piątek, 27 lipca 2012

Scene XXVII

Chyba mi odbiło xD

><><><><><><><><><><><><><><><

- Tom mnie nie zdradził. - oznajmiła mi blondynka któregoś dnia. No i? Zabawne, że ja wiedziałam to od... początku właściwie. A ona teraz mi to mówi, jakby eurekę odkryła. A ja dostałam potwierdzenie i od Billa i od samego Toma. Żal. Spojrzała na mnie, a gdy moja twarz nie okazała żadnego zaskoczenia, naburmuszyła się. - Czy tylko ja była taka tępa?
- Tak. - no co będę owijać w bawełnę? Taka prawda, co nie?
- Dzięki. - prychnęła.
Zaparkowałam przed marketem i zerknęłam na nią, wyciągając kluczyki ze stacyjki.
- Nie dziękuj mi, tylko po prostu może coś z tym zrób, co?
Fakty są takie, że jeśli oni się unikali, to teraz... nie wiem. Rozpływają się w powietrzu na swój widok. Nie. Rozpływają się w powietrzu jeszcze zanim się zobaczą. Jakby wiedzieli, kiedy któreś z nich nadchodzi. Nie mówię, że im zazdroszczę, ale chciałabym posiadać taką moc. Znikałabym za każdym razem, kiedy napadał mnie Bill. Kolejne odkrycie stulecia. Frustruje mnie to, że mnie przestaje denerwować. Rozumiecie to? Te jego dziecinne zachowanie przyjęłam za coś oczywistego i mnie to nie denerwuje. Co więcej, bawi mnie to tak jak każdą inną osobę.
Zaczynam się zmieniać w Louisa the Fluffa, który nie był the Fluffem, tylko the Evie Guy with Two Faces.
Załamuję ręce nad moją egzystencją!
Tak więc to się nie trzyma kupy, że próbuję go unikać (próbuję nie próbując, tak na serio), starając się trzymać mojego starego "JA", który jest niefajny i go nie lubię. Ha ha, prawda?
No ale nie będę się powtarzać, że jestem chora na umyśle. Tacy ludzie się zdarzają i chcę być dla siebie wyrozumiała. Jak to mówią? Shit happens.
- Ale jak to się stało, że tylko ja nie wiedziałam, do cholery?!
- Shit happens. - powtórzyłam, kiwając głową, a ona zmierzyła mnie lodowatym spojrzeniem i chyba żeby dodać jeszcze więcej dramatyzmu, chłodny powiew wiatru przeszył mnie na wskroś. Łał. Ależ ona ma piorunujący efekt, kiedy się wścieka. - Spokojnie, kobieto. - wyszczerzyłam zęby. - Miej na uwadze, że się przyjaźnimy już wystarczająco długo, więc nie będziesz miała żadnej wymówki, gdy mnie zabijesz. Na przyjaciół się nie wścieka w taki sposób. Ej, czy ja mówiłam... AŁA! - zawyłam, gdy ta nagle znalazła się przy mnie, by zdzielić mnie po ramieniu. - Jesteś złem! - zrobiłam krzyżyk z palców wskazujących prosto w jej twarz - ZŁO!
- Nie umniejszaj problemu! - warknęła, a ja przewróciłam oczami.
- Umniejszam wszystkie problemy, żeby  łatwiej sobie z nimi poradzić. - pokiwałam głową i ruszyłam do marketu. - Ty też powinnaś spróbować. To działa.
- Jesteś głupia.
- I co z tego?
- To jest moja wymówka!
Nie odwracając się do niej, wstawiłam w jej stronę środkowego palca.

- I must confess, I still beliiiieve... Still believe! When I’m not with you, I lose my miind. Give me a siiiiign, HIT ME BABY ONE MORE TIME! - Ruda zakręciła tyłkiem i obróciła się wokół własnej osi, nawet nie zauważając, że ktoś (czyli ja) stoi w salonie i gapi się na nią z szeroko otwartą gębą. - Oh baby, baby! The reason I breathe is you. Boy you got me bliiindeeeed! Oh pretty baby, there’s nothing that Iii wouldn’t dooo. It’s not the way I planned it!
Wiecie co? Normalnie to bym tu weszła i ją wybrechtała, że śpiewa Britney Spears. Ale przebywanie w obecności Kaulitza zjechało mi mózg.
Więc wiecie co zrobiłam?
- You drive me craaaaazy! I just can’t sleep! I’m so excited, I’m into deep. Ohhh, craaaazy! But it feels alriiiiight! Baby, thinking of you keeps me all night!
Tak. Włączyłyśmy wieżę i wyjemy razem. What can I do?
I nie przyznaję się, jakobym znała wszystkie teksty z całej płyty. Uznaję, że wszyscy to znają, bo piosenki są zbyt znane, by ich nie znać. To klasyka nieklasykowości. I tak, wiem, że takiego słowa nie ma. Chyba. Zwalam to na to, że już od pięciu lat żyję w Stanach, co nie? Tak. Trzymajmy się wersji, że nie znam tekstów i polskiego. Ha! Jestem sprytna.
- Co się tu, do kurwy nędzy, dzieje?! - wrzasnął Tom, przekrzykując wyjącą Brytę z głośników.
- Brit Party! - odwrzasnęła Chloe, a ja pomyślałam ‘hej, to niezły pomysł, żeby tak do siebie wrzeszczeć, zamiast tak cywilizowanie mówić’.
- DOŁĄCZ SIĘ DO NAS! - hehehe, no co? Moja przepona wymiata.
- CHYBA ZWARIOWAŁAŚ!
- NO CHYBA ZNASZ TEKST!
- NIE PRZYZNAJĘ SIĘ DO TEGO!
- NO TOM!
- NIE MA MOWY!
 -TOOOOOOOOM!
- Sometimes I run, sometimes I hiide. Sometimes I’m scaaared of youu. But all I wanna do is to hold you tight! Treat you riight. Be with you daaay and niiight. Baby all I need is time.
Tom nie fałszuje. Hehehe.
Britney Spears jednoczy ludzkość, ej. Podoba mi się to. Muzyka zbawia ludzkość. Szczególnie ta, którą wszyscy znają i niekoniecznie szanują. Ale jakie to chwytliwe!
- Soda Pop jest do dupy, przełącz to. - rozkazałam Chloe i w tym samym momencie pojawił się Georg. - HAGEN!
- NATASZA!
Łał.
- Dołączasz?!
- Jasne!
No. To się nazywa współpraca. On chyba lubi Britney. Albo lubi śpiewać Britney. Albo się mnie boi.
- I’m sitting here alone on my room. - ej, a ja lubię tą piosenkę. I Georg zajeżdża dziwnym basem. Zaczynam się zastanawiać, czy to był dobry pomysł, żeby go zapraszać na nasz mini koncert. No nieważne. Bas się też przyda. Choć jest dziwny. - I don’t know how to live without your love. I was born to make you happy! ‘Cause you’re the only one within my heart. I was born to make you happy! Always and forever you and me, that’s the our life should be. I don’t know how to live without your love. I was born to make you happy! - ależ my jesteśmy uroczy, do jasnej cholery! Co tu się dzieje, normalnie! Wszyscy tylko gibają się na prawo i lewo i wyją, jakby ich ze skóry obdzierali i cieszą przy tym ryje, jakby przeszli operacje plastyczne, co w późniejszym okresie przyczyniło się trwałego uszkodzenia nerwów, co też doprowadziło do zrobienia z twarzy maski. No i wszyscy zastygli z tym wyszczerzem. Powtarzam. Britney jednoczy i wprowadza w stan euforii jak ‘mydełko FA’ na imprezach dla gimnazjalistów. Znaczy w tych czasach, co ja byłam gimnazjalistką.
- Czy wam do reszty odjebało?! - no i pojawił się Bill Kaulitz we własnej osobie. W tej osobie, co niby śpiewa najlepiej. Teoretycznie powinno się go przekonywać krócej, niż Georga. No ale jak to bywa w przypadku młodszego Kaulitza - to co w teorii, nijak ma się do praktyki. - Co to, kurwa, jakaś parada równości?! - cokolwiek to ma wspólnego ze śpiewaniem. I z Britney. Jak dla mnie, to to się nie łączy na żadnym poziomie, ale może coś innego go sfrustrowało i teraz sobie wyrzuca różne takie, bezsensowne.
- Daj spokój i baw się z nami! - Chloe! Jaki hardcore z ciebie! Zadarłaś z Kaulitzem, człowieku!
- Nie będę śpiewał Britney Spears! I to z wami! - zaczął machać rękoma na wszystkie strony.
- Bo nie umiesz śpiewać, tak? - skrzyżowałam ręce na piersi, a bliźniaki w tym samym czasie się zapowietrzyli. Będzie buba. Mówię wam.
- A ty myślisz, że z jakiego powodu jestem tutaj w zespole? I to na stanowisku WOKALISTY?! – zmrużył morderczo oczy i ryknęłam śmiechem, klepiąc się po udach z głupiego rozbawienia.
- Bo nie chciałeś zostawić Toma samego?... – wykrztusiłam, a gdy on ruszył w moją stronę, zaczęłam wrzeszczeć i rzuciłam się do ucieczki, sama nie wiem, czemu.
- Zapłacisz mi za te wszystkie upokorzenia ze swojej strony! – krzyczał za mną Bill, ale ja tylko zacisnęłam poślady i skierowałam się do tylnych drzwi na dwór, by ukryć się w bezpiecznym miejscu. – Mephisto, złap ją!
Tak, kurwa! Bo mnie jamnik złapie, ha! Zabawne!
- Aaaaaa!! – pisnęłam, gdy ta gadzina wpięła się (tak, niedopowiedzenie) w moją łydkę, niczym taśma samoprzylepna (kolejne niedopowiedzenie). – Zabierz go ode mnie! AŁA, KURWA! – na chwilę się zatrzymałam, by strzepać z siebie pierdołę i potem już tylko było ‘BUM! AŁA! O KURWA! CHRZĘST! TRZASK! PISK! ŁUBUDU!’
I długa cisza.
- Brak instynktu samozachowawczego w nagłych przypadkach?... – wystękałam, próbując nie myśleć za wiele o tym, że stratowałam Mephisto, a Kaulitz stratował mnie.
Tak. Leżałam jak długa, a na mnie Bill. Dłuższy.
I powiem wam, że to nie należy do tych komfortowych uczuć, które oblegają cię od góry do dołu. W sensie... on miał naprawdę ciepłe ciało. I w sumie, nie licząc tego, że ledwo oddychałam, bo taki lekki to on nie był, to mogłabym sobie tak zgonować na podłodze. Ale po pierwsze nie wiedziałam, czy Mephisto przeżył, a po drugie to GEJ. Znaczy Bill, nie Mephisto. Jamnik w końcu nie bez powodu pilnuje Sternchen, nie? Chyba.
- W aż tak nagłych to chyba faktycznie brak. – poczułam na swoich włosach jego oddech i zadrżałam, mając przy okazji nadzieję, że w tym ferworze nikt tego nie zauważył. – Em, sorry. – mruknął i stoczył się ze mnie, a ja odetchnęłam głęboko i niemal w tym samym czasie zaciągnęłam się wreszcie dostateczną dawką powietrza.
- AŁ, KURWA! – krzyknęłam, gdy poczułam mocne ugryzienie w lewą łydkę.  – Zabierz go, zanim mnie zje, do kurwy nędzy! Co ty masz do moich nóg, że ciągle coś się z nimi dzieje przy tobie?!... – chciałam walić głową w podłogę. I gdy już ją uniosłam, by wcielić plan w życie, w korytarzu pojawiła się reszta zgrai. I zanim zdążyłam powiedzieć ‘madafaka’, Sternchen już mnie lizała po twarzy.
Zabijcie mnie. Bryta łączy. Zęby psiska z moją łydką.
Grrrrrrrr.
- Co tu się dzieje? – zauważył słusznie Georg, a ja postanowiłam przemilczeć to głupie pytanie w obawie, że mogłabym wstać i rozplaskać jego mózg na ścianie w odpowiedzi. Co tu się dzieje?! Pies mnie żywcem zjada, a ty się pytasz, co tu się dzieje?! Żarty sobie robisz?!
- Mephisto! Chodź tutaj. – rozkazał mój prawie-wybawca (w końcu mnie stratował) i zęby zniknęły. Szlag. Też chcę tak umieć!
AHA! On tak wszystkich tresuje! To samo było z Louisem, do cholery! Jestem genialna! Odkryłam złoto w Klondike!
Powinnam się leczyć.
- Dlatego mama zakazywała biegania po domu. – oznajmił ze stoickim spokojem Tom, a Chloe ryknęła śmiechem.
No nie. Ja się załamię po raz milionowy, czy tyliardowy, czy tam wszystko jedno, który raz. Grunt, że efekt jak zwykle ten sam – mam ochotę skoczyć ze schodów. Taka alternatywa podcinania żył. Podcinanie przecież jest niebezpieczne. I wtedy Bill by mnie zabił.
Oh. Co za abstrakcja. Ciekawe, czy by mnie wskrzesił, żeby mnie znowu zamordować?...
Boże, o czym ja myślę w ogóle?
- Wygodnie ci tam? – i właśnie wtedy się zreflektowałam, że Mephisto okrąża mnie niczym przeciwnik na ringu, bądź kot ze ‘Strasznego Filmu 2’, a Bill stoi sobie i gapi się na mnie, jakbym była bliska omdlenia. Nie. Patrzy się na mnie tak, jakby myślał, że naprawdę chcę tam spać i czekając na odpowiedź, robi mi naprawdę wielką wysługę.
Nienawidzę go.
- Jasne, szczególnie z kałużą krwi pod nogą. – odparłam sarkastycznie. – Naoglądałam się ‘Hostela’ i pomyślałam, że byłby fun, gdybym się wykąpała w krwi. Mephisto najwyraźniej czyta w moich myślach, choć bym się w ogóle tego po nimmm... łooooooł! – wywaliłam gały, gdy ten kolejny raz w tym sezonie serialu pt. ‘Natasza S. Skazana na dożywotni psychiatryk za bycie lepszą od innych’, wziął mnie na ręce. – Czy ty masz jakiś kompleks Superbohatera? – spytałam poważnie, a Tom gwizdnął.
- Jak ty go znasz!
Aha. Czyli ma.
- Czy masz na myśli, że mam cię puścić i poszczuć jamnikiem? – spojrzał na mnie pobłażliwie, choć nie wiem dlaczego i westchnęłam żałośnie.
- Dobra, ratuj mnie pan, panie Kaulitz. Będę dozgonnie wdzięczna.




