czwartek, 5 kwietnia 2012

Scene VII


Ranek nastał jak dla mnie zdecydowanie za szybko. Szczerze powiedziawszy, chciałam spać już tak przez następne kilka miesięcy, niczym jakiś pieprzony miś na zimę, ale jak zwykle każde moje boże życzenie bozia ma w dupie.
Na szczęście wczoraj dostałyśmy pozwolenie na pozostanie w swoich pokojach, na co skwapliwie przystałam. Nie wiem co z Chloe i Sashą, miałam to gdzieś. Liczył się fakt, że miałam wystarczająco dużo czasu, by opracować plan jakiegokolwiek działania.
Po pierwsze. Musiałam być dla wszystkich miła wystarczająco, by mnie zaakceptowali.
Po drugie. Muszę olać fakt, że są sławni.
I po trzecie. I najważniejsze.
Spróbować zapamiętać, że mnie nie skrzywdzą. Wierząc słowom Sashy oczywiście. Także w tym punkcie zaliczały się próby normalnego egzystowania, z czego świadomie zdawałam sobie sprawę, że może być kompletnym niewypałem.
Miałam nadzieję, że chociaż będzie warto to wszystko przetrwać.
Tak więc wstałam, ogarnęłam się, przywaliłam sobie kilkakrotnie w policzki, bym wyglądała na bardziej ożywioną, niż w rzeczywistości byłam i odetchnąwszy głęboko, wyszłam na korytarz. Szurając leniwie kapciami po podłodze, dotoczyłam się do schodów, w międzyczasie plotąc dwa warkocze. Jak już udawać zadowoloną, to na całego.
Nie zdążyłam postawić nogi na parterze, gdy nagle zza rogu wyskoczył jakiś włochaty jamnik, szczekając przy tym wniebogłosy. Wytrzeszczyłam szeroko oczy, nie wiedząc co ze sobą począć i czy przede wszystkim przerwać robienie warkoczy i zacząć się bronić.
No ale kurwa, toż to małe stworzenie mi nawet do kolana nie sięgało!...
I nagle skoczył.
Pisnęłam, puszczając włosy, potknęłam się o ostatni stopień, chcąc się cofnąć i runęłam z dupą na schody.
- Co jest, kurwa?!... - wyjęczałam, nie mogąc ogarnąć, jak taka mała kulka mogła tak po prostu na mnie skoczyć i mnie wyjebać. - Ał, kurwa maaaać... - potarłam prawy pośladek, przyglądając się jamnikowi, który teraz zadowolony siedział na moich stopach i merdał przyjaźnie ogonkiem.
- Ej, wszystko w porządku? - niespodziewanie przede mną pojawił się Tom w czarnych jeansach i białym podkoszulku.
- Jak widać na załączonym obrazku, nie do końca. - wskazałam na psa. - Czy wy napoiliście go gumisiowym sokiem?
Spojrzał na mnie spod uniesionych brwi.
- Słucham? - wykrztusił, po czym ryknął śmiechem i nagle zrobiło mi się lżej na duszy. Punkt pierwszy w jednej czwartej zaliczony i czułam się z tym... zadziwiająco nieźle. - Jezu, dobra jesteś. - oparł się o ścianę, ciągle się zaśmiewając. - Nie mamy gumisiowym soczków na stanie, ale istnieje prawdopodobieństwo, że mogła trochę kawy mi wypić. - odpowiedział w końcu i zabrał psiaka z moich stóp, pociągając nosem.
- A więc to ona? - dźwignęłam się na nogi, ciągle trzymając się za tyłek. Szlag. To naprawdę bolało. Muszę trzymać się z daleka od tej małej potworki, zanim mnie zabije.
- Yhm. - pokiwał głową, drapiąc suczkę za uchem. - Wabi się Sternchen. - dodał i zerknął na mnie głupkowato. - To...
- Sternchen? - przerwałam mu, robiąc zapewne idiotyczną minę. - Gwiazdeczka?...
- Rozumiesz niemiecki? - zdziwił się, patrząc na mnie z ukosa.
Wzruszyłam ramionami.
- Jestem z Polski. Tam się uczą niemieckiego w szkole. - odparłam. Gwiazdeczka (buahahahahah!) gapiła się na mnie brązowymi oczyma, wyciągając w moim kierunku pyszczek, jakby miała za nic fakt, że Tom ją mizia za uchem. - Więc technicznie uczyłam się niemieckiego sześć lat. - palcem pogłaskałam ją po ryjku, a ona szczeknęła, jak to tylko małe kudłate pieski potrafią. - Co nie znaczy, że umiałabym się dogadać w tym języku. Nie jestem nawet pewna, czy umiałabym złożyć zdanie... Chyba.
