- Żadna nie nastawiła budzika! - ryknęłam, gdy tylko po otworzeniu oczu zdałam sobie sprawę, że za oknami jest już jasno. Za jasno na siódmą.
Głowy Chloe i Sashy jak na komendę podniosły się do góry i każda z nas przez chwilę przeszukiwała kieszenie w poszukiwaniu telefonu, gdy Ruda nagle zabłysła, wskazała na zegar ścienny i zaczęła piszczeć.
- Kurwa, już po dziewiątej?! - zerwałam się z łóżka, a za mną dziewczyny. - Nie ma na nic czasu, jesteśmy tak kurewsko spóźnione, że to się w pale nie mieści! - na chwilę zamilkłam i szybko ogarnęłam całą sytuację. - Do kibla się wylać i umyć! Po drodze się ogarniemy i umyjemy zęby! - zawyrokowałam, a Chloe natychmiast pobiegła do wuceta.
- Nie wierzę. Jak mogłyśmy o tym zapomnieć? - mruczałam, nie zwracając uwagi na Rudą, która rozczesywała moje skołtunione włosy. Mijałyśmy właśnie tablicę, która oznajmiła nam, że wyjechałyśmy już z Lexington i strzeliłam facepalma. - Kurwa. Musimy zatankować.
- Spokojnie, na wyjeździe zawsze gdzieś jest stacja. - odparła blondi, zmywając wczorajszy rozmazany makijaż w bocznym lusterku. - Ja zaraz nastawię budzik, bo pewnie wieczorem znowu nie będziemy kontaktowały. Zdaje mi się, że jest jednak gorsza rzecz.
- Czy jest coś gorszego od faktu, że śmierdzi mi z paszczy? - zaryzykowałam.
Skinęła głową.
- Nie wyciągnęłyśmy bułek z lodówki.
Obie z Rudą wydałyśmy z siebie zrozpaczony jęk.
- A mi właśnie zaczęło burczeć w brzuchu.
- Zjemy potem. Teraz trzeba nadgonić stracony czas. - stwierdziłam trzeźwo.
- Jesteś okrutna. - Chloe pociągnęła za moje włosy, aż pisnęłam. - Masz za swoje, ty wredna łasico.
- Co ma łasica do faktu, że nie chcę jeździć po nocach?
- Natasza, czy ty zawsze musisz psuć cały efekt?
Wzruszyłam ramionami, ignorując zaśmiewającą się Sashę.
- Taki już mój urok.
- Ehh... - związała moje włosy, a potem zabrała mleczko do demakijażu od Sash. - Teraz już się lepiej zamknij, bo ci wydłubię oczy.
I w tym momencie znów rozdzwonił się telefon blondynki.
- A cześć. - rzuciła niewinnie i normalnie parsknęłabym śmiechem, gdyby nie palce Chloe, które zmywały płatkiem kosmetycznym cienie z mojej lewej powieki. Wolałam przeżyć. - Emm... no... No jesteśmy w drodze. Bliżej LA, niż wczoraj, to pewne.
Eh. Ona nie potrafiła kłamać. To smutne.
- Teraz prawa powieka.
Posłusznie ją przymknęłam, zastanawiając się, jak to musi wyglądać z boku. I jakim cudem Rudej nie oderwało głowy od pędu wiatru?
- No przecież mówię... - Sasha wyrzuciła rękę do góry poddańczo. Nie minęły nawet dwie sekundy, gdy zaczęła piszczeć. - Natasza, mój eyeliner!
Wniosłam lewe oko do góry i zahamowałam, aż Chloe prawie wpakowała mi płatek pod powiekę, bełkocząc coś pod nosem. Zaczęłam powoli cofać, aż w końcu się zatrzymałam. Już otwierałam drzwi, gdy nagle powietrze przecięło trąbienie truckera.
Natychmiast z powrotem się zamknęłam, a Kenworth niemal przeleciał mi przed nosem.
- Natasza, ja wiem, że nazywamy cię diabłem, ale do cholery, ty nie jesteś nieśmiertelna. - oznajmiła mi spokojnie Sasha.
Posłałam jej mordercze spojrzenie.
