czwartek, 5 kwietnia 2012

Scene IV


Tym razem wstałyśmy już bez problemów i właściwie już przed dziewiątą wyruszyłyśmy w drogę. Sasha z każdą milą była coraz bardziej podjarana faktem, że w końcu będzie w swoim rodzinnym mieście i spotka swoich przyjaciół. Zerkałam tak na nią kątem oka i niezbyt umiałam ją zrozumieć. Ja osobiście nigdy nie chciałabym wrócić do Polski, chyba, że byłabym bezzębną staruszką i miałabym tam umrzeć. Bo wtedy wcześniejsze pokolenie dawno byłoby w grobie. Wtedy okej.
Chociaż czy ona miała tu złe życie?
Właściwie to nigdy nie opowiadała za wiele o swojej przeszłości.
Uśmiechnęłam się ponuro pod nosem. Najwyraźniej każda z nas ma jakieś tajemnice, których nie chce nikomu zdradzić.
Tak samo z Chloe. Ona nigdy nie mówi o tym, co się dzieje w jej domu. Zawsze pracuje do późna, a uczy się u mnie. Widzę ją niemal cały dzień. A właściwie to jeszcze nigdy u niej nie byłam.
Dlaczego nie zainteresowałam się tym wcześniej?
Może dlatego, że sama miałam ze sobą zbyt wiele problemów, by być w stanie pomóc komuś.
- Czy mogę podłączyć swojego iPoda i puścić stare, zdziczałe kawałki Justina Timberlake'a? - spytała nagle Ruda, co spotkało się ze sceptycznymi spojrzeniami. - No kurwa nudzi mi się.
- A rób se co chcesz. - wzruszyłam ramionami. Sasha nie oponowała, więc po parunastu sekundach w głośnikach rozległy się pierwsze nuty 'Like I love you'.
Sasha opierała się o drzwi i co jakiś czas wzdychała, aż w końcu nie wytrzymałam i szturchnęłam ją.
- Co jest?
Potrząsnęła głową, a jej włosy zafalowały na wietrze.
- Rozmyślam sobie.
- Sasha, nikt tu nie rozmyśla, bo to szkodzi. - odezwała się Chloe. - Albo wyrzuć to z siebie, albo nie myśl, bo będziesz psuć atmosferę.
I gdyby wzrok mógł sztyletować, Ruda zakrwawiłaby mój samochód tak, że nigdy nie byłabym w stanie go doczyścić.
- Nieczęsto to robię, ale zgadzam się z tą z tyłu. - mruknęłam.
A teraz to już bym nie mogła nawet zacząć sprzątać chevroleta, bo też bym była martwa.
Sasha padła na fotel i znowu westchnęła.
- Wiecie, mówiłam wam o tym moim byłym, nie?
- No mówiłaś, że będziesz się chciała zemścić. - pokiwałam głową wraz z Chloe.
- No mówiłam... - nałożyła na nos wayfarery i podrapała się pod uchem. - Fakt jest taki, że... no wiecie, to nie taki typ gościa, na którym się można mścić.
- Dlaczego? - spytała Ruda. - Znaczy, jak taki typ wygląda w ogóle? Da się takich rozpoznać?
Sasha parsknęła śmiechem.
- Chodzi mi o to, że on mnie zna. Bardzo dobrze mnie zna. - zagryzła wargę. - No i jak tak teraz nad tym myślę, to on będzie wiedział, kiedy będę chciała coś zrobić. To znacznie komplikuje sytuację, nie sądzicie? - uśmiechnęła się niemrawo.
- Sasha, czy ty próbujesz nam powiedzieć, że ciągle go kochasz? - wyskoczyła Chloe, ale nie zdążyłam ją trzepnąć za tą nieadekwatną szczerość, bo Sasha pokiwała głową. - Nie!
- Poczekaj, ciągle po fakcie, że on cię zdradził? - zamrugałam oczami, próbując ogarnąć to, co przed chwilą powiedziała.
- To nie to, że ja go usprawiedliwiam, czy coś, tylko chodzi o to, że gdyby nie ja, to on by tego nie zrobił...