- AŁA! – no niech to kijek ubije! Czy on musi być taki niedelikatny?! – Ałałałałałałałałałałałałałała!

- Jezu, weź się ogarnij, ja nawet jeszcze rany nie dotknąłem.
Em.
- Hehehe. – wyszczerzyłam do niego zęby, a on potrząsnął głową, przewracając oczami. O matko, co za żal. – To czemu tak boli?
- Bo cię pies ugryzł?
- Jakbym chciała to wiedzieć, to bym się pochyliła i popatrzyła na ranę.
- To co zadajesz takie infantylne pytania?
- Bo mnie boli. – oznajmiłam naburmuszona. Skrzyżowałam ręce i w tym samym momencie łydka zapiekła tak cholernie, że aż wrzasnęłam jak popieprzona.
- No i teraz to ma sens, bo ją dotknąłem.  – a gdy kopnęłam go w bark, zapowietrzył się kolejny raz. – No ej!
- No ej, kurwa! – wydyszałam, mordując go wzrokiem. – Nie jestem kawałkiem drewna!
- Naprawdę?
- Nienawidzę cię.
- Bredzisz.


Nie sądziła, że to zacznie ją tak frustrować.
W jej głowie to wyglądało zupełnie inaczej, niż przedstawiała rzeczywistość. Początek, co prawda, wyglądał podobnie w obu przypadkach. Rozmawiają często, śmieją się z własnych dowcipów, zwierzają się sobie z różnych dziwnych sekretów... I na tym podobieństwo się kończy. Dalej wyobrażała sobie, że w końcu zauważy, jak na nią działa i podejmie jakiś krok. To nie było do końca tak, że była pewna jego uczuć. Po prostu... miała taką nadzieję.
Ale nic takiego się nie działo. Sytuacja zaczęła więc się przeradzać w napięte relacje i czuła się głupio, że zaczęła się stosować do taktyki Sashy, która jej zdaniem, nie miała za grosz sensu. Zawsze uważała, że gdy coś się nie układa, należy usiąść jak normalni ludzie porozmawiać o tych problemach, by je na spokojnie rozwiązać.
Nie wiedziała tylko, że spotkanie się twarzą w twarz z problemami sfery uczuciowej będzie takie skomplikowane.
To trochę potrwało, zanim przyznała się sama sobie, że jej się podoba. Ale gdy w końcu postanowiła to zrobić, on odkrył wszystkie tajemnice i obawy i nagle zdała sobie sprawę, że go kocha. Dowcipne.
Uważała się za niezależną kobietę, toteż uznała, że należy sporządzić jakiś plan działania, by emocje nie odebrały jej kontroli nad życiem.
Ale tak się nie dało.
Miała głupie wrażenie, że została spętana w sznury, za które on pociągał z uśmiechem na ustach. Była zła, była sfrustrowana i miała tego dość.
I tak jak stała w kuchni, pijąc kawę, tak odłożyła z impetem kubek i twardym i stanowczym krokiem pomaszerowała na dwór, pamiętając, że po incydencie Nataszy i Billa, tam się skierował.
Drzwi trzasnęły, ale ona szła dalej, nie przejmując się hałasem, nie przejmując się wysoką temperaturą i wilgotnością sprawiającą, że podkoszulek po paru krokach przylepił się do jej ciała.  Była gotowa i była pewna swoich zamiarów. Prawdopodobnie tylko na chwilę, więc musiała to wykorzystać, zanim znów zamknie się w swoim zwątpieniu.
I w końcu go zobaczyła. Stał oparty o ściankę altanki, a wokół niego unosił się dym papierosowy. Wiedziała, że pali, ale jakoś nigdy tego nie widziała. Nieważne. To nie mogło jej zdekoncentrować w takiej chwili. Było już za późno. Była nieustępliwa i teraz teraz musi wypełnić misję.
- O, a co ty tu robisz? – na jego twarzy zagościł uśmiech i wcisnął peta w popielniczkę. Zrobiło jej się gorąco i poczuła gwałtowną zmianę bicia jej serca, ale zacisnęła dłonie w pięści i strzeliła sobie mentalnego policzka na odwagę.
Cóż. Pomogło.
- Mam ci coś do powiedzenia. – oznajmiła i weszła do altanki z determinacją, o jaką siebie nigdy nie posądzała.
- Tak? To zamie...
- Zamknij się. – chwyciła jego twarz w ręce i przyciągnęła go do zachłannego pocałunku.

><><><><><><><><

Lalalala xD Jak są błędy to mi mówić, bo mój mózg już niczego nie ogarnia o_O




środa, 25 lipca 2012

Scene XXVI

Mam wrażenie, że to całe wieki minęły od ostatniego rozdziału o_O laptop siedzi w domu już... 3 godziny i nie mogłam się opanować przed dodaniem nowego rozdziału, Gott, co za tragiczne uzależnienie od dzielenia się moimi wypocinami z ludzkością. Amen.


