czwartek, 23 sierpnia 2012

Scene XXXI + Scene XXXII


Nie będę miała czasu w przyszłym tygodniu ani głowy do dodawania rozdziałów, więc dodam dzisiaj dwa, a co xD

><><><><><><><><><><><><><><

Westchnęłam zirytowana, wzrokiem mierząc regał z butelkami. Które do cholery będzie najefektowniejsze? Z drugiej strony nie pogardziłabym dobrym smakiem. Z trzeciej strony w ogóle nie chciałam robić tego, co miałam w planach. Ale musiałam, bo w innym przypadku będzie mi dzisiaj grozić autodestrukcja umysłu.
Zgrzytnęłam zębami. Właściwie czemu nie najebać się czymś porządnym?
Wzruszyłam ramionami, włożyłam do wózka trzy rodzaje Martini, podreptałam po Crème de cassis i kilka limonek i zabrałam się do kasy.
Ekspedientka nawet nie mrugnęła okiem na mój zestaw, tylko uśmiechnęła się do mnie.
- Mogę zobaczyć twoje ID? – spytała spokojnie, a ja westchnęłam i zaczęłam grzebać w portfelu.
- Właściwie powinnam się cieszyć, że uznajesz mnie za nieletnią, bo dzisiaj czuję się naprawdę staro. – mruknęłam do niej, podając jej moje prawo jazdy.
- Na pewno tak nie wyglądasz. – jej uśmiech poszerzył się znacznie, gdy dostrzegła moją datę urodzin.
- A to dziwne.  – mruknęłam, wydymając wargi. Wzruszyłam ramionami i odebrałam prawko od kobiety. Poczekałam aż skasuje alkohol i owoce i zapłaciłam jej. – Miłego dnia. – skinęłam jej głową i szybkim krokiem wyszłam ze sklepu.
Czułam się dzisiaj jak gówno. Nic dodać, nic ująć.
Odłożyłam zakupy na tylne siedzenie i wsiadłam za kierownicę.
Nawet nie miałam ochoty jeździć. Nic mi się nie chciało. Kompletnie. Ale miałam plan na dzisiejszy dzień. Wyglądało to dokładnie tak:
Najpierw kupuję alkohol, a potem idę się urżnąć. A potem zaleję się w trupa i będę miała mega mocarnego kaca następnego dnia. Ale kogo to obchodzi? Znaczy na pewno mnie będzie obchodziło to jutro, jak będę czuła się jak wymięta szmata do podłogi. Kij z tym. Jutro będę się tym martwić.
Niektórzy by pomyśleli, że Natasza Schulmann nie tyka alkoholu.
I mają rację.
A to jest coroczny wyjątek stanowiący regułę.

- Co ty tu ro... Natasza? – Chloe spojrzała na mnie ze zmarszczonym czołem i zaraz wyciągnęła telefon, by najprawdopodobnie sprawdzić datę. – Szesnasty. – westchnęła. – Co pijesz?
Poprawiłam się na wysepce w kuchni i pokazałam jej butelkę.
- Niech mnie szlag. – uniosła wysoko brwi. – Robisz sobie drinki? Od kiedy? – wspięła się na blat i usiadła obok mnie. – Trzy butelki to dla ciebie stanowczo za dużo. Dołączam się.
Przewróciłam oczami i prychnęłam głośno.
- Dzisiaj szesnasty i...
- I dlatego urżniesz się w trzy dupy i nie chcesz mnie tu, żebyś się nie zbłaźniła, jak będziesz najebana, tralalala – machnęła na mnie ręką na 'odwal się’. – Dlaczego nie poszłaś do pokoju?
Tym razem to ja zmarszczyłam czoło.
- Było za daleko najwyraźniej.
- To idiotyczne i teraz ci... o kurwa, ale dobre. – i zanim zdążyłam się zreflektować co się dzieje, wypiła mi resztę drinka.
- Ej! Zrób sobie sama!
- Ty go zrób, ja wezmę drugą szklankę.

Jęknęłam żałośnie.


Na początku, gdy mnie poznały, nie rozumiały, dlaczego stronię tak od alkoholu, a w ten dzień piję niczym rasowy AA. Chciały mnie powstrzymać, bo prawdę powiedziawszy, potrafię wlać w siebie naprawdę dużą ilość procentów, zanim mnie całkowicie trzepnie, ale wtedy robię się bardzo agresywna. Dzień po schlaniu się do nieprzytomności wytłumaczyłam im co i jak. Obiecały, że nie będą ingerować, chyba, że przesadzę.
Nie miałam zamiaru przesadzać, ale przypuszczam, że to chyba dlatego Chloe tu ze mną siedzi i mi dotrzymuje towarzystwa.
Jakiś czas później przyszedł Georg, ale został... skierowany w drugą stronę, delikatnie powiedziawszy.
Nie spodziewałam się natomiast Sashy i Toma, którzy po tym, jak wrócili do siebie, odbijają sobie stracony czas już drugi tydzień. W sumie nie dziwi mnie to tak bardzo, ale gdy już ich tak nie widzę piętnasty dzień, uważam, że to trochę podejrzane. I ja nawet nie wiem, czy oni są w domu. Znaczy Bill mi mówił, że widział, jak raz gdzieś wyjeżdżali, ale nie widział czy wrócili. Uważał, że tak, bo mówił, że czuje, że tu jest.
Cokolwiek to znaczy. Pewnie ta ich bliźniacza więź.
Tak czy siak, jak teraz o tym myślę, to się zastanawiam, dlaczego Chloe nie przesiaduje z Gustavem.
- Dlaczego nie jesteś z Gustavem teraz? – postanowiłam więc zapytać. – Za cztery dni wyjeżdżamy.
O kurwa. Za cztery dni wyjeżdżamy.
No kurwa. Za cztery dni wyjeżdżamy!
- Chwilowo uznaję cię za ważniejszy obiekt zainteresowania. – wzruszyła ramionami, a mnie, nie wiem dlaczego, zalała ciepła fala wzruszenia. Ugh. Pewnie przez alkohol.
- Dobrze, że chociaż chwilowo. – pokiwałam głową, a ona trzepnęła mnie w ramię. – Ej no co? Próbuję się pocieszyć, nie? Nie można?
Przez dłuższy moment gapiła się na mnie jak na kretynkę, aż w końcu powróciła do popijania drinka.
- Jesteś ślepa i niedorozwinięta, ale zwalam to na twoją przeszłość. Porażka.
Zmrużyłam oczy.
- O co ci chodzi? – wymruczałam groźnie.
Potrząsnęła głową i uśmiechnęła się szeroko.
- To wszystko, co mam na ten temat do powiedzenia. Twoje zdrowie. – uniosła szklankę i stuknęła nią w moją w ramach toastu.

Gdy niecałe piętnaście minut po przepędzeniu Georga pojawił się Bill, obie parsknęłyśmy śmiechem.
- Poskarżył się? – spytałyśmy równocześnie, a Kaulitz wzniósł ręce do nieba z wymowną miną. – On się ciebie boi, Natasza. – dodała Chloe, a ja przewróciłam oczami.
- Czego tu się bać? Jakby kobieta mogła zrobić krzywdę. Pff.
Czarnowłosy zmarszczył czoło, gdy zobaczył butelki i podszedł do nas stanowczym krokiem.
- Myślałem, że nie pijesz alkoholu. – zauważył i muszę przyznać jedną rzecz.
Ja siedzę na blacie wysepki i wreszcie jestem z nim równa. Co też oznacza, że on, do cholery, jest naprawdę wysoki. Albo to ja jestem niska.
- To moje coroczne zwieńczenie mojej historii. – wyszczerzyłam do niego zęby, a on spojrzał na mnie spod uniesionej brwi.
- O czym ty gadasz znowu?
- Dzisiaj są urodziny mojego szanownego ojca.
- I dlatego pijesz? – posłał mi litościwe spojrzenie, aż zrobiło mi się gorąco.
- A co, uważasz, że to nie jest dobry powód?
- Alkohol się pije, by celebrować i oczywiście nie w takich ilościach. - wskazał na trzy butelki. - Celebrujesz to, że się urodził?
I odechciało mi się pić.
Nienawidzę cię, Kaulitz.

Pakowanie nie należało do rzeczy, które były moimi ulubionymi. Znaczy nie miałam ich wiele, ale to... nie lubiłam pakowania się. Powinno mi się kojarzyć dobrze, bo największe pakowanie mojego życia było szybkie i prowadziło ku wolności.
Ale od tego czasu nabrało to innego wyrazu. Miałam wrażenie, jakby zamykało się pewien rozdział i otwierało kolejny, a tym razem za nic nie chciałam zamykać tego rozdziału.
Kiedy już tylko godziny mnie dzieliły od wyjazdu, nagle zdałam sobie sprawę, że to był najlepszy okres w całym moim życiu. Nauczyłam się tu tak wielu rzeczy, że przebijało to każdy aspekt mojej perfekcji.
I myśl, że zobaczę Billa dopiero za niecały rok, skręcała mi żołądek w supeł.
Zakochałam się tu. Moja egzystencja poszła zupełnie w innym kierunku i chociaż było mi naprawdę smutno z powodu wyjazdu, byłam dosłownie szczęśliwa, bo wyciągnęłam z tych wakacji więcej, niżbym śmiała pomarzyć.
I w pokoju, w którym rezydowałam przez te trzy miesiące, było to widać jak na dłoni.
Powiedziałam sobie, że nie ma sensu się rozpakowywać, jeśli nie posiedzę tu długo.
A dzisiaj nie mogłam znaleźć niektórych rzeczy, które zapodziały się gdzieś w czeluściach domu.
Pierwszy raz od naprawdę długiego czasu chciało mi się płakać. I wcale mi się to nie podobało.
Wszyscy chodzili jakoś tak kompletnie przegaszeni. Nawet Georg.
Wolałam więc siedzieć w pokoju.
Byłam zdenerwowana i miałam ochotę coś roztrzaskać na ścianie. To było absurdalne, że chciałam rzucić wszystko w cholerę i tu zostać, prawda? Przecież nawet oni nie siedzą tutaj cały czas. Oni też mają swoje życie i pracę, do której powrócą zaraz po naszym wyjeździe.
Było mi źle.