- Usprawiedliwiasz go. - oznajmiłam. - I chociaż jest dupkiem, ciągle coś do niego czujesz. To zadziwiające.
- Przestań. - rzuciła chłodno i przez chwilę mierzyłyśmy się spojrzeniami, choć żadna z nas nie widziała siebie przez okulary. - Widzisz tylko fakty, nie uczucia, jakie nami targały. Widzisz tylko efekty, nie miesiące, które razem spędziliśmy. I każde z nas na swój sposób się na sobie odegrało.
- Więc dedukuję, że wracasz do LA, by dać sobie kolejną szansę? - odpuściłam. Rozgoryczona Sasha nie była zbyt miła i nie miałam ochoty się z nią kłócić. Na pewno nie teraz, kiedy nie możemy sobie zatrzasnąć przed nosem drzwiami.
- Nie. Jadę do moich przyjaciół. I mam nadzieję, że on też nim zostanie.
- Sash, ale przyjaźń pomiędzy...
- Zamknij się.

Tego dnia droga jakoś strasznie się nam dłużyła. Może to była kwestia tego, że każda chciała już być na miejscu, a może po prostu skwar wyżerał nam mózgi. Jak na mnie i jedno i drugie było tak samo możliwe.
Było nudno jak cholera. Prawdopodobnie dlatego, że jadąc przez Arizonę, widziałam niewiele, prócz pustki i kaktusów. Nie zmieniało to faktu, że po kilku godzinach drogi, zdawało mi się, że oszalałam. I, że rozprzestrzeniłam to na wszystkich frontach. I śmierdziało tym na kilometr. Nie miałam na nic energii.
Z całej siły starałam się skupić na drodze.
- Ej wiecie, że będziemy przejeżdżać przez Las Vegas? - spytałam, zerknąwszy na ekranik GPSa. - Nie byłoby rozsądniejsze, żeby go ominąć?
Sasha wzruszyła ramionami.
- Ale w końcu nawigacja obliczyła nam czasu w korku, więc technicznie jest w porządku, nie? Nie będziemy później?
- Może ktoś by nad tym pomyślał, jeśliby wiedział, jak go ominąć. - zauważyła słusznie Chloe. - A tak to możemy porobić zdjęcia.
- Ej! - olśniło mnie. - Czemu my nie robiłyśmy wcześniej zdjęć?
Zaległa cisza, podczas której każda próbowała znaleźć odpowiedź.
- Jesteśmy kretynkami. - parsknęła śmiechem Sash i dołączyłyśmy do niej.


A potem było Las Vegas. Światła, ludzie, samochody. Chloe piszczała, siedząc na oparciu siedzenia i na okrągło pstrykała zdjęcia. Machała facetom, których mijałyśmy po drodze, a Sasha ciągle się śmiała. A ja nie rozumiałam. Trzymałam uparcie uśmiech na twarzy, ale nie rozumiałam dlaczego muszę się zmuszać, kiedy wszyscy inni zachwycali się widokami. Co ze mną było nie tak, do cholery?
I dlaczego myślę o tym wszystkim właśnie teraz? Przez tyle lat byłam ciągle taka sama, więc dlaczego akurat teraz nachodzą mnie te pieprzone refleksje?
Całe szczęście, że miałam na sobie okulary. Przynajmniej żadna z dziewczyn nie zwróci na mnie uwagi, gdy zacznę się dobijać.
- Wspomnicie moje słowa, że jak się najebię, to pojadę tutaj i się hajtnę! - krzyknęła Chloe, śmiejąc się wniebogłosy. - Będę w jakiejś obdartej sukience i zrobię sobie zdjęcia w kaplicy jak w 'Hangoverze'! OOOOOŁ JE!
- Najpierw musiałabyś znaleźć faceta, który będzie robił wieczór kawalerski swojemu przyjacielowi. - przypomniałam jej, a ona tylko jęknęła rozdzierająco.
- Zawsze mogę uwieść jakąś dziewczynę. - zauważyła i ryknęłyśmy śmiechem.
Po prostu nie myśl o tym wszystkim. Jeżeli nie możesz się cieszyć, po prostu się postaraj. Ale się nie zmuszaj. I wtedy będzie dobrze.


