piątek, 14 grudnia 2012

Scene XLIV

Yo yo yo, internet jest, rozdział jest, a czy w przyszłym tygodniu będzie, to tajemnica lasu.

><><><><><><><><><><><><

- Mickey! – wrzasnęła Sasha, ciągnąc za sobą Rudą. – Mickey, to nasza solenizantka, weź ją przytuuul!
- Mogę cię pocałować, Mickey?
- Właśnie, pocałuj ją!
Gdyby Mickey mógł zrobić inną minę, niż tę, którą ma przez całe życie, pewnie byłaby głupia. Ale z racji tego, że cały czas mu się ryj cieszył i nie mógł mrugnąć nawet okiem na propozycję, nachylił się, by Chloe rzuciła się na niego z piskiem, sprzedając mu całusa, który z całusem nie miał wiele wspólnego, a raczej z obsceniczną maskotkofilią. Rodzice małych pociech, które szły w naszym kierunku na spotkanie się z główną postacią Disneylandu, natychmiast zawróciły je w drugą stronę, patrząc na nas z oburzeniem.
Pstryk! No to będę miała czym dobijać Gustava he he he. Jego dziewczyna właśnie stłamsiła biedną myszkę.
- Twoja czapeczka konduktora jest taka pociągająca! Zabierz mnie na przejażdżkę!
- Ja ci dam przejażdżkę, ty bezwstydnico jedna. – mruknął groźnie perkusista i chwilę później Chloe została przerzucona przez jego ramię, niczym efektowny worek ziemniaków. Mickey niestety nie mógł zrobić smutnej miny. Jak na dobrą myszę przystało, ciągle się uśmiechał, choć pewnie był cały ośliniony. Trochę jak Gwardia Królewska, taki sztywniak. Ciekawe czy i na nich Chloe by się rzuciła?... – Nie będziesz flirtować z żadnymi zwierzętami na moich oczach! – warknął, a reszta włączając w nią i mnie, ryknęła śmiechem.
- Ej no! – zaczęła się wierzgać, ale to i tak nic nie dało. Serio, łapska Gustava są jak imadło i nigdy, przenigdy nie chciałabym się tam dostać. Brrr... – A Goofy?...
- A Pluto? – podrzucił niewinnie Bill i strzeliłam sobie z otwartej dłoni w czoło.
Gwoli ścisłości, dzisiaj są urodziny Rudej i perkusista wpadł na dość ckliwy i urokliwy pomysł, by wybrać się do Disneylandu. A właściwie „filię” tego parku. Disney California Adventure, bo tak nazywało się miejsce, w którym się znaleźliśmy, znajdowało się prawie siedemdziesiąt kilometrów od naszego domu, więc zabraliśmy się w siódemkę z samego rana (przez to, że nikt nie chciał brać Georga ze sobą, wylądowaliśmy tam czterema samochodami. Idiotyzm.), co należało rozumieć jako ósma, by do samiutkiego wieczora przesiedzieć w parku rozrywki.
Chloe była w niebie i muszę przyznać, że to były chyba jej najlepsze urodziny, więc brawo dla tego pana, co teraz ją taszczy jak jakiś goryl.
Odbijając jednak od tematu tej pary, byłam z siebie niemożliwie dumna. Już od dziesięciu dni byłam z Billem i jeszcze nie nastąpiły żadne zgrzyty. Co prawda to nie jest jakiś szczególny wyczyn, bo w końcu to tylko dziesięć dni, no ale... to zupełnie inna para kaloszy, kiedy się spędza ze sobą czas niemal dwadzieścia cztery godziny na dobę, prawda? Te dziesięć dni brzmi jak miesiąc, więc no... więc właśnie dlatego jestem z siebie dumna.
Udało mi się zapanować nad wścibskimi pytaniami dotyczącymi seksu.Eh... Tak właściwie to Bill nad nimi zapanował, bo – jak później mi powiedział – uznał, że to dodatkowy współczynnik wywierający na mnie presję, której w miarę możliwości chciał się skutecznie pozbyć. Przyznaję, to miłe z jego strony, ale... co innego pocałunki, a co innego coś więcej... pomijałam fakt, że nawet nie wiedziałam, czego mam się spodziewać, bo przecież nikogo się nie spytam, a po drugie ja to nie ktoś inny. Ja nie byłam normalna. A co, jeśli jemu się coś nie spodoba? Bo ja wiem, że mi coś nie spodoba się na pewno... Ugh. Szkoda, że nie udało mu się wyeliminować cholernej presji. Ale wtedy chyba musiałby się pozbyć mojej głowy, a to raczej nie wchodzi w rachubę. Tak myślę.
Ale przynajmniej wtedy bym nie musiała się nad tym zastanawiać.
Powiedział mi, że jeśli kiedykolwiek jakiekolwiek pytania będą mnie nurtować, mam do niego przyjść i się spytać. Ale on chyba nie mówił poważnie, nie? To poniżej mojej godności. I nawet nie wiem, o co miałabym się spytać. Więc stoimy w miejscu. Woohoo.
Dlaczego związki nie mogą istnieć bez seksu, do cholery? Albo nie. Dlaczego ten padalec, co mnie znowu za rękę trzyma, choć właśnie mnie puścił, nie potrafi mnie chcieć bez rozbierania mnie do naga i... ugh, nie myśl o tym. Mógłby ograniczyć się do całowania, które mu tak perfekcyjnie wychodzi i do trzymania mnie za rękę.
Podskoczyłam gwałtownie, gdy jego dłoń wylądowała na moich pośladkach, aż coś gorącego przepłynęło przeze mnie gwałtowną falą. Osz!...
Poderwałam natychmiast głowę i spotkałam się z ray-banami skierowanymi wprost na moją oburzoną twarz. Chciałam coś powiedzieć, ale... ja pierdolę. Czy ja mam nasrane w głowie, że po chwilowej kontemplacji mi to nie przeszkadza?! On mnie trzyma za tyłek – a ja mam to gdzieś. Powtórzę. Jego ręka gładzi mój tyłek – a ja chcę, żeby mnie pocałował. Fuck, whatever. Skoro on mnie maca w obecności tylu ludzi, ja mogę go pocałować. Pfff!
- Kretyn. – prychnęłam i bezceremonialnie przyciągnęłam jego głowę, by wessać się w jego dolną wargę. Czy ja już wspominałam, że mam jakieś dziwne schizy, kiedy on ma na sobie okulary, w których wygląda jak gwiazda rocka? Nie? To wspomniałam właśnie w tym momencie, kiedy jego obie ręce wylądowały na moich pośladkach, a jego usta odebrały mi dech, obracając moją broń przeciwko mnie samej. No nie. Czemu mi znowu miękną kolana, czemu przez moje ciało tak wyraźnie wstrząsają prądy ekscytacji i czemu mam szeroko i daleko, że robimy scenę w dziecięcym Disneylandzie?
Głupi Bill.
- Niegrzeczna dziewczynka... – wymruczał mi w usta, które natychmiast wygięły się w leniwym uśmieszku. Oblizałam dolną wargę i zanim się spostrzegłam, znowu zostałam wchłonięta w szalony pocałunek, zupełnie ignorując śmiechy reszty zgrai, która zapewne się na nas gapiła jak w telewizor. Co ja na to poradzę, że on naprawdę robi to perfekcyjnie? Tak jak trzymanie mnie za rękę i za tyłek najwyraźniej.
- Przestań beszcześcić tę biedną dziewczynę! – poczułam nagłe szarpnięcie i zamrugałam nieprzytomnie oczami, gdy Chloe, wciąż uwieszona na Gustavie, parsknęła mi śmiechem prosto w twarz. – To moje urodziny, a nie jakaś...
- Ty możesz napastować Myszkę Mickey, a ja nie mogę napastować własnej dziewczyny, tak? – przerwał jej brutalnie Bill, a ja zacisnęłam usta, by nie wybuchnąć rechotem na całe gardło. Boże, jego bulwers był bezcenny! – Gustav, weź sprawdź, czy uda się ją niezauważenie rozjechać kolejną górską.
- Się nie da, ty straszny człowieku! – potrząsnęła mną, jakbym miała cokolwiek wspólnego z potyczką słowną. Ja tu tylko sprzątam! – Zobacz, co ty z nią zrobiłeś! Ona jest teraz taka... Taka...
- A co ma jedno do drugiego...?
- Taka rozpustna! Boże, widzisz i nie grzmisz!
- Gustav, zobacz jaka twoja dziewczyna jest zblazowana! Zabierz ją, bo psuje atmosferę!
- A z której strony ja zblazowana jestem?! Panie Jestem-Gwiazdą-Rocka-To-Mogę-Mieć-Próżnię-W-Głowie sprawdź najpierw nowo usłyszane słowo w słowniku, zanim zdecydujesz się je zastosować w życiu codziennym!
- Bo najwyraźniej jesteś tak znudzona swoją egzystencją, że teraz chcesz, żeby wszyscy byli tacy sami! A ja ci coś powiem...
Dobra. W tym momencie pozwolę sobie na przerwę w słuchaniu jakże inteligentnego i pełnego energii dialogu, by odetchnąć i zastanowić się, z kim ja tak naprawdę mieszkam. Nawet Georg milczał. A co to oznacza? Że konwersacja jest poniżej jego IQ. Bo na pewno nie uwierzę, że poziom był za wysoki.
Właściwie to powinnam trzymać stronę Billa, ale, do cholery, nie widziałam powodu, by się wtrącać. Uchwyciłam spojrzenie Gustava i oboje przewróciliśmy oczami. No. I przynajmniej nawiązałam z kimś nić porozumienia.
- A gdzie Tom i Sasha? – zaryzykowałam. Albo dostanę rykoszetem prosto w twarz, albo uratuję świat od zagłady. I tu miałam akurat nadzieję na bycie drugim Jezusem.
- Poszli na „California Screamin[i]’” – odparł Georg, na co uniosłam brwi w zdziwieniu. Nie, żebym była jakoś szczególnie złośliwa, czy coś, ale ostatnimi czasy zaczynałam wątpić, czy on rzeczywiście umie grać na basie, czy ktoś go na koncertach zastępuje.
- Ooo... Ja chcę tam iść! Gustav, prowadź!
I tak właśnie skończyła się jakże fascynująca konwersacja i wszyscy przeżyli. I to dzięki mnie i... Georgowi?

- Nogi mnie bolą, nie chce mi się chodzić już... – blondynka wydęła wargi i teatralnie westchnęła rozdzierająco. – Tom, nie chce mi się chodzić. – dodała i wsadziła sobie frytkę do ust. – Toom. Nie chce mi się chodzić!... – nie doczekawszy się żadnej reakcji, zmarszczyła czoło i przełknęła frytkę. – Tooom! NIE CHCE MI...
- SŁYSZAŁEM! – zirytowanie w jego głosie rozbawiło ją do tego stopnia, że tylko cudem udało jej się nie opluć gitarzysty. Wyszczerzyła zęby i ukradła kolejną frytkę z małej torebki. – Czego ty ode mnie chcesz, ty skalana demonem babo?... – spytał zrezygnowany, a jej uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej, o ile to było w ogóle możliwe.
- No jasne, demon mnie tak zainfekował, że nie mam czucia w mięśniach i zaraz upadnę, Tom trzymaj mnie!... – zamrugała niewinnie oczami, gdy jej chłopak spojrzał na nią litościwie. Wzruszyła ramionami. – No weź mnie na barana. Co ci szkodzi?...
- Moje plecy są cenne. – oznajmił jej, jakby to była najlogiczniejsza rzecz pod słońcem. – Są tak cenne, że... ej! Co ty... – urwał, gdy blondynka chwyciła go za szyję i mając kompletnie gdzieś, co jej gitarzysta sądził na ten temat i skoczyła, natychmiast oplatając jego ciało nogami. Przywarła do jego pleców zadowolona. – Sasha, do cholery, czy ty...
- Daj mi frytkę.
Usłyszała, jak Tom strzela sobie z otwartej dłoni w czoło i zachichotała radośnie. Oh, jak ona uwielbiała się z nim tak drażnić! Co prawda znała swoje granice, ale nawet gdyby, zawsze mogła go udobruchać. A musiała przyznać, że w tym była niezła. I chyba za chwilę będzie musiała zastosować swoją tajemną taktykę.
Uniosła brwi w zaskoczeniu, gdy Tom usłużnie podsunął jej torebeczkę frytek. Niech to! Czy on miał dzisiaj jakiś dobry dzień, że jest tak nadzwyczajnie cierpliwy? Nie spodobało jej się to.
- Toooom, ale weź mi ją wsadź do uuust... – ryknęła śmiechem w duchu, mając bardziej, niż tylko nieprzyzwoite obrazki w głowie. Powinna się leczyć.
- Pfff, jeszcze czego! – mogła się założyć, że przewrócił oczami tak namiętnie, że gdyby i mógł, to by je wywrócił do góry nogami. Choć oczy nie mają nóg. Nieważne. – Co jeszcze, może...
- Przez te frytki chce mi się seksu. – przerwała i pogratulowała sobie wewnętrznie trafionego tekstu, kiedy Tom zatrzymał się gwałtownie, choć nawet nie wiedziała, dokąd idą. Bo na pewno nie w stronę „Calofornia Screamin’”. Ludzie gapili na nich z niemym wyrzutem w oczach, jakby swoim zachowaniem niszczyli psychikę małych dzieci. Ona jednak była bardziej zainteresowana tym, że dobrze zrobiła, że trzymała się Toma wystarczająco kurczowo, by nie zlecieć przez jego nagły postój, bo to mogłoby skończyć się dla niej niezbyt wesoło. – Ej no. – burknęła, kiedy niespodziewanie ruszył, zupełnie ignorując, co powiedziała. Znowu wydęła wargi. – Ej, Tom. Słyszałeś, co powiedziałam?
- No jasne, że słyszałem. Dlatego idziemy tam. – wskazał na meksykańską restaurację, a Sasha uśmiechnęła się tak radośnie, że zabolały ją policzki.


