioteki (czy oni na serio coś czytają, czy to tylko dla ozdoby?). Tam były regały, mogłam błądzić między nimi przez wieczność i jeden dzień dłużej.
Schowałam się za najodleglejszym i najbardziej zaciemnionym i oparłam ręce na kolanach, próbując unormować oddech.
Szlag, zostawiłam otwarte drzwi. I pewnie Georg mu wszystko wypapla! O matko! Już po mnie!
Gdy tylko usłyszałam szybkie kroki, powietrze zamarło mi w płucach. Kurwa. Kurwa, on już tu jest.
Przeżegnałam się szybko i zerknęłam przez szparę między książkami.
O fuck. Jego mina mówiła wszystko i jeszcze więcej. On mnie zabije tymi szczupłymi rękoma. Po prostu chwyci moją szyję, przekręci szybko o 180 stopni i koniec. I goodbye, Natasza.
Zacisnęłam dłoń na ustach, by uciszyć się jak najbardziej i na palcach przeszłam za regał ustawiony równolegle do wejścia.
To było straszne. Serce waliło mi tak mocno, że ledwo słyszałam jego kroki. Chodził tak nienaturalnie cicho, że zaczęłam się zastanawiać, czy on na pewno jest człowiekiem.
I czemu miałam wrażenie, że on zna moje dokładne położenie?
Boże, pewnie zna, ale, że dostarczam mu rozrywki, to mnie jeszcze nie odkrył. Niczym predator.
Powoli przesuwał się do przodu, uważnie rozglądając się na boki. Cisza była tak gęsta, że można było ją kroić nożem. Tym samym, którym chciałam zabić Georga, który pewnie się mści i dlatego podał Billowi miejsce mojej kryjówki. No nic. No nic.
Skręcił w prawo, co ja wykorzystałam i szybko przesunęłam się w stronę drzwi, których nie zamknął.
On się mną bawił.
Zniknął za regałem po drugiej stronie biblioteki i zwiałam, zatrzaskując za sobą mahoniowe drewno, dziwiąc się, że tak łatwo mi poszło.
- Hej, Natasza! - jęknęłam głośno, gdy z salonu wyjrzała głowa Georga. - Bill cię szukał, powiedzieć mu, gdzie jesteś?
No chyba, kurwa, ocipiałeś!
- Nie rób tego! - pisnęłam i z rozpędem padłam na kolana, doślizgując się za kanapę. Georg spojrzał na mnie zdezorientowany, ale natychmiast przerwał kontakt wzrokowy, gdy efektownie przejechałam palcem po szyi. - Nie widziałeś mnie. - wycedziłam, a ten pokiwał głową i usiadł przy fortepianie i zaczął coś grać, co niewiele z muzyką miało wspólnego.
Padłam na ziemię, wklejając się w mebel.
O mamo. Ja umieram. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tyle biegłam w tak krótkim czasie!...
- Gdzie ona jest? - usłyszałam po niemiecku i przestałam oddychać. Znowu. - Georch, nie ignoruj mnie i powiedz, gdzie ona jest.
To chyba był nadmiar stresu i adrenaliny, że go zrozumiałam. Ale to nie było teraz ważne. Ważne było to, że byłam bliska śmierci, a ja wciąż byłam za młoda, by umrzeć.
Brzdąkanie nie ustępowało.
- Nie wiem o czym mówisz. - oznajmił spokojnie Georg, a ja prawie przywaliłam sobie w twarz. Jasne, że wiesz! Ty nie umiesz udawać! - Nie znam żadnej Nataszy. - ło kurwa. No teraz to żeś pojechał. W to to na pewno ci uwierzy.
- Georch, kurwa! Czy ty siebie słyszysz?! - dźwięk po owym ekspresyjnie wykrzyczanym pytaniu świadczył tylko o jednym. Bill, w przeciwieństwie do mnie, naprawdę strzelił facepalma.
- Muszę przyznać, że nie do końca, bo jak widzisz - gram. - odparł basista, a ja omal nie jęknęłam głośno. Na miejscu Billa chyba bym go zabiła.
Oż cholera. Czy ja naprawdę to pomyślałam?
W sensie... Czy ja znowu mam ochotę go zabić?
Emmm...
- Jest tu, czy nie?!
- Nie ma! Poszła w piździec!
Przydusiłam się rękoma, by nie wybuchnąć śmiechem, który nagle mnie ogarnął. O mateczko! Georg jest zabójczy!
- Nieważne. - wymruczał Bill już po angielsku, najwyraźniej dając mi znak, że wie, że tu jestem. Mój ubaw zgasł. - Ten dom w końcu nie jest taki duży, prawda? I tak ją znajdę. - i zapewne odwrócił się na pięcie i w uszach pozostało mi tylko echo jego kroków.
Na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka, gdy powoli podnosiłam się do pozycji siedzącej. Georg przestał grać (prawdopodobnie wsypując mnie tym jeszcze bardziej) i spojrzał na mnie zatroskany.
- Czemu on cię nie lubi? - spytał, jakby nagle inteligencja mu rozjaśniła sytuację.
Bo chciałam cię zabić?
Bo uważa, że jestem homofobem, a w rzeczywistości go oplułam, bo mi się podoba i byłam z deczka w szoczku?
Bo nie chciałam go przytulić?
Bo uważa, że jestem pojebana?
- Nie wiem. - wzruszyłam ramionami.
Georg westchnął i przeczesał delikatnie włosy palcami, jakby się bał, że zepsuje tym sobie szykowną fryzurę.
- Nie ma się co martwić. Zanim się obejrzysz, będziecie najlepszymi przyjaciółmi i będziecie sobie opowiadać o obiektach waszych westchnień. - uśmiechnął się do mnie i powrócił do brzdąkania.
Hahahahahahhahah! ZABAWNE! ALE ŻEŚ JEBNĄŁ!
- Taa... - mruknęłam, patrząc na niego jak na kretyna spod ciemnej latarni.
O Boże. Ja go nie znam.
Wstałam i zdecydowałam ukryć się w pokoju i nigdy więcej z niego nie wychodzić. Co w sumie miałoswoje plusy. Mogłam się zabarykadować i miałabym gdzie spać i miałabym kibel pod nosem. Jedyne co, to pewnie musiałabym skądś wykombinować linkę, dzięki której Chloe albo Sasha podawałyby mi jedzenie przez okno.
Ha! Jestem niezła!
Powoli ruszyłam w stronę schodów, plecami do ściany, niczym spiderman w wersji nie-pajęczakowej. Widziałam w kuchni Toma i Gustava, którzy patrzyli na mnie ze zmrużonymi oczyma, jakby się zastanawiali co ja odpierdalam. Zignorowałam ich. Ten głupi Kaulitz, który mi się podoba i chce mnie zabić, mógł być wszędzie i nie mogłam odwracać od tego mojej uwagi dla tak błahych rzeczy jak tłumaczenie się, dlaczego udaję swój własny cień na ścianie.
Pusto.
Truchtem podbiegłam do do schodów i powoli wspięłam się kilka stopni wyżej, by zobaczyć, czy on se przypadkiem na pierwszym piętrze nie stoi i ni czeka na mnie.
Pusto.
Moje serce zabiło z nadzieją na lepsze jutro.
Na całym pierwszym piętrze pusto.
Powtórzyłam manewr, wspinając się na schody prowadzące na samą górę i niemal zapiszczałam głośno, gdy na mojej drodze nikogo nie było.
To była sprawa życia lub śmierci. Musiałam przebiec przez drugie piętro i zniknąć za drzwiami swojego pokoju, zanim niepożądany obiekt mojego lęku o zdrowie się pojawi gdziekolwiek, gdzie mógłby popełnić morderstwo.
Przeżegnałam się kolejny raz i pędem ruszyłam do celu.
I zdawało mi się, że gdzieś usłyszałam szczęk zamka i serce znowu podeszło mi do gardła, ale zanim cokolwiek przerażającego wyskoczyło gdziekolwiek znienacka, ja otworzyłam drzwi i wpadłam do pokoju jak burza.
- O matko, przeżyłam!... - westchnęłam błogo, czując jak moje ciało przyjemnie się relaksuje w poczuciu bezpieczeństwa. - Oh jak dobrze... - puściłam klamkę i odwróciłam się z zamiarem padnięcia na poduszki. - O kurwa! - odskoczyłam gwałtownie do tyłu, przypierdalając efektownie w drzwi, aż mi się w głowie zakręciło.
- To teraz sobie utniemy małą pogawędkę. - oznajmił beznamiętnie Kaulitz, opierając się o kolumnę łóżka.
Przełknęłam głośno ślinę.