I ostatni raz się zatrzymałyśmy, by zatankować samochód. Kupiłyśmy tylko sobie coś do picia, pamiętając, że czeka na nas obiad i z powrotem ruszyłyśmy w drogę. Z kilometr na kilometr moje wątpliwości, czy dobrze zrobiłam zgadzając się na ten wyjazd, wzrastały. Czułam niemiły ścisk w żołądku, który po jakimś czasie uformował się w gulę, podchodzącą do gardła. Sashę trzepało na wszystkie strony, tak bardzo się cieszyła, a ja miałam wrażenie, że zaraz zemdleję. Jakbym już wiedziała, że ten wyjazd będzie koszmarem. To samo uczucie, gdy śnię o przeszłości i wiem, co się niedługo zdarzy i wewnątrz szaleję coraz bardziej, aż w końcu nadchodzi ten punkt kulminacyjny i budzę się z krzykiem, zlana potem.
Właśnie tak to teraz wyglądało. I szczerze powiedziawszy, bałam się tego. I to nie miało żadnego sensu. Zachowywałam się tak, jakbym miała pięć lat. Jak dziecko. Bo w końcu co mogłoby mnie tak spotkać? Sasha chyba nie pozwoli, by ludzie mnie traktowali tak...
Jezu, tak samo, jak ja traktuję ich.
Pewnie właśnie tak będzie. Karma znów mnie dopadnie.
- Natasza, czy ty myślisz? - Chloe dźgnęła mnie palcem, przez co przez chwilę straciłam panowanie nad samochodem.
- Dlaczego uważasz, że jestem w stanie myśleć? - spytałam ironiczniej, niż zamierzałam w rzeczywistości.
- Bo się nie odzywasz. - odparła, nic sobie nie robiąc z tonu mojego głosu. - Chociaż co ja się dziwię, ja bym się zrzuciła z mostu, gdybym miała jechać tak długo, bez żadnej zmiany.
- Czy to była jakaś sugestia?
- Skoro tak mówisz...
Przewróciłam oczami i zbyłam ją milczeniem. Co ona sobie myśli? Że kiedykolwiek pozwolę komukolwiek prowadzić mojego chevroleta? Pff! Po moim trupie! I tylko pod warunkiem, że nie będę w stanie nawiedzać impalę po rozpadzie mojego ciała. A to pewnie niemożliwe, bo szatan za bardzo mnie polubi (pewnie już ma na mnie oko - tak, doskonale zdaję sobie sprawę, że jestem zła) i pozwoli mi na pośmiertną pracę.
Uśmiechnęłam się pod nosem na myśl, jakby to wyglądało, gdy obcy ludzie kupują mój samochód, a ja nagle pojawiam im się ze zmasakrowaną twarzą na siedzeniu obok. Albo z tyłu. O... z tyłu byłby lepszy efekt... Tak...


Los Angeles było w chuj wielkie. Naprawdę. Według Wikipedii liczyło sobie 1 290.6 km2 i sama ta liczba robiła wrażenie. Ale to co widziałam, nie mieściło mi się pod czaszką. Obrazów było o wiele za dużo, bym mogła je sobie spokojnie przyswoić. Było gorąco, było słonecznie i miałam wrażenie, że już czułam zapach oceanu. Nie ogarniałam kompletnie, dlaczego Sasha się stąd wyniosła. Ja sama już chciałam tu zostać.
- Ale tu jest zajekurwabiście!... - westchnęła Chloe, ja pokiwałam głową, a Sash zapiszczała, jakby zobaczyła co najmniej 200 milionów w gotówce przed sobą. Nie pytajcie, dlaczego akurat taka kwota. Jakoś mnie tak natchnęło.
I co z tego, że jechałyśmy głównie autostradą? Mam na myśli, że kogo obchodził fakt, że jedziemy autostradą i właściwie gówno widzimy? I tak jest oszałamiająco.
- Jeszcze ze dwadzieścia mil i jesteśmy na miejscu. - oznajmiłam. Kurwa. Zaczynam się denerwować i nawet nie wiem dlaczego. ZNOWU. Co za żal.
- No i bardzo dobrze. Jestem tak cholernie głodna przez tę ekscytację, że sobie nie wyobrażacie. - sapnęła blondi, trzymając się za brzuch.