><><><><><><><><><><><><><><


- Co ty tu robisz? - prychnęłam, choć nawet nie wiem dlaczego, bo w końcu ani się nie zgodziłam na tą głupią konwersację, ani  też nie powiedziałam 'no dobra, pogadajmy'. Więc nie powinnam na niego naskakiwać, że ja zwiałam do pokoju, a on przylazł za mną, nie?
No właśnie, a jednak naskakuję. Brawa dla mnie i mojej spaczonej psychiki.
Nie, zaraz, kurwa. Ja wiem, co ja robię, po prostu właśnie teraz odmawiam! Odmawiam! Halo, odmawiam!
- Początki były trudne, ale... - pociągnął mnie na sofę i usiadł energicznie obok mnie, a z moich ust niemal wyrwał się pisk. Boże, weźcie go ode mnie, zanim mu rozoram tą śliczną buźkę! Grrr! - po tych wszystkich przejściach uważam, że jesteśmy przyjaciółmi, a przyjaciele pomagają sobie nawzajem, tak? - mrugnął do mnie, a moje brwi wystrzeliły tak wysoko, że aż się zaczęłam zastanawiać, czy mi oczy nie wypadną.
- Twoje luzackie podejście do sprawy mnie przeraża, człowieku. - oznajmiłam, nie do końca rozumiejąc, jak to możliwe, że byłam w stanie kłócić się z facetem, do którego nie żywię zwykłych uczuć. Wydawało mi się, czytając różne dziwne książki, że jeśli się kogoś kocha, to ten ktoś ma nad tobą jakąś władzę... choćby poprzez wstyd. Czy ja aby na pewno byłam normalna?... - Nie rozumiem powodu, dla którego chcesz wyciągnąć ode mnie coś tak bardzo osobistego. Nie, zaraz... Czy tu w ogóle jest jakiś powód? - nie umiałam opanować cynizmu, który cisnął mi się na usta i trochę mnie to napawało niepewnością. - Czy po prostu upatrzyłeś mnie na swoją ofiarę, z której można wycisnąć wszystko do cna, a potem rzucić w pizdu? Czy to nie tak właśnie było z Louisem?... - w ostatnim momencie opanowałam chęć przywalenia sobie w twarz za głupotę. O kurwa! Co to było?! Skąd on...?! Skąd mi to przyszło do głowy?! Kurwa, kurwa, kurwa! - Emm... - zaczęłam, by zbyć temat, który właśnie rozpoczęłam, ale urwałam, gdy zobaczyłam mroczne spojrzenie. Ups. No to po mnie.
- Louis ma dwie twarze, Natasza. - stwierdził bez jakichkolwiek emocji, a ja w wyobraźni rzuciłam się na stół, by roztrzaskać sobie głowę na pół. Nie chcę o nim rozmawiać! Nie chcę! - Niestety zbyt późno to zobaczyłem i teraz płacę za swoje błędy. - roześmiał się sucho. - Wszyscy uważali, że go rozpuściłem, a jak ja teraz o tym myślę, to mam wrażenie, że im bardziej on stawał się idiotycznie pusty i uroczy, ja traciłem swoją energię. - potrząsnął głową. - To nie był dobry związek. - dodał po chwili zamysłu. - Pomijając fakt, że mnie po prostu wykorzystał, byliśmy kompletnie wytrąceni z balansu. Jakbyśmy wiecznie byli na szali, która raz przechylała się na moją stronę, raz na jego... Nie tak powinien wyglądać związek.
- A jak powinien? - spytałam, zanim zdążyłam się powstrzymać.
Wzruszył ramionami, rozsiadając się wygodniej, co też w jego wypadku oznaczało nogi rozwalone na stoliku i ręce porozrzucane na wszystkie strony świata. Uroczo.
- Równowaga. - zaczął wyliczać. - Kompatybilność. Wzajemność. Wsparcie. Zaufanie. Zrozumienie. Przyjaźń. - zsunął stopy na podłogę i przysunął się do mnie, jak dla mnie, na zbyt bliską odległość. - Pasja. Pożądanie. Intymność. - jego wzrok przewiercał mnie na wylot i przysięgam, że chyba klimatyzacja padła, albo moje grzeszne sumienie daje mi znać, że jego bliskość mnie odurza i odbiera oddech. - I miłość oczywiście. Czysta, bezinteresowna miłość.
- Masz wysokie wymagania. - wydyszałam, nagle zdając sobie sprawę, że jego usta są przerażająco... BLISKO mojej twarzy. Skąd one się tam wzięły, do cholery?! Skąd on cały się tu wziął?!
Odsunęłam się nieznacznie, a jego wargi wygięły się w szerokim uśmiechu.
- A ja właśnie uważam, że to nie jest kwestia wymagania, tylko kwestia naturalności. - jego ręce nagle pojawiły się przede mną, niemal hipnotyzując mnie swoją gestykulacją. - Naturalne połączenie między dwojgiem ludzi, które sprawia, że to wszystko staje się niespodziewanie proste. - poprawił się na sofie. - Prosty, hipotetyczny przykład. Jestem ja i jesteś ty. I w kompletnie magiczny i pierwotny sposób reagujemy na siebie za pomocą jakichś dziwnych impulsów. Jak efekt domino. Jak reakcja łańcuchowa. Ja wysyłam sygnał, ty go przyjmujesz i wysyłasz nowy do mnie. I tak cały czas. W ten logiczny sposób, nadając na wspólnej fali, stajemy się kompatybilni. Kiedy ty jesteś na dole, ja wyciągam rękę, by wyciągnąć cię na górę i odwrotnie. Kiedy ty jesteś z przodu, czekasz na mnie, aż zrównamy kroku. I wolnymi kroczkami zbliżamy się do wspólnego celu i zanim się obejrzysz, całe te wielkie wymagania stają się czymś oczywistym.
Przez chwilę mrugałam oczami, trawiąc przechwyconą informację, a gdy w końcu w pełni dotarło do mnie to, co powiedział, zdałam sobie sprawę, że jestem... zdumiona. I zazdrosna.
O to, że ktoś inny, a nie ja, będzie kimś, kto będzie po drugiej stronie tego całego połączenia.
Nie myśl o tym. Przynajmniej nie teraz.
- Co cię bardziej drażni - to, że jesteś tak perfekcyjna, czy to, że jesteś zupełnym przeciwieństwem perfekcji? - spytał nagle, aż podskoczyłam.
To, że byłam zaskoczona tym pytaniem, było kompletnym niedopowiedzeniem. Już otwierałam usta, by odparować 'skąd ci to w ogóle do głowy przyszło?', gdy skontaktowałam w końcu ze światem rzeczywistym.
Bill Kaulitz był piekielnie inteligentny i spostrzegawczy.
Więc zamknęłam usta, by zastanowić się nad odpowiedzią. Która mnie wcale nie usatysfakcjonowała.
- Jedno wynika z drugiego. - odparłam, wzruszając ramionami. - Wkurza mnie to, że jestem zbyt perfekcyjna i zdając sobie sprawę, że moja... moja prawdziwa część jest tak daleka od ideału, wkurzam się jeszcze bardziej, bo jestem... - urwałam na chwilę, rozważając, czy naprawdę chcę się przed nim otworzyć. Z drugiej strony, odnosiłam wrażenie, że kiedyś w końcu powinnam. Bo powinnam, prawda?... - jestem wytresowana. - dokończyłam, mimowolnie obejmując się ramionami, próbując utworzyć jakąś barierę ochronną. Za każdym razem, gdy wspominałam o swojej przeszłości, czułam się naga. Nie wiedziałam dlaczego.
- Wytresowana? - powtórzył Bill, a ja pokiwałam głową, odwracając wzrok.
- Wytresowana bardzo przekonywującą metodą działania. - mruknęłam. Czułam się niekomfortowo. I czułam wstyd.
Zacisnęłam mocniej ramiona.
- Jak wiele masz blizn? - zapytał powoli, a mój wzrok natychmiast powędrował na jego twarz, czując jak moja własna pokrywa się czerwienią.
Patrzył na mnie ze skupieniem, ale jego mimika wyrażała przy tym taki spokój, że niespodziewanie moje napięcie zelżało. Śmiem twierdzić, że tak czuje się człowiek pod wpływem używki.
- Dużo.
- Gdzie?
- Wszędzie.
- Więc dlatego nosisz długie rękawy?
Nie.
- Tak.
- I spodnie z długimi nogawkami?
Nie.
- Tak.
Przez chwilę kontemplował coś w ciszy i wtedy mnie uderzyło, jak bardzo wkopałam się w kłamstwo. I jak bardzo Kaulitz wiedział, że nie mówię mu prawdy. Przecież on widział moje nogi i widział, że nie mam tam blizn, do kurwy nędzy!...
Nasze spojrzenia skrzyżowały się i zalała mnie fala tak ogromnego wstydu, że zaczęłam się zastanawiać nad jakąkolwiek formą ucieczki, byle tylko udawać, że to nigdy nie miało miejsca, ta cała konwersacja.
On wiedział.
Widziałam to w jego oczach.
Strach chwycił mnie za gardło i zaczęłam gorączkowo myśleć nad zmianą tematu. Tylko czemu akurat nic nie przycho...
- Pokaż mi.
Że co?
- Słucham? - wykrztusiłam, wyrywając się chwilowo z odmętów narastającej paniki.
- Pokaż mi, dlaczego nosisz długie rękawy. - powiedział wyraźnie, kolejny raz uspokajając mnie... sobą.
Co jednak nie zmieniało faktu, że chyba go nie zrozumiałam.
- Słucham?
- Dedukuję, że twoje blizny to cała historia, którą chcę znać. Pokaż mi ją. - poprosił łagodnie, a ja zmarszczyłam czoło.
- Mam blizny nie tylko na rękach. - i dlaczego to powiedziałam? No właśnie, ja też tego nie wiem. To wszystko było jakąś kompletną abstrakcją i nie wierzyłam, że naprawdę o tym gadaliśmy. To po prostu... uznajmy, że to sen. - Nie widzę powodu, byś musiał to wiedzieć. Jakoś nikt o tym nic nie wie i wszystko jest na swoim miejscu, więc... - drgnęłam gwałtownie, gdy odchylił mój dekolt, by przyjrzeć się bliźnie na obojczyku. Gdy spotkałam jego pytające spojrzenie, westchnęłam głęboko. - Był pijany, rozbił butelkę i stwierdził 'zabawmy się!'. - wzruszyłam ramionami. - Przecinał powietrze tak, jakby myślał, że ma w ręku szpadę, aż w końcu przeciął i mnie. - zsunęłam i rękaw, ukazując szereg innych blizn. - Trafił jeszcze tutaj, a reszta od gry w pokera. Znaczy pasem mnie uderzał do krwi.
Przy pokrętnym sposobie myślenia, można by odnieść wrażenie, że moje ciało było mapą. I najwyraźniej on chciał podążać drogą wyrytą na mojej skórze. Unikałam jego wzroku jak długo się dało, a gdy w końcu, gdy już nie mogłam znieść mojego wewnętrznego głosu wrzeszczącego, bym na niego spojrzała, poddałam się i to zrobiłam.
Czemu mi się zdawało, że on był zły?
Bałam się spytać. W ogóle nie chciałam o tym rozmawiać. Chciałam mu pokazać to, co chciał zobaczyć i zakończyć temat raz na zawsze. No ale mogłam się domyślić, że w głowie Kaulitza nie było takiego rozwiązania.
- Kiedy to się zaczęło?
- Chyba parę miesięcy przed moimi trzynastymi urodzinami.
- A ta skąd? - spytał, odgarniając moje włosy. Ah, no tak. To ta pod uchem. - To chyba pierwsza. Wcześniej używał tylko rękoczynów. Wtedy uczyłam się gry na pianinie i gdy już chciałam odejść, przystawił mi nóż do tętnicy. No i mama przyszła i go zaskoczyła. - ponownie wzruszyłam ramionami. - Nawet nie wiem, jak on to zrobił, że mnie tam trafił. To przeczy logice. - zmarszczyłam czoło w zamyśleniu.
- Dlaczego mówisz to w taki sposób?
- W jaki?
- Jakby cię to nie obchodziło. Jakbyś mówiła o kimś innym, nie o sobie.
- Ja nie płaczę. Jestem silniejsza, niż wspomnienia.