Tom skinął głową.
- Ja mam tak z francuskim. Oh! - zamrugał oczami. - Ale ty tu na śniadanie szłaś, czy co?
Znowu wzruszyłam ramionami.
- Właściwie niby nie, choć nie powiem, jestem głodna. - uśmiechnęłam się, nagle zdając sobie sprawę, że wcale nie udaję. Dziwne.
- To chodź, zobaczymy, co mamy w lodówce. - odwrócił się do mnie plecami i ruszył w kierunku jadalni, więc podążyłam za nim, mając okazję, by przyjrzeć się jego plecom. Nie, żeby mnie specjalnie interesowały, ale co innego miałam do robienia? W każdym bądź razie zaczęłam się zastanawiać, czy mają tutaj siłownię. Bo on wyglądał, jakby regularnie ćwiczył. - Muszę przyznać, że to dziwne, że nie natknęłaś się na resztę psów. Sternchen nie pałęta się po domu sama.
- Punkt dla mnie, gdyby były wszystkie, to pewnie by mnie zabiły.
Znaleźliśmy się w naprawdę dużej kuchni i oczy mimowolnie mi się zaświeciły. Zawsze o takiej marzyłam. Z prawej strony pod oknami znajdowały się szafki, zlew, zmywarka i kuchenka z płytą indukcyjną, a na środku wysepka z krzesłami z białymi poduszkami wokół niej. Blat wyglądał, jakby był zrobiony z marmuru beżowo-czarnego, albo siwego... I cały sufit się świecił. Naprawdę tak to wyglądało. Serio. Albo tam było milion żarówek, albo to nieprzejrzyste szkło na suficie rozświetlała jakaś jedna, ale w cholerę wielka.
Dwoma słowami? Zakochałam się.
A czy wspominałam, że lodówka była szeroka prawie jak ja długa i była metaliczno-czarna? Nie? No to mówię.
I Sternchem właśnie dreptała sobie po blacie na środku kuchni, a Tom zaglądał do tej zajebistej lodówki, a ja nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić i bałam się, że zaraz zacznę się ślinić.
- Ta kuchnia jest fenomenalna. - wyrzuciłam z siebie, nie mogąc się powstrzymać.
- Dzięki. To był zdecydowanie najlepszy dom w okolicy, dlatego wylądował w naszych rękach. - Tom roześmiał się z głową między drzwiami lodówki. - Dobra, co ty jadasz na śniadania? Płatki, kanapki, czy coś innego? Widzę tu jakieś sałatki, choć nie wiem, czy są jeszcze dobre... - wziął jakąś miskę w ręce i powąchał zawartość. - Nie no, powinny byś dobre.
Parsknęłam śmiechem, kręcąc głową.
- Chyba pozostanę przy kanapkach. - zdecydowałam. Miałam ochotę tam podejść, ale nie chciałam ryzykować, że mogłabym go przez przypadek dotknąć, albo on mnie.
- Nie płatki?
- Nie wychowywałam się w Ameryce. - przypomniałam mu, a on westchnął.
- No właaaaśnie. Sorry. - wyciągnął na światło dzienne duży talerz zapełniony pokrojonymi w plasterki wędlinami. - Masz. Jeszcze margaryna. - znów zanurkował w lodówce, gdy ja tymczasem zabierałam od niego ostrożnie naczynie. - Zjemy chyba w kuchni, bo i tak nikogo więcej nie ma.
Kurwa. Jak miałam postawić mięcho na blacie, gdy ta śmieszna Gwiazdeczka na nim siedzi i gapi się na mnie wielkimi oczyma?
Eh, trudno.
Postawiłam talerz i szybko schwytałam jamniczkę, zanim zdążyła nawet zaciągnąć się zapachem wędlin.
I jak nagle znalazła się w moich ramionach, tak nagle zapomniała o jedzeniu.
- Jezu, ogarnij się, psie. - wypiszczałam, gdy ta zaczęła mnie lizać po całej twarzy. - Uspokóóój się!... - odsunęłam ją na odległość moich rąk i postawiłam ją na podłodze. - Ty złowieszczy psie. Przyznaj się, że chcesz mnie zabić. - pogroziłam jej palcem. - Będę cię nawiedzać jako duch, zapamiętaj to.