- Czy ja powinnam pytać, gdzie Georga poniosło? – zmarszczyłam czoło, wciąż trzymając się za mój biedny żołądek, któremu zrobiło się nadzwyczajnie smutno po wytrzepaniu go na wszystkie strony podczas agresywnej przejażdżki kolejką górską. Nie zwymiotowałam co prawda, ale było mi tak niemiłosiernie niedobrze, że ugh... I tak zdziwiłam się sama sobie, że w ogóle wlazłam do tego cholerstwa. Jazda do góry nogami nie była tak fajna, jak mogła się wydawać. A zaraz. Mi się w ogóle nie wydawało, że to będzie fajne! To wszystko przez Billa, który mnie tam siłą zaciągnął. Pfff, najwyżej go obrzygam i będzie miał za swoje. Co mi tam.
Nagły dźwięk telefonu, który zaczął wibrować w kieszeni torebki, zgasił mnie kompletnie. No jeszcze mi tego brakowało. Nie ma mowy! Nikt mi nie będzie bezkarnie psuć humoru w taki ładny dzień, do cholery jasnej!
- Nie odbierzesz? – ray-bany skierowały się na moją twarz, która musiała wykazywać naprawdę głębokie zdenerwowanie, bo brwi właściciela okularów uniosły się ku górze. – Co jest?
Super. Nie rozmawiałam z nim o tym i jakoś nieszczególnie chciało mi się poruszać ten temat właśnie teraz. Ale telefon dzwonił coraz głośniej, jakby chciał mi wywiercić górę i doszłam do przewrotnego wniosku, że chyba jednak powinnam coś powiedzieć.
- Matka. – odparłam, jakby to tłumaczyło wszystko. A prawda jest taka, że jemu prawdopodobnie to nie tłumaczyło nic, przecież mu nawet nie wyjaśniłam, co mnie skłoniło do przyjazdu tutaj. Zmarszczone czoło świadczyło o tym, że miałam rację. Westchnęłam. – Długa historia.
Skinął głową i ścisnął mocniej moją rękę.
- Skoro się wszyscy rozproszyli, mamy trochę czasu. – pociągnął mnie na pierwszą lepszą ławeczkę, która jakimś cudem nie była zasiedlona przez dzieci, czy ich prostackich rodziców. Telefon przestał dzwonić i zrobiło mi się trochę lepiej. – Więc dlaczego nie chcesz rozmawiać z twoją mamą? – spytał, gdy z ociąganiem klapnęłam obok niego. Ściągnął okulary i wbił we mnie skupiony wzrok, a ja nie wiem, jak to się stało, ale otworzyłam usta i zaczęłam mówić.
- Pod koniec maja napisał do mnie jakiś facet z Polski. Tomasz Jakiś-tam, który opisał mi całą swoją relację z moją matką. – przeczesałam włosy rękoma i przymknęłam powieki. – Wysłał mi też swoje zdjęcia i... emm...
- I twierdzi, że jest twoim ojcem? – podrzucił, a ja pokiwałam głową po chwili zawahania. – Sasha tylko to mi powiedziała, gdy próbowałem coś od niej wyciągnąć, bo uznała, że resztę powiesz mi sama, jeśli będziesz chciała. – dodał natychmiast, ale ja tylko wzruszyłam ramionami. Niezbyt mnie interesowało to w tym momencie. Bardziej natrętny był fakt, że nie do końca chciałam powiedzieć resztę tej historii. – Więc pokłóciłaś się z mamą o to, że zdradziła... swojego byłego męża, tak?
Objęłam się rękoma i zrobiłam głupią minę.
- On ciągle jest jej mężem. – odparłam beztrosko i wbiłam wzrok w swoje kolana. – I to w sumie nie była kłótnia, bo nie dałam jej za bardzo dojść do słowa po tym, jak się dowiedziałam tego, czego chciałam... – Boże, jak ja mam mu to powiedzieć? Przecież... Znaczy... Powiedziałam to Sashy i tak dalej, ale to była inna sytuacja, ja byłam roztrzęsiona i pierdoliłam trzy po trzy. To nie to samo co teraz... I Disneyland jakoś nie za bardzo mi się kojarzy z gadaniem o takich rzeczach.
Westchnęłam ponownie i chwilę później zostałam niemal wklejona w klatkę piersiową Billa i chociaż było mi gorąco jak cholera, zrobiło mi się dobrze. Głupek.
- Jeśli nie czujesz się gotowa, by mi o tym opowiedzieć, nie musisz nic mówić. – wymruczał mi we włosy i objął mnie mocniej. Czy ja już mówiłam, że go nienawidzę? On zawsze wyskakuje z takimi słowami i wymusza na mnie, bym jednak powiedziała mu dokładnie wszystko! Grrr!
No dobra. Zrobię to szybko.
Zamknęłam ponownie oczy, wciągnęłam upajający zapach Billa i...
- Matka zdradziła go, a gdy miałam czternaście lat on się dowiedział i się pokłócili, a potem on się zalał i mnie.... mnie... – kurwa, no wykrztuś to, do kurwy nędzy! – Mnie... z... – czułam, jak jego mięśnie zaczynają się niezdrowo napinać i zrobiło mi się gorąco i chciałam uciec, ale ja pierdolę, nie skończę w takim momencie! WYKRZTUŚ TO! – I mnie z... z-z-zgwał... cił... – mdłości, które pokrętnym sposobem zniknęły, powróciły nową falą, aż poczułam, jak robię się blada. Ja pieprzę. Powiedziałam to i zaraz się porzygam. Ramiona Billa były sztywne i nie dawały mi już bezpieczeństwa, które akurat w tym momencie chciałam poczuć bardziej, niż zawsze, a teraz on to wie... I nagle stałam się zbyt świadoma swoich blizn i tego, jak bardzo brudna byłam w przeciwieństwie do innych i zaczęło mi się kręcić w głowie i mdłości nabierały coraz większej siły i...
Dłonie Billa zaczęły miarowo pocierać moje plecy i ramiona i jego nagły ruch sprawił, że się wzdrygnęłam. Mdłości stanęły w jednym miejscu, wciąż grożąc mi eksplozją. Było mi źle. I chciało mi się płakać i już żałowałam, że cokolwiek powiedziałam.
- Natasza. – odezwał dziwnie niskim tonem. Bałam się poruszyć, choć wydawało mi się, że gdy przysunę się do niego bliżej, odczuję bezpieczeństwo, którego mi zabrakło. Kiedy ja się odsunęłam? – Natasza, to ten sukinsyn powinien się siebie brzydzić i to on powinien zostać skazany na życie w wiecznym cierpieniu, nie ty. – poczułam jego usta na głowie i nagle jego ciepło spłynęło na mnie gwałtownie i mdłości tajemniczo ustały i oh, do cholery, bezpieczeństwo spadło na mnie jak ulewa. To on przysunął się do mnie. – Jesteś piekielnie inteligentna, silna i piękna, rozumiesz? – schwytał moją twarz w dłonie i zmusił mnie, bym na niego spojrzała. Intensywność emocji, jaka wyzierała z jego oczu, uspokoiła mnie odrobinę. – On cię skrzywdził, ale spójrz na siebie. Jesteś perfekcyjna z każdą maleńką rzeczą, której u siebie nie akceptujesz. – pochylił się na mną i złożył na moim czole delikatny pocałunek. Przeszyły mnie dreszcze i ogłupiające emocje chwyciły mnie za gardło. – Kocham w tobie każdą bliznę, twoją wyniosłość, twój upór, twoją niezależność i przeświadczenie, że mogłabyś zwalczyć świat w pojedynkę i ostatnią rzeczą, której powinnaś się bać, jest to, czy to ja cię zaakceptuję. – uśmiechnął się do mnie pogodnie, a moje serce zabiło mocniej, pławiąc się w czymś dla mnie kompletnie nieznanym. Tak, jakby ktoś ze mnie zdjął ciężar, który nosiłam sama przez tyle lat. – Natasza, miałem cały rok na upewnienie się, czy robię dobrze i mimo, że każdy mi powie, że jeszcze zdążysz mi dać popalić i to będzie boleć, ja pozostanę dokładnie w tym miejscu tak długo, jak będziesz tego chciała. Bo jesteś wszystkim, czego potrzebuję i więcej. – nie mogąc znieść tego, że jeszcze chwila i rozryczę mu się prosto w twarz, wtuliłam się w niego jak w pluszaka, by się ukryć. – Więc powiedz mi, dlaczego miałabyś nie akceptować siebie, kiedy ja jestem chory na twoim punkcie?
- Bo zaraz zasmarkam ci koszulkę? – wydusiłam zdławionym głosem, próbując powstrzymać irytujące drżenie ust. Bill parsknął śmiechem.
- Możesz zasmarkać mi Diora za ponad sto dolarów. W bagażniku mam drugiego. Mówiłem ci, że masz płakać, bo chcę cię pocieszać? Mówiłem. Więc smarkaj.
- Ale wtedy będziesz chodził osyfiony przez cały Disneyland.
Bill zastygł w bezruchu i odechciało mi się płakać na rzecz duszenia się ze śmiechu. Pocieszające.
- Dobra, wstawaj. – odsunął się ode mnie i zwlókł mnie z ławeczki. – Pójdziemy tam i ogarniesz się w łazience. Tym razem nie zasmarkasz mi Diora. Możesz zrobić to w domu. – i pociągnął mnie w stronę „Cocina Cucamonga Mexican Grill” i chociaż usilnie się starałam, ryknęłam takim śmiechem, że ludzie wokół spojrzeli na mnie spod uniesionych brwi, jakbym miała nierówno pod sufitem. I najwyraźniej miałam.
- Przecież to się w głowie nie mieści, moja stopa tam nigdy więcej nie postanie! – z restauracji wypadła nagle jakaś blond włosa kobieta z dwójką dzieci, które przez pęd, jaki narzuciła ich matka, ledwo były w stanie utrzymać w rączkach torebki z frytkami. Zaraz za nią wyszła jakaś para jakoś w moim wieku, która zaśmiewała się niemal do łez.
- Ktokolwiek tam był, na pewno ma udane życie erotyczne. – parsknął wysoki brunet, a dziewczyna, którą trzymał za rękę, zachichotała, poprawiając opaskę na włosach.
- Udane życie erotyczne? – obruszyła się matka tej dwójki z frytkami. – Tosz to pewnie jakieś zwierzęta tam kopulują w tej łazience!
Spojrzeliśmy po sobie z Billem, który zrobił wybitnie idiotyczną minę.
- Nie wiem, czemu akurat mam takie skojarzenia, ale... Gdzie Tom i Sasha? Bo na „California Screamin’” ich nie było...



[i] California Screamin’ – kolejka górska, której szczyt ma 37 metrów wysokości, a same wagoniki rozpędzają się prawie do 90 km/h.