- W takim razie sama se szukaj tego pieprzonego eyelinera. Ja nie będę się musiała martwić o to, czy jakaś żmija nie wyskoczy i mnie nie ugryzie w kostkę. - odparłam lodowato, a jej oczy rozszerzyły się. Już otwierała usta, gdy ja ostentacyjnie skrzyżowałam ręce na piersi. Zgasła. - Powodzenia. - przez chwilę jeszcze patrzyła na mnie w szoku, aż ryknęłam śmiechem i wysiadłam z samochodu. - Bez przesady, aż takiego pecha jeszcze nie mamy, żeby tutaj jakieś węże się akurat pałętały... - rozejrzałam się w poszukiwaniu pisaka, i gdy go zauważyłam przy krawędzi jezdni, usłyszałam przenikliwy pisk Chloe.
- WĄŻ!
Wyprostowałam się jak struna i wtedy dojrzałam go dokładnie pół metra obok siebie w trawie. O pieprzony rzut kamienia od pieprzonego kosmetyku Sashy. Długi, syczący i oślizgły. Tak jak, kurwa, wszystkie węże. Wybałuszyłam oczy, przez chwilę nie wiedząc jak się zachować. Niewiele myśląc, zaczęłam się drzeć i chwyciwszy eyelinera, dosłownie mijając się z kłami gada, zwiałam z powrotem do samochodu.
Wśród litanii złożonej z samych przekleństw, ruszyłam z piskiem opon.
- O w pizdu. - skomentowała Sasha, a ja pokiwałam szaleńczo głową.
- Ja pierdolę. - zgodziła się Chloe.
- Nie wyrzucaj więcej niczego poza obręb tego samochodu, okej? - spojrzałam na nią błagalnie. Serce waliło mi jak młot pneumatyczny, aż czułam je w koniuszkach palców. Nienawidzę się bać, po prostu nienawidzę. A zielone badziewie było tak blisko, że omal nie zemdlałam od samego widoku!
Ruda chrząknęła i uśmiechnęła się szeroko.
- Sasha, weź potrzymaj kierownicę, a ty odchyl głowę do tyłu. - poinstruowała nas, a ja będąc ciągle w szoku, puściłam koło bez żadnego 'ale'.
Tak więc następne parę minut spędziłam na gapienie się w błękitne niebo, pozwalając Chloe mazać mnie maskarą i kredką do oczu i przy okazji przysłuchując się zdawaniu relacji blondi. Pomyślałam, że to miłe. Że ktoś się tak o nią martwi, mimo, że tak długo jej nie widział. Bo ona ostatnio w LA była w zeszłym roku na wakacje. Więc jakby nie było, to cały rok. Wiele znajomości urywa się po takim czasie. Ja wiedziałam o tym naprawdę dobrze.
- Od tego odechciało mi się jeść. - zauważyła Chloe, a ja wymruczałam ciche 'taaa'. - Ale nie zmienia to faktu, że mój mózg ciągle chce pokarmu.
Kilka godzin później znalazłyśmy czas, by zatrzymać się na obiad. Tym razem przynajmniej w jakimś cywilizowanym na pierwszy rzut oka barze. Pamiętając wczorajsze mdłości, dzisiaj wybierałyśmy dość uważnie. No i oczywiście szerokim łukiem ominęłyśmy jajka na bekonie.
Nie mam zbytnio ochoty wiedzieć, o której wylądujemy w Parowan. Jak myślę tylko o drodze w nocy, to aż mi się słabo robi. I tym bardziej znowu brak wystarczającej ilości snu. Od kiedy tylko mogłam zacząć się wysypiać, przyrzekłam sobie, że już nigdy więcej nie będę odmawiać sobie relaksu w nocy, a tu co? Czemu tylko mi się wydaje, że ten wyjazd to samo pasmo niepowodzeń?
Nie, spokojnie. Nie możesz się poddać i wrócić. Jesteś już prawie w połowie drogi do LA. To byłby szczyt głupoty przerwać podróż w takim miejscu. Poza tym, droga w towarzystwie swojego cienia nie jest tak śmieszne, jak z tymi dwoma kretynkami.
- Natasza, zawiesiłaś się. - wybełkotała z pełnymi ustami Chloe, za co dostała po głowie od Sashy. - Oj no co? - przełknęła i wyszczerzyła zęby. - Teraz to przynajmniej każdy zwraca na mnie uwagę. I ała, to bolało. - posłała Sash mordercze spojrzenie, a ta tylko wzruszyła ramionami.
Jadłyśmy placki po węgiersku. I były całkiem smaczne.
- Ej ludzie, spać mi się chce. - rzuciła blondi. - I jest tak mega gorąco, że chyba umrę z wysuszenia.
Chloe najwyraźniej upał nie przeszkadzał, by pić gorącą kawę.
Ja nie odpowiedziałam, bo nie do końca wiedziałam co, więc Sash tylko padła twarzą na stolik.