- Opacznie rozumiesz jej przedwczesną miłość do ciebie. - zachichotał Tom. - Chyba ciebie sobie obrała za nowego gościa, którego trzeba pokochać.
- Aaa, no tak, Sasha mi coś mówiła o tym. - pokiwałam głową.
I zgasł.
- Ah. - zamrugał oczami. - Oczywiście.
Do planu dodałam sobie kolejny punkt o nazwie 'Zapytać Sashę o Toma, który według wszystkich drobnych wskazówek jest jej byłym facetem. O kurwa!'.

Gwiazdeczka łaziła za mną wszędzie. Dokładnie tak, jakbym miała cień w postaci jamnika, co jeszcze uważałam za urocze... no dobra. Właściwie uważałam to za niebezpieczne. Dziwne rzeczy się działy, kiedy ona była przy mnie.
Tak jak wtedy, gdy poszłam do łazienki na parterze i wychodząc z niej, natknęłam się na kolejnego psa tej samej rasy. Tylko tym razem był krótkowłosy i przysięgam, że wyglądał, jakby chciał mnie zabić wzrokiem. I uśmiechał się jakoś tak cynicznie.
Kurwa, nie! Ja nie zwariowałam! On naprawdę tak wyglądał! Kurwa!
- To Mephisto. - oznajmił mi Tom, gdy przesuwając się plecami do ściany z korowodem za sobą, dotarłam do kuchni. On nawet się nie odwrócił od zlewu, gdzie mył naczynia! On już wiedział, o co mi chodzi. Kurwa, że what the fuck? Czy ja popadłam w paranoję, czy oni są jacyś dziwni?... - Jest bardzo opiekuńczy w stosunku do Sternchen. Jeśli ją skrzywdzisz, on ci dojebie, aż ci w pięty pójdzie.
Parsknęłam śmiechem, ale wobec ciszy jaką słyszałam, rozumiałam, że on nie żartował.
Umilkłam.
- Serio?... - spytałam w końcu.
- Jak najbardziej. Więc mam nadzieję, że nie masz niecnych zamiarów co do tej niewinnej istoty, bo potem może ci być smutno. Mephisto jest mściwy. - spojrzał na mnie i uśmiechnął się przewrotnie.
- Ahaa... - gapiłam się to na niego, to na jamnika, który znowu patrzył to na mnie, to na Sternchen, która gapiła się tylko na mnie, aż mnie zemdliło. - Czyje są te psy?...
Nie wiem, czy chciałam wiedzieć. W końcu jaki pies taki właściciel. Miałam tylko nadzieję, że nie tylko jedna osoba była właścicielem. A może tak by było lepiej?...
- Billa. - odparł, powracając do mycia naczyń. - Ja osobiście nie gustuję w takich małych psach, ale one to wyjątek. Są zajebiste.
Zaśmiałam się z nutką histerii. Fuck. Przylepił się do mnie pies tego Billa, a drugi czyha na moje życie!...

A potem, gdy już wszyscy się pojawili na dole, chciałam, żeby Gwiazdeczka się ode mnie odjebała, z racji, że nie chciałam mieć niczego wspólnego z liderem, który mnie właściwie ignorował, ale wtedy gdy szeptałam do suczki niefajne słowa po polsku, Mephisto zaczął na mnie warczeć.
Byłam udupiona na wszystkich frontach.

A psy Toma były fajne i oprócz tego, że chciały czasem, żebym je pogłaskała, to mnie olewały!... Ludzie!... Hilfe!...

Zanim się nie obejrzałam, zaczęły się przygotowania do obiadu i jakimś cudem nie denerwowałam tak bardzo, jak myślałam, że będę, z powodu obecności tych wszystkich kolesi. Znaczy w dalszym ciągu omijałam ich szerokim łukiem, ale byłam w stanie z nimi normalnie rozmawiać. No oprócz tego Billa naturalnie. Który rozmawiał ze wszystkimi, tylko nie ze mną i właściwie było mi to na rękę.
On cały był jakiś dziwny. I ciągle przyprawiał mnie o dreszcze swoim głosem, co już w ogóle kazało mi się trzymać od niego z daleka. Czułam, że jego osoba przyprawi mnie o znacznie więcej problemów, niż jego jamniczki, których nikt nie potrafił ode mnie odgonić.