A no i tak. Pchnął mnie na stół, stąd mam bliznę przy linii włosów na czole i dlatego mam grzywkę. Już nie wspominam o tych operacyjnych, bo nie warto. Każdy takie ma.
- A to zabawne. Nie chciałam mieć blizn, to sama zrobiłam sobie kolejne. - okej. To już nie było zabawne, ale może on się uśmiechnie... Oh. Nie uśmiechnął się.
- Chciałaś się zabić? - wydusił, gładząc kciukiem mój nadgarstek. Nie powiem, że to nie było miłe. Właściwie było i to cholernie. No ale on zadawał niewygodne pytanie, toteż nie mogłam się skupić na odczuciach. Niech go... trafi.
- W żałosny sposób... Albo moja wewnętrzne... coś... nie chciało, żebym to zrobiła, no bo zobacz. - machnęłam przed jego oczami drugą ręką. - Przecięłam się poziomo zamiast pionowo. - roześmiałam się. - I idąc w ślady mojego ojca, strzeliłam sobie kolejne szramy na całe życie. Brawa dla mnie za inteligencję! - uniosłam sugestywnie brwi, a on w zamian mnie zgasił beznamiętnym wzrokiem. - No co?
- Jesteś głupia. - wypluł.
- Być może. - skinęłam głową. - Ale żyję, co nie? Więc w tej głupocie jest jakaś krzta zdrowego rozsądku. - uśmiechnęłam się pogodnie, próbując poprawić mu wisielczy humor, choć sama nie wiedziałam czemu. Albo dobra, wiedziałam. Po prostu nie lubiłam go takiego ponurego. Zbyt długo taki był. I zbyt bardzo lubiłam go wesołego i wkurwiającego mnie.
- Nie, do cholery! - prychnął, przewracając oczami. - Nie...
- Nie jestem głupia? Czy nie ma tej krzty, którą miałam nadzieję, że jednak po...
- Nie przerywaj mi. - warknął, a ja posłusznie zamknęłam się na cztery spusty, przyglądając mu się bacznie. Ale mi zaraz pojedzie, ludzie. Ciekawe tylko za co... - To nie twój pojebany ojciec przeczy logice, tylko ty sama! - ahaaa... Okej, to ma sens, jakby się nad tym zastanowić. Tylko chyba się nad tym nie zastanawiałam, bo nie wiem, dlaczego on tak uważa. - Jak to jest możliwe, że wkurwiasz się za każdym razem, kiedy ktoś go wspomina, a ty sama mówisz teraz w taki sposób?! I na dodatek jesteś tak wartościowa, a chciałaś popełnić samobójstwo! Po prostu...! - żachnął się, puścił moją rękę i wstał gwałtownie. - Nigdy więcej nie waż się decydować o tym, czy żyć, czy nie. - wycedził z palcem skierowanym w moją twarz. W oczy. W moje oczy, dokładniej. - Od dzisiaj mnie nie będziesz napastować za to, że wspominam o twoim ojcu. - ej. Jego ręka drżała. Czy ja powinnam się bać? Nie, czekaj. Od początku. Czy ja nie powinnam się na niego wściec? Za to co mówi? - Od dzisiaj mówisz dokładnie, co ci nie leży, ale nie waż się pozwolić swojej przeszłości rzucać cień na teraźniejszość i przyszłość. Jestem wkurwiony. - oświadczył po chwili, a ja zmrużyłam oko, robiąc dziwną minę, której nawet nie chciałam widzieć w lustrze. Ludzie? Ja się pogubiłam. Otworzyłam usta, by zapytać, o co mu tak naprawdę chodzi, ale machnął ręką tak blisko mojej twarzy, że zrezygnowałam z mówienia, by nie dostać rykoszetem. Czymkolwiek by był w tej sytuacji. - I zaraz pójdę i się wyżyję na worku treningowym. - dodał, a moja mina całkowicie zatraciła swój wygląd miny myślącej i rozumnej. - I od dzisiaj masz się nauczyć płakać, bo chcę cię pocieszać. - dodał stanowczo i zanim zdążyłam przyswoić sobie tą informację, jego już dawno nie było, pozostawiając za sobą huk zamykanych drzwi.
Czy tak powstał Louis the Fluff? W sensie... Czy on chce sobie ze mnie zrobić drugą uroczą laleczkę? Oooo nie. Po moim trupie.
I o co on się tak wściekł? Ja czegoś tu nie rozumiem. Dobra. 'Czegoś' to niedopowiedzenie. Kolejne.

- Informacje rozchodzą się tu pocztą pantoflową. - oznajmiła mi Sasha niecałe dwie godziny później, kiedy to ja zbierałam się, by zadzwonić do mamy. Nie rozmawiałyśmy już prawie tydzień i wolałam wyprzedzić jej panikę. Po co komu niepotrzebnie tracić nerwy? - Ktoś słyszał, jak Bill wychodził od ciebie, trzaskając drzwiami i ktoś słyszał znęcającego się Billa w siłowni. - dodała, a ja westchnęłam i usiadłam na łóżku, czując, że zbliża się kolejna niekomfortowa rozmowa.
- Czy ten ktoś to ty? - spytałam od niechcenia, a Sasha zrobiła wzburzoną minę.
- O co ty mnie posądzasz?!
- O szpiegowanie. - odparłam bez ogródek, a ta jęknęła żałośnie.
- Widzisz? Tu się nic w tajemnicy nie utrzyma... - potrząsnęła głową i padła na łóżko obok mnie. - Dlatego musisz mi wszystko powiedzieć, żeby nie było tych tajemnic. - wyjaśniła, a ja parsknęłam śmiechem.
- Czy tajemnice nie powinny się tajemniczo ujawniać, a nie tak prosto z mostu?
- Gadaj, albo zrobię ci krzywdę. - zagroziła, patrząc na mnie mrocznie.
Ona chyba śni, jeśli myśli, że jej powiem.
Zaraz. To moja przyjaciółka, więc powinnam...
Kurwa, mowy nie ma.
- Zrób mi krzywdę.
- Jesteś wredna. - zmrużyła oczy. - Mówisz o swojej przeszłości Billowi, ale mi nie chcesz. - wydęła wargi, a mi zrobiło mi się natychmiast zimno i wiedziałam, że zbladłam. Kurwa. On jej powiedział?! To jest... To... - Spokojnie. - poklepała mnie po plecach. - Nie pomyślałaś o tym, że cię znam? I że znam Billa? - uśmiechnęła się szeroko. - Po prostu łatwo da się przewidzieć wasze ruchy. Stoję z boku i łączę fakty. - dodała. - On mi nic nie mówił i ty też nie mówisz. Po prostu chciałam zobaczyć, jak zareagujesz. - i dźgnęłam ją między żebra, aż pisnęła głośno.
- Nienawidzę cię.
- Wzajemnie.
Przez chwilę jeszcze gapiłyśmy się na siebie z mordem w oczach, aż w końcu ryknęłyśmy śmiechem. Ja tu czegoś nie rozumiem. ZNOWU. Ale jakoś nie mam zbytnio ochoty się nad tym roztkliwiać.
Zauważyłam za to jedną rzecz.
Moje życie stało się kompletnie wybite z rytmu. Stało się niespójne i zwariowane i pokręcone... a najlepsze jest to, że w tym niepoukładaniu, ja sama czułam się poukładana.
Chyba zwariowałam. Albo tak działa moja miłość do geja, który wścieka się na mnie o to, że nie płaczę.

