To ma podłoże psychiczne. Nienawidzę grać w pokera. Inne gry, nie ma problemu. Poker? Niech was szlag.
Odpakowałam talię i pogładziłam ją palcami.
- Czym będziemy obstawiać? - spytałam wolno, rozglądając się wokół.
- Mamy żetony! - Tom wychylił się z sofy i już po chwili na stoliku leżała walizka pełna kolorowych krążków. Szlag kolejny raz. Oni tak na poważnie?...
Wzięłam głęboki oddech i ze świstem go wypuściłam. Oni nie mogą na tak poważnie, jak w domu, prawda? Nikt nie gra na takie 'poważnie'...
- Texas Hold'em?
Parę minut później wszyscy gapili się zadziwieni na moje dłonie, które z dosłownie wymuszoną zręcznością tasowały karty. Próbowałam ich zignorować, bo pewnie za chwilę zaczęłyby się niewygodne pytania, na które nie miałam zamiaru odpowiadać, ale niestety nawet ignorowanie było niczym, w porównaniu z ciekawością.
- My nigdy nie grałyśmy w karty, nie? - upewniła się Sasha.
Potrząsnęłam głową.
- Nigdy się na to nie zgadzałam. - odparłam spokojnie. Tom rzucił na stolik jeden żeton, a Georg podbił dwoma. Rozdałam każdemu po dwie karty i odłożyłam na bok talię.
- Ale właściwie to dlaczego?... - Sash zerknęła w swoje karty i skrzywiła się. Reszta już w znacznie bardziej ograniczony sposób pokazała mi, co ma w zanadrzu.
Eh. Im ta gra na pewno sprawia więcej przyjemności, niż mi. I to jest nie fair. W końcu miałam udawać, że dobrze się bawię. A oni nieświadomie znów włączają mi zdrowy rozsądek.
I wspomnienia...
Bill dorzucił do puli dwa żetony.
Gustav spasował.
Reszta łącznie ze mną dobiła do dwóch krążków i wtedy rozdałam trzy karty na środku stolika.
- Bo mi się niemile kojarzy. - o jak miło. Mam strita.
- Natasza!
- No co? - obruszyłam się. - Nie moja wina, że nie potraficie grać. - uśmiechnęłam się szeroko.
- Oszukujesz. - Georg spojrzał na mnie morderczo.
Jezu, ta gra zawsze wyzwalała złe emocje.
- Jak mogę oszukiwać, skoro sami widzieliście, że karty są czyste i nie ma ani jednej zdublowanej? - parsknęłam śmiechem. - Poza tym, nie są moje.
Czy to naprawdę ja jestem winna, że wygrywam?
- No to jak ty to robiiisz?... - wyjęczał Tom, padając na sofę.
Przewróciłam oczami.
- No chyba nie będę ci zdradzać mojej taktyki, no nie? Rozdawaj. Takie jest życie. Daje kopa i się z tego cieszy.
- Co ty miałaś za dzieciństwo, że grasz tak dobrze? - Georg spojrzał na mnie rozbawiony.
Natychmiast straciłam cały entuzjazm.
- Na pewno nie takie, jakie bym sobie wyobrażała. - odpowiedziałam beznamiętnie.
- Natasza!
- No czego?!
- Dlaczego?!
- Bo wasze twarze są takie oczywiste, że to aż boli w kościach.
Od tej chwili każdy zapatrywał się zatwardziale w swoje karty.
- Ja z tobą nie gram! Ty jesteś jakimś... jakimś...
- Natasza the Devil, człowieku. Nie bez powodu ją tak nazywamy, nie sądzisz?...
- Buahahahahh! - zaśmiałam się szaleńczo. - Mam pokera królewskiego!
- Nieee!!
- No i wygrałam. - powiedziałam, zastanawiając się, ile kasy bym zgarnęła, gdybym grała na serio. Pewnie nie musiałabym pracować przez parę kolejnych miesięcy... Eh...