><><><><><><><

Do next Saturday xD

czwartek, 12 kwietnia 2012

Scene XII

Zostałam zmuszona, ale niech nikt nie myśli, że drugi raz się uda! XD Mam na szczęście połowę następnego odcinka, więc chyba jestem bezpieczna :D
Odcinek trochę dziwny, ale wjechaliśmy właśnie na czas, kiedy coś się dzieje, więc nie przedłużam i zapraszam na kolejny rozdział! ^ ^

><><><><><><><><><><><><><><><><

Znowu.
Wiem, że znowu coś spieprzyłam.
Zazgrzytałam zębami, czując powracający ból w czaszce. Nienawidziłam tego, co się ze mną działo, gdy byłam rozstrojona nerwowo. Już tyle razy skrzywdziłam przez to Sashę i Chloe, że nie mogłam pojąć, dlaczego one wciąż chcą się ze mną przyjaźnić...
Mama ponad rok temu dała im tabletki uspokajające, które przepisał mi lekarz. Zrobiła to za moją zgodą, ale tak czy siak wstyd był zbyt wszechogarniający, by się z nią nie pokłócić. Nie chciałam, żeby ktokolwiek widział mnie w takim stanie. Ale one rozumiały. I złościły się na mnie, kiedy przepraszałam za zaatakowanie ich.
A teraz chciałam zabić Georga. Chciałam wbić nóż w jego klatkę piersiową.
Co ze mnie za człowiek?
Jęknęłam głośno, zakrywając twarz w dłoniach. On pewnie powiedział to bliźniakom i pewnie będą chcieli wytoczyć przeciwko mnie proces! A już na pewno każą nam wyjeżdżać!
Sasha mnie znienawidzi!
Jak ja się teraz komukolwiek pokażę na oczy?!...
O Boże, uspokój się.
Odetchnąwszy z trudem, zerknęłam na zegarek. Było po dziesiątej, ale dla pewności sprawdziłam datę i przeklęłam głośno.
No to kolejny dzień mamy za sobą.
Usiadłam na łóżku, zastanawiając się, co mam teraz ze sobą począć. Przespałam ponad 24 godziny i właściwie to pewnie powinnam zacząć się pakować. Wolałam sobie nawet nie próbować wyobrażać, jak zareagował młodszy Kaulitz na moje ekscesy. Pewnie darł się na cały dom.
O Boże... To jakaś pomyłka. Nie powinnam była tu nigdy przyjeżdżać.
No cóż. Przeproszę ich i wyjadę i tyle. Koniec historii.
Wstałam, przeciągając się, aż mi strzeliło w kręgosłupie i powlokłam się do łazienki.
To głupie. Chciałam zabić człowieka i jedyne, co chcę mu zaoferować, to jakieś śmieszne przeprosiny?!
Jezu, w co ja się wpakowałam?...

Biorąc prysznic, czułam, jak mój żołądek ściska się z nerwów. Nie wiedziałam, co mam zrobić i choć starałam się się coś wymyślić, w głowie ciągle pozostawała myśl, że oni mnie znienawidzą i podadzą do sądu. W końcu byli sławni i mogli zrobić co chcieli. I tak by wyszło na ich, nawet gdyby to nie była moja wina. A winna to ja byłam na pewno.
- Natasza, jesteś tam? - usłyszałam zza drzwi łazienkowych i zachłysnęłam się wodą. - To ja, Gustav! - o Boże! Co on robi w moim pokoju?! O Boże, nie przekręciłam zamka! O Boże, a jeśli oni teraz myślą, że ja... - Chciałem z tobą porozmawiać, więc jeśli mogłabyś się odrobinę pospieszyć, to byłbym naprawdę bardzo wdzięczny!
Kurwa!
- Chwila! Tylko chwila! - wrzasnęłam, szybko spłukując z siebie resztę piany.
Co on tu, do cholery, robi?! Dlaczego on?! Dlaczego go przysłali?! O mateczko! Pewnie już po mnie!...

Nigdy nie brałam prysznica i nigdy nie suszyłam się TAK szybko. Poważnie, pewnie zajęło mi to dziesięć minut.
Wzięłam głęboki wdech i powoli uchyliłam drzwi, by zobaczyć siedzącego na kanapie Gustava, oglądającego najwyraźniej pokój. Otwierałam usta, by się odezwać, ale wtedy on mnie zobaczył i uśmiechnął się do mnie ciepło, przez co nie mogłam się opanować, by nie spojrzeć na niego spod uniesionej brwi.
Co oni kombinują?
- Chodź, chodź, musimy porozmawiać. - machnął na mnie ręką, a ja niczym posłuszna owieczka ruszyłam na przeciwległą kanapę. Mój żołądek bolał jak cholera. Nie podobało mi się to ani trochę.
- Ja... - zaczęłam, ale nagle zabrakło mi języka w gębie. Co mogłam powiedzieć? Przepraszam? To żałosne. - Ja jestem... pojebana. - znowu zakryłam twarz w rękach, zdając sobie sprawę, że wcale nie polepszam sytuacji. - Przepraszam, ja wyjadę stąd najszybciej jak się da, w sumie mogę już teraz się spakować i wyjechać, nie ma problemu, ja mogę...
- Przestaniesz w końcu paplać, bym mógł wyjaśnić, po co tu jestem? - przerwał mi spokojnie Gustav, na co mnie wcięło i zerknęłam na niego speszona z pomiędzy palców. Zgłupiałam kompletnie, gdy na jego twarzy zobaczyłam szeroki uśmiech. Rozsiadł się wygodniej i poprawił okulary zsuwające się z nosa. - Więc tak. - podrapał się po głowie i nabrał powietrza. - Chciałaś zabić Georga nożem kuchennym. - oznajmił z bananem. - Tak twierdzi Georg, ale mu się tak tylko i wyłącznie wydawało.
Potrząsnęłam głową, prawdopodobniej zatracając się w pozycji potencjalnego mordercy jeszcze bardziej.
- Wcale mu się nie wydawało, ja naprawdę... - urwałam, słysząc jego sugestywne cmoknięcie.
- Georgowi wydawało się, że chciałaś go zabić. - powiedział twardo, aż znieruchomiałam. - W rzeczywistości ty źle się czułaś po nieprzespanej nocy, kazałaś mu usiąść, gestykulując ręką, w której trzymałaś noża. Nie zauważyłaś, że można było to inaczej odebrać. Chloe widziała, że jesteś zmęczona i kazała ci pójść spać.
- Ale... - kręciło mi się w głowie od nadmiaru wrażeń. Czy ja dobrze go zrozumiałam?
- Sasha chciała go nastraszyć i powiedziała mu, że chciałaś go zabić. To był żart. - dodał stanowczo, a moje gały wylazły na wierzch. - Bill uważa, że przesadził, bo jest do ciebie uprzedzony. Toma akurat...
- Zaraz, zaraz, zaraz! - zerwałam się z kanapy, gapiąc się na niego w szoku. - O czym ty, do cholery, mówisz?!
- Wydaje mi się, że jesteś pojętną dziewczyną. - wymruczał, patrząc na mnie pobłażliwie. - Powtórzę się jeszcze raz i proszę cię o dopuszczenie do siebie prawdy. Siadaj. - natychmiast zajęłam z powrotem swoje miejsce, zastanawiając się, dlaczego tak reaguję na jego rozkazy. Automatycznie. - Nie chciałaś go zabić. Nawet nie wpadło ci to do głowy. Sasha wkręcała Georga. Bill jest przewrażliwiony na twoim punkcie. Jesteś niewinna. Czy jest coś, czego nie rozumiesz? - pochylił się w moją stronę, a ja się zapowietrzyłam. - Słyszałem, że umiesz gotować, co się bardzo dobrze składa, bo wszyscy uwielbiają tu jeść. Traf w ich kubki smakowe, a zapomną o tym drobnym nieporozumieniu. Zrozumiano? - wstał i ruszył do drzwi, ignorując mój szok wymalowany na twarzy. - Zaraz jedenasta, więc lepiej jedź na zakupy, jeśli chcesz zdążyć. - i wyszedł. Tak po prostu wyszedł.