I raz podeszłam za blisko. Znaczy, jak szłam po szklankę (bo kazali mi się czuć jak u siebie w domu, to tak robiłam)(a ta kuchnia jest w cholerę wielka, ale przy siedmiu osobach i czterech psach zaczyna robić się tłoczno), to on chciał się cofnąć i chyba tylko fuksem uniknęłam zderzenia z nim. No i on pachniał. Kurwa, nie zwariowałam! Nie śmiejcie się ze mnie, bo kurwa wiem, że każdy pachnie i nie jest to żadne odkrycie!
Ale on pachniał dymem papierosowym i jakimiś męskimi perfumami i kurwa zakręciło mi się w głowie. I naprawdę miałam nadzieję, że to była kwestia tego, że nie lubiłam papierosów.
Chcąc uniknąć jakiegokolwiek kontaktu z jego ciałem, wskoczyłam na blat wysepki, a gdy Gustav to zauważył, stwierdził, że to najlepsze wyjście, żeby się nie przeciskać i od tego momentu każdy przełaził przez blat wszerz i wzdłuż.
Kurwa, jestem zjebana na maksa.

Kilkakrotnie byłam pytana o to, czy nie jest mi za gorąco. Ale co miałam powiedzieć? Wzruszałam ramionami, czując potop pod pachami.

Po obiedzie zaszyłam się w pokoju, by zadzwonić do mamy i zdać jej relacje. Pogratulowała mi opanowania, opowiedziała mi w skrócie, co działo się u niej, wymieniłyśmy się złośliwymi uwagami o sobie i zanim się obejrzałam, była już siedemnasta.
Dzień minął mi nieprzyzwoicie szybko.
Dziwne.
Zbierałam się już do zejścia na dół, gdy do pokoju wparowała Chloe, a za nią tabun czytaj jako Cholerna Gwiazdeczka i Mephisto Morderca. Szlag.
Miałam nadzieję, że od nich uciekłam...
- Sprawdziłam ich! - pisnęła Ruda, machając rękoma na wszystkie strony. Sternchen podskakiwała przede mną w rytm fruwających dłoni Chloe, a Mephisto usiadł przy mojej walizce i gapił się na mnie, jakby chciał mi dać do rozumienia, że jeśli zrobię coś niefajnego, on zrobi z moich rzeczy BARDZO niefajne rzeczy.
Wzdrygnęłam się.
Jestem szantażowana przez psa. Czy to znaczy, że moja psychika zderzyła się z dnem?
- Kogo? - spytałam zdezorientowana. Z westchnięciem, podniosłam Gwiazdkę z podłogi, która zaczęła mnie znowu lizać po całej twarzy. - Sternchen, ogarnij się do choleryyyyyyyyy...
- No ich wszystkich! W internecie! - Chloe schyliła się, by schwytać Mephisto, ale ten tylko warknął na nią ostrzegawczo. - Czemu on ciągle za tobą łazi, skoro nie pozwala się dotknąć?
Przewróciłam oczami, głaszcząc pyszczek jamniczki.
- Bo mnie pilnuje, bym nie zrobiła Sternchen krzywdy. - odparłam znudzona. Mój wróg numer dwa posłał mi mordercze spojrzenie. Albo to moja chora wyobraźnia.
- Widziałaś jak Bill wyglądał, jak był młodszy?! - wywaliła Ruda, zapominając o psie.
- Chloe. - zaczęłam tonem nauczycielki, która upomina małego ucznia. - Jestem z Polski. Oni są z Niemiec. Czy ty myślisz, że ja nie wiem, jak wyglądało ich dzieciństwo i jak wyglądali, jak byli dziećmi?...
Ruda zagryzła wargę.
- To znaczy, że byłaś ich fanką? - zaryzykowała.
Zaprzeczyłam szybkim ruchem głowy.
- Nie trze było być ich fanem, żeby wiedzieć o nich to, co ja wiem. Choć muszę przyznać, że muzykę mają dobrą. Kurwa. - walnęłam sobie facepalma. - Miałam zapomnieć o tym, że są sławni. Psujesz mi plan.
Chloe wzruszyła ramionami.
- Nigdy nie widziałam nikogo znanego. A oni wyglądają, jakby nie byli sławni. To mi się kłóci.
- Taaa... Mi trochę też, ale lepiej dla nas.
Wydęła wargi.
- Niby tak. Muszę jeszcze posłuchać ich muzyki. Mam wrażenie, że powinnam. - odwróciła się do mnie plecami i już sięgała za klamkę, gdy ktoś zapukał do drzwi. No to Chloe otworzyła.
Georg.