><><><><><><><><><

Lubię ten rozdział i chyba się z tego powodu powtarzam... xD

piątek, 13 lipca 2012

Scene XXV

Mam 9 rozdziałów w zapasie. Ja pierdolę xD

><><><><><><><><><><><><><><><


Trzęsły mi się dłonie, gdy wsiadałam do samochodu Toma i odór alkoholu przyprawiał mnie o mdłości. Nie odezwałam się do nikogo ani słowem i chyba głównie dlatego, że właściwie nie miałam nic do powiedzenia. Nagle po prostu... to wróciło. To patrzenie się tępo w przestrzeń. To siedzenie prosto przez nieokreśloną ilość czasu, jakby to było wygodne.
Dla normalnego człowieka nie było.
Więc siedziałam napięta jak struna, plecy wyprostowane do niemożliwości i... i nic. Wciąż czułam na sobie jego dotyk i wiedziałam, że musiałam wziąć szybko prysznic, ale tak naprawdę to wcale mnie to nie obchodziło.
Bo znowu utopiłam się we wspomnieniach. I dlatego moje dłonie drżały. I dlatego znowu się zamknęłam na cztery spusty.
Widziałam twarz człowieka, którego chciałam zapomnieć, choć się nie dało. Czułam każdą bliznę na swoim ciele. Znowu czułam się skalana i nieczysta. Było mi źle i to było niedopowiedzeniem. Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić.
I ten brudny dotyk z jego strony. Dotyk wszędzie. Dotyk tam i dotyk... tu.
Zaczerpnęłam głęboko powietrza, próbując wymazać to z głowy. A to siedziało, wwiercało się w najlepsze momenty mojego życia, by też je zbeszcześcić i żeby wszystko znowu stało się czarne i takie... brudne. Obrzydliwie brudne i złe.
Gdybym tylko mogła wypruć to z siebie, tak jak on wyciągał krwią wszystkie moje niepowodzenia. Gdybym mogła wziąć nóż i rozorać swoje żyły, by to wyszło...
Ale to nie wyjdzie. A im bardziej będę próbować, tym gorszy skutek to przyniesie. On mnie zanieczyścił i tak już pozostanie do końca życia. Do końca mojego obrzydliwie skażonego życia.
Jestem żałosną skorupką człowieka... albo popiołami... czymś, czego prawie nie ma. I nie, nie będę płakać. Ani przy nich, ani w obecności samej siebie. Jestem silniejsza. Jestem... jestem lepsza, niż mu się wydawało. Choć mnie zniszczył w taki sposób...
Nienawidzę się.
- Natasza? - odwróciłam się w stronę głosu i dopiero wtedy zorientowałam się, że jesteśmy już w domu. - Daj mi rękę.
Podałam mu rękę, nie wiedząc dlaczego.
Był mężczyzną.
Był mężczyzną, którego kochałam, do cholery. I zaufanie było w tym momencie czymś naturalnym, najwyraźniej. I jego dotyk mnie nie bolał. Nie czynił mnie brudniejszą. Nie czułam się gorzej.
Odetchnęłam urywanie, gdy nagle dziwna rzecz do mnie dotarła.
To jest to głupie światełko w tunelu. On mnie czynił czystszą, bezpieczniejszą i pewniejszą siebie.
I kiedy trzymając pewnie moją dłoń, prowadził mnie do domu, wiedziałam, że moje serce wybrało dobrze. Czułam, że to było oczywiste, że oddałam serce temu człowiekowi, choć wiedziałam, że nigdy nic z tego nie wyniknie. Ale jeśli on mnie leczył, ja musiałam przy nim pozostać.
Aż mnie wyleczy... I jeszcze dłużej.


Opowiedział wszystko po kolei swojej przyjaciółce i rudowłosej. Czuł się tak, jakby jakiś wielki kamień spoczął na dnie jego żołądka i był przy tym tak wściekły, że naprawdę nie pamiętał, kiedy ostatnio napadła go taka agresja. I ta wściekłość nie była nawet skierowana w Patricka. A przynajmniej nie cała.
Ktoś musiał ją skrzywdzić. I wszystko układało się w tak cholernie logiczną całość jak kawałki puzzli, że na dodatek miał ochotę przyłożyć jeszcze sobie za swoją ignorancję. Jak on mógł nie zauważyć tego na samym początku? Jak mógł być tak głuchy na słowa jego bliźniaka, który zobaczył to wszystko, odkąd tylko ją ujrzał?
I ona siedziała w swoim pokoju kompletnie sama. I słyszał ciągły szum prysznica i oczami wyobraźni widział, jak musiała siedzieć w kabinie i szorować się do czystości, choć pewnie nie mogła doczyścić skóry nawet, gdy zaczynała się czerwienić i piec... Nie miał odwagi, by jej pomóc. Nie wiedział, jak to zrobić.
Nie spał całą noc. Przewracał się z boku na bok, próbując rozwikłać zagadkę, próbując stworzyć jakiś plan... Nie nadążał za tym wszystkim. Przecież tak niedawno nie chciał jej na oczy widzieć, a potem ją zobaczył i teraz...
Zwariował na jej punkcie. I niech go piekło pochłonie, jeśli nie dowie się od niej wszystkiego, by jej pokazać, że istnieją mężczyźni, którzy jej nie skrzywdzą. I żeby jej pokazać, że istnieją mężczyźni, którzy chcą od niej czegoś więcej.
I on był tym mężczyzną.
I zaciśnie zęby, bo wiedział, że warto. I zrobi wszystko, co w jego mocy, by wróciła inna, niż wtedy, gdy tu przyjechała. Nieważne, jak skończy się to dla niego.

Wstał z łóżka ze zbyt silnym pragnieniem, by ją zobaczyć. Czuł się z tym nie do końca komfortowo. Musiał kilkukrotnie uświadomić swoją osobę, że nie może się zachowywać jak zakochany podlotek, bo w końcu nie był już dzieciakiem, tak? I sprawa wcale nie była taka różowa.
Ale mimo wszystko nie mógł opanować uśmiechu, gdy schodził na dół.
Którzy zrzedł, gdy tylko dotarły do niego krzyki wprost z kuchni.
Przełknął głośno ślinę i przyspieszył kroku. I znowu wszystko zatoczyło krąg. Znowu do niego dotarło co się stało, jeszcze zanim dotarł do pomieszczenia.
A gdy dotarł, nóż wbił się we framugę dosłownie parę centymetrów obok jego głowy.
I stracił dobry humor.
Powoli przeniósł wzrok z narzędzia zbrodni, na jego niedocenionego kata.
Stała tam, otoczona przez Georga, Gustava i Chloe i drżała. A mimo to, patrzyła na niego z takim zacięciem, że zaczął się zastanawiać, czy nie odebrała go jako głównego zagrożenia.
Zgrzytnął zębami i wyrwał nóż z framugi.
- Zostawcie ją. - wymruczał, a gdy rudowłosa otwierała usta, by coś powiedzieć, zmierzył ją lodowatym wzrokiem i natychmiast odpuściła.
- Bill, ona znowu chce mnie zabić. - pisnął Georg.
- Hagen, nie wkurwiaj mnie i wyjdź stąd, zanim użyję tego noża nie tylko przeciw niej. - i basista automatycznie wycofał się z kuchni. A za nim Gustav, ciągnący za sobą Chloe, która wcisnęła mu w wolną rękę opakowanie. Nie zdążył nawet zapytać, co ma zrobić z tymi tabletkami, gdy ta pośpieszyła z wytłumaczeniem.
- Jedna. Musi popić wodą. Nie do końca teraz kontaktuje. - i wyszli.
Ale się wściekł. On ją traktował w taki sposób, a ona śmiała rzucić w niego nożem!
Pierwszy i ostatni raz, do cholery.
Znowu przeniósł na nią wzrok i zachłysnął się powietrzem, widząc, że ta rozglądała sie gorączkowo, najwyraźniej w poszukiwaniu kolejnej ostrej rzeczy.
- Natasza... - zanucił groźnie i gdy zaczął powoli ku niej postąpywać, ta pisnęła i zaczęła na oślep otwierać wszystkie szuflady. - Natasza, wiesz, że ze mną nie wolno zadzierać, prawda?...
Był tak sfrustrowany, że nie obchodziło go to, że była blada jak ściana, że jej klatka unosiła się w nienaturalnie szybkim tempie. Bo zdawało mu się, że mu ufała!
O nie. On nie będzie grał w taki sposób.
Zmrużył oczy i zanim ona zdążyła trafić w odpowiednią szufladę, gładko przeskoczył wysepkę i przycisnął ją do lodówki.
- Co ty sobie w ogóle wyobra... - urwał, gdy jej pięść poszybowała wprost w jego szczękę.
Odskoczył od niej bardziej z szoku, niż od siły uderzenia i najwyraźniej właśnie ten moment chciała wykorzystać, by uciec.
Puścił nóż i rzucił się za nią w pogoń, przeklinając się za głupotę, która doprowadziła go do ulokowania uczuć w tej dziewczynie.
I dopadł ją na półpiętrze.
Chwycił jej trzęsące się ciało wystarczająco ciasno, by nie mogła się od niego uwolnić. I wtedy pierwszy raz usłyszał jej przerażony krzyk. I serce mu stanęło i rozpadło się na milion kawałków.
- Natasza!... - sapnął, gdy jej pięta wylądowała na jego piszczeli. Oh, cholera, ile ona miała w sobie siły?! - Natasza, przecież wiesz, że nie zrobię ci krzywdy! - schwycił ją mocniej, by nie mogła się wyrywać. - Nie puszczę cię! Nie puszczę cię, do kurwy nędzy, póki się nie uspokoisz! - sam nie wiedział, dlaczego nagle łzy stanęły w jego oczach. Ale jej krzyk mroził całe jego ciało. - Nie puszczę cię... - oparł się o ścianę, zanim zdążył stracić równowagę i pociągnął ją na podłogę. - Nie puszczę cię... - i zamknął ją szczelnie w swoich ramionach, uniemożliwiając jej jakikolwiek ruch.
Kątem oka widział Sashę i Chloe, bacznie obserwujące każde jego poczynanie, ale ani razu nie wkroczyły. A ona nawet ich nie zauważyła. Walczyła sama ze sobą, aż w końcu dopadło ją zmęczenie. Słyszał jej głośny, szaleńczy oddech i czuł jej zawrotne pompowanie krwi. Zdecydowanie musiał o tym więcej poczytać, by nic więcej go nie zaskoczyło. Musiał być przygotowany na każdą możliwość, by był w stanie jej pomóc.
- Przepraszam. - wydusiła nagle, a on przewrócił oczami, czując jak dobry humor wraca mu z niebywałą prędkością.
- Powiem ci coś, ty szalona kobieto. Jeśli jeszcze raz zapomnisz komuś wspomnieć o tym, że nie spałaś w nocy i się nie ogarniesz, zanim wybuchniesz, to JA wybuchnę i to w znacznie gorszy sposób, niż ty, jasne? - wypalił, a jej ciało na nowo się spięło i wyszczerzył zęby, czując, że nadciąga kolejna potyczka słowna.
- Mogłam kurwa trafić tym nożem i byłby święty spokój. - prychnęła, a on sam nie opanował się i zachichotał, chowając twarz w jej włosach. O matko. Ależ one pachniały... a może to jej skóra?... - Zero w tobie zrozumienia, zero w tobie apatii, zero jakichkolwiek... co ty robisz? - urwała, a jemu zrobiło się gorąco. Szybko przeanalizował sytuację. Może... może...
- Ekhem... - chrząknął, jednak nie odsunął się od niej ani o milimetr. To była skóra. To zdecydowanie... Czym ona tak pachniała, do cholery? - Wącham cię. - odparł zgodnie z prawdą.
I nastąpiła głucha cisza, podczas której on z zadowoleniem powrócił do nowo odkrytej czynności. Co to było?... Przymknął oczy, by skupić się na każdej oddzielnej nutce.
- Słucham?
Czy ona musiała mu ciągle przerywać? Nie dość, że pachniała w taki sposób, że mu się autentycznie słabo robiło, to musiała na dodatek tyle gadać?
- Piżmo... No tak, piżmo oczywiście... - przyciągnął ją z powrotem, gdy chciała się od niego odsunąć. - Nie przeszkadzaj mi, do cholery. Ty nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak twoja skóra bosko pachnie... - zatopił nos w zagłębienie jej szyi i wewnętrznie zachichotał jak dziecko, gdy usłyszał jej westchnięcie. - Oh... To ta pomarańcza, ta, co nie do końca wygląda jak pomarańcza... mhmmm... - to zaczynało się robić ponad jego siły. Miał ochotę zacząć lizać jej skórę, a to stanowczo wybiegało poza plan. Jak to się stało, że ona jeszcze nie uciekła? Ah no tak. Za mocno ją trzymał.
- Bergamotka. - odparła zduszonym głosem i nagle wielka gula urosła mu w gardle. Czemu ona tak naturalnie odpowiadała na jego czyny? Czemu... czemu... O Boże, człowieku, skup się na wąchaniu! Tak, wąchanie to bezpieczna stacja.
Dowcipne. Dowcipne, doprawdy.
- Fiołek?
- Fiołek.
Puścił ją. Dlaczego nie odchodziła? I dlaczego Sasha nie reagowała? Oh, cholera. Poszła sobie. Niedobrze. Niedobrze, do diaska. Musiał to jakoś przerwać, a nie mógł przerwać jej dotykać. O matko! Kiedy on ją znowu chwycił?!
- Princesse de Monaco?... - O Boże, uspokój się człowieku! Zrób coś!
- Princesse de Monaco... - i skoczyła na równe nogi, gdy nie przez taki przypadek musnął ustami jej gładką skórę.
Ty głupi debilu!, zbeształ się w myślach. Jej nie wolno w taki sposób traktować! - Muszę... Muszę... - ziewnęła przymuszenie. - Muszę się przespać. Tak. - zniknęła na piętrze, a on przywalił sobie otwartą ręką w twarz.
- A ja muszę wziąć zimny prysznic... - wymamrotał.