Blondyn, znowu poprawiając okulary zsuwające mu się z nosa, uśmiechnął się do siebie szeroko. Kolejny raz mu się udało. I to było tak banalnie proste, że ciągle nie mógł wyjść z podziwu nad szybkością, z jaką jego przyjaciele łykali możliwości niezrozumienia sytuacji. Działał już w każdą stronę i w dalszym ciągu nikt się nie łapie, kiedy on nimi manipuluje. Zadziwiające.


Jadąc do najbliższego marketu, ciągle się zastanawiałam, jak to się stało, że Gustav przyszedł, powiedział swoje i sobie poszedł, jakby nie było z tym żadnego problemu. W sensie, no serio!
Wychodząc z domu, nie natknęłam się na nikogo i w sumie nie wiem, jakim cudem, ale brama się sama otworzyła, gdy tylko wsiadłam do chevy'ego. To był jakiś absurd! Byłam śledzona, bo kurwa, przecież samo to się nie otworzyło tak kompletnie bez ingerencji człowieka, nie? To było... To było... To było nienormalne.
I pojechałam tam, nawet nie wiedząc co mam kupić. Nie wiedziałam, co oni by zjedli, bo nie miałam pojęcia, co oni lubią!... No kurwa. Z jednego gówna w drugie. Jakbym z powrotem znalazła się na polskich trawnikach.
Zaparkowałam na parkingu, przywalając sobie z plaskacza w policzki.
- O matko! - pisnęłam, potrząsając głową.
Wysiadłam, ignorując ciekawskie spojrzenia rzucane w moją stronę, jakby ludzie jeszcze się dziwili, że dziewczyna może jeździć takim samochodem. Przewróciłam oczami, poszłam po wózek i weszłam do sklepu.
W porządku, teraz mamy czas na myślenie.
Ponoć dwójka z nich to wegetarianie. A Gustav i Georg to mięsożercy. Więc dzisiaj mogłabym zrezygnować z mięsa na rzecz tych, których chce do siebie przekonać. Czyli w teorii tylko Billa. To wcale nie jest zabawne.
Hmm... Brokuły ponoć nie...
Boże, skąd ja to wszystko wiem?
Hmm... Grzyby. Grzyby mogą być.
Spojrzałam na zegarek i westchnęłam. Pięć po jedenastej. Dwie godziny na obiad...
Kapary!
Czy kapary nie były afrodyzjakiem? O!
Nie. Może im nie zasmakować.
Oh kurczę. Czemu to jest takie skomplikowane?
Zupa. Zacznę od zupy.
I może coś prostego i zwykłego. A potem zacznę się rozkręcać.
Zadowolona poszłam w sekcję mięsną już kreując w głowie wizję obiadu.
- Tak. To podzielę to na pół... i drugą część zrobię z boczkiem... - pokiwałam głową i zapuściłam się na poszukiwanie dobrego opakowania z napisem 'smoked bacon'.