- Taaa... - zgodziłam się, czując nadchodzący burk w żołądku.
Sasha co jakiś czas piszczała i podskakiwała na siedzeniu. Znowu. Przez nią miałam wrażenie, że dosłownie ocierałam się o zawał serca, bądź inną paskudną śmierć z zaskoczenia. Chciałam już być na miejscu, dowiedzieć czegoś okropnego, bym spokojnie mogła umrzeć z szoku, czy czegoś tam. Wolałam to, niż to stopniowe denerwowanie się.
Parę kilometrów przed celem zadzwonił telefon Sashy, a ta nie przestając energicznie wiercić się w fotelu natychmiast go odebrała.
- Masz wyczucie, jeszcze parę mil i będziemy na miejscu. - rzuciła na starcie. - Nat, ile dokładnie?
Kurwa. Dlaczego wszystkie techniczne rzeczy spadają na mnie? Czy ja mam wypisane na czole 'mechanik i kierowca 2in1'?
Wskazałam jej na GPSa, a Sash zaśmiała się z własnej głupoty. Przecież tam wszystko pisze, ja pieprzę...
- Oh. No, prawie dziesięć mil... Gaaah! - znów spojrzała na mnie - Ile to kilometrów?
Spojrzałam na nią zaskoczona.
- Osiem i pół... - odparłam, ciągle nie mogąc się nadziwić nowym faktom. Jej przyjaciele nie byli Amerykanami inaczej nie myśleliby w ogóle o kwestii zmiany miary długości na kilometry.
- Tak, mamy ustawione w nawigacji. Z resztą, jak nie rozłączysz się w przeciągu dziesięciu minut, to nam wytłumaczysz. Jezu, co ja gadam, przecież u was byłam, to wiem, nie? - walnęła facepalma i roześmiała się głośno. - Tak, pamiętam. Tak, te czarne. Tak, ósme. Tak, sprawdzę. Tak, wiem wszystko i cię przedrzeźniam. Fuck you. Owszem. Nie mam z kim. O serio? To było wredne. I tak mi powiesz. Wyciągnę to z ciebie tak szybko, że nawet się nie zorientujesz, że to zrobiłam. Tak, owszem.
I tak to trwało i trwało, aż Chloe zaczęła kwiczeć, a ja nabrałam ochoty, by wyskoczyć z samochodu. I pewnie bym to zrobiła, gdyby nie fakt, że pewnie wtedy chevy gdzieś by pizdnął w drzewo. Zadrżałam na samą myśl. O nie. W życiu. Ani po śmierci. Jak już z resztą to wcześniej przeanalizowałam.
Nagle Ruda mnie dźgnęła, aż podskoczyłam gwałtownie. Spojrzałam na nią przez lusterko z pytajnikami w oczach.
- Ej czy to nie są te Hollywood Hills? - spytała cicho
W sumie faktycznie. Tu było z deka za zielono.
Włączyła mi się lampka. Bardzo czerwona i bardzo ostrzegawcza. Ale miałam, do cholery, za mało informacji, by w ogóle wymyślić, kim mogliby być owi nadziani przyjaciele Sash.
- Uwaga i jesteśmy już na Sunset Boulevard... - oznajmiła blondi, a zaraz po tym przewróciła oczami. - Człowieku, przecież mamy GPS i ona zdecydowanie wie, kiedy gdzie skręcić. Przez te tysiące kilometrów ani razu nie wywiodła nas w pole. Dosłownie. - zachichotała z własnego średnio udanego żartu. - Oj, zamknij się. Słyszysz? Mówiła, żeby skręcić w lewo na Bellagio. Ha! To niby sztuczna  inteligencja, ale mądrzejsza od ciebie. A właśnie, że ty. Czy my znowu będziemy mieli konwersację o tym, kto ma się z kim pieprzyć, bo jeśli tak, to się rozłączę.
Jezu. Boję się tych jej znajomych. Oni chyba nie są w pełni rozumu. A przynajmniej ta osoba, z którą ona rozmawia. I kurwa nawet nie wiem, czy to facet, czy kobieta, bo jest za głośno. Shit.