Oż kurwa jego mać! Co to było?! Co to było, do jasnej cholery?!
I NIE, JA NIE PANIKUJĘ!!
No dobra. Tylko trochę.
No ale czy wy byście nie panikowali, gdyby obiekt waszych.. emmm... niech będzie 'westchnień' zachowywał się w taki sposób?! O matko, ja prawie zapomniałam, że on jest gejem! I to wcale nie było zabawne! Ja przez chwilę myślałam... No nie. Ja chyba zwariowałam. O matko.
Usiadłam na łóżku, próbując na spokojnie ogarnąć sytuację.
Nie spałam w nocy. Georg mnie znowu wkurwił i... o Maryjo, Najjaśniejsza Dziewico!...
On mnie uspokoił.
On mnie uspokoił, a to się... to się nie zdarzyło jeszcze nigdy! Nikomu! Zawsze dostawałam tabletkę uspokakającą! Oż kurwa!...
I... i poczułam na moim barku jego usta, choć na pewno nie zrobił tego celowo i ja... o matko. Jak ja mam się przy nim zachowywać, kiedy on na mnie tak działa?!...
Opadłam na poduszki i jęknęłam żałośnie.
On rzucił się na mnie z nożem, do kurwy nędzy... Przestań go za to kochać...
Ha ha ha, zabawne.
Głupie serce. Następnym razem, po prostu poproszę o inne, jak wyląduję w szpitalu. Ot co.
Boże, jestem taka głupia... Dlaczegoś mnie taką stworzył?... Nie, zaraz. Boga nie ma. Hmm... Mamo! Czemuś mnie urodziła?! O tak! To jest to! To wszystko jej wina! Jak ją zobaczę, to jej wszystko wygarnę!
Nie, zaraz! Wtedy by się dowiedziała, że się zakochałam! I wtedy by mnie tak długo maltretowała, że by się wydało, że się w geju kocham. O nie. To poniżej mojej godności, więc już na starcie sobie podziękuję, tak... Nie ma opcji, bym jej to powiedziała. Nikomu. Nigdy. Prócz Sashy, która właściwie, jak się tak zastanowić, to ze mnie to wymusiła! AHA! Więc ja wcale nie jestem winna. Nie chciałam nikomu nic powiedzieć, bo to uwłacza godności, ale ona to wie i udaje, że nie wie, więc jest wszystko pod kotrolą. No proszę! Jak się chce, to się ma!
Uśmiechnęłam się radośnie, po wkręceniu sobie kilku mało przekonywujących faktów i zamknęłam oczy. Teraz to mogę pójść spać.

A zanim kompletnie odpłynęłam, co swoja drogą nie potrwało długo, zdążyłam zauważyć, że już mnie nie rusza, że ten jego obleśny kolega się na mnie rzucił.
Zasnęłam w poczuciu bezpieczeństwa z uśmiechem na ustach.

Obudziłam się w przeświadczeniu, że powinnam ograniczyć kontakty z tym człowiekiem. W sensie... Tak na zdrowy rozum powinnam, nie? No tak. To gej, a ja go kocham. I chociaż wiem, że on mnie zmienia na lepsze... kurwa. To się nie klei. W kółko sobie powtarzam raz jedno, raz drugie.
Koniec. Kocham Billa Kaulitza, który jest gejem i NIC na to nie poradzę. Idź do niego i przyjaźnij się z nim, tak jak on sobie tego życzy. Skończyłam z tym.
I na dodatek spałam 24 godziny.
Z naburmuszoną miną zeszłam na śniadanie i jakby tego wszystkiego było mało, szanowny Bill Kaulitz siedział sobie przy blacie ze swoim uroczym Mephisto i jadł kanapki! Niech to!
Zmrużyłam oczy w kierunku jamnika, który spojrzał na mnie prawdopodobnie w ten sposób, co ja na niego i wtedy uchwyciłam wzrok głupiego Billa, którego ryj rozjaśnił się najwyraźniej na mój widok.
Debil.
- Dzień dobry, promyczku! - zaświergotał, a ja odetchnęłam, spuszczając głowę. - Kawy może?
- Dzień dobry, różowy misiu, sama sobie wezmę. - uśmiechnęłam się do niego bez jakiejkolwiek radości, przypominając sobie, że zbyt bliski kontakt może spowodować bardzo niedobre reakcje chemiczne w moim mózgu.
Obruszył się i ugryzł kanapkę, by zacząć obserwować każdy mój ruch, z bardzo mlaskającym sposobem żarcia. Deeeebil. Nienawidzę cię, mówię ci.
- Mephisto, spójrz na nią i powiedz mi, czy ty też uważasz, że określenie 'różowy miś' to najpiękniejszy epitet, jaki kiedykolwiek padł z jej ust w moim kierunku?! - i jebłam głową w blat. - Skarbie, bo cię głowa rozboli i siniaczek będzie. Kto wtedy podmucha rankę?
- Kurwa, czy ty się dobrze czujesz, człowieku? - spojrzałam na niego, starając się zawrzec w swoim wzroku jak najwięcej litości dla jego głupoty, ale wtedy zauważyłam, że cieszy jak mysz do sera, więc mój wzrok zmienił się w morderczy. - Pieprz się.
- A chętnie, tylko nie mam z kim. - uniósł sugestywnie brwi. - Jakiś kandydat? - i już otwierałam usta, by mu dać w ciry tak, że się już nigdy więcej nie pozbiera, gdy jego twarz nagle spoważniała. - Musimy porozmawiać. - oznajmił. - Zjedz śniadanie i pójdziemy do ciebie, bo chcę wiedzieć wszystko.
- Słucham? - zamrugałam oczami, nie wiedząc, czy dobrze zrozumiałam jego... rozkaz właściwie. Rozkaz! Po moim trupie!
- Ufasz mi?
Jezu, jak ja nienawidzę takich pytań. To jest... to... Eh... Co to za zmiana tematu?!
- Tak. - odparłam zrezygnowana.
- Więc pozwól mi cię zrozumieć.