Na Perugia Way wróciłam parę minut przed dwunastą, co w sumie mnie nie zdziwiło, bo za bardzo lubiłam robić zakupy. Przyjemne z pożytecznym.
Tak samo jak przy wyjeździe, brama otworzyła się sama i odpowiedź na moje nieme pytanie przyszła zaraz po tym, jak zaparkowałam impalę na swoim miejscu.
- Myślałem, że dłużej cię nie będzie. - Tom wyszedł nie wiadomo skąd, znów z dłońmi splecionymi za plecami. W tym momencie wyglądał na takiego niegrzecznego chłopczyka, który nie chciał się przyznać, że coś przeskrobał. I w sumie bawiło mnie to i parsknęłabym śmiechem, gdyby nie to, że Tom wiedział, że chciałam zabić Georga.
Kurwa, jak to brzmi.
Wymamrotałam coś nieskładnego i chyba pół na pół po polsku i angielsku i wysiadłam z samochodu.
- Natasza, Gustav ci mówił, że nic się nie stało, nie? - gitarzysta zniżył głos, podchodząc do mnie bliżej, lecz ciągle zachowując bezpieczną odległość. - Nie masz się czego obawiać.
- Po co to robił? Po co Gustav im wmówił, że nie wcale nie miałam zamiaru... skrzywdzić Georga? - oparłam się o bok chevroleta i spojrzałam zmarnowana na starszego bliźniaka, który przygryzł wargę w zamyśle.
- Niektórzy z nas cię lubią. - odparł po prostu i chwycił siatki z zakupami. - Co gotujesz? Bo słyszałem, że ponoć jesteś niezła w te klocki i dzisiaj ty przejmujesz ster. - wyszczerzył do mnie zęby.
- Zupę neapolitańską, którą robi się prawie tak jak rosół i coś, co po polsku nazywamy 'łazanki' i nie wiem, czy istnieje coś takiego po angielsku. - odparłam, podążając za nim.
- Pomóc ci?
- Nie.
- Dlaczego?
- Samej pójdzie mi szybciej. - wzruszyłam ramionami.
Tom postawił reklamówki na blacie i spojrzał na mnie ze zmarszczonym czołem.
- Wszystko w porządku? - zapytał, bacznie obserwując każdy mój ruch.
Skinęłam głową, chwytając za zakupy, by wypakować z nich mój przyszły obiad, dla - o mój Boże - siedmiu osób.
- Nie licząc faktu, że chciałam za...
- Nie chciałaś.
- Chciałam. - moje dłonie zatrzymały się w powietrzu, gdy on pojawił się obok mnie. Zauważyłam, że czułam się przy nim nieswojo, ale nie bałam się go na tyle, by uciec. Dziwne.
Tom rozejrzał się wokół i wbił we mnie stanowczy wzrok. Po moich plecach przeszły ciarki.
- Gustav jest bardzo dobry w tym co robi, zapewniam cię. - zaczął poważnie, skupiając przez to całą moją uwagę na jego głosie. - Umie zmanipulować ludzi tak, że nie będą wiedzieli co jest prawdą, ale za to bardzo łatwo uwierzą w to, co jest wyszukanym kłamstwem. - pokiwałam głową, coraz bardziej zadziwiając się nad relacjami między członkami tego zespołu. - Nigdy jeszcze nie sprzeciwiałem się Billowi... ale myślę, że warto. I dlatego nie chcę, żebyś zaprzepaściła szansę.
- Jaką szansę? - nie zorientowałam się nawet, że przeszliśmy do szeptania, jakbyśmy właśnie obmyślali plan ucieczki z więzienia. - Co ja...
- Natasza, to brzmi dziwnie, ale chcemy ci pomóc. - przerwał mi, a we mnie coś zaczęło się gotować. - I myśl sobie co chcesz, ja wiem, że nie bez powodu cię tu mamy. Nie możesz teraz wyjechać, póki nie dowiemy się, o co w tym tak naprawdę chodzi.
- O czym ty gadasz? - zdecydowałam się na zajęcie czymś rąk, bo miałam ochotę mu przyłożyć za to, że traktował mnie jak szaleńca. Wyciągnęłam deskę i felerny nóż. I poszłam opłukać kapustę. - To nie ma żadnego sensu, ja jestem na przegranej pozycji i nic już ze mnie dobrego nie wyjdzie, rozumiesz?
- Założysz się? - odwróciłam się do Toma, który patrzył na mnie wyzywająco. - Założysz się, że się zmienisz?
Prychnęłam, powracając do płukania.
- O co?
Usłyszałam długie 'hmmmmmmm', przez co zaczęłam wątpić.
- Powiedzmy, że gdy ty wygrasz, w czasie, gdy rozstrzygnie się nasz zakład, wymyślisz coś, co będę musiał dla ciebie zrobić, a gdy wygram ja, ty wykonasz mój rozkaz. - rzucił, a ja wróciłam z kapustą na deskę.
- Czyli jeśli dobrze rozumiem, ty będziesz musiał zrobić to co ja chcę? - upewniłam się, a on pokiwał głową, uśmiechając się szeroko. - Ok. - wzruszyłam ramionami. - Co mi tam. Ustalmy datę rozstrzygnięcia i zakład stoi. - jeśli on uważa, że to może mieć w ogóle miejsce, ta cała moja zmiana, to chyba śni. Koszmar.
Przynajmniej będę miała trochę czasu na wymyślenie jakiegoś zadania dla niego. Żeby go dobić, a co.
- A kiedy wracacie? - wymruczał, przyglądając się moim dłoniom, które były właśnie w trakcie przekrajania kapusty na pół.
- Ponoć za miesiąc, ale pewnie to się przedłuży, znając Sashę. - odparłam, zerkając na jego reakcję.
Zacisnął usta w cienką linię, prawie pozbawiając się uśmiechu.
Tu coś, kurwa, śmierdzi. On jest wyraźnie na nią wściekły i gdyby był całkowicie winny, nie byłby na nią zły.
- No dobra, no to ustalmy termin... za miesiąc. - wyciągnął telefon i przez chwilę coś na niego klikał. - Mamy dzisiaj 27 czerwca, więc 27 lipca mamy rozstrzygnięcie zakładu. - schował komórkę i wystawił do mnie rękę. - Zakład?
Skinęłam głową, nie przerywając krojenia.
- No to zakład. - odpowiedziałam, przypominając sobie, że nie mam w co wrzucić kapusty.
Tom odchrząknął, zmuszając mnie, bym na niego spojrzała pytająco.
- Uściśnij moją rękę. - powiedział powoli, nie spuszczając ze mnie swojego świdrującego wzroku. - Inaczej zakład nie będzie ważny.
Uniosłam brwi, nie wierząc, że on rzeczywiście mówi serio.
- Ale...
- Uściśnij moją rękę. - powtórzył stanowczo, wysuwając swoją dłoń jeszcze bardziej w moim kierunku.
Gapiłam się na niego z rozchylonymi ustami, nie wiedząc, co mam zrobić. Głupi Tom! Przecież on widział, że ja nie... Ja ich nie dotykam. Nie dotykam ich.
- Wszystko w porządku? - niespodziewane pojawienie się dziewczyn w wejściu do kuchni jeszcze bardziej mnie rozstroiło. To była chwila, kiedy mogłam zmienić temat i nie musiałabym...
- Jasne, właśnie się założyliśmy, więc jeśli mogłabyś podejść i przeciąć dłonie, to byłoby super. - rzucił Tom do Chloe, która łącznie z Sashą przyglądała nam się skonsternowana.
Kurwa. Nie mam wyjścia.
Ale z drugiej strony one wiedzą, one mnie znają, więc może...
- Nie próbuj ich przekonywać, uściśnij tą rękę. - zamachał nią gitarzysta, a ja zagryzłam dolną wargę w zdenerwowaniu.
- Uh, cholera, niech ci będzie. - sapnęłam i z prędkością światła zacisnęłam swoją dłoń na jego dłoni. - Chloe, przecinaj.
- Ha! - Tom gwizdnął z zadowoleniem, gdy Ruda rozdzieliła nasze ręce i zatarłszy swoje, wyszedł z kuchni, omijając Sashę szerokim łukiem.
Przez chwilę kroiłam w ciszy, zastanawiając się, czy jednak nie umyć z powrotem swoich kończyn, gdy Chloe zapiszczała operowo.
- Czy ty właśnie dobrowolnie dotknęłaś faceta? - usiadła naprzeciw mnie, a obok niej szybko opadła Sash. - Tak... Kompletnie dobrowolnie?
Prychnęłam i przewróciłam oczami.
- Gdzie ty widziałaś tą dobrowolność? On mnie zmusił. - sięgnęłam do szafki poniżej i wyciągnęłam dużą miskę, by wrzucić do niej już skrojoną kapustę.
- A o co się założyliście? - ciągnęła niezrażenie.
- O to, że w przeciągu miesiąca się zmienię. Co jest nielogiczne i absurdalne. - zaśmiałam się sucho.
- Łazanki! - najwyraźniej zmieniła temat, co w sumie było mi na rękę. - Kocham łazanki! - i że też w końcu nauczyła się wymawiać to słowo poprawnie to aż mnie dziwi.
- Natasza? - odezwała się po chwili Sasha, odkładając makarony na bok.
- Hmm?
- Ale wiesz, że nie umyłaś rąk po kontakcie fizycznym, ani nawet nie wytarłaś ich o spodnie?
Szlag, zauważyła.

- Zraniłam cię. - wydusiłam, gdy łazanki w wersji mięsnej i bezmięsnej stały na szklanej desce i makaron na zupę neapolitańską był praktycznie gotowy. Nikt się po kuchni nie pałętał prócz mnie i moich przyjaciółek - nawet Sternchen zniknęła Mephisto wie gdzie - a jedna z nich kazała mi zapomnieć znowu o fakcie, że drasnęłam ją nożem. - Ile razy to zrobię, zanim będziecie mnie miały dość?
- Zamknij się. - burknęła Sasha. - Przestaniesz to robić. I teraz z łaski swojej zajmij się tym cholernym makaronem i mnie nie wkurzaj. - posłała mi mordercze spojrzenie, które podchwyciła Chloe.
- Jestem głodna. - stwierdziła i mimowolnie parsknęłam śmiechem. - I koniec tematu.
- A czy ja ci mówiłam, że ten wegetarianizm to chwyt marketingowy? - blondynka wskazała na łazanki z pieczarkami. - Ja wiem, że to i tak będzie obłędne w smaku, ale następnym razem nie musisz się produkować z wegetariańskim żarciem, chyba, że ktoś będzie miał na to ochotę.
- Jaki wegetarianizm? - zaciekawiła się Ruda, zabierając z garnka kluskę, zanim udało mi się ją trzepnąć po łapach. - Mniam! - oblizała palce, mlaskając przy tym hałaśliwie. - Jaki wegetarianizm?
- Bliźniaki teoretycznie nie jedzą mięsa. Ale to chwyt marketingowy, jak już mówiłam. - wzruszyła ramionami. - Manager im kazał tak gadać, cholera wie dlaczego.
- Aha. A czy ja mówiłam, że łazanki zajebiste?
- Nic nowego. - zgasiła ją Sash i zaczęłyśmy się śmiać.