- Dobra, już. - rozejrzała się wokół. - Na razie nikogo nie widzę. I ciągle nie widzę. Tak i ciągle nie widzę. Kto się zajmuje obiadem, skoro ty ze mną rozmawiasz? Aaaa, to wiele tłumaczy.
W ogóle Chloe zaczęła hiperwentylować i omal do niej w tym nie dołączyłam.
Wy sobie nawet cie wyobrażacie, jakie tu są kurwa domy! One kosztują pewnie z miliony!... Baseny, korty tenisowe, pola golfowe!... Jezu, chyba jestem w niebie! Jeden nawet wyglądał jak wyjęty z książek o średniowieczu! Normalnie zamek! Kurwa!
- Dobra, liczę domy, a ty otwieraj bramę. - zarządziła Sasha i spojrzała na mnie znacząco. - Ty wjeżdżasz w otwarte, czarne wrota. - i znów się rozejrzała. - Nie, ciągle nikogo nie ma. Mamy chyba dobry dzień, albo jestem ślepa. Nie wykluczaj ani jednego, ani drugiego... Bardzo śmieszne. - i zaczęła odliczać na głos bramy, które mijałyśmy. Z tego wszystkiego nawet zapomniałam się stresować, co tylko uznałam za plus w tej pokręconej sytuacji. - Siedem... Dobra, wbijamy w następną. Łaaaa, cóż za wyczucie!... - potrząsnęła głową, gdy następna brama po prawej właśnie zaczęła się otwierać. I właśnie wtedy żołądek związał mi się w supeł. Szlag. Nienawidzę poznawać nowych ludzi. Szczególnie tych nadzianych.
Zwolniłam, wzięłam większy łuk i powoli przejechałam przez wąski przejazd. Kątem oka widziałam, że Chloe z wrażenia usiadła na oparciu, by tylko widzieć jak najwięcej. Musiałam przyznać, że już na starcie widok był nieziemski. Miało się wrażenie, że wjeżdża się do zupełnie innej rzeczywistości. Powoli ruszyłam drogą pod górkę, mijając palmy i inne wielkie rośliny okalające posesję. Brama za nami zamknęła się niemal bez żadnego dźwięku. Sasha rozłączyła się i już każda z nas rozglądała się uważnie. W końcu dojechałam do małego placyku przed zamkniętymi garażami i upewniwszy się, że nie ma tu żadnego ustalonego miejsca do zaparkowania, ustawiłam się możliwie jak najbardziej z boku, by nikomu nie przeszkadzać i zgasiłam silnik. Nie zdążyłam nawet wyciągnąć kluczyków, gdy Sasha zaczęła piszczeć i wyleciała z samochodu, niemal się wywracając po drodze. Dopiero wtedy zauważyłam, że posesja układała się w kąt prosty i prostopadle do garaży rozciągała się druga część wielkiego domu.
A Sasha biegła do wejścia.
Przy którym stał jakiś facet.
Ściągnęłam okulary i zakryłam sobie twarz dłońmi. Kurwa. Oby tylko na jednym się skończyło. Proszę, proszę, proszę!
- Chodź, idziemy. - szturchnęła mnie lekko Chloe, więc tylko westchnęłam i wysiadłam, odsuwając siedzenie, by chwilę później stanęła obok mnie Ruda.
Sasha wskoczyła na faceta, który ze śmiechem, rozciągającym się po całym, niech to ujmę, dziedzińcu, chwycił ją za uda, by z niego nie zleciała. Przełknęłam ślinę, czując, jak nagle zrobiło mi się niedobrze. Sash przytuliła się do niego, a on ruszył w naszą stronę, ciągle mając ją na sobie, oplatającą go w pasie w sposób, który w żadnym przypadku nie nazwałabym przyjacielskim. Chyba, że wisiałaby na dziewczynie.
Ale to był facet. Blondyn, co dojrzałam po chwili. I miał na sobie wąskie spodnie, co uwydatniło fakt, że był szczupły, a właściwie cholernie szczupły. A właściwie chudy. Znaczy te nogi były chude.