- Ja w dalszym ciągu uważam, że nas zwyczajnie okantowałaś. - rzucił zbulwersowany Georg, skrzyżowawszy ramiona. De facto to jemu poszło najgorzej. Pierwszy zbankrutował.
- Geo, to kwestia szczęścia. - próbowała mnie bronić Sasha, ale ja przywróciłam oczami.
- Jakiego szczęścia? To kwestia liczenia, logicznego myślenia i podchodzenie was w taki sposób, żebyście myśleli, że mam beznadziejne karty. - parsknęłam śmiechem, a reszta spojrzała na mnie żałośnie. No oprócz Billa Kaulitza, który w ogóle mnie ignorował, tasując namiętnie talię kart w swoich dłoniach, co znowu zmusiło mnie do zastanowienia się nad tym, dlaczego on wszystko robi tak... wyrachowanie. Jakby każdy jego następny krok był kompletnie obmyślony, jakby nie było miejsca na spontaniczność. Wzdrygnęłam się. Byłam w tym aspekcie za bardzo podobna do niego.
Zaraz za mną, na drugim miejscu, uplasował się Tom, potem jego drooogi bliźniak. A potem to już masakra.
- Kto cię nauczył tak grać? - spytał Gustav z wahaniem. No i kurwa. Nawet ten Bill na mnie spojrzał. Niech was coś trafi! Czy ja wyglądam na taką, co gada o wszystkim na lewo i prawo?!
Nie no. Technicznie to pytanie nie jest złe, w końcu oni nie wiedzą... Jezu. Powinnam się leczyć. Naprawdę.
- Mój ojciec mnie uczył. - skrzywiłam się. Ten sposób, który on wybrał na naukę... Wolałabym już się nigdy nie uczyć tej gry.
- No tak. Powinnam była się domyślić. - rzuciła Chloe, a Sasha pokiwała głową. - Którą to już mamy godzinę? - podskoczyła energicznie, chcąc skutecznie zmienić temat.
Tom spojrzał na zegarek na ręce i jego brwi powędrowały do góry.
- Ej już za dwadzieścia dziewiąta. Kolację ktoś je? - starszy bliźniak podniósł się z sofy i przeciągnął się.
Sternchen przylepiała się od teraz tylko wtedy, gdy Bill nie widział. A ja chciałam się zabić. Nie pokochałam ani jej z miejsca, jak to mówiła Sash, a szczególnie nie Mephisto. Z resztą. Tego drugiego chyba nawet nie da się kochać.
Mogłabym za to polubić psy Toma. Wydawały się bardziej przystępne do ulokowania uczuć, jak ich właściciel.
O właśnie. Miałam o niego zapytać.
Zanim jednak to nastąpiło, musiałam przedostać się przez lawinę krępujących sytuacji, począwszy od tego, że idąc do łazienki, Gwiazdeczka wlazła mi pod nogi i wyjebałam się prosto na podłogę tuż przed stopami młodszego Kaulitza.
A on sobie poszedł dalej.
A potem nadbiegł Georg i chciał mi pomóc, na co ja zaczęłam niemal wrzeszczeć, że nic mi nie jest i że sobie sama poradzę.
A potem Mephisto na mnie wskoczył i spojrzał na mnie drwiąco.
I wyrwał mi kilka włosów.
Otworzyłam szeroko usta i nie wiem, czy to była bardziej kwestia tego, że KURWA AŁAA!, czy może tego, że oburzenie odjęło mi mowę.
- Na pewno wszystko w porządku? - upewnił się Georg.
Zaśmiałam się histerycznie.
- Jasne. - odparłam podejrzanie wysokim tonem. - Wszystko w porządku.
Zepchnęłam z siebie Mephisto i uciekłam do pokoju.