Wychodząc z baru, nie spodziewałyśmy się, że może nas czekać coś gorszego niż przepełnione żołądki.
No i się myliłyśmy.
- O kurwa mać. - pierwsza zareagowała Chloe i chwyciła nas za ręce, zanim podeszłyśmy do chevy'ego. - Czy ja mam halucynacje związane z nadmiarem kawy, czy na tylnym siedzeniu siedzi kurwa skunks?
- O nieee... - wydałam z siebie jęk rozpaczy, gdy zobaczyłam czarno-białe zwierzę, bezceremonialnie siedzące sobie na skórzanym obiciu fotela. - Ja wiem, że może to za późno mówię. Ale następnym razem zakładajmy z powrotem dach, ok?
- Jasne. - ochoczo zgodziła się Sasha. - A co zrobimy teraz?
- On atakuje, gdy jest zdenerwowany. - zaczęła Chloe tonem wykładowcy. - Może trzeba go jakoś uspokoić, albo może nakarmić, albo coś?
Zagryzłam wargę, zastanawiając się.
- To może mieć sens. Tylko nie wiemy co takie skunksy jedzą. I czy nie zasmrodzi nam auta zanim do niego podejdziemy w ogóle.
Przez chwilę stałyśmy w kompletnej ciszy, którą co jakiś czas przeszywał dźwięk jadącego samochodu. Skunks najwyraźniej miał totalnie wyjebane na nasze osoby i kilka sekund później zaczął drapać siedzenie, aż wydałam z siebie przeraźliwy pisk.
Natychmiast odwrócił się w naszą stronę, a Sasha szybko zakryła mi usta.
- Idź do wuceta, albo coś, my się tym zajmiemy, ok? - wymruczała i popchnęła mnie delikatnie do tyłu.
- Ale jeśli on... - zaczęłam, ale Chloe mi przerwała.
- Idź.
- Okej... - odwróciłam się i sprężystym krokiem powędrowałam z powrotem do baru. Po prostu usiądę, zamknę oczy i poczekam, aż ktoś do mnie przyjdzie. Z dobrą nowiną.
Albo z oznajmującą, że mój samochód został zbezczeszczony skunksim smrodem i przez resztę mojego życia będę go czuła.
Zadrżałam na myśl o tym.
By uniknąć chęci podglądania, co one wyprawiają, postanowiłam się schować jednak w kabinie w kiblu. Wraz z chwilą, gdy zamykałam drzwi na patent, rozdzwoniła się moja komórka.
- No kurwa, akurat w takiej chwili?... - wyszeptałam i kliknęłam na zieloną słuchawkę. - No cześć, mamo!
- Cześć, skarbie, co tam? Jak droga?
Westchnęłam, żałując, że nie znajduję się teraz przy stole z porządnym posiłkiem przede mną.
- Nie jest tak tragicznie. Nie nastawiłyśmy wczoraj budzika i obudziłyśmy się po dziewiątej, więc mamy dwugodzinne opóźnienie, nie wzięłyśmy z hotelu naszego prowiantu, więc tracimy kasę, a teraz mam w samochodzie skunksa. - wyrzuciłam na jednym wydechu. - Wszystko w porządku... - dodałam nieprzekonywająco. Nie, żebym w ogóle miała zamiar takim tekstem kogokolwiek przekonać. Mama i tak zawsze wiedziała, kiedy jest mi źle. Nawet, gdy próbowałam ją oszukać. A to już było odrobinę niesprawiedliwe.
- Nie przejmuj się, Natasza. Jak będziecie wracać, będziecie się z tego śmiać, zobaczysz.
- Chciałaś powiedzieć, że najwyżej tylko ja. One już się śmieją. - burknęłam. - To takie wkurzające, kiedy jesteś w towarzystwie sztywna jak kij. Wiesz co jest w tym wszystkim najgorsze? - nie czekając na jej odpowiedź, wyrzuciłam wszystko co mi na sercu leżało. - Ja nie potrafię się rozluźnić przy innych, z resztą sama o tym wiesz. To będzie koszmar, gdy w końcu tam dojedziemy. Uznają mnie za jakąś kretynkę, która jest samolubna i żałosna i...
- Nie jesteś taka, Na...
- Wiem, że nie jestem. - zaczęłam podnosić głos, starając się opanować na tyle, by nikt nie zwrócił na mnie uwagi. - Ale właśnie na taką wyglądam. Ja nie potrafię się bawić, ani rozluźnić. Jak jakaś nauczycielka matematyki, która za złą odpowiedź bije po łapach. - zaśmiałam się ironicznie na ten pomysł. - Powinnam jeszcze ciasno związać włosy w kok i zacząć nosić okulary połówki.