W końcu nadeszła chwila prawdy. Sasha wyciągnęła telefon i napisała wszystkim smsy, że obiad gotowy. Mój żołądek znów ścisnął się w kulkę, zastanawiając się, czy głupie łazanki i zupa neapolitańska, która różniła się od rosołu tylko i wyłącznie wrzuconym do tego startym serem, który ciągnął się jak papier toaletowy im zasmakują. Bo jeśli nie, to już po mnie, nie? Nie?
Tak?
Pierwszy przyszedł Gustav, wąchając już od progu zapachy, jakie narobiłam. Co prawda włączyłam okap, ale to niezbyt zadziałało. I w sumie dobrze, bo pachniało zajebiście.
- Zdaje mi się, że o gotowaniu mówiły prawdę. - wskazał na dziewczyny i zasiadł do stołu. Na każdego czekał już talerz z parującą zupą, którą, gdybym wiedziała, że wegetarianizm to kicz, zrobiłabym normalnie na kurczaku. A tak to był na głupich kostkach rosołowych. - Pachnie bosko. - uśmiechnął się szeroko i pochylił się nad jedzeniem tak nisko, że aż mu okulary zaparowały. Hmm... No cóż.
Zasiadłam na miejscu obok Chloe w momencie, gdy w jadalni pojawił się Tom.
- Burczy mi w brzuchu, Leuteeee... - teatralnie zakrył rękoma żołądek i podreptał na swoje miejsce.
- Nie wiedziałam, że nie jesteście wegetarianami i zrobiłam podwójnie drugie danie. - wymamrotałam, zastanawiając się, czy moje wnętrzności mogą eksplodować pod wpływem stresu, jaki mnie napadł.
Tom zbył mnie machnięciem ręki.
No okej.
- Szybciej tam, bom głodny! - ryknął nagle, aż podskoczyłam. - Sorry. - wyszczerzył do mnie zęby. - Szyyyyyybciej!
- Zamknij się, sieroto! Jeszcze brakowało, by cię sąsiedzi usłyszeli, nie?! - usłyszałam krzyk jego bliźniaka i serce stanęło mi w gardle. Jak egzekucja. Czuję się, jakbym była na egzekucji. Albo jak za czasów gladiatorów, gdy lud albo pokazywał kciuk uniesiony do góry, albo skierowany w dół, skazując cię na śmierć. Czemu mi się wydawało, że on nigdy mnie nie polubi? Nikt mnie nie lubił prócz tych dwóch dziewczyn, które jakimś cudem mnie rozumiały. Więc nie powinno mnie dziwić, że on mnie skreślił na samym początku. A czułam się z tym tak niewygodnie...
No cóż. Niech show trwa.
I przyszedł Bill. Omiótł spojrzeniem całe towarzystwo, wybitnie starając się, by nie zatrzymać na mnie wzroku najwyraźniej i usiadł na krześle przed talerzem.
No dobra. Nie zdziwiło mnie to. Opanuj się. Udawaj, że ci się nie podoba i nie sprawia, że twoje ręce się pocą i srce wali ci jakby miało ci jednym uderzeniem zrobić dziurę w klatce piersiowej. Może jednak wybuchnę.
Jego skóra była opalona. Jakby spędził dużo czasu na słońcu. I miał jasną koszulkę, która aż nazbyt uwydatniała to, jak wyglądał.
Chwila.
Od kiedy ja zwracam uwagę na takie rzeczy?
O Boże.
OBożeoBożeoBożeoBożeoBożeoBożeoBożeoBożeoBożeoBożeoBożeoBożeoBoże!
To się nie może dziać na poważnie! To się nie może pogarszać i to w tak krótkim czasie! Czemu ja widzę, jak bardzo on jest umięśniony?! I czemu ja widzę jego usta?! W TAKI SPOSÓB?!
Oż cholera.
Zagryzłam wargę i wbiłam wzrok w talerz, próbując powstrzymać rozszalały puls, który dudnił basami w moich uszach. Oż jasna cholera. Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę!
Chcę zniknąć. Chcę stąd zniknąć. Niech ktoś mnie zniknie!
- Żarcie! - Georg usiadł naprzeciw mnie, kopiąc mnie w kostkę, aż ponownie podskoczyłam.
- Przepraszam za przedwczoraj. - wyszeptał, a ja pokiwałam głową, jakbym mu wybaczyła, że chciałam go zabić. O ja pierdolę. Co za cyrk!
- O kurczę, co to się tak ciągnie? - usłyszałam Billa, a reszta ryknęła śmiechem.
- To ser, ty głąbie! - wypaliła Sasha i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że wszyscy zaczęli jeść.
Dlaczego miałabym robić na nim wrażenie w taki idiotycznie tandetny sposób, jak gotowanie, skoro on jest gejem?
Zawsze się opanowywałam ze swoimi emocjami, a teraz co?
Chwyciłam łyżkę, dochodząc do bardzo dziwnych wniosków.
Mijał czwarty dzień, a ja zaczynałam się zmieniać pod wpływem głupiego Billa Kaulitza, którego nie obchodziłam ani trochę, ani ciut-ciut. Co też oznaczało, że już teraz przegrałam zakład.
Co oznaczało, że jest dla mnie nadzieja.
Co oznaczało, że na nowo będę cierpieć, bo Kaulitz, który mnie nie znosi, zaczyna mi się coraz bardziej podobać i nie umiem tego zatrzymać, bo nie wiem jak.
I kiedy on się zachwycał nad zupą, nie wiedząc, że to ja ją zrobiłam, miałam ochotę wstać, strzelić mu w łeb i zaśmiać mu się w twarz, że wcale nie jestem taka niefajna, jak mu się wydaje. I chciałabym wtedy przyjrzeć się bliżej jego oczom i koniec.
I było już po mnie.
- O wow! Jest jeszcze drugie danie! - ucieszył się Georg i podleciał do dużej miski z jeszcze parującymi łazankami.
I wiedziałam, że ich kupiłam jedzeniem, co było idiotyczne. Widziałam to po ich minach. To było proste, tak cholerne proste, że mnie to przerażało.
Zmiana była prostsza, niż cokolwiek by na to wskazywało. I to nie tego powinnam się była zawsze obawiać.
Konsekwencje zmian były znacznie gorsze.
- Która z was jest takim geniuszem, do cholery? - zdziwił się Bill, pytając się nas, a jednak mnie nie. To gdzie ja byłam?
I dlaczego musiałam tak drżeć?
- Przecież nie ja. - rzuciła znudzona Sasha, klepiąc się po brzuchu. - Kurwa, jak tak dalej będziesz gotować to zrobię się dwa razy większa, niż jestem obecnie. - poprawiła się na krześle, jęcząc głośno. - Twoje jedzenie jest zbyt dobre, by nie wziąć dokładki. Oficjalnie żegnam się ze swoją figurą.
Mimowolnie zachichotałam wśród śmiechów innych.
- Wybacz, nie miałam zamiaru cię rozpychać. - wyszczerzyłam do niej zęby. I nagle Georga wcięło, a Bill zastygł z widelcem w połowie drogi do ust.
- O mein Goetten! - krzyknął basista i czknął. - Czy możesz od dzisiaj gotować tu zawsze?
Wzruszyłam ramionami.
- Spoko, dla mnie żaden problem. - uśmiechnęłam się do niego pogodnie, co w sumie było zaskakujące, bo pamiętałam w dalszym ciągu, że to debil. A teraz ja siedziałam przed nim i starałam mu się przypodobać, bo wczoraj go omal nie zabiłam. A dwa krzesła dalej siedział facet, który mi się cholernie podobał i właśnie włożył widelca do ust, dając tym znak, że najwyraźniej nie przeszkadza mu fakt, że to co je, jest przygotowane przeze mnie. I właściwie już się cieszyłam, że może to jakiś przełom. A potem mój zachwyt jeszcze bardziej wzrósł, gdy on zjadł wszystko, wstał i powiedział:
- Muszę przyznać, że jesteś niezła w gotowaniu.
Ale to były ostatnie słowa, który do mnie skierował przez tak długo, że zdawało mi się, że minęła wieczność.
Następny raz nastąpił dopiero jedenaście dni później.
W niezbyt przyjemny sposób.

