czwartek, 5 kwietnia 2012

Scene VI


Po skończeniu najbardziej nerwowego obiadu w przeciągu pięciu lat, od kiedy tu jestem, myślałam, że zwymiotuję. Znów przypomniały mi się jedzone posiłki w pośpiechu pełnym stresu. Mój żołądek nie znosił tego najlepiej.
Z każdą minutą moje dłonie trzęsły się coraz bardziej i niemal ze łzami w oczach czekałam, aż ta tortura wreszcie się skończy.
- No dobra, to chodźcie po bagaże, to was ulokujemy w pokojach. - odezwał się nagle Tom, odsuwając się od stołu, by się przeciągnąć. - Chodź, Bill. Trzeba je ogarnąć. - wskazał na nas i uśmiechnął się. W dalszym ciągu unikając kontaktu wzrokowego z Stashą. Nie obchodziło mnie to jednak. Prawie jęknęłam ze szczęścia, gdy dotarło do mnie, że za chwilę będę mogła zamknąć się w czterech ścianach z dala od wścibskich spojrzeń.
Powędrowałyśmy za bliźniakami, a za nami potoczyła się reszta zespołu. Przestałam zwracać uwagę na cokolwiek, próbując napełnić się nadzieją, że jutrzejszego dnia wyruszę w podróż powrotną do Sterling Heights. Nie miałam zamiaru wciąż na nowo przeżywać takich nerwów, jak w tej chwili. Nie ma mowy.
Starannie rozglądałam się w około z dyskrecją, by uniknąć jakiegokolwiek kontaktu fizycznego ze strony otaczających mnie osobników płci męskiej, aż doszliśmy do chevy'ego, wśród wesołej gadki, do której się ani razu nie włączyłam. Ba, nie wiedziałam w ogóle o czym mówią. Ale słyszałam wyraźnie śmiech młodszego Kaulitza, który ciągle wiercił mi dziurę w mózgu. To było wkurwiające.
Tak długo gapiłam się na jego białe skarpetki w czarnych kapciach, które były tak... tanio wyglądające, że aż mnie to zadziwiło, że nie zauważyłam, że wszyscy gapią się na mnie wyczekująco. Podskoczyłam gwałtownie, gdy białe skarpetki obróciły się w moją stronę. Zagryzłam wargę i popędziłam w stronę bagażnika, zanim ktokolwiek się do mnie odezwał, mijając wszystkich tak, byśmy się nawet nie zetknęli ubraniami.
Kurwa. Co się ze mną dzieje?
- Masz niezłą furę. - odezwał się Tom, a ja przełknęłam ślinę. Skinęłam głową, zerkając na niego.
- Dzięki. - wymamrotałam, chwytając pierwszą walizkę z brzegu.
- Zostaw to, w końcu my jesteśmy tu mężczyznami. - niespodziewanie ręka basisty pojawiła się na mojej, przez co wydałam z siebie nieartykułowany dźwięk, próbując wyswobodzić się z uścisku. Odskoczyłam od sprawcy, łapiąc się za swoją zbezczeszczoną dłoń, patrząc na niego ze zmrużonymi oczyma.
Oddychając spazmatycznie, wycierałam palce o swoją koszulkę, już myśląc o tym, by wyprać ją i siebie jak najszybciej. W tym momencie. Teraz. Już.
Sasha stanęła przede mną, zasłaniając innym widok, ale mnie to już nie obchodziło. Musiałam się umyć. Wyszorować. Zetrzeć z siebie zapach i wszystko, co było z nim związane.
- Natasza. - wyszeptała, chwytając mnie za ubrudzoną rękę. - Natasza, spójrz na mnie. - mrugałam oczami, nie wiedząc, o co jej chodzi. - Natasza, wszystko w porządku. - gdzieś obok słyszałam, że Chloe mówi coś o walizkach, ale nie rozumiałam za wiele. Przede mną pojawiła się zielona flanelowa ściereczka, którą zaczęłam sobie przypominać i niemal z ulgą powitałam ją na swojej dłoni. Pamiętałam, że ładnie pachniała. - Wszystko w porządku. W pokojach są naprawdę wypasione łazienki. - szeptała dalej, wycierając moją skórę, aż zaczęła się powoli czerwienić. - Duży prysznic i masa ręczników. Świeżych i pachnących.
- Wszystko w porządku? - głos gitarzysty gwałtownie przerwał mój powili opuszczający mnie trans, aż natychmiast poczułam się głupio, że zachowałam się tak, a nie inaczej.
- Tak, same sobie poradzimy. - opowiedziała sucho Sash, nie przerywając czyszczenia. Kątem oka zauważyłam, jak z jego twarzy znikają emocje w podobny sposób jak u jego brata i odchodzi, zabierając czyjąś walizkę. - Dogonimy was! - rzuciła, nie odwracając się ode mnie i spojrzała mi w oczy. - Jak się czujesz?