><><><><><><><><><

XDDDD

piątek, 30 listopada 2012

Scene XLIII

Nie chce mi się jakoś szczególnie czekać na wieczór czy sobotę, to dodam teraz XD

><><><><><><><><><><><

Bill lubował się w robieniu rzeczy po swojemu. W większości przypadków nie liczył się ze zdaniem innych, choć koniec końców i tak wychodziło na to, że jego pomysły były najbardziej trafne. To nie była kwestia zawyżonego ego (które miał i nie widział powodu, by się z tym kryć). Po prostu on przeżył zbyt wiele i widział zbyt wiele, by mylić się w swoich osądach.
Rzecz zmieniła się, choć znowu nie aż tak bardzo, gdy poznał piękną (po niestety dłuższej chwili kontemplacji) brunetkę. Nie dość, że pierwszy raz się pomylił (i to z jak wielkim skutkiem!), to na dodatek wpadki piętrzyły się jak warstwy kurzu na strychu, którego nikt nie sprzątał od już nie wiedział jak długiego czasu. Tak czy inaczej, ustanowił sobie teraz nowy plan, którego miał zamiar się trzymać. Wiedział oczywiście, że gdy chodzi o jego dziewczynę (tak, cholernie samcza duma sprawiała, że ciągle zacieszał się jak mysz na widok sera)(bądź też kot na widok śmietanki)(jakkolwiek dziwnie to brzmi), plan może co jakiś czas zmieniać kurs i liczył się z tym, że w międzyczasie kilka razy zderzy się z radości ze ścianą, jednakże...
Był niemal w stu procentach pewien, że właśnie dzisiaj będzie się rozkoszował widokiem Nataszy w sukience!
Przybył prawie pół godziny przed potencjalnym przyjściem swojej partnerki i czekanie uprzyjemniał sobie wyobrażaniem załamanej dziewczyny, czytającej jego krótki liścik.
Zachichotał dziko. Wiedział, że zrobiłaby wszystko, by móc założyć pieprzone spodnie, więc dodał wzmiankę o strachu, którego tak notorycznie się wypierała. No przecież teraz nie pokaże, że się boi i na pewno założy sukienkę, na której widok pewnie zrobi mu się ciasno w spodniach. Nieważne. Nie rzuci się na nią, choćby miało od tego zależeć jego życie. Nie no dobra. Bez przesady. Całe szczęście, że jednak nikt go nie szantażuje. Nie, nie rzuci się na nią.
Miał cały rok na wyćwiczenie swojej wstrzemięźliwości  Jakkolwiek by nie było, przez dziewięć miesięcy zachowywał się jak eunuch to, do cholery, może przetrwać w takim stanie jeszcze...
Boże, niech to będzie mniej niż miesiąc, bo oszaleje!
Nie. Nie, nie, nie. Czerpał samą przyjemność i satysfakcję z polowania. Tym razem powinno być tak samo, a jednak wszystko było kompletnie wyrwane spoza szablonu. Tym bardziej, że ona zachowywała się na tak, jak powinna. Nie, żeby mu to jakoś szczególnie przeszkadzało, ale miał problem ze zrozumieniem, dlaczego ona tak chętnie reaguje na jego dotyk. Najgorsze było to, że pewnie zaskoczy go w najmniej odpowiednim momencie i robiąc mu nadzieję, zgasi go jak zdeptanego niedopałka.
A teraz pewnie wbił sobie gwóźdź do trumny tą sukienką. Świetnie.
Ale nie może jej pozwolić, by przez całe życie kisiła się w długich rękawach i jeansach, prawda? I pomijał fakt, że samiec pełen pychy chciał się chwalić na prawo i lewo swoją kobietą. No bo komu to przeszkadzało? Na pewno tym, co ją zobaczą, ha!
A jeśli miał ją nauczyć pokazywania swojego ciała, to mógł zacząć już na początku, prawda? Im szybciej się ze sobą oswoi, tym lepiej dla niego... ekhem, dla niej.
Nie, nie był znowu aż taki samolubny. Znaczy był, ale przecież jedno łączyło się z drugim, prawda? Idealne zatoczenie koła. Sprawianie jej przyjemności sprawiało przyjemność jemu i na odwrót. Miał nadzieję, że na odwrót też tak było. I miał nadzieję, że ona to zrozumie, bo gorzej, jeśli będzie myślała, że on robi to wszystko dla siebie.
Odetchnął i rozejrzał się wokół. Uwielbiał tę restaurację. Osobne pomieszczenie, które zarezerwował, było chyba największym wyeksponowaniem romantyzmu, jaki kiedykolwiek widział. Białe, półokrągłe kanapy z przerzuconymi przez nie miękkimi narzutami i kominek nadawały pokojowi poczucie wygody, a rozrzucone płatki róż po białym dywanie, na którym stały gdzieniegdzie świece sprawiały, że po głowie hulały mu naprawdę bezwstydne myśli. Wróć. Po jaką cholerę wybrał to miejsce?! I na dodatek to przydymione światło! Świece! Pieprzone świece były wszędzie, nawet na stoliku!
Dobra, uspokój się, Bill. Pamiętasz o swojej wstrzemięźliwości, którą tak stosowałeś przez tyle miesięcy? Tak? To pamiętaj o niej dalej i gdy twoja dziewczyna (o tak, właśnie tak) już tu wejdzie, ustaw się tak, by nie widziała twojej radosnej ekscytacji na jej widok.
Żeby ona to chociaż zrozumiała. Phhh. Jasne. Może po prostu zamknie oczy, jak ona wejdzie...
Wykrzywił wargi w sardonicznym uśmiechu. W taki sposób to musiałby zasnąć, bo chyba nic innego go nie powstrzyma od patrzenia na nią. No chyba, że... dobra, dobra, daruj sobie kolejne wywody, co cię powstrzyma, a co nie. Po prostu pamiętaj, że masz się na nią nie rzucać, a reszta jakoś pójdzie...
Wstrzymał oddech, gdy klamka poszła w dół i na jego twarz już wpełzał firmowy tajemniczy... szlag. To tylko kelner. Co prawda całkiem niezły kelner, ale mimo wszystko ciągle pozostawał kelnerem, co automatycznie wykluczało go z listy osób podziwianych. Może i był gwiazdą światowego formatu i wiedział, że gdyby chciał, mógłby sukcesywnie zaciągnąć go do pobliskiej łazienki, ale gdy był w stałym związku, nie zdradzał. Ot co. Z resztą. Na cholerę mu kelner, kiedy miał Nataszę? Litości. Kelnerek się do niej nie umywa. Nie, żeby ktokolwiek miał przy niej szanse, phi! Bill Kaulitz ma gust i to wiadomo nie od dziś.
I tak, ma. Znajdźcie takiego drugiego Louisa. W swoich lepszych czasach był wszystkim czego potrzebował. Choć z drugiej strony najwyraźniej nie żądał niczego innego prócz poczucia bliskości i seksu... hmm...
Tak czy inaczej – dorósł i potrzebuje teraz więcej. A w tym momencie jego największą potrzebą było dawanie samego siebie, co – jak na niego – było dość dziwne i było wyrazistym dowodem na to, że nadaje się do poważnego związku. Szczególnie, gdy zakochał się w Nataszy. A to wyjaśnia wszystko i jeszcze więcej. Nie znajdzie nikogo innego tak skomplikowanego i tak potrzebującego uwagi jak ona.
- Myślałam, że umarłeś, ale twoje powieki mrugają, więc zwątpiłam.
Poderwał się z kanapy tak gwałtownie, że przywalił efektownie nogą w stolik, omal go nie wywracając i przeklął siarczyście. Kto postawił tu to pieprzone żelastwo?! Akurat w momencie, gdy ona weszła do środka i patrzyła... spojrzał i przestał oddychać.
Niech go diabli wezmą, to przekroczyło jego najśmielsze oczekiwania!
Zatrzepotał bezmyślnie oczami, stwierdzając, że to niemożliwe, by sobie ją wyobraził w taki sposób. Była zbyt idealna, a on jego kreatywność zdecydowanie miała swoje granice.
- O ja pierdolę... – wymamrotał, chłonąc obrazek jak narkoman na głodzie. Nawet nie potrafił zdecydować, na której części jej ciała ma się zatrzymać dłużej! Bill Kaulitz ma gust! Jeszcze jak! Trzy razy „tak” dla tej pani!
Zadygotał, usilnie starając się nie wgapiać w jej piersi. Co on najlepszego zrobił? Nic nie widział, a i tak się ślinił! Nie rzucaj się na nią, nie rzucaj się!
Zamrugał oczami, zdając sobie nagle sprawę, że ona patrzy na niego ze zmarszczonym czołem. Świetnie. Ona wywarła na nim takie wrażenie, że pewnie będzie się po nocach onanizował z jej imieniem na ustach (nie, żeby nie robił tego wcześniej)(kurwa! Przyznał się!), a ona?...


Chyba się dusiłam. Wydaje mi się, że się dusiłam i nie byłam pewna, co było tego powodem. Albo nadmiar śliny, albo serce w gardle, albo... nie! To zdecydowanie było serce, bo zaschło mi w ustach. Kurwa. Ja pierdolę. KURWA!
Pomijam płatki róż i te pieprzone świece! To było złe! Patrzyłam na Billa w białej, rozpiętej pod szyją koszuli i już z daleka czułam jego zapach, który mi kazał podejść bliżej i Boże! Czemu ja stałam w miejscu?! A co najważniejsze – czemu chciałam się na niego rzucić?! Przecież już go widziałam w podobnej wersji w zeszłym roku... niech mnie szlag. Teraz to ja mogę podejść i się na niego rzucić, co mi tam!
Nie zdążyłam zrobić ani kroku. To Bill podszedł do mnie i bezceremonialnie wpił się w moje usta, aż mimowolnie zamruczałam jak kotka. Dzień dobroci dla tej pani dzisiaj, jak widzę.
Chwyciłam go za poły koszuli i przyciągnęłam bliżej siebie, nie do końca rozumiejąc, co wyprawiam. Ale to nieważne. Moje ciało chciało jego bliskości, a moje usta pożerały jego usta i zrobiło mi się nieprzyzwoicie gorąco i czułam się obłędnie. A potem jego dłonie znalazły się wszędzie i jęknęłam głośno pomiędzy jego wargi. Boże, to było ponad moje zdolności logicznego rozumowania. Może to i lepiej. Jego usta były zbyt idealnie wykrojone, by w ogóle zwracać uwagę na myślenie.
- Ugh! – sapnęłam głośno, gdy jakimś niezbadanym cudem wylądowałam na jednej z kanap. – Bill... – zaczęłam, ale on znowu zaczął mnie całować i znowu przestałam myśleć. Jego skóra parzyła moje opuszki i cholernie mnie to fascynowało. Jakimś pokrętnym sposobem moje dłonie znalazły się pod jego koszulą, badając nowe obszary gorącego ciała i jego prawa ręka zniknęła pod sukienką, gładząc moje udo i nagle BACH! Głowa Billa przywaliła z impetem obok mojej w kanapę.
- Nataszaa... – jęknął bezradnie, a mi zrobiło się jakoś tak... niestosownie miło na duszy. Jakaś taka satysfakcja. Choć nie wiedziałam dlaczego. – Jakim prawem ty wyglądasz tak, jak wyglądasz?...
- Sukienka jest ładna, dziękuję.
- Ciężko mi teraz się z tym zgodzić, bo chcę ją z ciebie zerwać.
Moje policzki podejrzliwie rozgorzały czerwienią. O Boże, on znowu mówi mi takie rzeczy, a mojemu ciału się to podoba. Mój mózg spartaczył walkę. Partaczy wszystko od dwóch dni, a moje ciało ma to gdzieś i jest mu dobrze. Jestem chora, powiadam.
- Sasha mówiła, że jest droga, więc...
- Nie kuś losu. – jego nos znalazł się niebezpiecznie blisko mojej szyi i usłyszałam, jak wciąga powietrze. – Pachniesz kokosami... Natasza... – w jego głosie znów pojawiła się bezradność zabarwiona czymś nowym, sprawiającym, że brzmiał tak, że wzdłuż ciała przeszły mi ciarki. – Żebyś ty wiedziała, jak bardzo cię pragnę... do cholery, chcę cię tak bardzo, że to aż boli. Bardzo dosłownie. – zastygłam w bezruchu, nagle stając się bezlitośnie świadoma tego, jak niewielka granica dzieli nasze ciała. O Matko Boska, co się tu właściwie dzieje? – Nie potrafię nawet przywitać się z tobą w cywilizowany sposób, tylko od razu się na ciebie rzucam, chociaż przez pół godziny wmawiałem sobie, że tego nie zrobię i... – westchnął i poprawił się na łokciach, by spojrzeć na moją zburaczałą twarz. – Nie bój się, Natasza. – uśmiechnął się do mnie uspokajająco. – Mówię dużo rzeczy, ale nie zrobię niczego wbrew twojej woli, obiecuję. – cmoknął mnie w policzek, a zdenerwowanie, jakie mnie przed chwilą ogarnęło, zelżało odrobinę. – Po prostu mam taki... – urwał, przez dłuższą chwilę obserwując mnie w ciszy. Do cholery, powinnam dostać Nobla wraz z dniem, gdy zrozumiem, co siedzi w jego głowie. A do tego czasu ktoś mógłby mi podać środki uspokajające. – Musisz mi wybaczyć, Natasza. Jestem tylko mężczyzną. – wzruszył ramionami. – Jak myślisz, byłabyś w stanie zostawić dla mnie nawyk zakładania długich rękawów i spodni?
- Żebyś się na mnie notorycznie rzucał?
- Tak.
Ja pierdzielę, ten to potrafi sprawić, że brak mi słów. Ja tu się staram przekierować rozmowę na weselszy ton, choć mam z tym niemały problem, bo on ciągle nade mną wisi i jest mi cholernie gorąco i po głowie ciągle mi chodzi myśl, że jest coś podniecającego w tym, że moja szminka jest na jego ustach, a on ma to daleko i szeroko. Świetnie, widzę, że się doskonale rozumiemy.
- Więc myślisz, że mogłabyś... – nie czekając, aż dokończy absurdalną propozycję, uniosłam się do góry i starannie zlizałam z niego szminkę , aż zapowietrzył się głęboko. – Natasza, ja...
- Jasne. – odparłam nieprzytomnie, rzucając się w wir eksplorowania jego ust. Pomijam fakt, że całowanie go doprowadza mnie do skrajnego szaleństwa. Ale jego mruczenie sprawia, że kompletnie mi odbija!