Nie wiedział, jakim cudem cały ten czas przeciekł mu między palcami. Już nawet jego brat i przyjaciółka zmądrzeli i postanowili wykorzystać ostatnie dni. A on co?
Spędzał z nią tyle czasu, ile się dało. Chciał więcej. Za każdym razem, kiedy od niej odchodził, by coś zrobić, chciał to rzucić i wrócić z powrotem.
To wszystko było zupełnie inne od tego, czego nauczył się na poprzednich związkach. Próbował działać ze zdrowym rozsądkiem, ale znowu nigdy nie odczuwał tak emocjonalnie jak teraz.
Wydawało mu się, że postąpił tak, jak powinien. Tak, jak sobie zaplanował.
Ale ona nic nie widziała. Jak mogła nie widzieć, kiedy on był taki oczywisty?
Naturalnie robił wszystko ostrożnie, bo wiedział, że ona sama może nie zareagować w odpowiedni sposób, kiedy nie będzie wystarczająco gotowa i świadoma.
Czasami miał ochotę zrobić jej krzywdę za tą jej ignorancję. To musiała być ignorancja, bo co innego?
Chociaż z drugiej strony, kiedy w grę wchodziły uczucia, a nie rozum... wtedy wiedział, że to działa w obie strony. Czuł to wyraźnie, bo jej sygnały były czyste, niczym nieskażone. Lubił to. To pochodziło od jej niewinności, którą starała się ukryć, ale ilekroć próbowała zamaskować to kłamstwem, w jej oczach widział prawdę. Chciał jej powiedzieć, że nie musi tego robić, to ciągle cisnęło mu się na język i gdyby mógł, od razu oddałby jej serce na tacy. Powiedziałby to co, czuje, to, czego pragnie i to, co chciałby dla niej zrobić. I powiedziałby, jak bardzo uwielbia się o nią troszczyć, kiedy ona tak bardzo potrzebuje opieki.
Kiedy o tym myślał, chciało mu się śmiać. Ona nie rozumiała tego, co mówił o miłości, kiedy ich przypadek był tak jawnym dowodem na to, że właśnie tak powinno to wyglądać. Klik i wszystko wskakuje na swoje miejsce.
A stał w swoim pokoju jak ostatni dupek, nie wiedząc, jak otworzyć jej oczy na jego miłość.


Szczerze powiedziawszy, nie widziałam się z wszystkimi naraz już... kilka dni. A w ciągu ostatniej doby czasami tylko przychodziły dziewczyny (oczywiście oddzielnie) w poszukiwaniu swoich rzeczy. Czułam potrzebę spędzenia ostatniej doby z Billem. Ale to by było głupie, prawda?
Z resztą nieważne. I tak miałam na głowie zbyt wiele rzeczy, by jeszcze spędzać czas z facetem, którego kocham, a który jest gejem.
Wow, brawo za dobicie się w takim dniu.


- Żadnych zdrad. Żadnych kłamstw i żadnych innych złych rzeczy... – urwała, gdy blondyn wpił się w jej usta. – Nie przerywaj mi, ja to mówię całkowicie poważnie!...
- Słuchaj, wredna dziewucho. – zmrużył oczy i pchnął ją na łóżko. – Przestań bełkotać o takich rzeczach, bo się zdenerwuję. To TY masz mnie nie zdradzać i nie okłamywać i nie robić żadnych innych złych rzeczy! – pogroził jej palcem i wybuchnęli dzikim śmiechem.
Opadł na posłanie obok swojej dziewczyny i westchnął ciężko. Rudowłosa uniosła się na łokciach, zduchnęła z twarzy zabłąkany kosmyk i spojrzała na niego, zwilżając wargę.
- Nie masz dobrego patentu? Wydaje mi się, że każdy twój związek jest na odległość. – zauważyła po chwili namysłu. – Żadnych zasad, których trzeba się trzymać? Żadnych złotych myśli? Żadnych... – urwała pod jego ponurym wzrokiem. – No co? Ja przecież nie wiem. – przetoczyła się na jego plecy, aż perkusista sapnął ciężko. – Gustav, ogarnij się. Będzie git. Wrócę tu za rok, spłodzimy dziedzica, rzucisz dla mnie karierę, hajtniemy się, potem rozwiedziemy i będę od ciebie ciągnąć milionowe alimenty na dziecko. Ja to wiem, tam głęboko w środku. – na chwilę uniosła się, by dźgnąć się między piersi. – O tam, bardzo głęboko.
- Tylko jednego dziedzica? – wymruczał w kołdrę, a rudowłosa przewróciła oczami.
- No raczej. Więcej dzieci zniszczy mi figurę.


- Nie wiem, czego brakowało mi bardziej. Rozmów z tobą, czy dotykania cię...
Blondynka parsknęła śmiechem w męską klatkę piersiową i przymknęła oczy, czując na swoich plecach łagodne ruchy dłoni. Miała ochotę przeciągać się niczym kot po smacznej drzemce. Oh, jak ona wspaniale się czuła w jego ramionach... Nic i nikt nie mógł tego przebić. Po długiej tułaczce wreszcie wróciła do domu. Do ukochanego domu na miękki fotel przy kominku z trzeszczącym drewnem w środku.
- Przypuszczam, że dotykania. – odparła, kreśląc kółka na jego szyi. – Ale doskonale cię przy tym rozumiem, bo wydaje mi się, że jeszcze kilka miesięcy i bym zwariowała...
- No właśnie. Jestem tak niesamowicie przystojny i seksowny, że nikt nie jest w stanie mnie wymienić na lepszy model, ha! – uniósł głowę i spojrzał na blondynkę. – No kto by pomyślał? – wyszczerzył zęby, a ona pocałowała go w nos.
- Jesteś narcystycznym dupkiem, ot co. – skwitowała, a on przewrócił oczami.
- Przecież ja po prostu nie zaprzeczam, że jestem piękny. To by było bluźnierstwo, skarbie. A to grzech.
- Przy takiej ilości na sumieniu, jeden grzech więcej by nie zaszkodził i powiem ci, że ludzie lepiej by na ciebie patrzyli. No cóż... nie można mieć wszystkiego... – z powrotem wróciła do kreślenia kółek. – Nigdy więcej nie powiem ci żadnego komplementu, bo to w ogóle nie ma sensu. Ty i tak wszystko wiesz, pff. – wtuliła się w niego i westchnęła radośnie. Nie miała zamiaru myśleć, że jeszcze pięć godzin i znów zostanie sama. Nie ma mowy.
- Zostań ze mną. – rzucił nagle, a ona zacisnęła mocno powieki. – Zostań tutaj, zamieszkaj ze mną, przenieś się do tutejszej szkoły, tylko zostań, Sash. Chcę cię mieć blisko.
Poczuła gulę w gardle niemal nie do zniesienia. Przełknęła ślinę, próbując ubrać w słowa to, co miała w głowie. Gorzej, że tam wiało kompletną pustką.
Bo chciała zostać.
- Gdyby to było zależne ode mnie, zrobiłabym wszystko, by tu zostać, choć wtedy ty byś mnie zostawił. – powoli uchyliła powieki i spojrzała na niego ciężko. Rozumiała go doskonale. – Nie mogę ich zostawić samych. – potrząsnęła głową. – To one pomogły mi zaakceptować nowe środowisko i od tego momentu zawsze trzymamy się razem. Nie mogę ich tak po prostu...
- Okej, zapomnij o tym...
- Nie, Tom, czekaj... – oblizała wargi, gdy do głowy wpadła jej nagle kompletnie pokręcona myśl. – A gdyby przenieść się tutaj na magistra? – jej oczy rozbłysły na ten pomysł. – Ej, Tom, do kurwy nędzy! – podniosła się do pozycji siedzącej, nie bacząc na fakt, że była kompletnie naga. – Skończyłybyśmy licencjata w Michigan, a potem... o kurwa. Ale jestem genialna, Tom, jestem zajebiście genialna, o kurwa! – zaczęła piszczeć i potrząsać gitarzystą. – Czy ty to rozumiesz?! Byłybyśmy tutaj wszystkie trzy i twój brat byłby szczęśliwy ponad wszelką szczęśliwość! Oh tak! Pięć pieczeni na jednym rożnie, ja pierdolę, ja po prostu wymiatam!
- A co na to Chloe i Natasza? – spytał z powątpiewaniem, choć w głębi serca skakał jak małe dziecko na taką myśl.
Machnęła ręką.
- Chloe poleciałaby za Gustavem prawdopodobnie i do samych Niemiec, gdyby miała taką szansę. – zagryzła wargę. – Gorzej z Nataszą i jej silnym przywiązaniem do rodziny...
- Ale tam nie będzie Billa.
- Właśnie. – uniosła sugestywnie brwi. – I to będzie nasza karta przetargowa. – uśmiechnęła się mrocznie.
- Tylko, że oni nie są nawet razem i ona kompletnie nie zdaje sobie sprawy z jego uczuć.
- A na to i na rozwinięcie planu mamy prawie cały rok. – pochyliła się i pocałowała go mocno w usta. – Ależ my jesteśmy kurwa genialni, Tom. Razem zawojujemy świat. – i zachichotali.