I był wysoki. Na oko koło metra dziewięćdziesiąt. I miał szczupłe, choć umięśnione ręce, co właściwie nie było takie złe. Wyglądało, że mimo swojej niepozornej budowy, mógł być całkiem silny.
Gdy był już jakieś cztery metry przed nami, zauważyłam kolczyki w uszach. A potem przesunęłam wzrok na twarz i zastygłam w bezruchu. Miał jeszcze kolczyk w nosie i dwa dolnej wardze, która rozciągała się w szerokim uśmiechu. Jego śmiech wręcz wibrował mi w uszach. Zacisnęłam palce na kluczykach, oczekując od nich wsparcia, ale niestety nie poczułam żadnego pocieszenia. Ten facet w swoim wyglądzie miał coś przerażającego i nie mogłam określić co to było. Może od tego zarostu, który wywoływał we mnie jakieś dziwne odczucia związane z podejrzaną potrzebą dotknięcia go. Chciałam potrząsnąć głową, by wyprzeć z siebie te paskudne obrazy, ale on ciągle się zbliżał i te obrazy ciągle się nasuwały, choć były tak bardzo niechciane, jak cały ten przyjazd z mojej strony.
Dosłownie sekundę potem nasze spojrzenia się skrzyżowały i poczułam, że robi mi się gorąco. Jego świdrujący wzrok przeszywał mnie tak, że przez chwilę miałam wrażenie, że stoję przed nim kompletnie naga. Chciałam zacząć walić głową w maskę, by tylko się uspokoić, ale nagle doznałam podejrzanego uczucia deja vu.
Gdy jego oczy, które z bliska okazały się brązowe jak jakieś pieprzone orzechy laskowe, spoczęły na Chloe, napięcie minimalnie zelżało i bezceremonialnie wgapiłam się w jego twarz.
Gdzie ja go kurwa widziałam?
Skanowałam każdy cal jego skóry i nic. Wkurwiłam się. To w ogóle nie miało prawa bytu. Widziałam tego człowieka pierwszy raz w swoim życiu, więc dlaczego tak bardzo zdawało mi się, że jest inaczej?
Kurwa, kurwa, kurwa!
- Ej, przedstaw nas i przestań się do mnie kleić. - odezwał się łagodnie do Sashy, a wtedy coś kliknęło w moim mózgu tak gwałtownie, że niemal odrzuciło mnie do tyłu.
- O kurwa jego mać, to chyba jakiś żart! - rzuciłam mam nadzieję po polsku i natychmiast zatkałam sobie usta, gapiąc się ostentacyjnie na 'przyjaciela' mojej przyjaciółki. - Ja pierdolę, o w pizdu, to niemożliwe. Tak niemożliwe, jak tylko to kurwa możliwe. - bełkotałam dalej. Cała trójka spojrzała na mnie spod uniesionych brwi, aż poczułam, że robię się czerwona. - Emm... przepraszam?...
Sasha zeskoczyła z niego i patrząc na mnie zaskoczona, wskazała na Rudą.
- To Chloe. - oznajmiła, a ON uśmiechnął się znowu i wystawił rękę do tej obok mnie. Fuck. Ja chyba oszalałam. Albo mam uraz trwały. Albo halucynacje. Albo schizofrenię. Albo umarłam. Albo ciągle śpię w Parowan i to tylko sen. Albo koszmar. Albo piłam.
Nie, przecież ja nie piję.
No to kurwa what the fuck?!
- Cześć, jestem Bill, miło mi cię poznać. - i ją przytulił, a mnie zemdliło z wrażenia do entej.
Kurwa.
No kurwa.

2 komentarze:

  1. jechać po całości tak??? XD no to było zajebiście, kurewsko zajebiście rzekłabym ;D
    Ja pierdzielę, nie no geniusz, pisarka, twórczyni, artystka, ciasteczko jak się -patrzy normalnie.
    Zajefajne opowiadanie ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. The best :D jesteś kurewsko zajebista XD

    OdpowiedzUsuń

Pamiętajcie, by skopiować treść komentarza, by potem nie wyszło, że Wam czegoś nie dodało i całość przez przypadek poszła się jebać! ^ ^
P.S. Łahaha! Zdaje się, że nie trzeba cenzurować, więc możecie jechać po całości! :D:D:D