Westchnęłam. Chciałam już zabrać rękę, ale ona wiedziała, że muszę ją jeszcze zostawić, więc trzymała mnie mocno.
- Idiotycznie. - wyrzuciłam zrezygnowana.
- Nie martw się, nie będą o nic pytać. - uśmiechnęła się pokrzepiająco, wymuszając u mnie grymas. - No może Georg, bo jest tak nieogarnięty, że czasami pyta o rzeczy, o które nie powinien. - zamyśliła się na chwilę. - Ale pewnie nie zwróci na to uwagi, więc nie masz się czego obawiać. - poklepała mnie po ręce i schowała ściereczkę do tylnej kieszeni. - Zamykaj bagażnik i chodź, zanim Chloe zabierze nam najlepsze miejsca.
Wzruszyłam ramionami zrezygnowana i po chwili już spieszyłyśmy za korowodem, który zniknął za drzwiami.
- Gdzie my w ogóle idziemy? - spytałam, trzymając dłoń w bezpiecznej odległości od spodni.
- Na samą górę. Tam są sypialnie. - wytłumaczyła krótko i pociągnęła mnie za resztą. Dołączyłyśmy do nich na schodach na pierwszym piętrze, więc nie zdążyłam zauważyć, co się na nim mieści.
- Dobra, uwaga, bo nie będę się powtarzał dzisiaj. - odezwał się Bill, idący na przedzie. - Po prawej stronie mamy pokój Georga Listinga i radzę wam się wszystkim trzymać od niego z daleka, bo do dziś nie wiadomo co tam jest...
- Żebyś się nie zdzi...
- Kolejny z prawej to pokój Gustava i tam jest już pewnie...
- Jeśli myślisz, że jesteś...
- A tutaj mamy wolne dwa pokoje, ale ten pierwszy z lewej zawsze zajmuje Sasha. - minęliśmy dwa pokoje, które według młodszego Kaulitza należały do połowy zespołu i skręciliśmy w jasny korytarz z prawej strony. I faktycznie z lewej znajdowały się dwie pary drzwi.
Zaraz przy pierwszych zostawili walizki Sash, i przesunęliśmy się do kolejnych.
Niestety dla mnie, Bill zdążył je tylko otworzyć i...
- Ja chcę ten pokój! - krzyknęła Chloe, wyrywając swoje bagaże z rąk perkusisty i głupiego wokalisty. - Dzięki. - uśmiechnęła się do nich radośnie.
Ta. Jak zwykle.
- No dobra, to się teraz cofamy. - zawyrokował blondyn, a my usłużnie wykonaliśmy jego polecenie. - Tutaj jest łazienka, jakby co. - wskazał na drzwi niemal naprzeciwko tych Gustava. A potem skręciliśmy w prawo. - Na końcu korytarza jestem ja. Po lewej Tom, a po prawej od dzisiaj... - spojrzał na mnie, jakby próbował sobie przypomnieć moje imię, aż się we mnie zagotowało. Niech go szlag trafi. Nie minęła doba, a ja już mam go dość na wszystkich frontach. - Natasza.
Niespodziewanie dla mnie, po moich plecach znów przepłynął prąd, aż mi się dziwnie zrobiło w żołądku.
Dobra, no to już jest dziwne.
Kaulitz dopiero po chwili zorientował się, że trzyma moją walizkę, toteż posłał mi coś na kształt uśmiechu, co tak naprawdę niewiele miało z prawdziwym uśmiechem wspólnego i postawił ją obok mnie, nie przejmując się faktem, że do drzwi miałam jeszcze ze cztery metry.
- Dziękuję. - debil. Chwyciłam za rączkę i wysunęłam ją, mając szczerą ochotę przejechać kółkami po palcach tego kretyna. Basista natomiast odstawił moją drugą walizkę wprost pod drzwiami, za co mu podziękowałam z dużej odległości i po oznajmieniu Toma, że będą na dole, zaszyłam się w nowym pokoju.
- Ja pierdolę. - zaczęłam mruczeć, gdy tylko zamknęłam za sobą brązowe, drewniane drzwi. - Muszę wyjechać, nie ma innej możliwości. To jest kompletnie nielogiczne, by... - urwałam, gdy tylko mój wzrok spotkał się z wnętrzem pomieszczenia. - Osz...
OH.
Ja miałam salon w pokoju.
Z prawej strony miałam łóżko, szafy, wejście do łazienki a z lewej salon.
O
Boże.
Miałam szklany, okrągły stolik, a wokół niego dwie kremowo-zielone sofy. A obok sofy stolik z lampką. A na lewej ścianie regały i inne przeszklone szafki.