><><><><><><><><><><><><

Właściwie to takie trochę przejściowe to, nie? Tak teraz myślę sobie... I ludzie! Uwielbiam blogspota! I mam końcówkę .com! Buahahahah! XDDDD

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Scene XI

Leute, to mój ulubiony rozdział z tego opowiadania *__*

><><><><><><><><><><><

Dlaczego tym razem jest tak trudno?
Gdzieś w głębi siebie, gdzieś na samym dnie leżała odpowiedź - to było zbyt pełne pasji, zapalało się niewiarygodnie szybko, tak jak po szybkim przeciągnięciu zapałki po drasce.
Ulotny zapach siarki.
Ogień.
Ulotny zapach perfum.
Ogień.
Tym razem to nawet nie gasło. Tym razem wszystko stało w płomieniach od pierwszego spojrzenia.
Może miała obsesję na punkcie tego żywiołu. Może była piromanką. Może chciała go ugasić ale w ostatnich chwilach stwierdzała, że żar bijący od niego był zbyt wielki, by podejść, a co dopiero go stłumić.
To musiało być złe. Nie widziała tego nigdy wcześniej. Nie wiedziała, że to... to istniało samo. Samo powstawało i żyło jak kolejny mały człowiek. Czy właśnie tak to miało wyglądać? Na pewno?
Trudno przejść obok niego obojętnie. Nie potrafi tego, choć starała się z całej siły.
W jego oczach jest ogień. Znowu ogień. Wszędzie.
Oboje milczą. Ale to co niewypowiedziane krąży wokół nich jak sępy. Zanim się spostrzeżesz, nie zostanie z ciebie nic. Spłoniesz.
Bała się tego. Dusiło ją to.
Po co wróciła?
Obracała to pytanie w palcach, upuszczała i podnosiła ponownie. Wyrzucała. A potem odszukiwała, by znowu spoczęło w jej dłoni.
Po co?
Najwyraźniej płomienie pociągały ją bardziej, niż byłaby w stanie przyznać.
Wcześniej było inaczej. To było skomplikowane, ale... może było w nich więcej agresji? Więcej żalu?
Chciała go rozszarpać.
Już nie chce.
Chce rzeczy, których nie ma. Za którymi tęskni.
Budziła się w nocy po kolejnym koszmarze i jedyne czego w takich chwilach potrzebowała, to ponowne sprawdzenie czy jego dłoń idealnie wpasowywała się w jej. Wiedziała, że tak. Wiedziała o tym i to było piękne. Bo jego palce były jak stworzone do tego, by splatać się z jej palcami. Ale co z tego? Ona się budziła, a dłoni nie było.
Chciała, żeby znowu śmiał się z jej żartów. Chciała, żeby znowu się gubił w gramatyce angielskiej i żeby znowu przeklinał przy niej po niemiecku.
Chciała, żeby ja przytulił.
Chciała, żeby znowu mówił do niej Blümchen.
Chciała przy nim zasypiać.
Chciała usłyszeć z jego ust 'Kocham cię'.
A zamiast tego słyszy ciszę.
Albo...
- Dlaczego znowu tu jesteś?
Na jej skórze pojawiła się gęsia skórka i jej serce niespodziewanie zaczęło pompować krew o wiele za szybko.
Przełknęła ślinę i powoli odwróciła się w stronę stojącego parę kroków za nią bruneta. Jego szczęka była zaciśnięta, a ręce skrzyżowane na piersi. Stał w rozkroku i wydawało jej się, że jedno jej drgnięcie i on zaatakuje. Nie chciała, by atakował. Nie miała siły, by się przeciwstawiać.
- Bill mnie zaprosił. - odparła cicho. To były pierwsze słowa skierowane do niego od ponad ośmiu miesięcy. Pierwsze słowa, którymi musiała się tłumaczyć. On jej tu nie chciał.
- I co z tego? - jego brew powędrowała do góry, a na jego ustach wykwitł cyniczny uśmieszek. - Myślałem, że po tym, co było w zeszłym roku, dasz sobie spokój. Ale nie. Ty musisz wracać, nie? - podszedł do niej o krok bliżej, a ją ogarnął paraliż. Słyszała szum w uszach. I była zdenerwowana. Jak po zbyt dużej ilości kawy. - Nie chciałem cię tu. Pokłóciłem się o ciebie z Billem. Rozumiesz?
Zagryzła wargę.
'Żadna dziewczyna nie stanie między nami'
Cholera.
- Nie chci...
- Nie obchodzi mnie to. - przerwał jej gwałtownie, podchodząc tak blisko, że poczuła jego oddech na twarzy. - Nie chcę cię tu. Nie chcę. - chwycił ją za podbródek, a jej oczy rozszerzyły się w strachu. Bała się jego obecności. Bała się tego, że był w zasięgu jej dotyku. Chciała go dotknąć. - Nie wierzę, że ty chcesz. - jego oczy świdrowały ją na wylot, ale nie potrafiła oderwać od niego wzroku. To był ten ogień, który ją przyciągał. - Nie wierzę, że chcesz się katować moją obecnością. - jego nos prawie stykał się z jej własnym. Serce miała praktycznie w gardle. Dusiła się jego bliskością. - Miłość boli, prawda? - wyszeptał w jej nieświadomie rozchylone usta. Nagle zdała sobie sprawę, że każdy cal jej ciała go zaprasza. I przeraziło ją to nie na żarty. Czuła, że tym razem będzie znacznie gorzej. Znacznie gorzej. Tym bardziej, gdy zobaczyła nieznajomy błysk w jego oku. - Więc jeśli tu jesteś... W te wakacje będziemy grać na moich zasadach. - oznajmił twardo, zaciskając palce na jej miękkiej skórze. - Pożałujesz, że tu się pojawiłaś. - polizał jej wargę, po czym zamaszystym ruchem chwycił ją w talii drugą ręką i przyciągnąwszy ją do siebie na całej linii ciała, niemal wgryzł się brutalnie w jej usta.


Powinnam pójść spać. Było już grubo po dwudziestej trzeciej. A ja byłam zbyt zmęczona dzisiejszymi przeżyciami.
Po tym jak im dobitnie wyjaśniłam na czym rzecz polega, wszyscy w zadziwiającym tempie się zmyli. Nie miałam im tego za złe, koniec końców i tak zawsze zostawałam sama jak palec.
Z drugiej strony to ja zawsze uciekałam.
Tom przeprosił za Georga. Powiedziałam mu, że jest kretynem i nie jest winny zachowaniu przyjaciela. Ale on chyba nie wiedział co mówić. Więc powiedziałam mu, że się zajmę samochodem. Dałam mu odejść, bo byłoby sztywno.
Byłam na siebie wściekła. Za to, że dałam się tak podpuścić i za to, że w ogóle taka jestem. Nie nadaję się na przyjaciółkę, nie nadaję się na towarzyszkę. Nie nadaję się na nikogo. W dalszym ciągu zdaje mi się, że to logiczne, że podoba mi się Kaulitz, który nagle okazuje się być gejem.
Ehh... Czy ja muszę sobie to notorycznie przypominać?
Pewnie tak...
Wracając do pokoju, natknęłam się na starszego bliźniaka, który szedł do siebie z jakimś takim dziwnym uśmieszkiem na twarzy, aż się wzdrygnęłam. To było... To było naprawdę dziwne.
- O, Natasza. - rzucił, gdy mnie zauważył. Jego mimika diametralnie się zmieniła i wyszczerzył zęby. - Idziesz już spać?
Wzruszyłam ramionami, nie do końca wiedząc, jak mam zareagować na to, jak się zachowuje.
- Późno. - odparłam tylko, a ten roześmiał się głośno.
- Trzeba będzie z tobą coś zrobić, bo się tu marnujesz. - oznajmił, a ja zmarszczyłam czoło. - Mówię, że jesteś tak niewinna, że to aż przeraża.
Zacisnęłam wargi w cienką linię. Nie lubiłam, gdy ktoś czepiał się mojego stylu życia. On był taki i tyle. Nikomu nic do tego.
Już otwierałam usta, by mu przygadać, gdy on doskoczył do mnie, przez co wylądowałam na ścianie, by przed nim umknąć.
Zachichotał i pomachał mi palcem przed twarzą.
- Jeszcze coś z ciebie będzie, zobaczysz. - uśmiechnął się niczym małe dziecko. - Trzeba się tylko tobą zająć. - pokiwał głową, jakby już mu się tam coś kotłowało i splótłszy ręce za plecami, powędrował do swojego pokoju.
Dziwak.