Z ciężkim sercem wlokłam za sobą walizkę, zastanawiając się, czy zabiję się na którymś piętrze, czy nie. Było piekielnie wcześnie i chociaż zdawałam sobie sprawę, że najprawdopodobniej jestem najbardziej wyspana z całej naszej trójki, moje powieki sięgają prawie podłogi.
Mogłam się chociaż napić kawy. Ale inteligentnie zaspałam, aż Sasha wleciała do mnie jak poparzona z oświadczeniem, że już niedługo wyjeżdżamy.
I może byśmy wyjechały później, gdyby nie to, że to ta wielka w cholerę metropolia. I korki.
Tak więc taszczę tą walizkę i jest przed piątą i przysięgam, że chce mi się beczeć jak małe dziecko. I czuję śniadanie i pewnie bliźniaki je przygotowali i mi jeszcze gorzej. Nie chcę stąd wyjeżdżać. Nie chcę. W ogóle.
- Wonder Woman do samego końca, co? – usłyszałam znudzony głos Billa i już prawie się dobudziłam, by coś powiedzieć, ale on mi zabrał walizkę z ręki i odechciało mi się mówić. – Ile ty spałaś, że tak wyglądasz?
Powinam odpyskować, ale przysięgam, że byłam tak śpiąca, że nawet tego mi się nie chciało.
- Niewiele. – odparłam więc zgodnie z prawdą. – Zasnęłam koło drugiej chyba. – i jakby na dowód tego, ziewnęłam przeraźliwie, zupełnie niezgodnie z poprzednią Nataszą.
- Oh ty moja bidulko. – uśmiechnął się do mnie uroczo i w różowy sposób zrobiło mi się cieplej na serduchu. – W kuchni są kanapki. Zjedz coś, zanim wyjdziesz, bo zrobię ci krzywdę. – i wyprzedził mnie z walizką. – My będziemy na dworzu. Masz pięć minut.
Więc popędziłam na śniadanie bez żadnego zbędnego gadania.
Wpakowywałam w siebie kalorie z zawrotną prędkością, popijając mlekiem, aż na samym końcu efektownie się zakrztusiłam. Na szczęście nikogo nie było, by mnie wyśmiał.
- Za dziesięć piąta, trza się zbierać. – zawyrokowała Chloe, która niespodziewanie wpadła do kuchni. Odetchnęłam głośno i po raz ostatni umyłam naczynia, po raz ostatni wytarłam ręce w ręcznik i po raz ostatni powiodłam palcami po blacie szafek.
Jak to się stało, że poczułam się tu bardziej w domu, niż we własnym?
Potrząsnęłam głową i ruszyłam za Rudą.
Na dworze byli już wszyscy, prócz nas dwóch. Były nawet psy, biegające wokół dziedzińca jak popieprzone.
Pierwszy raz nie chciałam spoglądać w stronę Impali, która od wczoraj była już przygotowana do podróży. Nie chciałam mieć z nią nic wspólnego. I nawet życzyłam jej, żeby się zepsuła na parę dni, choć wiedziałam, że to niemożliwe, bo dokładnie ją sprawdziłam.
I zaczęły się pożegnania.
Najpierw wpadłam w ramiona Toma, który wyściskał mnie chyba za wszystkie niewyściskane dni i zamiast obrzydzenia, czułam bezbrzezne... zmęczenie zabarwione głębokim smutkiem.
- Spróbuj tylko o mnie zapomnieć, a zacznę cię nawiedzać w snach. – pogroził mi palcem, a ja parsknęłam śmiechem, marszcząc brwi. – Nie żartuję, to moja specjalna moc, zaraz po wprowadzaniu w trans za pomocą gitary! - zaczął machać rękoma w powietrze i zachichotałam.
- Okej, okej, nie zapomnę. – wyszczerzyłam do niego zęby, a on poczochrał zadowolony moje włosy, na co fuknęłam na niego, wydymając wargi.
- Też cię kocham. – posłał mi całusa w powietrzu i nagle coś zatrzasnęło mnie w imadle.
- Moje kości!... – wydusiłam, na co Georg zacisnął mnie jeszcze bardziej, aż zaczęłam się krztusić jego intensywnymi perfumami. – Moje ciało!...
- Będę tęsknić! – wrzasnął w moje ucho, skutecznie mnie tym rozbudzając.
I ryknęłam śmiechem.
- Ja za tobą też, ty cholerna pokrako! – poklepałam go po plecach i odsunął mnie od siebie. Zrobił usta w dziubek, zwiastując strasznego cmoka i na szczęście wyratował mnie Gustav.
- Teraz ja, suwaj się. – odepchnął go bezceremonialnie i mocno mnie uścisnął.
- Widzę, że przebywanie z Chloe zrobiło swoje...
Roześmiał się głośno i tak samo jak Tom, poczochrał moje włosy i olałam sprawę wściekania się.
- Zrobił, oj zrobił. – zgodził się. – Będę za tobą tęsknił, Nataszo the Devil. – wyszczerzył do mnie zęby, pocałował mnie w czoło i sobie poszedł.
- Ja też! – i pisnęłam głośno, gdy odwróciłam się w drugą stronę.
- Co oni cię tak dzisiaj ściskają? – spytał Bill ze zmarszczonym czołem. – I jak to się stało, że im na to pozwalasz?
Wzruszyłam ramionami, czując, jak zaczyna mi się robić coraz cieplej. I to na pewno nie z powodu temperatury na dworzu.
- Wyjątek. – i zanim się spostrzegłam, zatonęłam kompletnie w jego bezpiecznych ramionach, aż coś chwyciło mnie za gardło, a oczy zaczęły mnie niemiłosiernie piec, zwiastując łzy. O nie. Tylko nie to. Nie płakałam tyle lat, teraz też nie będę. Nie będę, do cholery!
Strzeliłam sobie mentalnego policzka i od razu poczułam się lepiej.
- Byłyście tu stanowczo za krótko i żądam, żebyście następne wakacje przedłużyły sobie o kilka lat. – oznajmił mi do ucha tym w tym swoim aroganckim zwyczaju i parsknęłam śmiechem, odganiając łzy bezpowrotnie.
- Nie jesteśmy tak nadziane jak wy, panie Kaulitz. – odparłam z bananem na twarzy. – Myślisz, że jak powiem dyrektorowi ‘panie, ten szałowy Bill Kaulitz zmusza mnie do dłuższych wakacji, daj pan mi wolne’ to się mnie posłucha?
- Jak go nastraszysz nożem, to na pewno.
- O tak, a potem wyląduję w psychiatryku, dziękuję bardzo. Jakkolwiek często to sobie powtarzam, tak naprawdę wcale nie chcę tam iść.
- Ależ wy idealnie do siebie pasujecie, no niech mnie! – rzuciła nagle Sasha, a ja przewróciłam oczami i oderwałam się od ciepłego ciała Kaulitza.
- Jaka szkoda, że jest gejem! – oh. Pierwszy raz powiedziałam to na głos! O matko!
Co za ulga!... Kto by pomyślał, że oznajmienie na głos tego, co mnie boli najbardziej, może być takie uspokajające?...
Ej.
Czemu oni wszyscy ucichli?
I czemu to ciało, co mnie tak obejmuje, zastygło, niczym posąg, bądź wampir od Meyerowej?
Przełknęłam ślinę i pod naporem tych intensywnych i co dziwne, ogłupiałych spojrzeń, poczułam się bardzo niekomfortowo.
- Gejem? – wykrztusił Bill i całkowicie się zmieszałam. Czy ja go czymś obraziłam? Ale czym? Prawdą? To śmieszne. Trzeba przecież stanąć twarzą w twarz z... nie no. Rozmawialiśmy o tym. Przyznał, że lubi facetów. Kurwa. Co oni?!...
- Czemu czuję się głupio z tym co powiedziałam i czemu się na mnie gapicie, jakbym była bezdennie pojebana? – zaryzykowałam.
Cisza. Która zdecydowanie nie wskazywała na nic dobrego.
- Od kiedy Bill jest gejem? – zapytał Georg, co mnie już kompletnie zbiło z pantałyku.
Kaulitz mnie puścił, aż się zatoczyłam do tyłu. To, że było mi głupio, to jednak było niedopowiedzenie. Oni lampili się na mnie tak, że chyba poczułam na własnej skórze, jak to jest, kiedy skazują cię na ścięcie. Albo palą na stosie za uprawianie czarnej magii.
- Natasza, ja nie jestem gejem. – powiedział Bill i wszystko, co w mojej głowie było poukładane, runęło z hukiem, aż mnie zemdliło od hałasu.