Jakiś czas później, gdy wspólnie stwierdziliśmy, że jesteśmy głodni i należy zaprzestać całowania, zanim coś wymsknie się spoza kontroli, zasiedliśmy w końcu do kolacji. I gdy przynieśli nam sałatki i wino, by zabić nimi oczekiwanie na główne danie, atmosfera nagle zmieniła się w bardzo nie-tandetny romantyzm z potrzeby rzucania się na siebie jak zdziczałe zwierzęta. Poczułam się kobieco, choć nie do końca wiedziałam dlaczego. Pewne było to, że ukradkowe spojrzenia Billa, kiedy udawałam, że jestem zajęta jedzeniem, sprawiały, że było mi nieprzyzwoicie cudownie. Nie trwało to jednak długo. A szkoda.
- Powiedz mi coś. – odezwał się po dłuższej chwili ciszy przerywanej szczękiem sztućców. Podniosłam wzrok z talerza i posłałam Billowi pytające spojrzenie. – Pomijam fakt, że jesteś mi ciągle winna ten masaż, ale czemu wtedy uciekłaś?
Kawałek sałatki ugrzązł mi w gardle i zrobiłam się tak czerwona, aż poczułam, jak moje policzki wybuchają ogniem. Osz w dupę! Nie miał o co pytać?! Jest tyle tysięcy tematów do omówienia, a on akurat wybrał ten?! FUCK!
Zamrugałam oczami, z trudem zmuszając mięśnie do przełknięcia pokarmu i wysiliłam się na coś na kształt głupiego uśmieszku. Choć założę się, że cała moja osoba wyglądała w tym momencie jak kretynka.
I co ja mam mu powiedzieć?!  Że się na niego napaliłam, czy co?! Oh, cholera, niech mnie kto stąd zabierze!...
- E... – zaczęłam elokwentnie, próbując na szybkiego wymyślić jakiś sposób, by porzucić temat. – Ten masaż mogę ci zrobić jutro nawet, jeśli chcesz... – umknęłam przed jego rozbawionym wyrazem twarzy, czując się jak żałosna karykatura człowieka. Boże, co za żal i ubóstwo przedstawia moja inteligencja. Aż się w głowie nie mieści.
- A dlaczego nie chcesz mi powiedzieć, dlaczego uciekłaś? – spytał powoli, przysuwając się do mnie bliżej, aż ciśnienie skoczyło mi do dwustu. Zabierzcie tego człowieka ode mnie! Proszę! Ja naprawdę bardzo proszę!... – Natasza. – rzucił lekko, chwytając mnie za podbródek, by odwrócić mnie do siebie. O Boże, motylki znowu zaczęły fruwać gdzie popadnie! Opanujcie się, do cholery! Ja wam niczego złego nie zrobiłam, byście mnie tak katowały! Niech mnie! Ale on jest... piękny. Ja pieprzę, ale on jest piękny. I te brązowe oczy okalane ciemnymi rzęsami, które patrzyły na mnie z czułym rozbawieniem... przez nie czułam, jak miękną mi kolana, do cholery. Z tym facetem coś było nie tak, no! Jakim prawem on tak wyglądał?! – Przestań tak na mnie patrzeć, bo nie mogę się skupić na zadaniu ci pytania. – gdybym mogła, zaczerwieniłabym się jeszcze bardziej. Ale stety i niestety dla mnie, było to kompletnie niemożliwe. Chciałam się spytać o sposób, w jaki na niego patrzę, ale zaschło mi w ustach. Bill Kaulitz mnie kiedyś sobą wykończy. – A no tak. Więc dlaczego nie chcesz się przyznać, że dotykanie mojego ciała cię podnieca? – zastygłam w bezruchu ze wzrokiem utkwionym w jego ustach, które wygięły się w jakimś dziwnym uśmieszku, od którego gwałtowne zawirowania z brzucha przeniosły się piętro niżej i... o ja pieprzę. Czyli wiedział! Kurwa!...
- To nie tak... – zaprotestowałam słabo, nie do końca wiedząc, co miałam na myśli, bo szczerze powiedziawszy, w mojej głowie zionęło pustką. Ale chciałam chociaż odrobinę brzmieć tak, jakby mój umysł był w stanie wyprodukować cokolwiek koherentnego. Bill uniósł mój podbródek wyżej, aż nasze oczy mimowolnie się spotkały i przeszyły mnie dreszcze.
- Jest dokładnie tak, jak powiedziałem, Natasza. – oznajmił mi stanowczo i wstyd ogarnął mnie kompletnie. Mówiłam, że mnie wykończy, tak?... Nie, nie myliłam się w ogóle. – Nie wypieraj się czegoś tak naturalnego, bo raz, że ja i tak wszystko widzę, a dwa, że chcę słyszeć, co myślisz. – jego kciuk z rozmysłem przejechał po mojej dolnej wardze i westchnęłam cicho ze zrezygnowaniem. – Chcę wiedzieć, co czujesz, by wiedzieć, jak powinienem się z tobą obchodzić. Musisz przyznać, że to nie jest łatwe zadanie. – mrugnął do mnie, a ja automatycznie się uśmiechnęłam. – Więc? Podobają ci się moje plecy, co?
Parsknęłam śmiechem, na powrót zapadając się w różową chmurkę, odgradzającą mnie od rzeczywistości. Albo hmm.. inaczej – chmurka po prostu sprawiła, że rzeczywistość nabrała O WIELE większej wartości.

Trzymanie kogoś za rękę jest dziwne. Właściwie nie, źle to ujęłam. To Bill trzymał mnie za rękę, a ja byłam zbyt oszołomiona emocjami, by oponować. Nie twierdzę, że gdyby było inaczej, nie chciałabym, żeby mnie trzymał.
Niemniej jednak, co jakiś czas nachodzą mnie dziwne refleksje i tak było także tym razem, kiedy wędrowaliśmy sobie wzdłuż brzegu oceanu w Santa Monica. Całe szczęście, że było ciemno i nikt (tak, to głównie tyczy się tego, co mnie tak za rękę trzyma) nie widział mojej głupiej miny. Byłam idiotycznie zadowolona. A przez to, że miałam ciągły kontakt z jego ciałem, wypełniało mnie cała mieszanka pozytywnych myśli i uczuć.
Czułam się bezpiecznie. Dłoń, która była spleciona z moją dłonią, dawała mi odczuć, że jest silna i że mnie obroni w razie niebezpieczeństwa. Ponadto była ciepła, ale z drugiej strony było w niej coś, co jej właściciel dawał mi odczuć ostatnimi czasy wystarczająco często, by to zrozumieć.
On nade mną górował. I to nie w tym złym sensie. To było tak, jakby on przejął kontrolę, ale tylko i wyłącznie dlatego, że ja tego potrzebowałam. To było logiczne, prawda? Wziął sobie na karb, by rozeznać mnie w swoim położeniu, kiedy ja byłam głupiutką dziewczynką i nie wiedziałam co i jak. W sumie mi to nie przeszkadzało, bo to była naprawdę miła przerwa od walki samodzielnie. A on chyba potrzebował dominować. Tylko dziwne było to, że czułam to przez jego dłoń.
Tak czy siak, było mi dobrze. Co jakiś czas jego kciuk pieszczotliwie gładził mój kciuk i świadomie, bądź też nie, przesyłał mi elektryczne impulsy wzdłuż kręgosłupa. Wiatr rozwiewał moje rozpuszczone włosy i miałam to gdzieś, że sytuacja była żywcem wyrwana z taniego romansu. Jeśli właśnie tak to miało wyglądać, mogłam być królową tandety, a i tak mnie nikt od tego nie odsunie.
To był dobry pomysł, by na trochę odciąć się od domu, gdzie wszyscy chcieli wszystko wiedzieć. Poznałam Billa od innej strony, która do tej pory była mi nieznana. I wiedziałam, że moje serce wybrało dobrze. A prawdę powiedziawszy, to chyba lepiej trafić już nie mogło.