Miałam koszmary w nocy. Co jakiś czas budziłam się zlana potem, by zapaść w niespokojny, czujny sen, by potem znów się obudzić z niemym krzykiem na ustach.
Nie krzyczałam. Nauczyłam się cierpieć w milczeniu.
Dawno tego nie było. I znowu. Zamykając oczy, widziałam stłuczone szkło. Widziałam dłonie we krwi, widziałam krople łez. Było ich dużo, niczym deszcz spadający z nieba.
Nie płakałam. Spadło ich tyle, że już nic więcej nie pozostało.
Nie chciałam, by pozostało.
Musiałam być silna dla samej siebie. Nie mogłam sobie pozwolić na jakiekolwiek zapadanie się na dno. Byłam tam za długo. Podnosiłam się jeszcze dłużej.
Śnił mi się jego śmiech. Zimny i szyderczy. On nauczył mnie być chłodną i wyrachowaną. By nikt nie zauważył moich niedoskonałości.
On mnie zniszczył.
I podczas takich nocy, gdy bałam się zasnąć, gdy próbowałam nie przymykać powiek, zawsze myślałam o tym, jak było, choć wolałam zapomnieć. Zastanawiałam się nad sobą, nad swoim zachowaniem i nad tym, do czego dążę.
Dzisiaj w końcu zrozumiałam, że posuwałam się do miejsca, gdzie nie było już nic. W miejsce, gdzie to, co kiedyś się tam znajdowało, opadało szarym popiołem. I gdzieś się zgubiłam. I nie widziałam drogi powrotnej. A za horyzontem były już te ciemne chmury...
Chciałam jakoś z tego wybrnąć. Ale wydawało mi się, że nie ma już dla mnie ratunku.
Chyba było już za późno, by podjąć walkę.
Bałam się zbyt wielu rzeczy, bo bać się, nie oznaczało nie móc być odważnym na tyle, by tego nie okazywać. I przez ten strach życie przeciekało mi przez palce jak krew ze wszystkich moich ran. Ale jak wyzbyć się przerażenia, które zakotwiczyło się tak głęboko, że nie możesz znaleźć do niego drogi? Szukałam, ale jestem ślepa. Ktoś mógłby mnie zaprowadzić za rękę, ale jestem niema. Jestem chora.

Od czwartej już nie spałam. Na początku przewracałam się z boku na bok, potem kręciłam się bez sensu po pokoju. Byłam zmęczona, byłam zdenerwowana. Z każdą minutą nienawidziłam swojego życia, ze mną samą na czele, coraz bardziej. Skończyłam na tym, że wylądowałam w kuchni (na szczęście bez psów) z kubkiem kawy w rękach. Wiedziałam, czym to się skończy. Choć miałam nadzieję, że tym razem będzie inaczej.

Miałam ochotę na kanapki z pomidorami. I ze szczypiorkiem. Posypane pieprzem i solą.
Wyciągnęłam deskę i nóż 'szefa kuchni', który od razu mi się spodobał, gdy tylko zauważyłam go pierwszego dnia. Musiał być naprawdę drogi, patrząc na to z czego był wykonany.
Kroił jak marzenie. Jakby był kupiony dosłownie kilka minut temu. Przez pomidora przechodził jak przez masło. Uśmiechałam się sama do siebie jak mysz do sera, ale kogo to obchodziło? Moje kanapki będą super.
Szczypiorek był idealnie skrojony. Byłam bardzo dobrą kucharką, nie tylko dlatego, że mój ojciec wymagał, bym była we wszystkim zawsze najlepsza. Do dzisiaj nie wiem dlaczego tak chciał. Nikt nie może być idealny.
Choć najwyraźniej prócz mnie.
Ale to raczej dlatego, że byłam zastraszana.
Kogo to teraz obchodzi...
- Że tak ujmę, robisz to śniadanie tylko i wyłącznie dla siebie? - Georg pojawił się nie wiadomo skąd, a ja mocniej chwyciłam nóż w dłoni. Zaczęło mi szumieć w głowie.
I ja wiedziałam, że tak będzie. Zawsze wiedziałam, kiedy to się zaczynało dziać.
Dlaczego nigdy nic z tym nie robiłam?
- Dla ciebie też mogę zrobić. - odparłam automatycznie, powracając do krojenia szczypiorka. Bacznie jednak obserwowałam każdy ruch tego kretyna, by przypadkiem nie przekroczył niepisanej linii.
Zbliżał się. Okrężną drogą, ale się zbliżał.
- Pomóc ci może? - uśmiechnął się zachęcająco, a ja już czułam, jak moje serce wali niczym młot pneumatyczny. Pojaśniało mi przed oczami i musiałam gwałtownie zamrugać, by choć trochę odegnać to ogłupiające uczucie.
- Poradzę sobie, siadaj. - jeszcze nie przekroczył. Jeszcze... odsuń się... odsuń.
- Ale może jednak? To trochę...
- Siadaj. - warknęłam, gdy niespodziewanie w zadziwiającym tempie przekroczył granicę.
Znalazł się dokładnie trzy kroki obok mnie.
- W ogóle, to chciałem za wczoraj...
- Siadaj! - uniosłam nóż do góry, w ostrzegawczym geście, ale on kolejny raz mnie kompletnie zignorował. Nie wiedziałam, jak to było możliwe, ale w tym stanie nic mnie nie obchodziło. - Siadaj, do cholery!
- Poczekaj, ja tylko chciałem cię za wczoraj przeprosić. - był coraz bliżej i zaczęłam hiperwentylować. Moje dłonie drżały, a w głowie jedyna myśl, jaka mi pozostała, to fakt, że doskonale zdawałam sobie sprawę, gdzie pchnąć, żeby go zabić. Żeby mnie nie skrzywdził. Kręciło mi się w głowie. - Ja wiem... - i wtedy spostrzegł mój nóż wycelowany w niego. Zrobił niepewną minę, ale nie odsunął się. Za to ja nie chciałam niczego innego, prócz zaatakowania go. Był za blisko. Za blisko. - Natasza?
Poprawiłam chwyt, pewnie trzymając broń. Za blisko. Ciągle za blisko.
- Georg!
Byłam jak w amoku. I już podnosiłam nóż. I już kalkulowałam z jaką siłą mam pchnąć. I on się przysunął, najwyraźniej chcąc wyciągnąć zawleczkę z granatu.
A mnie to nie obchodziło.
- Georg!
I nagle przede mną pojawiła się Chloe, przyciskając mnie do lodówki. Wyraz jej twarzy świadczył o tym, że musiałam ją zranić.
Znowu.
Kim ja byłam?... Dlaczego ona ciągle się mnie trzymała?
- Jadłaś coś?
Powoli pokręciłam głową i zanim jeszcze skończyłam tą czynność, w ustach miałam suchy chleb. I potem już wszystko zaczęło się zlewać w jedną papkę. W którymś momencie byłam w swoim pokoju i piłam wodę.
A potem zapadłam w ciemność.