><><><><><><><><><><><><><><

KURWA. Nie wiem, co z tymi kurwa paskami, ale nie mogę tego usunąć -.-

><><><><><><><><><><><><><><

Wydaje mi się, że jeszcze chwila i moje oczy wypadną mi na ziemię przez wytrzeszcz, jaki mu zaprezentowałam. W głowie szumiało mi tak, że to chyba przewyższało stan, kiedy się urżniesz tak, że ledwo słyszysz swoje myśli.
Może to była moja wyobraźnia. Może tylko mi się wydawało, że on powiedział, że nie jest... tym, kim myślałam, że jest przez cały ten czas?... No nie. Oni gapią się na mnie tak, że to jest niemożliwe, żeby to była TYLKO moja wyobraźnia.
- Jak to nie jesteś gejem? – wyplułam, szeroko rozdziawiwszy usta. Musiałam wyglądać jak kompletna kretynka, ale miałam to gdzieś. Moje wnętrzności tańczyły ‘makarenę’ i ta pojebana piosenka się zacięła i prędzej się porzygam, niż jelita przestaną się wić, niczym dzikie węże. – Louis był twoim chłopakiem!... – wydyszałam piskliwie, obejmując się rękoma. Kto to kurwa wiedział, czy serce mi poprzez żebra nie wyskoczy?
Bill zamrugał oczami i stanął w tej samej pozie, jakby też się obawiał o swoje narządy.
- Jestem bi. – odparł niemal szeptem i jęknął głośno. – Myślałaś, że jestem gejem! Ty myślałaś, że jestem gejem! – zaczął szaleńczo gestykulować rękoma, a mi jakaś wielka kula do kręgli zakotwiczyła się w przełyku. – TY MYŚLAŁAŚ, ŻE JESTEM GEJEM! – złapał się głowę i odchylił ją do tyłu i wybuchnął dzikim śmiechem, który jak na mnie nie brzmiał, jakby był wywołany czymś zabawnym.
- No bo... przecież... ale nikt... – jąkałam się, z każdym słowem cofając się do tyłu. – N-Ni-Nie ma czasu, trzeba jechać. – wymamrotałam i szybkim krokiem skierowałam się do samochodu. – O kurwa... o kurwakurwakurwakurwakurwa... – uderzyłam się dłońmi w oba policzki, nie dowierzając temu, co właśnie stało. - Ja pierdolę... – zaczęłam bełkotać po polsku. – O kurwa! – pisnęłam. – To znaczy, że on wiedział, że jestem dziewicą i wiedział o tych wszystkich rzeczach, nie będąc gejem!... – wsiadłam za kółko i odpaliłam silnik. – On widział mnie w bieliźnie, będąc bi. To znaczy, że lubi nie tylko facetów. To znaczy, że... co to kurwaa... kurwakurwakurwakurwa.... ja pierdolę! – sapnęłam, włączając wsteczny. – O matko... – wyjęczałam żałośnie. – Chyba zrobię sobie krzywdę... – urwałam, zapowietrzając się nagle. – On wiedział... – zamilkłam, gdy w dziewczyny dosłownie w biegu wskoczyły do mojego samochodu i dopiero wtedy zorientowałam się, że ja już prawie wyjechałam poza bramę.
- Odbiło ci?! – warknęła Chloe, a ja skinęłam głową.
- Kurwa, tak. Po prostu niech nikt się do mnie nie odzywa, póki sobie tego nie poukładam. – odparłam i nie pomachawszy nikomu, spojrzałam ostatni raz na Billa, który ciągle gapił się w niebo i wyjechałam na ulicę. – Ja oszalałam...
Jechałabym prawdopodobnie na oślep, gdyby nie to, że Sasha włączyła mi GPS, który mi się przewiercał przez natłok myśli w głowie.
Niech to kurwa szlag trafi. Nie chcę o tym myśleć. To jakieś... to czyste wariactwo. To znaczy, że miałabym u niego szanse, będąc kobietą. Co znaczy, że teraz zacznę... Jezu, ja nie chcę... nie chcę się zastanawiać, czy on byłby w stanie poczuć to co ja... Bo jeśli nie, to odrzuciłby mnie nie z powodu płci, co byłoby znacznie mniej bolesnym doświadczeniem, a z powodu mnie samej jako człowieka.
Jako tą sztywną, nieperfekcyjnie perfekcyjną, niepłaczącą Nataszę pełną blizn.
Drżały mi dłonie i miałam problemy z prowadzeniem. Nie mogłam się na niczym skupić, bo w głowie ciągle mi huczało ‘Billowi podobają się nie tylko mężczyźni’. To było uwłaczające godności, że nie zauważyłam tego wcześniej.
Ale z drugiej strony, jak miałam to zauważyć, jeśli on nie zwracał uwagi na żadne kobiety?
Nie, żeby zwracał też na facetów, odkąd zaczęliśmy się do siebie odzywać.
Wcześniej jakoś nie miałam na tyle z nim kontaktów, by...
Chwila.
- O co chodziło z tym farbowaniem włosów? – spytałam, a moje serce zabiło mocniej. Oblizałam usta, które nagle wyschły mi na wiór i spięłam się, czekając na odpowiedź.
- Ty naprawdę myślałaś, że on jest gejem? – odparła pytaniem na pytanie Sasha, patrząc do mnie z niedowierzaniem. – W sensie... tak serio? Po całym tym czasie, który ze sobą spędziliście?
- Nie odpowiedziałaś. – przypomniałam jej, a ona przewróciła oczami.
- To mi się w pale nie mieści, że pytasz dopiero o to teraz. Nie, czekaj. – zaśmiała się głośno i strzeliła sobie w twarz z otwartej ręki. – Nie wierzę, że nie zareagowaliśmy na to wcześniej. Gdyby... no nie. Natasza? To głupie, że pytasz akurat o to, ale okej. – poprawiła się na siedzeniu i uniosła okulary, które spoczywały na jej nosie. – Bill farbuje włosy zgodnie z tym, co się akurat dzieje w jego życiu osobistym. Zafarbował je, kiedy rozstał się z Louisem i zafarbował kolejny raz, gdy poznał ciebie. – powiedziała wolno i wyraźnie, jakby kierowała się do małego dziecka. – Kurwa, Natasza, on cię kocha, rozumiesz?
Zrobiło mi się gorąco i żołądek zrobił obrót nawet nie wiem ile stopni. Ostatkami samokontroli nie wjechałam na chodnik, by pozabijać ludzi.
- Słucham? – spytałam głupio, nie będąc pewna, czy to, co powiedziała Sasha, nie było tylko wytworem mojej wyobraźni. Kolejnym z resztą.
- On cię kocha. Ko-cha-cię. – przesylabowała, a Chloe zachichotała, jakby było coś w tym śmiesznego. - Dokładnie tak samo, jak ty kochasz jego i do kurwy nędzy, nie wiem, dlaczego nie zorientowałam się wcześniej, by zapobiec tej pojebanej sytuacji. Ale żebyś wiedziała. Zwalam to na siebie, bo ty jesteś za głupia, by dostrzec, jak on reaguje, gdy cię widzi. Albo jak mu się ryj cieszy, jak z tobą rozmawia, albo...
- Jezu, przestań! – pisnęłam, próbując ochłodzić rękoma swoje czerwone policzki. – To jest... – jęknęłam żałośnie. – Zaraz mi wnętrzności eksplodują, nie mów tak! Znaczy o nim! Znaczy... – walnęłam głową w kierownicę z frustracji i gdyby nie szybka reakcja Sashy, pewnie jednak zaliczyłybyśmy wypadek.
- Zakochana Natasza jest jeszcze bardziej niebezpieczna, niż ta zwykła. – osądziła Chloe i obie z blondynką parsknęły śmiechem. Już się odwracałam do niej, by posłać jej mordercze spojrzenie, gdy ona dodała – Albo jak cię mierzy wzrokiem od góry do dołu... – i już miałam dość.
Zjechałam na boczny pas, włączyłam światła awaryjne i wysiadłam z samochodu, by usiąść na ziemi i schować twarz między kolanami.
Miałam gdzieś, że zatrzymałam się na autostradzie i obok mnie pędziły samochody z prędkością ponad 70 mil na godzinę.
Bill mnie kocha.
- Wszystko z tobą w porządku? – usłyszałam rozbawiony głos Chloe.
- To nie jest śmieszne! To kurwa w ogóle nie jest śmieszne! – warknęłam, wciąż trzymając głowę skierowaną ku ziemi. – Skąd wy w ogóle to wiecie?! Że on... no wiecie! – trzęsłam się z emocji jak osika i nie rozumiałam, co się działo. Jeszcze nigdy nie reagowałam tak na słowa. Ale kiedy one mówiły, że on tak...
Chciałam płakać.
- Hmmm... Pozwól mi pomyśleć... Może ze względu na to, że mamy oczy? Albo ze względu na sposób, w jaki o tobie mówi? – usłyszałam otwierane drzwi i szybkie kroki. – Natasza. - Sasha usiadła obok mnie, a po chwili także i Chloe do niej dołączyła. – Boję się wychodzić na autostradę, kiedy wszyscy tak zapierdalają, jakby im śpieszno do śmierci było, ale powiem ci coś. – na moim ramieniu pojawiła się jej dłoń, która sprawiła, że kula do kręgli przetoczyła się do samego gardła. – Oni są bliźniakami i ja nigdy się nie zastanawiałam nad tym, aż do tych wakacji, ale jeśli chodzi o uczucia, oni są tacy sami. I ja widzę, jak Tom na mnie patrzy i kiedy w jego oczach lśni miłość. I widzę to w każdych gestach i czynach. I dokładnie to samo jest z Billem i tobą, rozumiesz? On emanuje tym chyba na kilometry. – parsknęła śmiechem. – Myślisz, że dlaczego on spędzał z tobą tyle czasu, a nie z Chloe, albo mną? Przyjaźnię się z nim dłużej, niż ty, nie sądzisz? I nie zrezygnował, kiedy byłaś dla niego... Natasza, czy ty płaczesz? – spytała, wyraźnie zbita z tropu, a ja znieruchomiałam. Chciałam zaprzeczyć, ale to i tak nie miało żadnego sensu. Byłam zbyt roztrzęsiona próbą zamknięcia się na wszechogarniające uczucia. I najwyraźniej w ogóle mi to nie wyszło.
Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, ale nagle spomiędzy warg wyrwało mi się ciche łkanie, więc natychmiast zatkałam je sobie dłońmi, po których spłynęły łzy.
O matko. Poryczałam się jak jakaś beznadziejna histeryczka!... I to dlaczego? Bo on mnie kocha?
Na nowo wytrzeszczyłam oczy, zdając sobie dobitnie sprawę, co właśnie pomyślałam.
Jedyna osoba, która była w stanie doprowadzić mnie do tego, że pokochałam ją bez pamięci, czuła do mnie to samo.
Co ja mam teraz zrobić? Jak ja mam się teraz zachowywać?...
Chloe i Sasha wciągnęły mnie w swoje ramiona i przytuliły mnie mocno.
- Skarbie, mam nadzieję, że to chociaż łzy szczęścia. – wymruczała Ruda, a ja rozkleiłam się kompletnie.