- Cześć, dziewczęta. - zamrugał do nas sugestywnie, przez co przyszły mi do głowy same obrzydliwe rzeczy. - Czas na wieczorek zapoznawczy. Zapraszamy na dół do salonu.
Postawiłam Sternchen na podłodze i ruszyłyśmy do wyjścia.
- Oh, to dlatego Bill się do ciebie nie odzywa! - wyskoczył nagle basista, patrząc jak mała cholera drepcze za mną radośnie.
- Słucham? - zamrugałam oczami. Zamknęłam za sobą drzwi, uprzednio sprawdzając, czy Mephisto nie został w pokoju, choć to było raczej niemożliwe i spojrzałam na Georga pytająco.
- Bill jest strasznie zaborczy, jeśli chodzi o to, co do niego należy. - Wskazał podbródkiem na psy. - Począwszy od zwierząt, przez długopisy czy jego... emm... partnerki.
- Aha... - nie, żeby mnie to w ogóle obchodziło, ale skoro chce się z nami podzielić tą jakże ważną informacją, to niech mu będzie, ja posłucham. - To wiele tłumaczy... - choć nie tłumaczy nic i upewnia mnie w przekonaniu, że powinnam się trzymać z dala od tych psisk, które jak na złość robią zupełnie na odwrót. S-H-I-T.
Podążyłyśmy korowodem (a ja w międzyczasie potknęłam się o Gwiazdeczkę, a Mephisto ugryzł mojego kapcia, KURWA MAĆ) za Georgiem na dół, gdzie czekała na nas reszta zespołu z Sashą, która siedziała na półokrągłej sofie między Gustavem, a młodszym Kaulitzem.
Kurwa. A gdzie ja mam siedzieć?
Oh. Fotele!...
Bill klasnął w ręce, co wydało mi się jakimś podejrzanie gejowskim akcentem w jego osobowości i uśmiechnął się szeroko.
- Skoro już wszyscy jesteśmy, to oznajmię wam moją i Toma wizję. - zaczął, a niektórzy prychnęli śmiechem. - Pomyśleliśmy więc sobie, że najlepiej się poznaje podczas jakiejś gry, a! - uniósł palec wskazujący do góry. - Z racji tego, że jesteśmy fajni, postanowiliśmy uniknąć jakichś zboczeństw na samym starcie. Tak więc zdecydowaliśmy się na grę w karty.
Świetnie. Gra w karty.
Usiadłam na jednym z foteli, przez co ustawiliśmy się niemal w kole zaczynając ode mnie przechodząc zgodnie z ruchem wskazówek zegara do Chloe, potem Toma, Georga, Billa, Sashy i na Gustavie kończąc. W przyjemnie sporej odległości ode mnie.
- Tylko uprzedzam, że niewiele jest gier, które znam - zastrzegła Ruda, a wokalista pokiwał głową.
- Dlatego pomyśleliśmy o pokerze, bo w niego praktycznie każdy umie grać, nieważne skąd jest. - odparł, a ja jęknęłam głośno, zanim zdążyłam się w porę powstrzymać.
Zakryłam usta dłonią, ale już każdy na mnie patrzył, więc w sumie mogłam sobie to darować.
- Nie umiesz?... - spytał powoli wstrętnie niefajny Bill, którego spojrzenie jeszcze bardziej zlodowaciało, gdy na moje kolana wdrapała się Sternchen. Kurwa! Ty cholero jedna, nie masz kiedy się do mnie przylepiać?! Tylko akurat w takiej krytycznej sytuacji?!
- Emm... - chwyciłam jamniczkę i kolejny raz tego dnia postawiłam ją na ziemi, co ona kompletnie zignorowała, próbując powrócić na moje kończyny. - Emm... Ja... Mam... Złe... - urwałam, czując, że zaczyna mi się robić gorąco z szczególnym uwzględnieniem policzków, gdy ona znów na mnie wlazła.
- Sternchen. - rzucił stanowczo młodszy Kaulitz. - Komm hier.
Zrobiło mi się słabo.
Bo ona posłuchała, a przez to na moim ciele pojawiła się gęsia skórka.
Kurwa mać...!
- Emm, ja umiem. - odparłam szybko.
Uśmiechnął się krzywo, rzucając mi talię kart w opakowaniu.
- Więc tasuj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pamiętajcie, by skopiować treść komentarza, by potem nie wyszło, że Wam czegoś nie dodało i całość przez przypadek poszła się jebać! ^ ^
P.S. Łahaha! Zdaje się, że nie trzeba cenzurować, więc możecie jechać po całości! :D:D:D