Parę minut później przypomniałam sobie, że zapomniałam zabrać z samochodu iPoda. Właściwie to powinnam była to sobie darować, bo godzina była jak najbardziej stosowna, by się umyć i pójść spać. Ale musiałam w końcu zamknąć dach, bo szkoda by było, gdyby rosa znowu opadła na wszystkie fotele. Na dłuższą metę to wcale nie było bezpieczne.
Minęłam więc wędrującą do swojego pokoju Chloe z parującym kubkiem pełnym kawy, minęłam szeroko Georga, który zaczął wydawać mi się podejrzany w swojej dziwnej ignorancji, minęłam Gustava, który rozmawiał przez telefon i uśmiechał się do mnie przyjaźnie i wreszcie znalazłam się bezpiecznie na dworze. Słońce już niemal zaszło, a temperaturę przyjemnie zbijał chłodny wiatr. Odetchnęłam świeżym powietrzem i poczułam się lekka jak piórko. I z dala od Przylepy, która przynosiła mi pecha. Non stop. I z dala od 'zabiję-cię-kurwa!' wzroku jej bodyguarda.
Stałam tak chwilę z przymkniętymi oczyma, delektując się chwilą ciszy i spokoju. Przez ten uroczy moment nie obchodziło mnie nic; byłam tylko ja i otaczająca mnie relaksacyjna atmosfera.
To było dobre. Znów nabierałam dystansu do całej mojej egzystencji. To dobrze...
Uchyliłam powieki i leniwym krokiem poszłam do chevy'ego.
Szurałam kapciami z każdym odrywaniem stopy od podłoża, ale miałam to gdzieś. Gdy byłam sama, zawsze zachowywałam się niechlujnie.
Kluczykiem otworzyłam drzwi i wsiadłam do środka. Oparłam głowę o kierownicę i westchnęłam zadowolona. Jezu, gdyby ktoś mnie zobaczył w takim stanie, chyba bym się zabiła.
Przeczesałam rozpuszczone włosy palcami i odchyliłam się do tyłu, zastanawiając się, gdzie leży iPod. Rozejrzałam się wokół siebie i nagle mnie oświeciło. No przecież w schowku!...
I wtedy go zobaczyłam. Dokładnie w połowie drogi pochylania się w prawą stronę do aktualnego miejsca pobytu mojego urządzenia.
Szybko wbiłam wzrok w zamek, sięgając do niego kluczykiem.
Dym papierosowy. Czarna koszulka bez rękawów. Blond włosy. I to spojrzenie, które przeszywało mnie na wylot i z powrotem. Niech to szlag! Co on tu robi?!
Chciałam spocząć w tej sytuacji i nigdy więcej się nie podnieść. A przynajmniej do momentu, kiedy on nie zniknie.
Co on kurwa robił w rogu domu?! Chciał straszyć wszystkich wychodzących?!
Jezu, on widział mnie od samego początku pewnie! Nieee!...
Uspokój się. Musisz coś zrobić. Nie możesz tu ciągle leżeć.
Udaj, że go nie widzisz. Wcale, a wcale.
Wyciągnęłam drżącą ręką iPoda ze schowka i usiadłam na kolanach na fotelu kierowcy. Dobra. A teraz zamknij szyby i zasuń dach.
Dlaczego on mnie prześladuje? Co ja mu takiego zrobiłam, no?!...
Odpięłam dach i szarpnęłam go mocno w moją stronę. Kurwa.
Ponownie szarpnęłam, trzymając w zębach iPoda.
Spytajmy wprost - czy ja mam pecha?
Czy ja urodziłam się w piątek trzynastego, czy co?
Pewnie tak. To cholerstwo się zablokowało! Akurat teraz, gdy on tam stoi i się na mnie gapi! Czuję jego wzrok na moich plecach! Co robić? Co robić?!...