I cały pokój był kremowo-zielony.
O
Boźe.
Gdybym wyjechała, to kto by w tym mieszkał?... To miałoby stać kompletnie puste?...
Drżącymi rękoma odstawiłam pod ścianę walizki, zrzuciłam adidasy i na palcach zbliżyłam się do łózka i...
HOP!
Ległam na miękkiej pościeli, prawie dusząc się z radości.
Łóżko z baldachimem! Chyba umarłam i znalazłam się w niebie! I te wyjebane poszewki w kremowym kolorze! I kotary zwisające z drewnianego zabudowania łóżka! Tak pięknie zielone! Miękko! Mięciutko! Alleluja!
Zamknęłam oczy, rozkoszując się chłodem materiału, by na chwilę zastanowić się, co robić dalej.
Znajdowałam się w najpiękniejszym pokoju, jaki kiedykolwiek na oczy widziałam, co oczywiście miało sens, jeśli przebywało się w domu zespołu tak znanego.
Kurwa.
Byłam w domu Tokio Hotel. To mi się w pale w ogóle nie mieściło!...
Jezu, spokojnie.
Stańmy z pewnymi faktami twarzą w twarz.
Pokój jest zajebisty, ale to nie zmienia mojej sytuacji, w której się znajduję. Jestem otoczona zewsząd facetami. Jestem w obcym domu i lider zespołu mnie nie znosi, choć nic mu jeszcze nie zrobiłam. Konkluzja jest taka, że powinnam iść do Sashy i powiedzieć jej, że się stąd wynoszę.
Usiadłam na łóżku, wzdychając ciężko.
- Nic nie pomoże fakt, że tu jest pięknie, jeśli domownicy nie są fajni. - oznajmiłam sobie i wstałam. - Ale najpierw skorzystam z wuceta.
W dalszym ciągu na paluszkach podbiegłam do jasnych drzwi i bez wahania otworzyłam je na oścież.
I stanęłam oko w oko z własnym odbiciem.
Starałam się ignorować zmęczoną twarz, ale ona odbijała się od całej ściany nad zlewem i szafkami łazienkowymi. Jedno, wielkie, ogromne lustro. Powoli podeszłam niego, by przyjrzeć się w końcu sobie. Już podnosiłam rękę, by odgarnąć włosy, gdy przypomniało mi się, że muszę ją wyszorować.
Pochyliłam się nad zlewem i odkręciłam kurki. Gdy tylko wsadziłam dłonie pod gorącą wodę, poczułam natychmiastową ulgę i odetchnęłam głęboko. Jeśli tu zostanę, prawdopodobnie będę chodziła z wiecznie pomarszczoną skórą od nadmiernego kąpania się.
Kolejny powód, by wyjechać.
Wycisnęłam ze szklanego pojemnika mydło w płynie i tarłam ręce tak długo, aż całe pokryły się gęstą pianą. Zrobiło mi się gorąco, a para zaczęła osiadać na przejrzyście czystej tafli lustra, jednak nie zwracałam na to większej uwagi. Musiałam zetrzeć to wszystko z siebie. I zmienić koszulkę.
Kilka minut później otarłam przedramieniem pot z czoła i uśmiechnęłam się z ulgą. Zmachałam się, ale warto było.
Łazienka była tak samo jasna, jak inne pomieszczenia. Wyglądało na to, że albo zatrudniają sprzątaczki, ale naprawdę muszą się narobić, żeby utrzymać tu taki porządek.
Wzruszyłam ramionami i zamknęłam za sobą drzwi. Znów byłam w pokoju, który tak bardzo mi się podobał, że chciałam przez niego zostać. Prychnęłam, podchodząc do walizki.
- Przebiorę się i pójdę pogadać z Sashą. - wymruczałam i wyciągnęłam na światło dzienne ciemnofioletową koszulkę z długim rękawem. Szybko zrzuciłam z siebie ubrudzoną zieloną podobiznę, tego, co wkrótce na siebie włożyłam i poprzedniczkę walnęłam na podłogę. Bleh.
Zagryzłam wargę i wyszłam na korytarz.
Powędrowałam zgodnie z tym, co zapamiętałam, wśród śmiechów dobiegających z dołu. Czułam się obco.
Pukając w drewno, weszłam do pokoju Sashy, nie czekając na zaproszenie. Zastałam ją w trakcie rozpakowywania jednej z walizek.
Zrobiło mi się żal samej siebie. Ona tak po prostu się rozpakowywała, a ja co? Poddaję się na samym starcie. Jestem żałosna.
- O cześć. - Sash odwróciła się od szafki i posłała mi szeroki uśmiech. - Prawda, że te pokoje są zajebiste?