><><><><><><><><><><

Topię się w cukierkowych wymiocinach junikorna trololololo xD

poniedziałek, 26 listopada 2012

Scene XLII

Zaznaczam - wieje nudą XD

><><><><><><><><><><><

Mogłam się w sumie tego domyślić, ale od wczorajszego dnia żyłam na jakiejś puchowej różowej chmurce, więc hmm... zapomniałam, że rzeczywistość w ogóle istnieje. Jedyne, co w mojej głowie w ogóle pracowało, to szare komórki odpowiadające za chęć posiadania Billa 24/h. W sumie to nie powinno być takie dziwne, prawda? Pierwszy raz się zakochałam i pierwszy raz traktowałam kogoś obcego w taki sposób. Jakbym nie istniała jako jedna całość, tylko jakbym nagle się rozdwoiła. Poszukuję go, by scalić się w jedno. To jest... to jest straszne. Ale nie przeszkadza mi to w ogóle, co jest chyba jeszcze bardziej przerażające. Mam nadzieję, że jak już się przyzwyczaję do tego, że Bill jest moim chłopakiem, to przejdzie mi to szaleństwo i moja auto-świadomość powróci.
W każdym bądź razie, oni nas napadli i tym razem jednak się speszyłam. Nie obchodził mnie Georg, bo czasami powalał brakiem rozumu, więc to było tak, jakbym miała się przejmować ścianą, ale cała reszta... Chciałam się w spokoju nacieszyć tym, co powstało między mną, a Billem, a teraz...
A teraz siedziałam na sofie w pokoju Sashy i czekałam na czekoladowego smoothie, które dziewczyny uparły się zrobić. A co to oznaczało? No właśnie, będą się wpychać z buciorami, dawać jakieś porady, a potem ja się wścieknę, co będzie oczywistym niedopowiedzeniem i smoothie się zmarnuje.
Właściwie to miałam nadzieję na ciasto. Ale to były tylko marzenia. Nieważne.
- Tadaam! – nagle dwie dziewoje wpadły do pokoju,aż podskoczyłam gwałtownie. Błagam, niech one po prostu zawrócą, zamkną drzwi i... oh, świetnie. Drzwi to zamknęły, ale żeby stanąć po ich drugiej stronie to już nie łaska... – Smoothie dla solenizantki!
Zmarszczyłam czoło, unosząc wysoko brwi. Emmm... czy tylko ja tu czegoś nie ogarniam? Jaka znowu solenizantka? Nie mam przecież urodzin.
- O czym wy bredzicie? – spytałam w końcu zdezorientowana. Zabrałam szklankę z tacki, dochodząc do wniosku, że należy trochę tego upić, zanim zaczniemy się kłócić i odechce mi się picia czekolady.
Obie, jakby były zaprogramowanymi robotami, spojrzały na mnie zdziwione. I nie należało z tego wnioskować, że to, o czym myślały, było bezpieczne dla mojej psychiki.
- To jednak ciągle jesteś dziewicą? – zakrztusiłam się epicko smoothie, gdy Sasha się w końcu odezwała i nieomal oblałam swojej białej bluzki, niech to szlag! Ja pierdzielę, co one odstawiają?! – Mmm... No to oddawaj szklankę, nie należy ci się.
Prychnęłam, opluwając się resztkami zawartości ust. Kurwa! No ja pierdolę!
Wytarłam zamaszyście twarz i posłałam im mordercze spojrzenie, odsuwając się ze smoothie jak najdalej od nich.
- Nie wasz interes, do cholery! – warknęłam oburzona. No co one sobie wyobrażają w ogóle? – Sądziłyście, że mimo, że od wczoraj dopiero sprawa się emm.. to ja już?!
I obie za jednym zamachem zrobiły niewinne miny. Ja pitolę, ich wspólne mieszkanie nie posłużyło mi w ogóle. Za bardzo się do siebie upodobniły, a ja znowu odstaję.
- Szczerze powiedziawszy, myślałyśmy, że Kaulitz cię do łóżka zaciągnął i dlatego dzisiaj się wszędzie obściskujecie i tak dalej... – mruknęła niezdecydowanie Chloe, a ja strzeliłam sobie z otwartej dłoni w czoło.
No nie. Właśnie nastąpił moment, w którym odechciewa się wszystkiego. I mi odechciało się czekolady.
Nienawidzę tych bab.
- Więc sądziłyście, że Kaulitz zaciągnął mnie do łóżka... – powtórzyłam powoli, czując, jak zaczyna mnie ogarniać wściekłość. Czy one myślały, że jestem taka łatwa, czy do cholery co to miało być? I w ogóle... jak one...
- Emmm... Natasza... Może... – Sasha odstawiła tacę ze szklankami na stolik i podniosła ręce w geście poddania.  – Weź no przestań tak dygotać, bo zaczynam się obawiać o swoje życie, okej...? – spojrzała na mnie dziwnie, a ja zmrużyłam oczy.
- Słusznie?
- Dobra. – Chloe chwyciła tackę i uśmiechnęła się do mnie promiennie. – Masz te wszystkie smoothies i udaj, że tematu nie było. Zrobisz to dla nas, prawda? I za pół godziny będziesz już normalna, tak? Tak?
Nie odezwawszy się ani słowem, zabrałam trzy szklanki i wyszłam z pokoju, efektownie trzaskając drzwiami. A co.
A to dobre. Wystarczy się zacząć wkurwiać, a one robią to, czego ja chcę.... hmm...
Ale jak, do kurwy nędzy, mogły sobie pomyśleć takie niestworzone rzeczy?! Przecież ja...
Wzdrygnęłam się gwałtownie.
Ja i... Boże, to tylko kwestia czasu, kiedy on zacznie ode mnie chcieć czegoś więcej, niż tylko pocałunków, a... Boże, Boże, Boże...
- Widzę, że pierwsza rozmowa przebiegła pomyślnie. – gitarzysta spojrzał sugestywnie na tacę, a ja wzruszyłam ramionami, robiąc naburmuszoną minę.
- Zależy, jak na to spojrzeć. – odparłam, ale nagle uderzyło mnie stwierdzenie „pierwsza rozmowa” jak dłoń, która przed chwilą skonfrontowała się z moją twarzą. Fuck! Fuck! – Ale...
- Mogę ukraść jedną szklankę?
Fuck.
Co tu się w ogóle dzieje? Po co oni wszyscy chcą wszystko wiedzieć, no? Co ja im złego zrobiłam?... Nie mogą iść z tym do Billa? Bo już pomijam fakt, że CO ICH TO, DO CHOLERY, OBCHODZI! Ugh, patologia w tym domu.
- Tom... – jęknęłam błagalnie, podstawiając mu smoothies pod nos. – Weźże to ode mnie, ale proszę, omiń ten temat, bo czuję się niekomfortowo, okej...? – ale jak każdy mógłby się swobodnie domyślić, on moje błagania miał w nosie.
- Przecież ja chciałam po prostu zauważyć, że dawno nie rozmawialiśmy. – posłał mi wymowne spojrzenie i zawinął szklankę, by dossać się do niej niczym pijawka. – Czy tym sposobem właśnie zostałem wciągnięty w babskie dni? – spytał, marszcząc czoło.
Przewróciłam oczami i wyminęłam go, mając nadzieję, że odpuści i zostanie sobie na drugim piętrze na tak długo, by mnie kto uratował od tych strasznych konwersacji, ale... no cóż...
Nie da się. Najwyraźniej sobie coś uroił, że ma ze mną pogadać – cholera wie o czym, bo jeśli znowu o seksie, to ja się wyprowadzam – i nie odpuści, póki nie wcieli plan w życie. Boże, mam nadzieję, że chociaż Georgowi nie wpadną takie chore idiotyzmy do głowy, bo ja się załamię. Albo go zastrzelę, choć nie mam broni. Zawsze jednak znajdzie się jakiś nóż.
Matko, o czym ja bredzę?...
- Nataaaasza... – jęknął rozbawiony, doganiając mnie na schodach prowadzących na parter. – Ale tak na poważnie, to po prostu martwię się o mojego młodszego braciszka...
- HA! – prychnęłam głośno, zatrzymując się tak gwałtownie, że tylko cudem Tom uniknął zderzenia ze mną. Spojrzałam na niego z oczywistym zgonem w oczach. – Miałeś chyba na myśli, że z czystej uprzejmości martwisz się o mnie, prawda?
Przez chwilę patrzył na mnie w zamyśle, ignorując fakt, że jego pies, który zjawił się znikąd, zaczął się o niego ocierać. Co się gapisz? No co się tak gapisz?...
- Przeanalizowawszy temat jeszcze raz, dochodzę do wniosku, że jednak ciągle mam na myśli, że to Bill jest obiektem mojej troski. – odparł ze zmarszczonym czołem, a ja całą swoją siłą samokontroli powstrzymałam się od facepalma, którego echo poniosłoby się do sąsiedniej posesji, przez co z drzew spadłyby liście.
Serio. Czy ktokolwiek, prócz mnie, ma takie czasami momenty, że jest tak sfrustrowany i zrezygnowany, że pierdoli trzy po trzy?
- Tom. Mam zrytą psychikę, Bill miał setki ludzi w łóżku, był w stałych związkach, a ja nie mam ani doświadczenia w łóżku, ani w relacjach damsko-męskich! – warknęłam, nawet nie zastanawiając się, dlaczego w ogóle powiedziałam to na głos. – To on musi prowadzić w tym związku, więc powiedz mi, do kurwy nędzy, czego nie zrozumiałeś, że ty martwisz się o niego, a nie o mnie, bo chyba zgubiłam wątek! – no i proszę bardzo. Czemu ja się tak bulwersuję? A no tak. Wpierdalają się tam, gdzie ich nie chcę!
Ale Tom tylko uśmiechnął się szeroko, jakbym mu powiedziała, że dostanie ode mnie worek cukierków i chwycił mnie za wolną dłoń. Przypominam, w drugiej ciągle miałam tacę ze szklankami, które drżały niebezpiecznie. Boże, co ja mam z nimi, no! Ejże! Gdzie ty mnie ciągniesz?! Nie chcęęę!
Zabrał ode mnie smoothies i posadził mnie na sofie, dając mi wyraźnie odczuć, że zaraz nastąpi katastrofa społeczna – Tom zacznie mnie pouczać. Czy cokolwiek, co wiązało się z rozmawianiem. Kurwa, niech ich wszystkich Georg połknie.
-  Właśnie dokładnie to miałem na myśli, mówiąc, że się o niego martwię. – powiedział, siadając po drugiej stronie sofy. Już otwierałam usta, by wyjaśnić mu dobitnie, że jest debilem, ale on już gadał dalej. – Oboje zdajemy sobie sprawę, że w końcu on zacznie chcieć czegoś, od czego ty najchętniej trzymałabyś się z daleka i moją główną obawą jest to, czy ty nie zaczniesz myśleć, że on chce od ciebie tylko tego, gdy...
- Dobra. – przerwałam mu, podnosząc dłonie w geście poddania. – Nie będę z tobą rozmawiać o takich rzeczach. Pierdolę, po moim trupie. – wstałam energicznie, skrzyżowawszy ręce na piersi. Udałam, że nie widzę na wpół rozbawionego, na wpół litościwego spojrzenia Toma i potrząsnęłam głową. – Możesz opróżnić wszystkie szklanki, ale nie łudź się, że od tego momentu będziesz częścią babskich dni. – prychnęłam i wypadłam z domu jak szalona narkomanka na głodzie w poszukiwaniu używki. I nie, tym razem to nie był Bill, a Impala. Jeśli nie odetchnę świeżym powietrzem choć na chwilę, dostanę jebca jak nic.

- Aaaaa! – tak, to byłam ja, choć przyrzekam, że nigdy nie wrzeszczę. No chyba, że w sprawę jest zamieszany Georg. Co nie zmienia faktu, że nigdy, ale to nigdy nie wrzeszczę jak dziewczyna. Czytać jako „nigdy nie piszczę”. Tym razem jednak nie mogłam się zbytnio powstrzymać, a że nikogo prócz mnie nie było w pokoju, dałam upust swemu emm... zaskoczeniu. – AAAAA!
Kurwa! Jeździłam co prawda bez celu po mieście przez prawie godzinę, ale to nie znaczy, że jestem tak zmęczona, by mieć omamy, prawda?!
Co te rzeczy robią na moim łóżku?! CO. ONE. TU. ROBIĄ?!
Wyleciałam z pokoju jak wystrzelona z procy i bez pukania władowałam się z buciorami do pokoju Sashy, która – o kurwa – nie była sama.
- Ja tylko na chwilę! – pisnęłam (Boże, co się dzieje?! Ja nie piszczę!) i wyrwałam blondynę z ramion Toma, który patrzył na mnie... dziwnie i zaciągnęłam ją do swojej nory. – Co to jest?! No co to jest?!
Sasha przez chwilę mrugała oczami, po czym...:
- AAAAA! Ja pierdolę, ale czad, też je chcę! – rzuciła się w stronę szpilek leżących na moim łóżku i zapowietrzyła się głęboko. – Od Gianmarco Lorenzi! O ja pierdolę, przecież one są w chuj drogie i jeszcze droższe! O ja pierdolę, oddaj mi jeee! – zawyła, tuląc buty do siebie, a ja zmarszczyłam czoło. Dobra, mam fuckminda. O co się w tym wszystkim rozchodzi, bo chyba się pogubiłam...? – Aaaaa! Sukienka od Dolce&Gabbana! I kopertówka od Clary Kasaviny! Z kryształami od Swarovskiego! Przecież!... – zaczęła piszczeć bardziej, niż ja i z wrażenia usiadła na łóżku, biorąc do ręki sukienkę. – Ja pierdolę, dlaczego ja takich rzeczy od Toma nie dostałam? Nie zgadzam się! Liliaaaa! – delikatnie położyła sukienkę na miejsce i złapała za torebkę. – Osz w dupę, ja ją chcę. – oznajmiła mi grobowym głosem. Odetchnęłam głęboko, przecierając twarz dłońmi. Spokojnie. To nic, że nie wiesz, o czym ona mówi. Po prostu musisz rozwikłać tę zagadkę i... – Ty, tu są jakieś spodnie i jakaś koszula. Hahaha, a to dowcipne. O i kartka. – zanim zdążyłam przyswoić sobie kolejne informacje, list został wepchnięty w moje dłonie, prawie wybijając mi oczy. – Czytaj. – rozkazała, a ja westchnęłam.