><><><><><><><><><><><

Lubię ten rozdział ^ ^ 

piątek, 6 lipca 2012

Scene XXIV

Dziwny mi wyszedł o_O 

><><><><><><><><><><><><><><><><><>< 

Zdaje mi się, że powinnam się przejmować tym, co się dzieje z moją przyjaciółką. W końcu jedziemy do Toma, by się wszystkiego dowiedzieć, prawda? Powinnam się przejmować.
A jedyna osoba, którą się przejmuję, siedzi obok mnie i gapi się w przestrzeń co jakiś czas dając mi tylko wskazówki, gdzie mam skręcić i kiedy mam jechać prosto. 
Powinnam się wstydzić swojego zachowania. 
No a się nie przejmuję i mam to centralnie gdzieś, bo ten osobnik obok mnie lubi i ja go lubię za bardzo i jest gejem i człowiek by pomyślał, że mam życie usłane różami. Ha ha ha, ale jestem dowcipna.
- Masz okulary? - spytał nagle, przyprawiając mnie o atak serca. Ludzie, weźcie go, bo przez niego zejdę na zawał!
- W schowku. - wskazałam na niego, a błyskotliwy Kaulitz, w ogóle nie pytając mnie o zdanie, otworzył go i wyciągnął moje ray-bany i podał mi je.
- Tu kręcą się ludzie. - wyjaśnił, co niewiele miało z wyjaśnieniami wspólnego i sam założył swoje okulary, przez co przeszyły mnie dreszcze, do których, tak swoją drogą, szło się nawet przyzwyczaić. Myślę sobie, że w ogóle możnaby było się przyzwyczaić do zakochania. Tylko nigdy więcej nie chcę go widzieć z żadnym osobnikiem płci... właściwie kij tam, z jakimkolwiek osobnikiem. No nie, żebym była tak tragicznie zazdrosna, ale wtedy z tym Louisem... nie. Nie chcę tego przeżywać jeszcze raz.
A właśnie. Jak to się stało, że on tak nagle się pojawił i tak samo niespodziewanie zniknął?
Dziwne...
- No zakładaj. - ponaglił mnie, a ja przewróciłam oczami i posłusznie nasunęłam na nos okulary.
- Serio was tak prześladują? - zapytałam z powątpiewaniem, a ten obruszył się gwałtownie.
- No przecież jesteśmy w chuj znani!
- Ale Chloe nie wiedziała, kim jesteście. - wytknęłam mu, a on zapowietrzył, chociaż zdawało mi się, że już powinien się do tej wiadomości przyzwyczaić.
- Ranisz mnie. Znowu. Jesteś zła. - wyrzucił, a ja parsknęłam śmiechem. - O, dobra, teraz skręć w prawo i trzeci dom po lewej.
- Przecież to jakieś zadupie jest, weź się ogarnij, tutaj na pewno nikt cię nie znajdzie, ej. - westchnęłam i spojrzałam na niego jak na debila, czego żałuję strasznie, że nie mógł zobaczyć.
- Tego nie wiesz na pewno. - wydął wargi, a ja wewnętrznie załamałam ręce. No bo nie mogę tak na serio, prowadzę, duuh.
- Ty masz coś z głową nie tak. Mówię ci.
- Ale widzę w twoich oczach, że mnie lubisz! - wystawił mi język, a ja uniosłam brwi.
- Ciekawe niby jak, skoro mam okulary, pierdoło. - zauważyłam, a on machnął na mnie ręką. W amerykańskim stylu 'fuck off'. 
- Fuck you too. - odparłam, a on zachichotał i wyszedł z samochodu, gdy tylko zatrzymałam się przy podjeździe.
Potrzebowałam chwili, by się uspokoić i nie zatłuc tego kretyna. Tylko chwili. Jeszcze tylko paru sekund... kilku oddechów... jeszcze...
- Idziesz?!
Kurwa.
- Idę! - no niech go! Nawet nie pozwoli mi... grrr... nienawidzę cię, Kaulitz! Nienawidzę cię straszliwie!
Wysiadłam z impetem z Impali i gdyby nie moja miłość do tego auta, pewnie bym jeszcze efektownie trzasnęła drzwiami. A on się nawet nie zatrzymał. Po prostu se wędrował dalej, jakbym ja miała posłusznie za nim biegać, jak jakaś... służka! O matko, on mnie doprowadzi do szewskiej pasji i naprawdę zestarzeję się przedwcześnie.
Zacisnęłam wargi w cienką linię i już się z nim zrównywałam, bo on się wlókł, gdy ja pędziłam, gdy on nagle się zatrzymał i odwrócił w moją stronę, a ja nawet nie zdążyłam się odezwać, gdy efektownie potknęłam się o jego stopę i zaliczyłam glebę z takim hukiem, że chyba całe West Hollywood to słyszało.
Przez dłuższy czas słyszałam jakiś dziwny szum w głowie i nie ruszyłam palcem, by sprawdzić, czy żyję. Byłam... w szoku. Chyba. No bo co to innego mogło być? No chyba, że faktycznie umarłam. To by miało rację bytu. Bo ciągle mi szumiało i...
Jęknęłam głośno, gdy nagły ból kolana przeszył mnie na wskroś.
Kurwa! Nie umarłam!
- O matko, żyjesz?!
No nie. Chyba się załamię PO RAZ SETNY!!
Nie miałam siły się ruszyć. W sumie serio, mogłabym sobie leżeć na tym chodniku i liczyć ziarenka piasku, czy cholera wie co i tak dalej i... dajcie mi... ejże!
Kaulitz chyba wziął sobie za misję, by mnie uratować, czy coś w tym stylu i zanim się zorientowałam co i jak, przewrócił mnie na plecy i zaczął wgapiać się we mnie, jakby oczekiwał, że mu powiem, że jestem trupem.
- Natasza, kurwa! Bo zacznę panikować!
- Przynosisz mi pecha najwyraźniej. - wyplułam i znowu jęknęłam przeciągle. - I zabiłeś moje kolano!... - wciągnęłam ze świstem powietrze, gdy do bólu doszło jeszcze niemiłosierne pieczenie. - Ja umrę, kurwa, ja umręęę!... - pisnęłam, gdy jego ręce nagle znalazły się pode mną i mnie podniósł. O matko. Bill Kaulitz mnie podniósł już drugi raz tego dnia, jakby nie sprawiało mu to żadnego problemu i na dodatek mnie niesie! NIESIE MNIE! - Co ty kurwa robisz?! - no co? Ja sama zaczynam panikować!
- Przecież nie będę na chodniku sprawdzał, co ci się w kolano stało, nie? - spytał tonem, który wskazywał, że mu odpowiedź na to niepotrzebna, no ale ja wolałam odpowiedzieć.
- Przecież sama sobie dam... - urwałam, zdając sobie nagle sprawę, że on mnie niesie na rękach, a ja swoją całlą osobą czuję jego ciało. I przerażenie chwilowo stępiło ból. 
Ale tylko na chwilę.
- Nie chcę cię martwić, ale twoje kolano krwawi. - zauważył i poprawił mnie na swoich rękach, na których - przypominam - mnie niósł i syknęłam. Z bólu, co nie? Chociaż szczerze powiedziawszy znów na usta cisną mi się dźwięki, których nigdy z siebie nie wydawałam i to jest co najmniej dziwne. - Zapukaj. W łazience cię opatrzymy.
No to zapukałam.
Czekaliśmy chwilę, kiedy znowu na nowo zaczęłam wyraźnie odczuwać, że on ma rękę na plecach i właściwie trzyma dłonią mój brzuch, a drugą moją nogę. O matko. On mnie dotyka. To wcale, a wcale nie jest takie normalne! A przynajmniej nie dla mnie! O Jezu. Skup się.
W końcu, na moje szczęście, bo bym pewnie zaczęła całkiem świrować, wewnętrze drzwi otworzyły się i prawie dostałam tymi przeciwinsektowymi, bo genialny Kaulitz się nie ogarnął. 
Znaczy ogarnął. Idealnie w porę.
Eh.
- Hej, co tam? - nie wiem, czy wiecie, ale ja ciągle nie znoszę tych amerykańskich powitań, choć żyję tu już ponad pięć lat. How are you? Good, man, good. Pf. To się w ogóle nie równa z tym, co Polacy mają na myśli, pytając o takie rzeczy. I w ogóle co? Ktoś się czuje do dupy, a mówi, że czuje się dobrze. Bez sensu, powiadam wam, bez sensu. - Powinienem pytać, dlaczego trzymasz kobietę na rękach?
Tak, bo jest gejem i to nielogiczne. Czemu oni mi to wyrzucają prosto w twarz?!
- Cześć, Patrick. - dobrze wiedzieć, jak się nazywa, ej. - Właściwie wpadliśmy tu do Toma, nie do ciebie, bez obrazy. - wyszczerzył zęby do tamtego człowieka, co się Patrick nazywa i jest niższy od Kaulitza. - I gdybyśmy mogli ją - tu poniósł mnie wyżej i się zdziwiłam, że mu ręce nie odpadły i znowu mnie dreszczy przeszły i... oh, zamknij się. - opatrzyć, bo ją prawie na chodniku zabiłem.
Wiecie co? Na parę sekund ponownie zapomniałam o bólu. No czad. Bo właśnie sobie o tym przypomniałam i znowu mnie kurewsko zabolało. Woohoo! Wymiatam!
- Emm... no tak, to wchodźcie! - strzelił sobie facepalma i mimowolnie się uśmiechnęłam na ten fakt. Może to naturalny efekt przebywania z tym zespołem? To ma sens. - A kim jest ta piękna kobieta na twoich rękach? - uśmiechnął się do mnie szeroko, a ja zgasłam. Kurwa.
- To jest Natasza, nasza nowa przyjaciółka. - mrugnął do mnie sugestywnie, a ja przewróciłam oczami, choć muszę przyznać, że zrobiło mi się jakoś tak miło. - A to Patrick, nasz dobry znajomy.
AHA! Więc jestem na wyższym levelu! Łahahahah! Wymiatam znowu!
- Cześć, Natasza. - wystawił do mnie rękę i moje ciało automatycznie się spięło. Nienawidzę tych momentów. Nie, żeby mi szczególnie zależało na znajomościach z facetami, ale w takiej własnie chwili oni mnie biorą za sztywną kretynkę. Dokładnie tak, jak odebrał mnie Bill. I to ich kumpel, więc nie wypada nic nie zrobić. Eh, kurde. Uwielbiam to.
- Cześć, miło mi cię poznać. - uśmiechnęłam się wymuszenie i z oporem uścisnęłam jego rękę. I znowu czułam to obrzydliwe uczucie, że zwymiotuję, jeśli nie umyję swojej. Szlag by to.
Więc moja dłoń zawisnęła bezwładnie w powietrzu, by tylko nie dotknęła ubrania. I nagle poczułam odor alkoholu, aż mój żołądek wykonał paskudny obrót o 360 stopni.
Ale zanim zdążyłam połączyć fakty, Bill zrobił to za mnie:
- Jesteś najebany. 
I Patrick ryknął śmiechem.