Powinnam się do niego odezwać? Powinnam mu napisać SMSa, że żyjemy i dojechałyśmy już do Sterling Heights?
Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. I gdybym mogła, nie wróciłabym do domu. Nie rozumiałam, co się ze mną dzieje.
Od momentu, w którym przyswoiłam sobie myśl, że on czuje to co ja, z każdym kilometrem, oddalającym mnie od niego, czułam się coraz gorzej. A to przecież w ogóle... Zawsze tak było, że podróż do domu mijała znacznie szybciej, niż droga do celu wycieczki.
Tym razem było odwrotnie. Tak odwrotnie, że myślałam, że nigdy nie dotrzemy do Michigan, a co dopiero na miejsce.
Ale nie zdążyłam nawet się dobrze zastanowić nad napisaniem mu wiadomości, gdy drzwi frontowe otworzyły się z hukiem i wyleciała z nich Oliwia.
- Nataszaaaaa! – wypiszczała, więc chcąc, nie chcąc, wysiadłam z samochodu, by schwytać ją w mocnym uścisku. – I missed tobą! – wrzasnęła mi w ucho, a mi nagle zrobiło się niedobrze, że dla jednego człowieka byłabym w stanie porzucić swoją rodzinę, z którą tak dużo przeszłam. Przecież ona znaczyła dla mnie wszystko. A nawet jeszcze więcej.
- Ja za tobą też, mała. – wyszeptałam i kompletnie wyleciało mi z głowy, że chciałam mu wysłać SMSa, że przeżyłam. – Mam coś dla ciebie, ale najpierw musisz mnie puścić i dać mi się przywitać z mamą i zjeść obiad, bo jestem tak głodna, że jeszcze i ciebie pożrę. – warknęłam głośno, a Oliwia z piskiem uciekła do domu. Roześmiałam się i dając sobie spokój z bagażami do jutra, powędrowałam w ślad za siostrą.
- Natasza, jesteś wreszcie. – ujrzałam mamę w w swojej starej, porozciąganej koszulce, którą zawsze nosiła w domu i westchnęłam z ulgi, że w końcu jestem tam, gdzie być powinnam.


Już z samego rana zaczęła mieć wątpliwości co do mojego pobytu tutaj. Bill mi się śnił i obudziłam się z walącym sercem i znowu poczułam się źle. Miałam nadzieję, że polepszy się, gdy znowu wbiję się w rytm nauki.
Ale wciąż nie wiedziałam, czy powinnam do niego napisać.
Co on musiał sobie pomyśleć, kiedy powiedziałam, że uważałam go za geja? Co teraz myśli?
Ale to nie ma sensu. Albo się tego dowiem, pisząc do niego, albo przestanę się zastanawiać, żyjąc w niewiedzy.
Bo do kurwy nędzy za nic nie byłam w stanie się zebrać i mu napisać. Cokolwiek.
No bo jak ja miałam zacząć, mając świadomość, że on wie, że ja go kocham? No bo na pewno wie. Jeśli mnie uświadomili, to jego pewnie też.
Czuję się strasznie.
Z drugiej strony, dlaczego ja mam pisać pierwsza? Jestem dziewczyną, tak? I nieważne, jak bardzo by się gejowsko zachowywał, on jest facetem, tak? Dlaczego mam coś pisać?
Uh, cholera. Przecież tu chodzi o zwykłe ‘cześć, żyję, choć minęły już 2 dni od przyjazdu’.
Pieprzyć to. Nie napiszę.


I z powrotem moje życie ruszyło normalnym tokiem. Szkoła, praca, szkoła, praca i tak w kółko. Muszę przyznać, że to było całkiem fajne wyjście z tej sytuacji. Nie musiałam zbyt wiele myśleć.
I co było najdziwniejsze, relaksowałam się na zajęciach. Miałam nad czym się skupić, całkowicie z dala od Billa Kaulitza, który ze swoim zespołem wydał płytę, z tego co mówiła mi Sasha, krzycząc na mnie w międzyczasie, że powinnam coś zrobić i wściekając się na Kaulitza za to, że postępuje równie głupio jak ja. A ja wiedziałam lepiej.
Byłam zdezorientowana i miałam ciągle motylki w brzuchu, kiedy tylko o tym myślałam, a to znowu doprowadzało mnie do potrzeby wyrwania sobie włosów z głowy. Byłam sfrustrowana. I gdyby nie to, że byłam w niekomfortowym położeniu, chciałabym go zobaczyć.
I słuchałam jakiejś głupiej piosenki The Veronicas ‘Stay’, bo była pluszowa i niektóre zdania naprawdę idealne oddawały moją obecną sytuację.
Byłam wściekła.


- Dzwonię do ciebie, żebyś wiedziała. – usłyszałam zdyszany głos Rudej i zmarszczyłam czoło. Kurwa. Musiała się w coś wpakować. – Uciekam... znaczy nie uciekam, tylko wyprowadzam się w pizdu.
Szlag! Wiedziałam! Po prostu wiedziałam!
- Co? Gdzie?... Co?! – złapałam się za głowę, kręcąc się w kółko po pokoju. – Dokąd?!
- Na razie do Sashy, ale chyba nie na dłu... o kurwa. Co oni tu robią o tej godzinie? Oboje?! – Chloe zgrzytnęła zębami. – Kurwa mać, zawsze mi muszą zepsuć plan, no kurwa zawsze!
- To co, nie możesz po prostu wyjść? Jesteś pełnoletnia. – podrapałam się po głowie. – Nie mogą ci nic zrobić.
- Okradłam ich. Lepiej, żeby mnie nie widzieli.
- Słucham?!
- Nie drzyj się do słuchawki! – warknęła na mnie szeptem, a ja wytrzeszczyłam oczy. Kurwa, takie numery tylko Chloe mogła zrobić! – Ukradłam im 30 tysięcy, tym razem raczej zauważą, więc...
- CO?!
- Natasza, do kurwy nędzy! Przestań wrzeszczeć!
- To nie ja ukradłam trzydzieści tysięcy! Ukryj się gdzieś, zaraz tam będę i gdy tylko mnie zobaczysz, spierdalaj tylnym wyjściem. – rozłączyłam się, chwyciłam klucze od Impali i wypadłam z pokoju, niczym rasowy olimpijczyk.
Niech ją piekło pochłonie! Czy z nią nigdy nie ma spokoju?! Nie mogła po prostu uciec, nie zabierając pieniędzy swoich rodziców?!
Wsiadłam do samochodu, ignorując pytania mamy o to, co się dzieje, na rzecz obmyślania na szybko planu, jak wydostać Rudą z domu.
To jest wariactwo. Po prostu kompletna...
Gaaah!
Ruszyłam niemal z piskiem opon.