Obejrzałam problem ze wszystkich stron i westchnęłam żałośnie. To niesprawiedliwe. Czuję się oszukana. Od moich narodzin mam pecha. Czy ja zostałam poczęta pod jakąś nieszczęśliwą gwiazdą, czy jak?...
Nagle dobiegło mnie zniecierpliwione wzdychanie i poczułam, jak robi mi się gorąco. On tu nie idzie, prawda? Nie idzie tu?!
Nie idź, do cholery!
SZLAG! IDZIE!
Zanim szok zresetował mi mózg, zdążyłam zarejestrować dwie rzeczy. Że miał w ustach papierosa. I że wskoczył bez żadnego problemu na tylne siedzenia, zaraz obok mnie. Byłam zdezorientowana (co było SPORYM niedopowiedzeniem), że nawet się od niego nie odsunęłam, mimo, że był tak blisko, że czułam ciepło jego ciała.
Aż iPod wypadł mi z ust. I pewnie był cały zaśliniony.
A on nawet na mnie nie spojrzał, tylko chwycił za materiał dachu z obu stron, niemal przywalając mi prawym łokciem w nos i pociągnął.
I poszło.
Ale... ale...
- Widocznie nie jesteś tak samowystarczalna, za jaką chcesz uchodzić. - rzucił do mnie, wciąż z papierosem w ustach, przez co coś skręciło mi się gwałtownie w żołądku (cokolwiek to było) i wysiadł z chevroleta w taki sam sposób, w jaki się w nim pojawił.
Nie musiałam nawet otwierać ust, by coś powiedzieć, bo i tak ciągle miałam je otwarte. Co nie zmienia faktu, że nawet nic nie odpowiedziałam. To było żałosne. Jeszcze bardziej, niż wtedy, gdy Gwiazdeczka wpadła mi pod nogi i się przed nim wywaliłam. Zabiję się.
Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że moje serce wali jak szalone. To było straszne. On był tak okrutnie blisko mojej osoby, że teraz czułam się tak, jakbym miała zemdleć. Mrugałam oczami, by odpędzić zawroty głowy, trzymając kurczowo dach, by znowu się nie złożył i nie zablokował. Jezu, co to było?...
Przemykałam przez cały dom, nie chcąc zwrócić na siebie żadnej uwagi. Serce wciąż drżało mi niespokojnie, tak samo jak moje ręce. Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić.
Do Sashy. Miałam przecież z nią porozmawiać. Miała mi to wytłumaczyć, bym potem nie zrobiła czegoś głupiego.
Na pierwszym piętrze usłyszałam grę na gitarze, ale nie zwróciłam na to uwagi. Nic nie mogło mnie już rozproszyć przed podążaniem do celu. Tylko dzięki skupieniu mogłam coś osiągnąć.
Zapukałam do jej drzwi, wachlując się drugą ręką, by odgonić niechciane rumieńce, które sama nie wiem dlaczego się pojawiły. Przez chwilę odpowiadała mi cisza, ale parę sekund później zobaczyłam, jak klamka opada i przede mną pojawiła się twarz Sashy bez grama makijażu. I w koszulce z krótkim rękawkiem i spodniami od dresu.
- Jezu, ty nie śpisz? - spojrzała na mnie zdziwiona.
Pokiwałam głową.
- Chciałam z tobą pogadać, mogę wejść? - odparłam pytaniem na pytanie, a ta gestem zaprosiła mnie do środka.
- Chodź pod kołderkę, bo się chłodno zrobiło. - uśmiechnęła się szeroko, na co ja parsknęłam śmiechem, czując się zupełnie wyczerpana po dzisiejszym dniu. - Choć ty wyglądasz, jakby było zupełnie na odwrót.
- Bieeegłam do ciebie. - skłamałam gładko. Wczołgałyśmy się na wielkie łóżko i zakryłyśmy się niemal po uszy beżową pościelą.
Przez chwilę chichotałyśmy jak głupie, a ja sama właściwie nie wiedziałam dlaczego to robimy. Ale nie przeszkadzało mi to. Miło było się pośmiać, gdy wokół już nie jest tak zabawnie.