„Masz trzy opcje do wyboru.
Możesz założyć sukienkę, do której tak ślini się Sasha, albo pozostać przy bezpiecznej opcji spodni i koszuli. Możesz także w ogóle nie wychodzić z pokoju. Jeśli jednak zdecydujesz się zignorować strach i spotkać ze mną, bądź gotowa o siódmej. Tom wie, gdzie cię zabrać.
Bill”

- Czy to jest randka?... – wydukałam, gapiąc się tępo na papier. Serce powoli zaczynało mi się niebezpiecznie rozkręcać i nie podobało mi się to. Nie lubię stresu, a ten człowiek notorycznie robił ze mnie kłębek nerwów...
- Co napisał? – spytała Sasha, nawet na mnie nie patrząc. Wciąż obracała torebkę w dłoniach, jakby była czymś cennym... zaraz. Swarovski?...
- Ile to kosztuje? – zignorowałam pytanie, czując, że zaraz mnie coś zaleje i to wcale nie były emocje szczęścia. Kurwa. Może i się nie znam na markach aż tak dobrze, jak blondyna, ale, do cholery, nie pozwolę wcisnąć na siebie takich rzeczy. – Kurwaaaa... – wyjęczałam błagalnie. – On chce, żebym to założyła – wskazałam palcem na sukienkę. – i poszła z nim na randkę! Czy jemu na mózg padło?! Przecież ja takich rzeczy nie noszę! I skąd on wiedział jaki rozmiar... Sasha! – posłałam jej mordercze spojrzenie, gdy ona zatrzepotała niewinnie oczami. – Sashaa! Jak ja mam to założyć?!
- Pomóc ci?
- SASHA!
Parsknęła śmiechem i zerknęła na budzik na szafce nocnej, przez co mój wzrok powędrował w to samo miejsce. Niech mnie coś w dupę kopnie! Mam tylko pięć godzin! A tyle rzeczy do zrobienia, a obiad?! Gdzie ten debil się podział?! Nie widziałam go od... wydałam z siebie sfrustrowany dźwięk i zamknęłam oczy, czekając na zesłanie tajemniczych mocy, które by mnie jakoś uspokoiły. Wątpliwe.
- Ile jeszcze ci czasu zostało? – a gdy odpowiedziałam, spojrzała na mnie badawczo. – To zrobimy tak. Ty idź weź prysznic i się ogarnij, a jak już wyjdziesz z łazienki, zadzwoń po nas i ci pomożemy, okej?

Masakra. Oczywiście zostałam zmuszona, by zignorować spodnie i koszulę, co było właściwie logiczne. Nikt by mi nie pozwolił ubrać coś, kiedy mogłam mieć na sobie trzy tysiące dolarów. TAK! Właśnie tyle! Boże, czy jemu już całkiem nasrało w głowie, że wydaje tyle kasy na własne widzimisię?! No bo przecież na pewno nie zrobił tego dla mnie, prawda? Ja się świetnie czuję w jeansach i koszulce z długim rękawem, dziękuję bardzo.
Zaczęłam panikować w chwili, gdy woda prysnęła z prysznica. Byłam blada jak ściana, gdy byliśmy w Kalifornii  Przecież moja skóra unika słońca ośmiu lat! A blizny? Każdy je zobaczy, a przede wszystkim zobaczy je Bill i...
Żołądek zaczął się boleśnie skręcać w supły i poczułam się jeszcze gorzej. Ja się nie nadawałam na żadne randki. Ja się w ogóle na nic nie nadawałam...
Ale on napisał, że jeśli się boję, mam zostać w domu. A ja się nie mogę bać. Nie po tym, kiedy on mi powiedział, że mnie kocha. O nie.
Wyszłam z łazienki po dogłębnym wyczyszczeniu się i depilacji z determinacją, która zniknęła natychmiast po tym, jak dojrzałam ubrania na łóżku.
Mała czarna. Powyżej dekoltu rozciągała się koronka, tworząca rękawki oraz kołnierz z czarną kokardką z czegoś, co wyglądało jak aksamit ozdobiony małymi, szarymi perełkami.
I cholerne czarne, skórzane szpilki na platformie z łagodnym wycięciem na palce, poszyte jedwabiem, który cały był naznaczony małymi czarnymi, białymi i srebrnymi kryształami Swarovskiego.
Mała czarna kopertówka z finezyjnym wzorem kwiatów zrobionych najwyraźniej TEŻ z kryształów Swarovskiego.
Zabijcie mnie.
Sięgając po szpilki, zauważyłam kolczyki z białego złota i padłam na łóżko bez sił. Tak bardzo, jak mi się to nie podobało, tak bardzo chciałam założyć to wszystko na siebie w trybie ekspresowym. Musiałam przestać o tym myśleć i po prostu przyjąć podarunki, choć jeszcze NIGDY NIKT NIE WYDAŁ NA MNIE TYLE PIENIĘDZY!
Ja pierdolę, zabiję tego faceta, jak tylko na niego spojrzę!
Z rezygnacją wybrałam numer do Sashy i nie minęły nawet dwie minuty, gdy do pokoju wpadły dziewczyny, chichocząc jak naćpane.
- Milcz. – zastrzegła Ruda na wstępie. – A my zrobimy z ciebie bóstwo.
Szczerze? Czułam się jak w tych średniowiecznych romansach, gdzie przygotowywali dziewicę na noc poślubną. Albo na pożarcie smokowi. Morał w tym momencie był jednakowy – czułam się strasznie.
Na początku jeszcze przez jakiś czas Chloe i Sasha zachwycały się rzeczami, ale gdy zabrały się do roboty, pomyślałam, że lepiej było już zostać w spodniach, albo w ogóle nie ruszać się z pokoju.
Najpierw pomalowały mi paznokcie, potem ogarnęły moją twarz, a potem przez dłuższy czas mocowały się z moimi włosami, aż w końcu kazały przymierzyć mi sukienkę. Czułam się jak lalka. Byłam tak zdezorientowana, że nawet nie zwracałam uwagi na to, co robię. Może to i dobrze? Przez to nawet nie chciało mi się wstydzić blizn.
Założyłam szpilki, nie zastanawiając się, dlaczego pasują tak samo idealnie jak sukienka i wyprostowałam się.
- Ale ty jesteś blada.
- Ale Bill i tak pierdolnie, jak cię zobaczy.
- Taaa, nasza Natasza the Devil jeszcze nigdy nie wyglądała tak... kobieco. Niech mnie szlag, Natasza i przysłówek „kobieco”!
- Wyglądasz pięknie!
I napadło mnie skrępowanie. Nigdy mnie jeszcze nie komplementowały w taki sposób... Potrząsnęłam głową i podreptałam do łazienki, by zobaczyć, jak wyglądam i gdy tylko zobaczyłam siebie w odbiciu lustra, westchnęłam zdziwiona.
Miałam wyraziście podkreślone oczy eyelinerem z niebiesko-czarnymi cieniami, przez co wydobył się intensywny kolor moich tęczówek, a przy tym jakimś pokrętnym sposobem nie wyglądałam agresywnie. Włosy zostały delikatnie pofalowane i upięte w luźnego, niedbałego koka, z którego uciekało kilka niesfornych kosmyków.
Sukienka podkreślała moją figurę, a szpilki sprawiły, że moje nogi wyglądały fantastycznie, do cholery!
Mogę umrzeć.
Usłyszałam trzask drzwi  i Chloe zdyszana wleciała do łazienki.
- Jeszcze to! – i zanim zdążyłam spytać o co chodzi, zostałam spryskana perfumami, a w powietrzu uniósł się zapach kokosu. – Nie lubię muzyki Rihanny, ale to – wskazała na flakonik. – wyszło jej zajebiście.

Tym razem nie zabiłam się na schodach, a buty okazały się być całkiem wygodne jak na piętnastocentymetrowe szpilki. Tom czekał już na dole i gdy tylko mnie dojrzał, uśmiechnął się tak szeroko, że człowiek by pomyślał, że kąciki jego ust dosięgną mu uszu. Spojrzałam na niego spod uniesionych brwi, a on zachichotał.
- Wiedz, że ja pierwszy odkryłem, że pod powłoką Nataszy the Devil kryje się piękna kobieta. – stwierdził poważnie, a mi zrobiło się gorąco. Boże, co oni tak? W sensie... mnie nigdy nikt nie komplementował, a teraz...
- Jak się zabiję w tym butach po drodze, to już taka fajna nie będę. – odparłam ponuro, a reszta parsknęła śmiechem. Tosz to jakaś paranoja. To jak bal maturalny, tylko gorzej. Co oni się tak zachwycają? To ja powinnam świrować, nie oni!
Właśnie. Czemu ja nie świruję?!
Zostałam przechwycona przez ramię Toma i poczułam nęcący męski zapach. Niech mnie! Od kiedy ja zwracam na to uwagę? U kogoś, kto nie jest Billem?
- Wiem, że najbezpieczniej czujesz się, gdy sama prowadzisz, ale dzisiaj jestem w obowiązku dowieźć się w całości, bo inaczej mój braciszek mnie... – odchrząknął. – Bo inaczej zrobi mi krzywdę, więc... no... jesteś bezpieczna.
Zamrugałam oczami.
- Jasne. – pokiwałam głową, choć uznałam, że należy się trzymać od tego z daleka. I tak czułam się dziwnie. I nie wzięłam ze sobą żadnego płaszcza, więc pewnie potem zamarznę czy coś... kij z tym.
Tom zaprowadził mnie do czekającego już na dziedzińcu białego Audi Q7 i nagle poczułam pierwsze igiełki strachu i zdenerwowania. Fuck. Nie podobało mi się to.
Potulnie wsiadłam do samochodu, choć przemknęło mi przez głowę, że mogę jeszcze wziąć nogi za pas i zwiać, choć to mogłoby być odrobinę kłopotliwe, zważywszy na buty na wysokim obcasie. Kretynka.
- Daleko? – spytałam, gdy wyjechaliśmy z posesji. Tom potrząsnął głową i zdałam sobie sprawę, że jeszcze ani razu nigdzie z nim sama nie jechałam. Ale to i tak nieważne, bo do szczęścia mi to potrzebne nie było.
- Jakieś piętnaście minut drogi. – odpowiedział, a ja westchnęłam, przymykając powieki. To wszystko było jakieś wyrwane z kontekstu. Jeszcze z rana nic nie zanosiło się na takie ekscesy, więc... – Będziesz musiała się przyzwyczaić do takich rzeczy. – odezwał się nagle Tom, najwyraźniej czytając mi w myślach. Spojrzałam na niego spod półprzymkniętych powiek z pytajnikami w oczach. – Bill lubi robić niespodzianki. A jego niespodzianki naprawdę zaskakują, uwierz mi.  – dodał, a ja parsknęłam śmiechem.
- Sposób na zabicie nudy, czy idzie utartym szlakiem?
Tom obruszył się, jakbym to jemu zrobiła przytyk.
- Bill nie zna utartych szlaków. Powinnaś to już wiedzieć. I to nie jest sposób na zabicie nudy, a uszczęśliwianie cię.
Wzruszyłam ramionami, czując, jak ciepło znowu zalewa moje policzki.
- Teraz wszystko jest jakieś takie inne...
- Jak przestaniesz się zamartwiać, to zobaczysz, że niewiele się ten rok będzie różnił od poprzedniego. A rezerwacja jest na nasze nazwisko.
Czy ja kiedykolwiek wspominałam, że czasami, jak Tom coś palnie, to może się porównać do Gustava? Nie? No to właśnie to wspominam.
Reszta drogi minęła nam na gadaniu o mało istotnych bzdurach jak na przykład Sternchen, aż w końcu szczęśliwie dojechaliśmy na miejsce a moje i tak już napięte nerwy napięły się do granic możliwości. Prawie zabiłam się przy wysiadaniu z samochodu, choć Tom, jak na pseudo-gentlemana przystało, podał mi rękę i tak dalej, no ale cóż...
Restauracja pod szyldem „Il cielo” okazała się być restauracją włoską i od jej bramy rozciągały się wysokie, równo przycięte krzewy, które nadały wnętrzu osobliwy klimat prywatności.
- Dobry wieczór, witamy w restauracji „Il cielo”, w czym mogę pomóc? - Maitre d'hotel uśmiechnęła się do mnie pogodnie, aż mimowolnie oddałam uśmiech, jakby od tego zależało moje życie. Boże, czułam się strasznie. Naga i odsłonięta dla wszystkich, jakbym krzyczała sobą „spójrzcie na te pieprzone blizny! Spójrzcie!”. Ugh. Nienawidzę cię, ty cholerny dupku.
- Dobry wieczór, rezerwacja na nazwisko Kaulitz. – odpowiedziałam gładko, jakbym robiła takie rzeczy setki razy. Kłamca ze mnie wyśmienity. Szkoda tylko, że człowiek, na którego umówiona jest rezerwacja nie kupuje moich słodkich kłamstewek.
Kobieta rzuciła okiem na swoją listę i po wystukaniu długopisem jakiegoś metalowej piosenki, jej twarz znowu rozjaśnił szeroki uśmiech.
- Ah tak. – spojrzała na mnie pogodnie. – Pan Kaulitz jest już na miejscu i na panią czeka.
Ja się zachlastam dzisiaj.