Serce waliło jej, jakby wypiła za jednym zamachem trzy kubki kawy. Wcale nie zabrała 30 tysięcy. Zabrała znacznie więcej.
Chyba chciała im zrobić na złość. Mogła się założyć, że będą bardziej wściekli z powodu braku pieniędzy w sejfie w ich sypialni, niż z powodu braku ich córki.
Prychnęła, unosząc wysoko podbródek. Mogli nie zostawiać gotówki, kretyni.
I mogli jej nie podawać hasła do sejfu. I mogli go zmienić po tym, jak ukradła im te głupie 10 tysięcy.
Nieważne. To już był koniec pseudo szczęśliwej rodzinki i ona już tu nigdy nie wróci. Jeśli chcieli pracować, zamiast wychowywać córkę, mogli się o nią nie starać. Mogła nie istnieć.
Uh, cholera! Miała się schować! Oni już dawno byli w domu, a ona tak po prostu stała jak ta ostatnia kretynka na środku pokoju z dwoma walizkami i torbą z laptopem przewieszoną przez ramię.
Nawet nie wiedziała, po co dzwoniła do Nataszy. W sumie jej nie zależało, czy się skapną, że ukradła tyle pieniędzy, czy nie...
Ale zanim zdecydowała się na odpowiedni krok, za oknem usłyszała warkot Impali i parsknęła śmiechem. Ta to ma tempo w krytycznych sytuacjach.
Wyjrzała przez szybę i uśmiechnęła się szeroko na widok czarnowłosej, która zaraz po wyjściu z samochodu, uderzyła się kilkukrotnie w policzki i już z daleka mogła zobaczyć, jak perfekcyjnie przybiera wzburzoną minę.
Ciekawe, co tym razem wymyśliła. W zeszłym roku, kiedy uciekła, jej przyjaciółka przyjechała, by lamentować, że jakiś kot chciał zagryźć jej siostrę i teraz chcą ją podać do sądu za to, że zrzuciła go z czwartego piętra.
Jakim cudem jej rodzice w to uwierzyli, nie miała zielonego pojęcia. Przypuszczała, że to mogła być świetna gra aktorska.
Powoli uchyliła drzwi od pokoju, gdy w domu rozległ się dzwonek. Teraz należy po cichu wymknąć się na dół i nie zabić się o walizki, pomyślała, zagryzając dolną wargę.
Nabrała głęboko oddech i na palcach wymknęła się na korytarz i popędziła na schody.
Musieli być w salonie. A tylne wyjście było w kuchni. Jeżeli Natasza wystarczająco odwróci ich uwagę, będzie mogła przemknąć na dole tak, by nikt nic nie zauważył.
-... po prostu niedopuszczalne i jestem tak zdenerwowana i wściekła i zdezorientowana... Nienawidzę swoich sąsiadów! – usłyszała Nataszę i uśmiechnęła się jeszcze szerzej. – Ich pies zjadł mojego kota! – wyrzuciła piskliwie i Chloe w ostatniej sekundzie zdusiła dziki wybuch śmiechu ramieniem, omal nie wypuszczając z ręki walizki. – I teraz się pochorował i chcą nas podać do sądu!
Rudowłosa zachłysnęła się głośno powietrzem, mając szczerą ochotę przywalić głową w ścianę, by tylko opanować głupawkę.
Zamknij się!, warknęła do siebie w myślach. Usłyszą cię i cały plan spali na panewce!
Przez dłuższą chwilę stała na półpiętrze, nasłuchując, co się dzieje w salonie, a gdy tylko jej matka zaczęła się wdrążać w temat, przeżegnała się w duchu i wypruła na palcach na sam dół, zakręcając do kuchni, niczym formuła 1.
Gdy tylko znalazła się na świeżym powietrzu, parsknęła śmiechem, dając upust emocjom.
Pies zjadł kota i się rozchorował? No proszę!...
Ruszyła do swojego Buicka LaCrosse, lecz zatrzymała się w połowie.
- Moje buty. – przypomniało jej się i westchnęła żałośnie. – Ah, kurwa, pieprzyć to. – otworzyła bagażnik, nie przejmując się głośnym pikaniem przy odblokowywaniu zamków. I tak musiała wrócić do domu i zabrać swoje ulubione klapki, bo inaczej jej plan na pewno się nie powiedzie. Nie bez jej szczęśliwych klapek.
Zapakowała swoje rzeczy i kolejny raz nabrała głęboko powietrza.
Weszła od frontowych drzwi akurat wtedy, kiedy jej ojciec dawał jakieś porady jej przyjaciółce.
- Natasza? – spytała, udając zdziwienie, a ta natychmiast odwróciła się do niej, posyłając jej pytające spojrzenie. – Co ty tu robisz?
Czarnowłosa zaskomliła.
- Ten obrzydliwy, włochaty pies sąsiadów mi kota zjaaadł! – wstała z kanapy i rzuciła się jej w ramiona.
- Zjadł pana Kaulitza?! – wykrztusiła, aż łzy stanęły jej w oczach, próbując opanować kolejny wybuch śmiechu.
Natasza na chwilę zesztywniała, a potem zaczęła szlochać i pociągać nosem.
- Taaaaak!... – i objęła ją tak mocno, aż coś strzeliło jej w kręgosłupie. – Zostały tylko kłaczki i pazurki!... i ząbki!... To było straszne, Chloee!...
- Cii, już... – zaczęła ją klepać, mając nadzieję, że ta rozluźni uścisk. Myliła się. A jej zaczynało brakować powietrza. – Jestem pewna, że znajdziesz gdzieś innego pana Kaulitza... gdzieś... tam...
- Tak myślisz?...
- No pewnie! Przykro mi, ale... – odetchnęła radośnie, gdy imadło wypuściło ją ze swoich kleszczy. – Następny będzie lepszy, obiecuję! I nikt go nie zje! – pokiwała głową, głaszcząc przyjaciółkę po ramieniu. – A psa zastrzelimy, chodź! – podreptała po klapki i już miała wyjść, gdy jej ojciec gwizdnął.
Zgrzytnęła zębami. Nienawidziła tego.
- A co ze sprawą sądową? – spytał poważnie.
Machnęła ręką, uśmiechając się.
- Już ja z nimi porozmawiam. Przecież wiesz, że jestem w tym dobra. Dużo się od was nauczyłam. – i pomachała im na pożegnanie. – Chodź, Natasza, pójdziemy coś zjeść na opanowanie nerwów. Lody czekoladowe?
- Tak. – skinęła głową i obejrzała się na rodziców Chloe. – Przepraszam, że tak państwa napadłam, ale spanikowałam i nie wiedziałam...
- Już dobrze. – przerwała jej pani Montgomery. – Przykro nam z powodu kota.
Natasza ponownie pokiwała głową i wyszła z domu, ciągnięta przez swoją przyjaciółkę.
- Pan Kaulitz?! – prychnęła, gdy drzwi się za nią zamknęły. – Jesteś pojebana!
- Oj zamknij się, jedziemy na lody. – zawyrokowała i ruszyła w stronę Buicka.

><><><><><><><><><><><><><><><

No comment, znowu mi jakoś dziwnie wyszło o_O
  

sobota, 18 sierpnia 2012

piątek, 17 sierpnia 2012

Scene XXX


Ej lol, już trzydziesty rozdział O_O

><><><><><><><><><><><><><><><

Kucnęłam. Oparłam się o szafkę łazienkową I westchnęłam głęboko, próbując uspokoić rozszalałe serce. Echo mojego gwałtownego oddechu odbijało się od czterech ścian, dając mi jeszcze wyraźniej do zrozumienia, co się ze mną działo.
Nagle zrozumiałam, dlaczego ze sobą sypiali. Nagle zrozumiałam, dlaczego wszystkich tak do tego ciągnęło, jakby to było czymś dobrym. Jeśli to im pomagało zwalczyć to całe... spięcie, to byłabym skłonna zaryzykować i sprawdzić jak to jest.
Tylko jak sobie pomyślę, że miałabym się przed kimś rozebrać, a potem ten ktoś miałby... nie. Nie.
Usłyszałam pukanie do pokoju, ale nie ruszyłam się z miejsca. Byłam zdezorientowana i rozpalona i było mi z tym źle. To było nie do zniesienia, że człowiek, który jest gejem, jest w stanie działać na mnie w taki zepsuty sposób.
Z drugiej strony to właściwie ludzki odruch, czysta fizjologia człowieka, tak?
Ale ja wolałam żyć z przeświadczeniem, że nic mnie nie jest w stanie pchnąć w stronę seksu, dziękuję bardzo.
- Wszystko w porządku? – ciepły i spokojny głos Billa wyrwał mnie z zamyślenia i zrobiło mi się jeszcze goręcej, gdy dojrzałam go przy uchylonych drzwiach do łazienki. – Pukałem, ale nie otwierałaś, więc wszedłem... Wszystko okej?
Oplotłam rękoma kolana i wzruszyłam ramionami.
Jasne, wszystko w porządku, tylko próbuję się uporać z dzikim podnieceniem, którego pierwszy raz doświadczyłam i to jeszcze przez twoje plecy!
A właśnie!
Oh. Ma na sobie koszulkę.
Powinnam być zadowolona, prawda?
- Taaa... – mruknęłam bez entuzjazmu, odpowiadając i sobie i jemu.
I nagle do mnie dotarło, że powinnam wymyślić wymówkę. Szlag!
Zamrugałam oczami, intensywnie myśląc nad dobrym rozwiązaniem z tej sytuacji.
- Zgaduję, że masaż oddasz mi kiedy indziej? – uśmiechnął się do mnie pogodnie i moje skondensowane myśli rozproszyły się po jego twarzy. Czemu on musiał być taki piękny i taki niedozwolony?...
- Jasne. – o. Już mi przechodzi. Świetnie. Bardzo dobrze.
Zaraz. Czy to nie powinna być dziwne, że on się nie pyta co mi jest?
O cholera! A jak on wie?!
Jak on mógłby wiedzieć?!
Ale jeśli wie?!
Patrzyliśmy się chwilę na siebie w milczeniu i zrobiło mi się słabo. On wiedział. Mogłam udawać, że tego nie widzę, ale widziałam cholernie wyraźnie. On wiedział, choć nie miałam pojęcia jakim cudem. I w tych jego oczach było coś, co sprawiało, że byłam tym zdenerwowana bardziej, niż świadomością, że on wiedział, że mnie... podniecił.
Ponowne pukanie do drzwi wyrwało mnie z narastającej paniki i niemal odetchnęłam na głos z ulgi.
Kaulitz pierwszy zerwał kontakt wzrokowy i najwyraźniej poszedł sprawdzić kto to jest, nieświadomie dając mi czas do powrócenia do rzeczywistości.
Jestem żałosna i powinnam się leczyć. Nie powinnam tak reagować na geja, ale w końcu co innego mogło mnie spotkać w życiu?...
Nabrałam powietrza i wstałam, rozciągając się, jakby nigdy nic się nie stało.
- Babski wieczór, wynocha! – usłyszałam głos Sashy i głośne trzaśnięcie drzwiami. – Nataszaa! – wparowała do łazienki, a za nią Chloe. – Czy my o czymś nie wiemy? – spytała konspiracyjnie.
Niby o czym?
- Dlaczego uważasz, że miałabym mieć  jakieś tajemnice, choć nie wiem o czym mówisz? – odparłam pytaniem na pytanie, mierząc je zdezorientowanym wzrokiem.
- Tak pytam. – uśmiechnęła się radośnie. – Chodź, musimy pogadać. – chwyciła mnie za rękę i wzdrygnęła się. – Ale najpierw myjemy ręce po olejku.
 