- A tak się starałem, żeby nikt się nie skapnął, TOOOM! - wrzasnął w stronę chyba salonu - PRZEGRAŁEM!!
O kurwa, nie.
Pijany facet = niebezpieczeństwo
- GŁUPI FIUUUUT!
Ja pierdolę?
Bill chrząknął, chyba chcąc zwrócić na siebie moją uwagę, więc niemal posłusznie na niego spojrzałam. Zrobił głupią minę, a ja parsknęłam smiechem. Choć w sumie nie do końca było mi do śmiechu. Musiałam się teraz go trzymać, jak ostatniej deski ratunku. On był trzeźwy i wiedziałam, że nie zrobi mi krzywdy. Trochę ironiczne w tym momencie, ale... on jest gejem, tak? Gej nie miałby żadnej potrzeby, by mnie zranić, tak?
- Masz w łazience apteczkę? - zapytał tego swojego kumpla, a ten pokiwał radośnie głową. 
- A stało się coś poważnego? - popatrzył na mnie i zachłysnął się powietrzem, gdy zobaczył moje zakrwawione - jak tak patrzę, to naprawdę nieźle zakrwawione - kolano. - Apteczka jest w szafce nad zlewem.
- Okej, dzięki. - i poszedł ze mną na rękach - i brzmiał, jakby się nie zmęczył! - do pomieszczenia zaraz obok dwóch kolumn otwierających wrota do salonu. Gdzie zdążyłam dojrzeć machającego do mnie Toma. 
Pijanego.
Kurwa mać.
Otworzyłam drzwi i nagle pierwszy raz znalazłam się z Kaulitzem w tak ciasnym pomieszczeniu. I serce stanęło mi w gardle, bo poczułam jego obecność w tak bardzo stężony sposób, że zrobiło mi się słabo.
- Wiesz o tym, że będziesz musiała ściągnąć spodnie? - spytał mnie przeraźliwie niskim głosem, aż przeszły mnie dreszcze. - Bo przez nie raczej nie opatrzymy rany. - uśmiechnął się do mnie DZIWNIE i posadził mnie na blacie łazienkowym i syknęłam, gdy wyprostowałam nogę.
- Odetnij nogawkę. - rzuciłam, gdy przeszyła mnie myśl, że zobaczyłby mnie prawie pół-nagą. I buchnęło gorąco. 
- No chyba zwariowałaś! - odwrócił się od szafki, z której wyjmował apteczkę i spojrzał na mnie jak na kretynkę. - Te jeansy są zbyt zajebiste, by je traktować w taki sposób! Założę się, że wydałaś na nie fortunę, a teraz tak po prostu mówisz, że mam ci je obciąć?! No ty chyba się za dużo tlenu nawdychałaś i wyparło ci szare komórki! - nienawidzę go. Nienawidzę tak strasznie, że chyba jeszcze bardziej, niż uwielbiam. - Przecież ty nie masz się czego wstydzić. Po prostu je zdejmij, opatrzę ci kolano i może da się coś z tą krwią na materiale zrobić, ale do cholery nie będę świadkiem morderstwa! Co to to nie!
Przewróciłam oczami na jego histerię. Robi z tego więcej szumu, niż ktokolwiek, kogo kiedykolwiek znałam. To jest po prostu... takie gejowskie...
- Dobra, w porządku. Tylko się zamknij i przestań pieprzyć bez sensu... - chwyciłam za guzik, zastanawiając się, jak to jest, że nagle wydało mi się to całkiem naturalne, że będę się przed nim rozbierać. 
A no tak. 
Przecież jest gejem.
To tak, jakby się rozbierać przed przyjaciółką.
- Pomóc ci?
I nagle znowu klucha stanęła mi w gardle, więc tylko skinęłam głową, choć, gdy dotarło do mnie, na co się zgodziłam, prawie przyjebałam sobie w ryj.
O kurwa jego mać! Tosz on ani trochę nie przypomina przypomina przyjaciółki! I jest BILLEM KAULITZEM, W KTÓRYM SIĘ PODKOCHUJĘ!!
Czy ja ocipiałam do reszty?! Na co ja się...
- Unieś się na rękach.
O MATKO, NA CO JA SIĘ ZGODZIŁAM?!
Poczułam, jak moje policzki zaczęły się robić coraz bardziej czerwone i zagryzłam wargę, gdy podniosłam się do góry, a on chwycił za moje spodnie, mając ręce tak blisko... mnie, że zrobiło mi się słabo. Zakręciło mi się w głowie, ale uparcie patrzyłam to na jego dłonie, to na jego twarz, nawet nie wiem po co. Jego twarz nie wyrażała nic. 
Choć zdawało mi się, że drży. Ale to chyba było to, że to ja drżałam i mi się obraz przed oczami trząsł razem ze mną. To by miało więcej sensu. 
Uh, to jest... to jest takie...
- Możesz już usiąść.
Pociągające!
O Boże.
Tak bardzo zatraciłam się w tym nowym odczuciu, że nawet nie zauważyłam, że ściągnął ze mnie spodnie, a moje kolane nie poczuło nic. W ogóle mnie nie bolało.
Chyba zwariowałam.
Przymykałam oczy w błogim zadowoleniu, że do moich nozdrzy wciąż napływał jego zapach, gdy nagle kolano zapiekło mnie tak przeraźliwie, że wrzasnęłam, sama nie dowierzając, że to byłam ja.
- Woda utleniona. - spojrzał na mnie współczująco - To potrwa tylko chwilę, postaraj się skupić na czymś innym.
Na czym, kurwa?! Na tym, że twoje oczy świdrują mnie na wylot?! Na tym, że twój zapach mnie odurza?! Na tym, że dotyk twoich palców na mojej nodze, sprawia, że czuję się całkowicie naga?! Na tym, że jestem w tobie zakochana?! Sam sobie, kurwa, wybierz!
Zacisnęłam zęby, posłusznie czekając, aż jego operacje na moim kolanie się zakończą i wtedy, nie wiem czemu, jego dłoń musnęła wewnętrzną stronę mojego uda i pierwszy raz nie opanowałam swoich ust i jęknęłam głośno i natychmiast przywaliłam sobie ręką w twarz, słysząc, jak moje własne serce zaczęło gonitwę na śmierć i życie. O kurwa!...
Bill powoli podniósł na mnie swój wzrok, a ja zachłysnęłam się powietrzem, gdy ujrzałam jego błyszczące oczy. O Jezu, zrób coś ze sobą! Nie pozwól mu się domyślić!...
- Łaskocze. - wydusiłam, a on zmarszczył czoło.
- Masz tu łaskotki?
Nie.
- Tak.
- Emm... Sorry. - zamrugał oczami i powrócił do oczyszczania rany, a ja niemal odetchnęłam z ulgą, gdy jego ręka tym razem otarła się o moją łydkę, a ja jak ta ostatnia pojebana, znowu wydałam z siebie ten skandaliczny dźwięk!
- Tu też? - spojrzał na mnie, uśmiechając się mrocznie.
Nie! Kurwa nie, nie, nie, nie, nie!
- Tak.
Nic nie odpowiedział, tylko ciągle uśmiechając się pod nosem, powrócił do poprzedniej czynności. Słuchaj, kurwa. Czy ja już ci mówiłam, jak bardzo cię nienawidzę i jak bardzo moje ciało chce twojego dotyku?! Nie! Nie! Moje ciało wcale cię nie chce! No szlag! Szlag by to! Aaaaa!
To się kupy nie trzyma! Jakim cudem ja czuję, że by mnie nie skrzywdził, kiedy krzywdzi mnie non stop tym, że jest gejem?! 
NIENAWIDZĘ CIĘ!
- Okej, skończone. - oznajmił nagle, a kiedy pochyliłam się, by ocenić jego pracę, zdziwiłam się, że moje kolano było już całkowicie obandażowane. - Może Beth zostawiła jakieś swoje ciuchy, to połazisz w nich, zanim twoje spodnie wyschną... - zaczął myśleć i z krótkim oświadczeniem, że 'zaraz wracam', wyszedł z łazienki, zostawiając mnie samą.
Jaka Beth? Ja tu żadnej laski NIESTETY nie widziałam.
Więc w międzyczasie zaczęłam płukać spodnie i wyzywać siebie od lekkich określeń typu 'kretynka' po cięższego kalibru 'prostytutka (nie, to nie była prostytutka, ale nie będę przeklinać. Ha ha ha, zabawne z mojej strony) lecąca na geja'.
Usłyszałam szczęk klamki i na nowo spięłam się na myśl, że ten debil doprowadził mnie do takich oburzających scen. On jest straszny. Po prostu...
- A co tu się dziejeee... - w jednej sekundzie znalazłam się na przeciwległej ścianie, gdy zorientowałam się, że ten głos z pewnością nie należy do Kaulitza. Ani jednego, ani drugiego. - Zostawić was samych na parę minut i proszę...
Strach chwycił mnie za gardło i dotarło do mnie, że nie potrafię wydać z siebie ani jednej dźwięku i spanikowałam jeszcze bardziej. 
Patrick zaśmiał się głośno i gdy zrobił krok w moją stronę, rzuciłam w niego buteleczką z mydłem do rąk, która jako pierwsza nawinęła mi się pod palce. Trafiłam go w głowę, aż go zarzuciło i nawet nie zdążyłam mrugnąć okiem, gdy rzucił się na mnie tak, że z hukiem uderzyłam potylicą w kafelki. Ból głowy rozsprzestrzenił się w takim tempie, że aż zrobiło mi się ciemno przed oczami. Nie wiedziałam co się dzieje i chciałam krzyczeć, ale moje struny głosowe nadal odmawiały posłuszeństwa i uderzałam go rękoma i nie wiedziałam, co on chciał mi zrobić i miałam łzy w oczach i dygotałam tak strasznie, że myślałam, że znowu mam ten napad paniki, przez którą traciłam świadomość i chciałam tego, ale ciągle widziałam jego twarz przed sobą i chyba chciał mnie uderzyć i nagle usłyszałam ryk wściekłości i on nagle zatoczył się do tyłu i zobaczyłam pięść lądującą na jego ohydnej twarzy. I drugi raz. I trzask. I trzeci raz. I krew. I czwarty raz. I piąty raz. I szósty raz.
I wstał.
I ruszył w moim kierunku.
I chciałam uciec, ale on mi nie pozwolił. 
I zatonęłam w jego ramionach, choć próbowałam się wyrwać, by schować się w bezpiecznym miejscu. Ale on szeptał, żebym się nie poddawała i że on mnie nie skrzywdzi i że jestem już bezpieczna i nie muszę uciekać.
I poczułam, że jestem bezpieczna i nie muszę od niego uciekać.
I przestałam walczyć z uczuciem, bo nagle zdałam sobie sprawę, że on mnie uratował, choć nie musiał i właśnie tym zaskarbił sobie moją miłość.

><><><><><><><><><><><

Dziwny.
Jak są błędy to od razu mówić, bo na głupim notatniku po formacie nie było polskiej czcionki i jakieś dzikie znaczki wyskoczyły -.-