><><><><><><><><><

Mmm... taka przerwa od akcji xD Coś opisywanie mi długo zajęło o_O

piątek, 16 listopada 2012

Scene XLI

Nie, żebym jakoś szczególnie marudziła, ale nie obraziłabym się, gdyby udało mi się na tyle skupić, żeby napisać kilka rozdziałów na zapas -.-
P.S. Ten dzisiejszy odznacza się wysokim współczynnikiem PWP, choć nie odnosi się do seksu, tylko po prostu... no, nic się nie dzieje XD

><><><><><><><><><><><><

Śniłam wspaniały sen. Śniło mi się, że Bill mnie całował i mówił, że mnie kocha i dryfowałam gdzieś na środku morza pełnego czegoś, czego nigdy nie zaznałam, a co sprawiało, że czułam się wyjątkowo. Brązowe oczy otoczone długimi rzęsami patrzyły na mnie tak, że czułam się chciana i tak, jakby one próbowały wymusić na mnie obietnicę, że na zawsze pozostanę w ich odbiciu.
Uśmiechałam się przez sen, bo nie rozumiałam, dlaczego one myślały, że mogłabym się znajdować gdzie indziej. To była najprostsza czynność, jaką kiedykolwiek wykonywałam i musiałam przyznać, że wykonywałam ją perfekcyjnie.
Byłam otoczona pluszowym odczuciem i obudziłam się, dosłownie szczerząc zęby. Nie do końca wiedziałam, jak mam się w tym rozeznać, bo w końcu jeszcze nigdy sny nie były tak realistycznie i jeszcze NIGDY nie budziłam się z takim wielkim bananem na ryju. No i jeszcze nigdy nie było aż tak realistycznie, by czuć, że ma się coś nie tak z ustami i nigdy...
- O KURWA!
No niech mnie gęś pierdolnie tą swoją girą, która chyba jest płetwą, ale nie jestem pewna! O Boże, o Boże, o Boże, o BOŻE! O MATKO BOSKA, TO SIĘ WYDARZYŁO NAPRAWDĘ!
Zerwałam się z łóżka, by zacząć krążyć po pokoju jak szalona, jakby to miało mi cokolwiek dać. Nieważne, musiałam ogarnąć, musiałam to wszystko ogarnąć, zanim wyjdę na korytarz, gdzie mogę go spotkać i...
- Mamoo... – jęknęłam, łapiąc się za brzuch, w którym stado motylków zaczęło fruwać w wszystkie strony świata. – Ja umrę, gdy wyjdę, ja umrę... – zamrugałam oczami, prawie przywalając sobie w twarz. Nie. Nie możesz znowu go unikać. Po tym, co się wczoraj wydarzyło, muszę stanąć z nim twarzą w twarz i dać mu dowód, że chociaż tego się nie boję.
O Boże, ale w co ja się ubiorę?! Nie mam takich ubrań, jak te co miałam na sobie wczoraj. A jemu się to tak podobało i...
Kucnęłam, łapiąc się za głowę, by chociaż spróbować się uspokoić. Dobra. Pomyślmy na spokojnie i niech to nie potrwa na tyle długo, by wszyscy się zdążyli zejść i żeby on nie musiał się najeść wstydu, albo, żeby nie musiał po mnie przychodzić... kurwa. Uspokój się! Dlaczego nagle chodzą ci po głowie krótkie rękawki i jeszcze krótsze spodenki?! PRZESTAŃ!
Odetchnęłam głęboko i zmieniając kierunek, doczołgałam się do szafy, by wymyślić cokolwiek... normalnego, a przy tym trochę innego, ale nie na tyle, by ktoś zwrócił na to szczególną uwagę... Kurwa! Dlaczego tak bardzo chcę mu się spodobać, kiedy wcześniej nie zwracałam na to uwagi?!
Ale on powiedział, że tylko trzy razy uznał mnie za seksowną, a ja chciałam więcej... O!
Otworzyłam szafę i zaczęłam w niej szperać, przerzucając wieszaki to na prawą, to na lewą stronę w poszukiwaniu spodni i zachichotałam szaleńczo, wyciągając jasne poprzecierane rurki, które dostałam na urodziny od Chloe. Tak, teraz to podłe cholerstwo się przyda! Ale nie omieszkam przypomnieć Rudej, że jej nienawidzę. Boże, muszę iść na zakupy i... Kurwa, zamknij się.
No dobra. Mam już spodnie i jedyne, co w tym momencie potrzebuje, to przetrzepanie mojego arsenału bluzek z długim rękawem w nadziei, że coś znajdę. I nie myślenie o tym, że powinnam nauczyć się, że noszenie krótkiego rękawku nie pokaże innym ludziom, że jestem...
Westchnęłam głęboko i wyciągnęłam białą, niemal prześwitującą bluzkę z szafy, która prawdopodobnie zaliczała się do tych najbardziej obcisłych. Dobra. Zrobiłam co w mojej mocy, by poczuć się bezpiecznie i dobrze we własnym ciele. Resztę pozostawiam w rękach Billa. Albo mu się to spodoba, albo nie. Powinnam się leczyć.
Szczegóły...
Następny problem nastąpił po prysznicu. Spojrzałam w lustro i zaczęłam panikować. Rozpuszczone, czy związane? Makijaż mocny, czy delikatny? Czy teraz każde poranki będą tak wyglądać?... Chyba się zabiję...
Po kolejnych minutach namysłu zostawiłam włosy rozpuszczone, by wyschły, a gumkę założyłam na nadgarstek, by była blisko w razie potrzeby. Podkreśliłam oczy eyelinerem i sfrustrowana własną głupotą, wywędrowałam z pokoju, nie zastanawiając się dłużej nad swoim bezdennie żałosnym zachowaniem.
Muszę nad tym popracować, bo jeśli naprawdę tak ma wyglądać każdy poranek, to ja wolę się nie budzić.
Sternchen dopadła mnie na pierwszym piętrze, chwilowo wyrywając mnie z nerwów i pierwszy raz w życiu wzięłam pod uwagę wzięcie jej na ręce, ale potem pomyślałam o mojej białej bluzce i zgasiłam w sobie ten pomysł natychmiastowo.
- Dobra, ale chociaż cię pogłaszczę. – przewróciłam oczami i pomiziałam ją pod mordką, aż zaczęło nią zarzucać od energicznego merdania ogonkiem. – Przerażasz mnie. I nie chcę zauważać podobieństwa do twojego pana. – potrząsnęłam głową i zeszłam na sam dół, przeciągając się. Oh. A to dowcip. Nikogo jeszcze nie ma, chociaż już jest przed dziewiątą... Kurwa, nie chciałam tego pomyśleć. Boże, czemu ja mam ciągle jakieś seksualne skojarzenia?! Przecież każdy mógł oddzielnie spać, prawda? Nie musieli od razu pakować się do wspólnych łóżek, do cholery. Przestań, przestań!
To wszystko wina tego człowieka, co mnie wczoraj przyparł... Whoah! Znowu motylki! On mnie przyparł do drzwi i miałam jego ręce na swoich pośladkach, osz...!
Otworzyłam szeroko usta, nagle zdając sobie sprawę, że wczoraj zachowywałam się tak, jakbym nigdy nie miała problemów z samą sobą, jakbym nie miała problemów z własnym ciałem. To było dziwne, Bill jakimś cudem brał co chciał, a ja byłam zadowolona z tego tytułu, bo...
“Wiem, że jestem wszystkim, czego potrzebujesz.”
Bo on wiedział dokładnie, gdzie uderzyć.
Skup się na czymś innym. Zrób sobie śniadanie, czy po prostu zaparz kawę, czy zacznij obmyślać plan na jutrzejszy obiad, czy...
Westchnęłam i ruszyłam do szafki, by wyciągnąć  z niej filtr do ekspresu. Najpierw zaparzę kawę, a potem spróbuję zatkać umysł jakimś innym gównem.
To właśnie było we mnie najgorsze – za dużo myślałam. Zamiast dać się ponieść emocjom jak wczoraj, musiałam teraz wszystko analizować, oglądać to z tej strony, to z drugiej, aż mi dym zaczynał wydobywać się uszami. Paranoja. Brakowało tylko tego, żeby znowu sobie coś ubzdurać i spierdolić do pokoju w efektownej ucieczce. Muszę przestać zachowywać się jak dziecko i stanąć twarzą w twarz...
Obce dłonie niespodziewanie spoczęły na moich biodrach i podskoczyłam tak gwałtownie, że o mały włos wylałabym wodę nie do ekspresu, a na szafki. Zadygotałam, gdy poczułam gorące ciało zaraz za sobą i ze zdziwieniem zauważyłam, że w ogóle mi nie przeszkadza, że on dotyka mnie tam, gdzie żaden inny mężczyzna mnie nie dotykał. Co więcej... chciałam więcej.
- Czy tylko ja obudziłem się dzisiaj z przeświadczeniem, że wczorajszy dzień był tylko snem? – usłyszałam jego leniwy głos i zrobiło mi się gorąco przez raptowny skok ciśnienia. Dlaczego nie potrafiłam powiedzieć „nie” tym wszystko eksplorującym dłoniom i czemu one zaczęły się wsuwać pod moją koszulkę?!
- Nie... nie... sądzę... ale... – urwałam, gdy ręce nagle ścisnęły mnie mocniej i w mgnieniu oka zostałam obrócona twarzą do niego, a dzbanek, który wyślizgnął mi się z dłoni, z trzaskiem rozbił się na kafelkach. – Bill...
- Tak, wiem. – mruknął, chociaż doskonale zdawałam sobie sprawę, że niewiele obchodzi go mokra plama i że ktoś mógłby się skaleczyć o szkło. Ale potem mnie pocałował i mnie też przestał interesować dzbanek. I w ogóle wszystko inne.
To musiało być złe. Żadna dobra rzecz nie może ożywiać tak jak obecność tego człowieka w moim życiu. I nigdy w życiu bym się nie spodziewała, że pocałunki mogą być tak cholernie dobre i tak bardzo przyprawiać mnie o drżenie, a nawet dygotanie jak w gorączce! Gdzie się podziała ta lodowata Natasza, kiedy on jest blisko?!
Sapnęłam zaskoczona, gdy nagle znalazłam się na blacie szafek, ale jakimś dziwnym sposobem nie zależało mi szczególnie na tym, by oponować przeciw poczynaniom Billa, tym bardziej, że motylki w brzuchu zaczynały formować falangę, by zaatakować resztę ciała. To było takie dobre, tak dobre, że mogłabym całować go wieczność i jeden dzień dłużej.
Niemal agresywnie przyciągnęłam go do siebie nogami i wsunęłam dłonie w jego miękkie włosy, aż zamruczał zadowolony, co spowodowało drastyczny atak motyli kompletnie wyrwanych spod kontroli, aż mimowolnie jęknęłam głucho w gorące usta Billa.
Boże, który nie istniejesz, po prostu nigdy go ode mnie nie zabieraj, nigdy, nigdy, ni...
- Aaaaa! – no i Boga naprawdę nie ma.
Przerwałam gwałtownie pocałunek, dobitnie odczuwając, jak bardzo moje ciało uwielbiało kontakt z ciałem Kaulitza i odrobinę (niedopowiedzenie!) zamroczona, spojrzałam w stronę wejścia do kuchni, w których – oczywiście! – stał Georg z rozdziawioną paszczą tak szeroko, że chyba Mephisto by się tam z powodzeniem zmieścił i jeszcze zostałoby miejsca na kilka cukierków. Boże, powinnam się jakoś... no... zawstydzić. Boże. Czemu ja nie czuję zawstydzenia, że on nas przyłapał na pocałunku? NO I SIEDZĘ NA SZAFCE! A Bill stoi między moimi nogami! Co jest ze mną nie-halo?!
- Georch... – westchnął... zaraz... czy on jest teraz moim chłopakiem? W sensie jakoś tak bezpośrednio tego nie ustaliliśmy, no ale w końcu wczoraj on mi powiedział, że mnie kocha i tak dalej. No i ja mu powiedziałam to samo, choć o wiele tandetniej, no ale... czy to czyni nas parą? Ja pierdzielę. Czuję się kompletnie pozbawiona świadomości, jak to powinno wyglądać! Ja się w ogóle nie nadaję na czyjąkolwiek dziewczynę! Boże (nie wiem, czemu do ciebie mówię, skoro CIEBIE NIE MA! Żebyś chociaż nie pokazywał tego tak dobitnie! Ale nie, ty musisz na przekór, nie?! Pfff!), czemu to jest takie skomplikowane?... – Nie odstawiaj scen...