- Nie byłoby ci w nich do twarzy. - zauważyła mama, a ja przewróciłam oczami.
- To nie jest śmieszne.
- A ja się wcale nie śmieję. Czyli rozumiem, że dobrze się bawisz?
- Zajebiście... - wymamrotałam, ignorując niepisany zakaz przeklinania przy mamie. - Jestem zmęczona, wiesz?... - wyszeptałam, trzymając kurczowo telefon przy uchu. - Chciałabym być inna.
- Może właśnie ten wyjazd ci to umożliwi? - spytała retorycznie i westchnęła. - Przestań chować się po kiblach i staw czoła nowemu wyzwaniu!
Zamrugałam oczami i rozejrzałam się.
- Skąd wiesz, że jestem w kiblu?
- Słyszę echo.
- Oh.
- No, także głowa do góry, zadzwonię do ciebie jutro, masz pozdrowienia od Oliwki, ty też ją pozdrawiasz, wiem, paa! - i się rozłączyła.
- Eh, ja pierdolę.
- Jak już skończyłaś gadać to chodź, jedziemy dalej, panno jestem kijek. - usłyszałam wesoły głos Sashy.
Zastygłam w bezruchu, czując się tak odsłonięta emocjonalnie, że aż mi się zimno zrobiło.
- Nie...
- Oni są naprawdę fajni i dużo rozumieją, wiesz? - kontynuowała. - Szczerze powiedziawszy ten wyjazd jest też z myślą o tobie. Chciałabym, żebyś w końcu zaczęła żyć pełnią życia.
Zagryzłam wargę zaskoczona, gdy poczułam pieczenie w oczach. Ja nigdy nie płakałam, odkąd tu przyjechałam. Nigdy.
- Więc otwórz te cholerne drzwi i daj się przytulić, byś mogła z powrotem przybrać tą swoją wyniosłą maskę, gdy myślisz, że wszystko masz pod kontrolą. - roześmiała się, a ja tylko prychnęłam, kopniakiem przesuwając zasuwkę pod klamką. W tym samym momencie perzde mną pojawiła się postać Sash, uśmiechająca się od ucha do ucha.
- Nienawidzę cię. - palnęłam pierwsze, co mi przyszło do głowy, a ona roześmiała się, podając mi rękę, bym mogła wstać.
- Ja ciebie też, złośnico. - przytuliła mnie jak misia i westchnęła teatralnie. - Skunks nie był takim chojrakiem, na jakiego wyglądał. Gdy Chloe do niego podeszła, spieprzył tak szybko, że się za nim kurzyło. Nie, żeby mnie to dziwiło. Ruda potrafi być straszna. - potarmosiła mnie po włosach. - Nie tak jak ty, ale ciebie prawdę mówiąc nie da się przebić.
- Oj, zamknij się już. - burknęłam, a ona wyszczerzyła zęby.
- W takim razie chodź, potrzeba nam kierowcy szybszego, niż wiatr!
Tym razem i ja wybuchnęłam śmiechem i obie wyszłyśmy z kibla, by wkrótce wsiąść do auta i odjechać w pizdu.
Do Parowan dojechałyśmy parę minut po północy. Padnięte jeszcze bardziej, niż wcześniej, mimo, że technicznie było po jedenastej według lokalnego czasu, ledwo kontaktowałyśmy. Tym razem jednak ustaliłyśmy, że wstaniemy o ósmej, by być na miejscu o piętnastej, by mieć trochę więcej czasu na wyspanie się. Sasha zadzwoniła do swoich przyjaciół, by dać znać, o której mniej więcej będziemy. Po rzuceniu telefonu na szafkę nocną oznajmiła, że będą na nas czekali z obiadem, przez co wydedukowałam, że będzie tam na pewno jedna dziewczyna. Wzięłyśmy krótki prysznic (oczywiście każda oddzielnie, heloł?) i koło pierwszej nad ranem, a koło dwunastej na elektronicznym zegarku na szafce usnęłyśmy jak zabite.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pamiętajcie, by skopiować treść komentarza, by potem nie wyszło, że Wam czegoś nie dodało i całość przez przypadek poszła się jebać! ^ ^
P.S. Łahaha! Zdaje się, że nie trzeba cenzurować, więc możecie jechać po całości! :D:D:D