- Co to było, do kurwy nędzy?! - szatyn już od dobrych paru minut chodził w kółko po salonie, zdenerwowany jak jeszcze nigdy. - Czy ona zdawała sobie sprawę, co trzyma w rękach?! Co ona mogła mi zrobić?! - wskazał palcem na rudowłosą, która wróciła razem z blondynką z łazienki z opatrunkiem na brzuchu. - Co tobie zrobiła?!
Zaraz po zabraniu brunetki do jej pokoju, rozpętała się burza. Długowłosy, jak miał w swoim zwyczaju, zaczął histeryzować, zwołując przy tym cały dom do jego osoby. Przekrzykiwał sam siebie, nie dając nikomu dojść do głosu, zdaniami, które kompletnie nie miały sensu. Dopiero, gdy wszyscy, prócz obiektu złorzeczeń, znajdowali się w jednym pomieszczeniu, skonkretyzował swoje obelgi.
Ruda westchnęła głośno, krzywiąc się przy tym nieznacznie. Była przyzwyczajona do takich... sytuacji. Miała jednak nadzieję, że skoro nie było ich tyle czasu, to może w końcu zniknęły.
Nie zniknęły.
- Najwyraźniej znowu miała koszmary. - mruknęła do przyjaciółki, a ta skinęła głową. Podczas bandażowania nie odezwały się do siebie ani słowem. Rana mówiła sama za siebie.
- Co wy gadacie?! - Georg zaczął gwałtownie machać rękoma. - Ona chciała mnie... chciała...
- Cię zabić? - podrzuciła usłużnie Sasha, a ten zapowietrzył się gwałtownie i zamilkł.
Przez dłuższą chwilę panowała cisza tak gęsta, jak to tylko było możliwe.
- Popraw mnie, jeśli się mylę... - odezwał się w końcu Bill, językiem zwilżając dolną wargę. - My mamy psychopatkę w domu, tak?
- Ona nie jest psychopatką! - oburzyła się Chloe, na co basista zapiszczał.
- Ale chciała mnie zabić!
- Bo jesteś debilem! - warknął starszy bliźniak, na co każdy spojrzał na niego wyczekująco. - Co się tak, kurwa, na mnie gapicie? Wczoraj, zamiast się zamknąć, to nachalnie wypytał ją, dlaczego jest w Stanach, to pewnie dlatego nie spała!
- Ale ona chciała mnie zabić!
- Czy wy siebie w ogóle słyszycie?! - wokalista poderwał się na równe nogi. - Ta dziewucha jest niesprawna umysłowo! Nikt normalny nie chce kogoś zabić... za co w ogóle, do kurwy nędzy?! W moim domu nie będzie mieszkać żadna wariatka! Ona musi wrócić! Nie będę ryzykować, że ją czymś wkurwię, to ona dla odwetu będzie chciała mi poderżnąć gardło! I to we własnym domu! No chyba sobie żartujecie!
- Ona zostanie. - oznajmił lodowato jego brat, na co Billowi zapłonęły dziko oczy.
- Czy ty znowu stajesz przeciwko mnie? - spytał cicho, na co wszyscy, prócz Chloe, wstrzymali oddech.
Tom odetchnął, wstał, wygładzając spodnie i spojrzał hardo bratu w oczy.
- Zostanie tu, bo ją znam wystarczająco dobrze...
- Dobrze! - prychnął Bill, zaśmiewając się ironicznie. - Człowieku! Ona tu jest dopiero trzy dni! Nie da się kogoś poznać w ciągu...
- I dlatego uważam, że powinna zostać, bo potrzebuje pomocy, czego oczywiście nie zauważyłeś przez swój śmieszny kompleks divy. - dokończył, nie przerywając kontaktu wzrokowego.
- Mam to gdzieś. Jeśli potrzebuje pomocy, niech ją ktoś wyśle do psychiatryka, ja umywam od tego ręce. - napięcie między bliźniakami wciąż zdawało się rosnąć, na co reszta nieświadomie zaczęła się odsuwać. - Kompleks divy, kurwa. Jesteś zabawny, że ja pierdolę. A to, że chciała zabić... czym? - zwrócił się do zdezorientowanego Georga.
- Ee... Nożem. - odparł po odrobinie namysłu.
- Nożem! Ha! Nożem! Chciała go zabić nożem, a ty chcesz, żeby ona została!
- To się, kurwa, do niej nie zbliżaj tak, jak to robisz od samego jej przyjazdu i będziesz miał problem z głowy! - krzyknął rozeźlony Tom. - To wina tego kretyna! Gdyby wczoraj nie wypytywał jej, dlaczego uciekły z Polski, to dzisiaj wcale by go nie próbowała atakować!
- Tak i akurat ty to wiesz, nie?
- A nie jest tak? - spojrzał wyczekująco na Chloe, a ta pokiwała głową.
- Zazwyczaj tak działa. Znaczy mam na myśli, że to się dzieje po koszmarach, a skoro ktoś ją wypytywał o przeszłość, to naj... - urwała pod morderczym wzrokiem młodszego Kaulitza, a na jej skórze pojawiła się gęsia skórka.
- Więc sugerujesz mi, że mamy chodzić wokół niej na palcach? - zapytał beznamiętnie.
- Dobra, w porządku. Jutro wyjedziemy. - rzuciła sucho Sasha. - Wydawało mi się, że to ona jest do ciebie uprzedzona, ale jak tak patrzę, to jest zupełnie na odwrót. - podeszła do niego, nie przejmując się obecnością jego brata. - Jesteś tak samo ślepy jak Georg i widzisz tylko efekty, a nie powody, dla których Natasza stała się taka, a nie inna. Ona jest wspaniałą osobą i ma w sobie tyle dobra, że ty byś prawdopodobnie w sobie nie pomieścił nawet jednej czwartej tego, co ona ma. - była tak wkurzona, że nie zauważyła, że łzy pojawiły się w jej oczach. Nie mogła uwierzyć, że jej przyjaciel mógł tak poniżać jedną z najdroższych jej osób. - Ona żyje dla innych, nie dla siebie. Dla siebie już dawno przestała egzystować, bo uważa, że nie warto. Rozumiesz, co ja mówię? Jasne, że nie. Bo ty masz wszystko, czego sobie zapragniesz. Robisz to, co na co masz ochotę. Masz wolny umysł. Ci pieprzeni paparazzi są niczym, w porównaniu do tego, co jej ojciec pozostawił w jej psychice. - prychnęła głośno. - Ty nawet nie jesteś w połowie tak utalentowany jak ona. Ona umie śpiewać. - zaczęła wyliczać. - Umie grać na pianinie. Umie pisać. Umie haftować. Umie gotować. Umie przygotowywać drinki, o których ci się nawet nie śniło. Umie sprzątać tak szybko, że ty byś nie zdążył ogarnąć swojego pokoju, podczas gdy ona zrobi na błysk całą tą twoją chatę. I sam widziałeś, że umie grać w karty, niczym profesjonalista. Ha! I jest zajebista w leczeniu, a wiesz dlaczego? - zamaszyście starła łzy z policzków. - Bo jej ojciec ją bił za każde niepowodzenie. Nie mogłam wczoraj słuchać, jak mi opowiadała jak się nauczyła grać w pokera! - szturchnęła mocno Billa, aż ten zatoczył się kilka kroków do tyłu. - Więc, kurwa, nie opowiadaj, że jest psychopatką! Gówno o niej wiesz! Ja ją podziwiam za to, że trzyma się tak dobrze, a ty śmiesz mówić takie rzeczy! W głowie mi się nie mieści, że możesz być tak powierzchowny! - odwróciła się od niego i chwyciła za rękę Chloe. - Przeproszę ją i powiem, że jutro wracamy. Skoro nas nie chcesz.
- Sasha, nie was, tylko...
- Skoro nas nie chcesz. - warknęła i pociągnęła Chloe na górę.

><><><><><><><><><

Aż sama się zadziwiłam, co ta Nataszka poczynia xD