- Przepraszam za dzisiejszego pokera. - odezwała się pierwsza Sash, a ja wzruszyłam ramionami. - Nie, poważnie. Po prostu nie skleiłam pewnych faktów i...
- Słuchaj, to raczej moja wina. - przerwałam jej. - Nigdy wam nie mówiłam, dlaczego nie lubię grać, ok? Nie masz się o co obwiniać.
Zapadła między nami cisza i czułam, o co chce zapytać. A mimo wszystko uparcie milczałam. Nie lubiłam opowiadać o czasie, który spędziłam w Polsce.
- Nie powiesz mi, prawda? - wymruczała, patrząc się gdzieś w przestrzeń.
Gdzieś cząstka mnie chciała to z siebie wyrzucić i mieć to z głowy. Żeby mnie już więcej nie męczyła. Ale reszta mnie chciała zatrzymać wszystko dla siebie.
- Przecież się domyślasz, jak to wyglądało. - prychnęłam. - Bił mnie, gdy przegrywałam. I tyle. Nie rozmawiajmy o tym. Nie chcę.
Skinęła głową.
- W porządku. Jeśli tak sobie życzysz... - odwróciła się do mnie i uśmiechnęła się pokrzepiająco. - Więc z czym do mnie przyszłaś? W ogóle jak ci minął kolejny dzień?
Przełknęłam ślinę. Miałam dziwne wrażenie, że wie, o co chcę zapytać, ale unika tematu. Poczułam się głupio i zwątpiłam, czy powinnam zaczynać o tym mówić. To byłaby hipokryzja.
Powinnam się jej odwdzięczyć. Już z góry. Dlaczego ona miałaby coś mówić, jeśli ja milczę?
- Było w porządku. - wzięłam głęboki oddech. I zamknęłam oczy. - Oczywiście nie był trzeźwy, gdy chciał ze mną grać. - zaczęłam, zaciskając palce na kołdrze. - Pamiętam, że za pierwszym razem tylko krzyczał i chlustał we mnie tym, co miał w kubku. Bałam się odejść, bo wiedziałam, że ta gra mogłaby się skończyć znacznie mniej korzystnie. Dla mnie oczywiście... - trzymałam powieki zamknięte. Nie chciałam widzieć miny Sashy. W taki sposób mogłam opowiadać to tak, jakby główna bohaterka nie była mną. Starałam się myśleć tylko o tym, o czym miałam powiedzieć, ale co chwilę pojawiały mi się kolejne strzępki wspomnień zbyt wyraźnych, ciągle wypalających w mojej duszy dziurę tak wielką, że wciąż dziwiłam się, że jeszcze coś tam pozostało. - Raz się sprzeciwiłam. Więc mnie uderzył w twarz. - wzruszyłam ramionami. - Nie zdziwiło mnie to. Gdy był pijany, nie zwracał na nic uwagi... W każdym bądź razie parę dni później zasiadłam z nim przy stole, na którym leżała smycz.... Mówiłam ci, że mieliśmy psa? Z resztą nieważne. Nie przeżył zbyt długo. - urwałam, czując gulę w gardle. Przed oczami pojawił się obraz pobitego do krwi szczeniaka. Pamiętam, jakby to było dzisiaj. Jak go kopał i jak bardzo Bianka skomlała. I jak ja krzyczałam i szarpałam go, by ją zostawił, a on mnie odpychał, aż lądowałam na podłodze. Jak płakałam czasami niemal zagłuszając suczkę, a potem ta głucha cisza... Uniosłam głowę, zaciskając zęby. Nie myśl o tym. Nigdy więcej. - Obrywałam za każdym razem, gdy moje karty były fatalne. Wiedziałaś o tym, że można czymś, co nie jest w ogóle ostre, pobić aż do krwi? - wskazałam swoje ramiona. - Pamiętam, że miałam takie strupy, przez co ciągle chodziłam w długich rękawach. Mama mi to bandażowała, ale potem on to ciągle odrywał, łącznie ze świeżą tkanką, przez co rana ciągle była zaropiała i nie mogła się zagoić. I z każdą przegraną bolało mnie coraz bardziej, co jest logiczne, bo napór smyczy gołe, zakrwawione mięso...