- Pierwsza rzecz, jaką musimy obgadać, to oczywiście data wyjazdu. – oznajmiła Chloe bez wyrazu. – Wolałabym depresić z konkretnego powodu, aniżeli denerwować się z dodatkowego braku wiedzy na temat powrotu.
Skinęłyśmy z Sashą głowami, po czym ja ległam na łóżko jak długa.
- Wydaje mi się, że najpóźniej powinnyśmy wyjechać dwudziestego, nie? – zagryzłam wargę w zamyśleniu. – Trzy dni na drogę, reszta na organizację...
- Nie chcę wyjeżdżać. – mruknęła Ruda i zapadła niespokojna cisza. – I nie podoba mi się to, że miałabym się spotykać z Gustavem tylko trzy miesiące w roku. I nie podoba mi się to, że muszę mieszkać w miejscu, którego nienawidzę... I nic mi się nie podoba.  – zakończyła butnie i mimo wszystko parsknęłam śmiechem.
- Każdej się tutaj coś nie podoba. – bo mi na przykład... dobra, nie będę się powtarzać. I tak za często to robię. – Ale jesteśmy na studiach. Ten rok szybko zleci.
- Wiecie co? – odezwała się nagle Sasha i spojrzałyśmy na nią pytająco. – To jest kompletnie żałosne, żeby wyjeżdżać stąd z niczym. – odwróciła wzrok i zacisnęła wargi w cienką linię. – Muszę sprawić, żeby Tom do mnie wrócił i nie mam pojęcia jakim cudem, ale kurwa to zrobię, żebym nie musiała kolejny rok żyć z wyrzutami sumienia, że nic nie zrobiłam.
- Bierz go, tygrysico! – Chloe wyrzucił pięść w powietrze w geście zwycięstwa, a Sash szturchnęła ją w ramię. – No co? – oburzyła się. - Nie mam racji?
- Masz rację. I moja nadzieja w imprezie urodzinowej. – pokiwała głową, a ja zmarszczyłam czoło.
- Jaka impreza urodzinowa? – spytałam łącznie z Chloe.
- No jak to jaka? – posłała nam litościwe spojrzenie. – Bliźniaków.
 
To jest całkowicie nielogiczne, że prawie cały dzień spędziłam przed sztabem kosmetyczek (patrz Sasha i Chloe). W ogóle nie rozumiałam, dlaczego musiałam wyglądać... ładnie. Nie, nawet nie ‘ładnie’, a ‘sexy’. Ja nie lubię wyglądać sexy, bo to zwraca uwagę facetów.
I w ogóle to dlaczego ja miałam zachwycać, a nie Sasha? W Końcu to ona przez kilka dni od ostatniej rozmowy główkuje nad planem schwytania Toma w swoje sidła.
No właśnie, więc ja tego w ogóle nie rozumiem. Co ja mam z tym wszystkim wspólnego?
I co ma z tym wspólnego przefarbowanie włosów Billa?
No bo Sasha ciągle o tym mamrocze.
Co nie zmienia faktu, że mam dosyć... mam motylki w brzuchu. Na widok jego czarnych włosów. Więc do fetyszu pleców dołączam fetysz włosów i idę wysłać aplikację do psychiatryka o wolne miejsce.
Zdałam sobie sprawę, że bardzo często mówię o tym, że powinnam tam wylądować i dlatego też przyszło mi do głowy, że miłość nie jest do końca bezpieczna, ani tym bardziej zdrowa. Ten temat pojawia się tak często jak upominanie, że Bill jest gejem.
Najwidoczniej obie rzeczy mnie najbardziej wytrącają z równowagi.
No ale nic. Pozostało dwadzieścia dni do wyjazdu, a potem może wrócę do normalności.
Ale cały rok bez tego palanta?...
Bez tych docinek? I bez paplania? I bez narcyzmu i egoizmu?
I bez poczucia bezpieczeństwa? I bez poczucia bezgranicznego zaufania?...
Oj. Nie wrócę do normalności. Moja normalność obróciła się o 180 stopni, ja sama jestem wywrócona do góry nogami, więc to znaczy, że teraz wrócę do czegoś, co jest mi już obce.
Nienawidzę Kaulitza.
A co z resztą? I co z tym, że wszyscy zachwalają moje obiady? I co...
- Co to za długoterminowa zawiecha, że od paru minut nie mrugasz oczami? – przerwała mój prawie-depresyjny zamysł nad przyszłością Chloe. – Czy to zdrowe? Zamknij je w końcu, bo chcę nałożyć cień.
One się wyrobiły w trzy godziny. A muszę powiedzieć, że wstały chyba koło dziewiątej. Co też oznacza, że maltretują mnie od dwunastej, a mamy godzinę siedemnastą. Pomyślałby kto, że przez tyle czasu człowiek byłby gotowy do wyjścia już kilkukrotnie, a ja jakimś cudem ciągle jestem w proszku. Znaczy one tak mówią, bo ja ciągle się podpisuję pod tym, że jestem już zrobiona na cacy.
No i zabieramy się do jakiegoś klubu. Czego w tym momencie nie do końca rozumiem. No bo oni niby są sławi i tak dalej, nie? Więc chyba nie powinni być widziani z dziewczynami, nie? Znaczy Billowi to chyba na rękę, ale reszta? Czy te fanki nie rozszarpią ich i nas żywcem?
Ale oni powiedzieli, że będziemy bezpieczne, bo to klub nie dla celebrytów. Wszystko jedno. Nie wierzę im.
Wyjeżdżamy o dwudziestej, więc zostało tym wstrętnym babom trzy godziny do zrobienia mnie na perfekt, choć jak już mówiłam, miałam to gdzieś.
Zrzędziłam im na początku, ale Chloe zaczęła strasznie złorzeczyć, więc się zamknęłam.
A oni będą pewnie tak uroczo tańczyć po kątach i się obściskiwać z Gustavkiem... wow, nie chciałam tego pomyśleć. Będę musiała ich z daleka omijać.
Ha! Coś z mojej sztywności pozostało, dziękuję bardzo.
 
Jakby to był powód do dumy...
 
Zamiłowanie Sashy do butów na cholernie wysokim obcasie zaowocowało w tym, że wszystkie trzy wylądowałyśmy na parterze dziesięć centymetrów wyższe, niż byłyśmy w rzeczywistości. Z jednej strony cieszę się, że nauczyła mnie w nich chodzić, ale z drugiej strony, gdybym jednak tego nie umiała, wtedy bym ich nie założyła, prawda?...
Odkryłam dlaczego mocowały się ze mną tak długo. A nawet nie ze mną, tylko z moimi włosami.
Otóż są bardzo one nieplastyczne, a Chloe i Sash ubzdurały sobie, że je zakręcą i upną w niedbały kok.
No właśnie. To potrwało tak długo!...
Prócz tego chciały we mnie wmusić sukienkę, ale je wyśmiałam. Chyba miały nadzieję na naprawdę olbrzymią zmianę w moim charakterze. Myliły się. Bardzo.
Niestety, kiedy udało mi się wynegocjować brak sukienki, wcisnęły na mnie białą koszulę, którą rozpięły mi prawie poniżej linii stanika. Już nawet nie mówię, że skandalicznie przylegała do mojego ciała. Chciałam zgłosić protest, ale gdy pokazały mi alternatywę, odpuściłam. Potem kazały mi ubrać tragicznie obcisłe białe rurki, przy których odrobinę większa dawka jedzenia spowoduje, że pójdą z trzaskiem w szwach.
Przy nich wyglądałam bardzo... niedziewczęco. I było mi z tym trochę niewygodnie.
Sasha miała na sobie białą, zwiewną sukienkę, do których założyła wiązane koturny z milutkimi kwiatkami z przodu. I z tymi lekko podkręconymi włosami wyglądała naprawdę uroczo i świeżo i chyba byłam zazdrosna.
Chloe znowu spięła włosy w warkocz na bok i i mając na sobie tą czarną sukienkę w białe grochy z równie białym paskiem, nawet pomimo piercingu w wardze wyglądała... ślicznie. I uroczo. I ja nie wiedziałam co się dzieje i dlaczego wszystkie postawiły na delikatną urodę, a nie na... na odwrotność delikatności jak zwykle.
I ciągle ciśnie mi się na usta ‘uroczo’. Bo nawet nasze usta były urocze, bo były pomalowane na cielisty róż, jeśli mogę to tak nazwać. Gdyby nie to, że miałam spodnie, można by było powiedzieć, że tworzyłyśmy urocze trio. No nie. Chyba się załamię.
Ale gdy zeszłyśmy na parter, ja przestałam oddychać. I przestałam widzieć cokolwiek innego, gdy mój wzrok samoczynnie powędrował do młodszego bliźniaka.
Biała koszula, czarna marynarka, czarne rurki, czarne mokasyny, brak zbędnego makijażu i ten zawadiacki uśmiech na ustach.
Zrobiło mi się słabo i potknęłam się o własny cień.
Na szczęście ze schodów zleciałam w iście bezdźwięczny sposób i jakimś cudem wylądowałam na nogach i Bill nic nie zauważył.
W przeciwieństwie do Sashy i Chloe, które ryknęły śmiechem.
Który już nie był taki bardzo dziewczęcy.
Pfff.
Mogłabym to zwalić na  wysokie obcasy, ale szczerze powiedziawszy to było tak uwłaczające godności, że prędzej bym się przyznała, że się zagapiłam na... na włosy Georga.
Włosy Georga były dobrym wyjściem, tyle, że ani włosów, ani ich właściciela nie było w holu. Każdy, tylko nie on.
No nie. Wszystko jest przeciw mnie.
Nie patrz się na Billa. Nie patrz się na Billa. Nie patrz... Co tu tak cicho?
Podniosłam wzrok z podłogi i dopiero teraz zauważyłam, że Tom i Gustav gapią się z dziwnie świecącymi oczyma w stronę dziewczyn. Nie, żeby mnie to dziwiło, bo jak już mówiłam, dzisiaj wyglądały naprawdę... tak, uroczo.
- Wyglądacie pięknie. – odezwał się pierwszy Bill i już miałam się odezwać, gdy w tym samym momencie, co na niego spojrzałam, zaschło mi w ustach i stado motylków w brzuchu zaczęło fruwać całkowicie poza czyjąkolwiek kontrolą.
Patrzył się na mnie tak intensywnie, że nieomal sapnęłam z wrażenia. Zrobiło mi się gorąco i jedyne, co udało mi się zrobić w odpowiedzi na jego komplement, to skinięcie głową.
Nie wyglądałam pięknie przy nich. Czułam się gorsza i to na dodatek z własnego wyboru.
Ale gdy na niego patrzyłam, uczucie niższości znikało i nie wiedziałam dlaczego.
- Wygląda pani doprawdy ślicznie tego wieczoru. – oznajmił Tom, który nie wiem nawet kiedy pojawił się przy moim boku. – Czy zechce mi pani towarzyszyć w drodze do samochodu?
Spojrzałam to na niego, to na Sashę, to na jego brata i wzruszyłam ramionami, parskając śmiechem.
A potem minęłam Billa, do moich nozdrzy doleciał jego zapach i odpłynęłam w krainę beztroski już na cały wieczór.
 