Ta, jasne. Georg i nie-odstawianie-scen. Brawo dla tego pana, chyba tak samo jak ja próbuje uwierzyć w Boga, którego nie ma. Też mi coś. Georg i normalna reakcja? Dobre, dobre.
- Ale ja myślałem, że Natasza jest lesbijką!
Przez chwilę gapiliśmy się na niego z szeroko otwartymi oczyma, aż w końcu pierwsza nie wytrzymałam i ryknęłam dzikim śmiechem, nie zdążając zakryć dłońmi usta, opluwając chyba przy tym wszystko dookoła.
- Nie wiem, czemu pytam, ale zaryzykuję... Czy ty sądzisz, że jakakolwiek dziewczyna byłaby w stanie przetrwać z nią w związku?
Wiecie, ja normalnie to bym coś powiedziała, coś co by zasługiwało na miano „logiczne i trzeźwe”, ale mina Georga była tak bezcenna i jego zamysł, że niby ja miałabym lubować się w tej samej płci...
- AHAHAHAHAHAHA! – bezwładnie przywaliłam głową w podejrzanie miękkie ramię Billa, trzymając się rękoma za brzuch, który zaczął mnie boleć od szalonego rechotu na całe gardło. Nie wiem, jak ten człowiek mógł zachować powagę, przy tej świecącej blaskiem wypalonej gwiazdy głupocie wymalowanej na twarzy basisty! Jakby połknął tego Mephisto, co mu do ryjka wskoczył! Ahahaha, o Boże, ja zaraz umrę, ratujcie! Metodą usta-usta, czy coś!
- Ale czy w ogóle ktokolwiek byłby w stanie z nią wytrzymać? Przecież ona ma zadatki na mordercę!...
A teraz powinnam się oburzyć. ALE JEGO MINA CIĄGLE POWALAŁA NA ZIEMIĘ! I jeszcze tak marszczył czoło, że jego oczy były wielkości ziarenek kawy! O Boże, lekarza! Lekarza!
- Georg, nie obrażaj mojej dziewczyny, bo ci zrobię z twarzy karmę dla psów. Tę z dodatkiem wieprzowiny.
- BŁAHAHAHAHAA, DOBREEE! – moja przepona nie miała już siły, ale ja ciągle nie mogłam przestać się śmiać. O Boże, co jest?! Co mi się stało?! – Pomocy, ja tu umieram!... – wystękałam i Georg najwyraźniej postanowił się mną przejąć, bo spytał:
- Co jej?
Nie miałam już energii, by wywołać z siebie głupawy rechot, jaki kreował się pod moją czaszką, więc bardziej sapałam, niż śmiałam się. Zamoczyłam łzami ramię Billa i gdyby nie to, że co jakiś czas przełykałam ślinę pomiędzy salwami śmiechu, pewnie by jeszcze ociekał „płynną substancją z jamy ustnej”. O Boże, umieram. Tym razem już tak poważniej, niż kilka chwil temu.
- Georg. Jesteś nieoczytany i niewypraktykowany przez życie. – ocenił surowo Bill, choć miałam wrażenie, że on też zaraz zacznie się śmiać. Ja musiałam zamknąć oczy, by nie widzieć mojego kochanego basisty, bo inaczej pewnie bym się dosłownie zlała ze śmiechu. Ahahaha! Jego mina była bezcenna! No i znowu zaczęłam rżeć jak głupia. Suuper. Przygotujcie mi godny pogrzeb! Natasza Schulmann umarła w momencie ujrzenia miny Georga L. – Nie wiedziałeś, że całowanie się uwalnia endorfiny? No to już widzisz. Pierwsza życiowa lekcja za tobą, więc przestań robić tę swoją minę głębokiej penetracji umysłowej, bo mi ją zabijesz, a ja jeszcze nie zdążyłem się nacieszyć faktem, że mam dziewczynę, dziękuję bardzo, idź sobie. Akysz!
I najpierw parsknęłam długo i namiętnie, a potem...
- AHAHAHAHHAHA!
- Coś czuję, że w tym domu już nie będzie spokoju... – wymruczał Geo i pomiędzy moim „ha” i „haha” usłyszałam szuranie kapci, świadczące o tym, że właściciel laczek odszedł w siną dal. Mamooo...
Moja głowa nagle została podniesiona przez dwie miłe dłonie i zaszklone oczy skrzyżowały się z rozbawionymi brązowymi oczami.
- Rozpłakałaś się, biedaczko. – wyszczerzył do mnie zęby, ścierając kciukami łzy z moich policzków, a ja jęknęłam głośno i żałośnie, znowu wydając z siebie zmęczony śmiech. Moje przepona odmawia posłuszeństwa. Jeszcze kilka „haha” i będzie po mnie!... – Wiesz, że to pierwszy raz, kiedy jesteś przy mnie aż tak...
- Szczęśliwa? – podsunęłam usłużnie, a on uśmiechnął się do mnie szeroko i odechciało mi się śmiać ze względu na jakieś dziwne turbulencje w żołądku. On wyglądał na... zadowolonego? Co za dziwna emocja akurat w takim momencie? Powinien się brechtać, czy coś, a nie, że jest „zadowolony”. Dziwak. Głupi dziwak.
- Chodź na dwór. – złapał mnie za rękę i serce skoczyło mi do gardła. Ześlizgnęłam się z blatu i pozwoliłam się pociągnąć przez tego głupka, przez którego moje jestestwo było rozstrojone jak długo nieużywana gitara. Kurde, jego dłoń była taka miła w dotyku, no... Czy ja będę się do niego ślinić dłużej, niż kilka kolejnych dni? Bo jeśli tak, to... to niefajnie. Umrę wcześniej, niż powinnam i to wszystko przez zawał. Super.  Czy związki mogą zabijać? Bo ja się z tym jeszcze nie spotkałam. Może za mało książek przeczytałam... Powinnam chyba to nadrobić. Kurde. Czemu Sternchen za nami łazi... osz w dupę! Mephisto! Czy on mnie zje za to, że Bill powiedział, że jestem jego dziewczyną?! Aaa! Powiedział, że jestem jego dziewczyną! Boże, to on jest moim chłopakiem?! O Boże! Zemdleję! – Chcę sprawić, żebyś czuła się przy mnie bezpiecznie i wygodnie, żebyś mówiła mi  wszystkim, czego się boisz, albo co cię denerwuje. – powiedział i zaciągnąwszy mnie w róg domu, gdzie zawsze palił, spojrzał na mnie znacząco. – Chcę, żebyś zrozumiała, że bycie w związku nie ma nic wspólnego ze skrępowaniem, w porządku?
No dobra. Szykuje się nasza pierwsza poważniejsza rozmowa najwyraźniej. Nie lubię poważnych rozmów. Wcale i w ogóle.
- Czyli masz na myśli, że jeśli w tym momencie chcę cię przytulić, to mam to zrobić bez żadnego pytania? – uśmiechnęłam się głupkowato, a on spojrzał na mnie spod uniesionych brwi. No co? Mówiłam, że nie lubię poważnych konwersacji. Wolę, kiedy się zaciesza jak idiota, nie? Poza tym czy ktokolwiek kiedykolwiek widział mnie pytającą o takie rzeczy? No nie wydaje mi się. Tak więc to jakiś postęp, prawda? No.
- Jesteś całkowicie zdegradowana, Natasza. – westchnął i przyciągnął mnie do siebie, aż wkleiłam się szczęśliwie w jego ciepłą klatkę piersiową. Hehe, no co? Czuję się z tym dziwnie, ale mam pokrętne wrażenie, że przyzwyczajam się do tego szybciej, niż by człowiek przypuszczał. I tak, wiem, że jestem zdegradowana, nie musisz mi tego mówić. Właśnie dlatego nie będzie tak kolorowo jak dzisiaj i wczoraj. Ot co. – Po prostu...
- Nie jestem jak twoi wszyscy ex. – zmarszczyłam czoło, wdychając jego perfumy. – Ex dziewczyny i ex chłopaki? Ile tego było przede mną? – wytrzeszczyłam gały, gdy zdałam sobie sprawę, że powiedziałam to na głos. Fuck! Co we mnie wstąpiło?! To te pieprzone hormony szczęścia! Zło! Przyprawia o kolosalne wpadki! Niech mnie trzaśnie coś! Co ja dzisiaj odpierdzielam?!
- Jeśli masz na myśli stałe związki to nie aż tak dużo, jakby ci się mogło wydawać. – odparł beztrosko, jakbym zapytała o pogodę, a nie o arsenał moich poprzedniczek/poprzedników. Kurwa, w co ja się wpakowałam? Zaraz mnie tak zgasi, że już nie zabłysnę dzisiejszego dnia ani na chwilę. – W stałym związku byłem tylko trzy razy... Bo jeśli pytasz o... – odchrząknął prawie nerwowo, więc podniosłam głowę, by na niego spojrzeć. Osz w pytę. Co on się tak dziwnie patrzy? – O inne takie... to nie pamiętam. – wydukał, odwracając wzrok, a ja poczułam, jak zaczyna mi się robić gorąco, co wcale nie było związane z tym, że byłam w Kalifornii, gdzie z reguły było dość ciepło. Fuck, super! Ja tu taka kompletnie nieznająca się na rzeczy, a on Casanova od siedmiu boleści?! I że ja miałabym... takiemu, co to wie wszystko i jeszcze więcej... kurwa. Kurwa. Nie. Podoba. Mi. Się. To. Wcale. A. Wcale. 
Dobra, kij z tym, idę się zabić.
- To mam mówić wszystko, co myślę, tak? – no niech mnie przykują do pala i wrzucą do oceanu, co ja taka gadatliwa dzisiaj?! Czy pasta do zębów miała w sobie jakiś narkotyk, czy to żel pod prysznic?! – To fajnie, bo właśnie sobie pomyślałam, że jeśli myślisz, że kiedykolwiek... no wiesz... to po moim trupie. – zgasłam. Ja wam mówię, że zgasłam tragicznie. I nie rozumiem, dlaczego on patrzy się na mnie jak na jakąś nienormalną! Czy to co powiedziałam miało w sobie logiki, czy co? Ja ją widziałam wystarczająco wyraźnie. Ugh, czemu ja w ogóle poruszyłam ten temat? Teraz jestem zburaczała i on się gapi na mnie znowu jak na słodką idiotkę... a przynajmniej tak, jakbym była pluszowym jednorożcem. Tak czy siak mi się to nie podobało.
Nagle oddech ugrzązł mi w gardle, gdy Bill niespodziewanie chwycił dłonią mój podbródek i wnętrzności związały mi się w wesoły supełek powiewający na wietrze.
- A ja myślałem... – zaczął niskim głosem, przez co przeszły przeze mnie gwałtowne dreszcze. Czy ja już mówiłam, że jego głos powinien zostać zmontowany na jakiś inny, żeby mnie nie przyprawiał o takie ekscesy? Nie? No to mówię właśnie teraz. – A ja myślałem, że to lepiej, kiedy dokładnie wiem, co zrobić, żebyś krzyczała w ekstazie. – łoooo ja pierdolę. On powiedział jakieś zakazane słowa w moim kierunku, a mi zrobiło się słabo! Pomocy, lekarza znowu! Ja tu niechybnie padnę na zawał jak nic! Czemu on się tak zachowuje?!... – Wiem, gdzie dotknąć, gdzie nacisnąć i co powiedzieć... – sapnęłam z nowego wrażenia, gdy jego język powędrował do mojego ucha. C-c-coo on... – Gdzie użyć języka, gdzie palców, a gdzie czegoś innego... – supeł zacisnął się boleśnie, aż mimowolnie rozchyliłam usta. To się nie dzieje naprawdę. On nie mówi mi takich rzeczy właśnie teraz. On nie przyciąga mnie do siebie bliżej i zdecydowanie jego wargi NIE lądują na wgłębieniu mojej szyi. I ja wcale NIE jęknęłam głośno! – Kiedy przybliżyć cię do celu w szybkim czasie, a kiedy torturować cię bez zbędnego pośpiechu, tak właśnie. – spojrzał na mnie znacząco, kiedy ja zaczęłam gubić się w zalewających mnie emocjach. Niech to szlag, dlaczego on... – Obiecuję ci, że ci się to spodoba. – i już się pochylał, by mnie pocałować, gdy nagle:
- Aaaa, znowu!
- Ah, tutaj jesteście!
- O Boże, nie wierzę w to co widzę!
- Aaaa!
- Georg, przestań, kurwa, wrzeszczeć mi wprost do ucha!

 ><><><><><><><><><><

PWP jak nic XD Tylko, że bez seksu :D