- Przestań, opowiem ci o mnie i o Tomie, ale przestań o tym mówić! - krzyknęła Sasha, chwytając mnie za ręce, zmuszając, bym otworzyła oczy. Była cała blada, a jej twarz wykrzywiona w bólu. - Przepraszam, że o to pytałam...
- W porządku. Pozostały tylko blizny. - uśmiechnęłam się do niej słabo. - Nie chcę, żebyś opowiadała mi to, co chcesz zostawić dla siebie. Chciałam tylko się spytać, czy powinnam wiedzieć coś, żebym nie postawiła was potem w głupiej sytuacji przez swoją niewiedzę, rozumiesz?
- I tak chciałam ci to powiedzieć. Czasami człowiek musi się wygadać. Myślałam, że ty też... Przepraszam, nie mam zbyt mocnych nerwów. - spuściła wzrok. - Wiem, że nie chcesz litości, a prawdopodobnie to byś ode mnie dostała...
- Jak ich poznałaś? - przerwałam jej, szturchając ją lekko. Musiałam się z powrotem wyrwać z tej otchłani. Nie chciałam tam wracać za żadne skarby.
Sasha potrząsnęła swoimi blond kudełkami i przewróciła oczami.
- W klubie, w którym pracowałam jako kelnerka... - na jej ustach pojawił się uśmiech. - Byli tylko bliźniaki, a ja wylałam na Toma drinka, którego niosłam dla jakiegoś klienta. Bill w swoim zwyczaju po prostu ryknął śmiechem, a on wstał i spojrzał na mnie gniewnie z zamiarem opieprzu na czym świat stoi i już wtedy odpadłam.
- To znaczy? - spytałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
Westchnęła, odgarniając włosy do tyłu.
- Nigdy w życiu nie byłam tak przerażona. - zachichotała, chowając twarz w dłoniach. - I nie tego, co powie. Jego samego. Spojrzałam na niego i zaschło mi w ustach. Serce zaczęło mi walić tak szybko, że myślałam, że zejdę na jego oczach na zawał, albo mnie rozsadzi na kawałki. Ręce drżały mi tak, że upuściłam na ziemię tacę, na której niosłam tego felernego drinka. Chciałam coś powiedzieć, usprawiedliwić się, ale tylko stałam i gapiłam się na niego, zapewne z otwartymi ustami i nic. On coś do mnie mówił, a ja kompletnie nie wiedziałam o co mu chodzi. A potem podszedł do mnie bliżej i do moich nozdrzy doleciał jego zapach i... - potrząsnęła głową. - Do dzisiaj się zastanawiam, dlaczego przy nim nie zemdlałam. I dlaczego zwrócił na mnie uwagę, skoro zrobiłam z siebie kompletną kretynkę...
Ojej. Ojeeeej. O dżizasie. O jezu. Oh...
Wlepiałam wzrok w swoje palce, a w mojej głowie szumiało od nadmiaru wrażeń.
Tłukące serce? Checked.
Drżące dłonie? Checked.
Oszałamiający zapach? Checked.
Zapominanie języka w gębie? Checked.
Robienie z siebie kretynki? Checked.
Oh.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pamiętajcie, by skopiować treść komentarza, by potem nie wyszło, że Wam czegoś nie dodało i całość przez przypadek poszła się jebać! ^ ^
P.S. Łahaha! Zdaje się, że nie trzeba cenzurować, więc możecie jechać po całości! :D:D:D