Wiedziała, że spodobał mu się jej dobór ubioru. Wiedziała, że uwielbiał, kiedy wygląda właśnie tak. Wiedziała, że zaaprobował to. Wiedziała, że od tego momentu zacznie robić wszystko, by jej pokazać, że mu nie zależy. Ale ona wiedziała, że to kłamstwo.
Znała go na wylot. I niech ją piekło pochłonie jeśli tego wieczoru pozwoli ponieść się swojej dumie.
Oczywiście pozwoliła mu przez jakiś czas grać według jego zasad. Udawała, że nie interesuje ją to, że stawia drinki innym kobietom, że to całkowicie normalne, że przylepia się do jej przyjaciółki, jakby mu się podobała.
Bez obrazy dla Nataszy oczywiście.
Uśmiechała się szeroko, gdy jej wzrok padał na rozjuszonego zazdrością Billa. Śmiała się z kompletnej ignorancji dla społeczeństwa Chloe i Gustava, którzy każdą sekundę od wejścia do klubu spędzili w swoim towarzystwie.
Mrużyła morderczo oczy do dziewczyn, które próbowały obrać sobie za cel jej byłego (i przyszłego – tego była pewna jak niczego dotąd) chłopaka. Zazdrość, która wchodziła w skład tego związku, czasami była nieznośna i bardzo dokuczliwa. Ale nauczyła się z nią obchodzić tak, by nie popaść w szaleństwo. W końcu musiała się do tego przyzwyczaić, kiedy obiekt jej uczuć był nie dość, że sławny na cały świat, to jeszcze przystojny jak diabli.
Czasami ją dziwiło, jak to się stało, że zakochała się w tym mężczyźnie do tego stopnia, że kochając go tak mocno, była w stanie kochać poprzez nienawiść, jaką do siebie żywili.
Ale miłość nie była tak prosta, jak się niektórym zdawało.
Więc usiadła na kanapie, przyglądając się swoim przyjaciołom, nie mogąc uwierzyć, że to wszystko potoczyło się w taki, a nie inny sposób. I najbardziej była zaskoczona Billem. Że był w stanie rozkochać w sobie twardą i zimną jak lód Nataszę. I nie rozumiała, dlaczego to wszystko ciągnęło się tak wolno. Oni byli tacy oczywiści. Jej przyjaciółka była taka oczywista, choć próbowała to ukryć, w przeciwieństwie do Billa. I chyba irytowało ją to bardziej, niż samych zainteresowanych.
Oboje byli skrzywdzeni. Jedni mniej, drudzy bardziej. Zasługiwali na szczęście.
Przed oczami mignęła jej dziewczyna w kusej małej czarnej i zagryzła wargę, z powrotem skupiając się na dzisiejszej misji.
Wiedziała. Po prostu wiedziała!
Z daleka rozpoznawała potencjalne ‘czarne wdowy’. Te, które chciały uwieść jej byłego faceta, by potem się cieszyć zdobyczą i rzucić dla kolejnej. Znaczy, niekoniecznie konkretnie jej byłego, ale kogokolwiek. Ale wiedziała, że ta mała zdzira rusza na podbój Toma.
Wyprostowała się jak struna, gdy dziewczyna podeszła do gitarzysty.
Prychnęła.
- Ile ona może mieć lat? – mruknęła do siebie, upijając łyk margarity. – Pod trzydziestką? Phh, po moim trupie, laleczko. – zmrużyła groźnie oczy i założyła nogę na nogę, odgarniając włosy na plecy.
- Można się dosiąść? –wysoki mężczyzna niespodziewanie stanął obok jej kanapy, ale ona nawet nie rzuciła na niego wzrokiem.
- Jestem w trakcie misji ‘zdobyć na nowo swojego chłopaka’. Jesteś zainteresowany konwersacją o tym? – spytała, przewiercając wzrokiem plecy ‘czarnej wdowy’.
- Nie wchodzi się do tej samej rzeki dwa raz, tak mówią...
- Zjeżdżaj koleś, zanim przypomnę sobie o swoim przyjacielu, który trenuje kick-boxing. – warknęła, a tamten roześmiał się głośno.
- Kick-boxing?...
- A co, chcesz poczuć na własnej skórze? – spojrzała na niego ostrzegawczo, a mężczyzna przewrócił oczami.
- Wariatka.
- Kutas.
Uniósł brwi i nie powiedziawszy nic więcej, odszedł, a blondynka odetchnęła z ulgą.
- Masz mnie bronić, kretynie, a nie odwrotnie. – dźgnęła mentalnie Toma pomiędzy żebra. – Chociaż nie. Możemy bronić siebie nawzajem, ale we dwójkę. Mogę pójść na taki kompr... – urwała i zapowietrzyła się, gdy stara raszpla chwyciła dłoń jej gitarzysty i położyła ją sobie na kościstym tyłku. – O kurwa, po moim trupie! – warknęła, odłożyła drinka z impetem na stolik i wstała. – Po moim kurwa trupie. – powtórzyła i zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę pary. Poprawiła po drodze włosy, wygładziła sukienkę i odchrząknęła. – O matko, nie wierzę! – pisnęła i wskoczyła między laleczkę, a Toma, który spojrzał na nią ze zmarszczonym czołem. – Czy ty jesteś TEN Tom Kaulitz?! – zaczęła klaskać i podskakiwać jak szalona. – O mój Boże, to ty! To ty! A ty! – odwróciła się gwałtownie do dziewczyny, która patrzyła na nią z niesmakiem. – Nie jesteś tu mile widziana, jeśli to Tom Kaulitz. – pochyliła się i szepnęła jej do ucha.  – Tom Kaulitz jest mój, zrozumiano? – zamachnęła się i z całej siły uderzyła z zaciśniętej pięści w w twarz niczego nie spodziewającej się dziewczyny, która z hukiem wylądowała na ziemi. – Do kurwy nędzy! – zmrużyła oczy i odwróciła się do Toma z szeroko otwartymi ustami. – Nie gap się tak! Myślisz, że nie mam dość siły, by wybić cały arsenał, do którego zarywasz, by mi na złość zrobić?! – a gdy nie odpowiadał, trzepnęła go w ramię. – Tom, ja chcę ci tu przeprosiny strzelić, przeszłam...
- Po trupach? – przerwał jej, ciągle gapiąc się na nieprzytomną dziewczynę. – Po trupach jak cholera. Łuhuhu, rządzisz, Sash. – a gdy w końcu napotkał jej płonący wzrok, parsknął śmiechem. – Miała strasznie kościsty tyłek i muszę przyznać, że znacznie bardziej wolę łapać twój. – oznajmił i po chwili ciszy oboje wybuchnęli głośnym śmiechem. – Chodź tutaj. – zagarnął ją w swoje ramiona i zanim zdążył dodać coś jeszcze, usłyszał jej spazmatyczny płacz. – Jeśli w ten ekspresyjny sposób przyszłaś mi powiedzieć, że przepraszasz, że mi nie ufałaś i że przez ciebie zmarnowaliśmy dwa lata na ciągłe kłótnie i że chcesz, żebyśmy znowu spróbowali, to ja zdecydowanie akceptuję taki prezent urodzinowy. – blondynka mocniej objęła jego kark, wciąż zanosząc się płaczem i uśmiechnął się czule. – W takim razie ci wybaczam. – dodał i cmoknął ją w ramię.
 
 ><><><><><><><><><><><><

Jedyne co mi na myśl przychodzi to - AWWWWW xDDDDD