Już otwierałam usta, by odpowiedzieć i w tym samym momencie do środka wparowała Chloe.
- Ten dom jest zajebisty, ja się stąd nigdy nie ruszę! - wypiszczała na starcie.
Zakryłam twarz dłońmi i jęknęłam głośno.
- Czy ten dom naprawdę należy do tego zespołu, co myślę, czy ja miałam tylko zwidy?... - wydukałam cicho.
- Nie, ten dom należy tylko do bliźniaków. Geo i Gu dojechali na wakacje. - odparła luźno blondynka, przez co spojrzałam na nią jak na kretynkę.
- To znaczy, że oni są... - zaczęła Ruda, ale jej przerwałam.
- Sasha, jak ty możesz tak spokojnie mówić o fakcie, że właśnie dowiedziałam się, że przyjaciele mojej przyjaciółki to członkowie Tokio Hotel?!... - zawyłam.
- To oni są sławni, tak? - oczy Chloe odbijały się ode mnie w kierunku Sash i na odwrót z prędkością światła. - Tak?
- Sprawdź se w Google. - prychnęłam, przewracając oczami. - Ja nie mogę tu zostać. - odwróciłam, się by wyjść, gdy nagle ręka Sashy znalazła się na moim ramieniu nie wiadomo skąd.
- Nie możesz zostać, bo są sławni, czy dlatego, że wszyscy są facetami? - spytała beznamiętnie. - Czy może dlatego, że jesteś za słaba, by poradzić sobie w nowym otoczeniu?
Poczułam się tak, jakbym dostała w brzuch z glana. Chciałam jej przyłożyć za takie oskarżenia, ale najbardziej zabolał mnie fakt, że mówiła prawdę. Że faktycznie byłam za słaba.
- Nie nadaję się do tego. - wyszeptałam, unosząc wysoko podbródek. Nie chciałam pokazać im, że miała rację. Nigdy. - Dlatego powinnam wyjechać. By nie psuć atmosfery.
Chloe niespodziewanie chwyciła mnie za rękę i pociągnęła mnie na sofę niemal identyczną, jak w pokoju, w którym stały moje walizki.
Obie stanęły przede mną ze zmartwieniem wymalowanym na twarzach.
- Opowiadałam im o tobie, więc wiedzą, czego się spodziewać. - powiedziała Sash, przeczesując włosy. - Natasza, czy ty masz zamiar spędzić resztę życia samotnie?
- A nawet jeśli, to co w tym złego? - burknęłam, krzyżując ręce. Wiedziałam, że zachowywałam się jak małe dziecko, ale miałam to gdzieś.
- Niewielu osobom to odpowiada, ale ty na pewno się do nich nie zaliczasz. - Chloe kucnęła przede mną i uśmiechnęła się. - Bo wszystkie wiemy, że pod tą skorupą - dźgnęła mnie - kryje się prawdziwa Natasza, która ma do zaoferowania znacznie więcej, niż to, co widzą inni. I to, co Sash ma na myśli to to, że musisz zacząć otwierać się na innych i tutaj, z nami, będzie ci łatwiej.
- Ten młodszy Kaulitz i tak mnie nie lubi. - mruknęłam, wzruszając ramionami, choć to niewiele miało wspólnego z tematem. Ale to kretyn i musiałam o tym powiedzieć.
Chloe zmarszczyła czoło.
- A który to? I co to za nazwisko?
- Niemieckie. - odpowiedziała blondynka. - I to Bill. Który w stosunku do obcych zawsze zachowuje się w taki sposób. Szczególnie w stosunku do tych, którzy biorą innych na dystans. - spojrzała na mnie znacząco, a ja znów przewróciłam oczami. - Ale nie ma obaw, minie trochę czasu, pozna cię i na pewno mu przejdzie.
- To oni naprawdę są sławni?
- Mówiłam ci, żebyś ich wygooglowała. To niemiecki zespół, więc pewnie dlatego ich nie kojarzysz.
- Chloe nie zmieniaj tematu, musimy ją przekonać, żeby tu została. - zganiła ją Sasha, a ja parsknęłam śmiechem. - Oni mają fajne psy. - dodała sugestywnie. - Ja wiem, że normalnie nie przepadasz za zwierzętami, ale te pokochasz z miejsca. - zignorowała moje mordercze spojrzenie. - Dwa malutkie, słodkie jamniczki. I dwa duże pieski, których ras nie pamiętam.
- Jamniczki? - oczy Chloe rozbłysły.
Sash pokiwała głową.
- Małe, włochate kulki, a jedna z nich lepi się każdego fajnego osobnika, który podzieli się z nią czymś dobrym do jedzenia.
Moje oczy zwężyły się niebezpiecznie, ale wiedziałam, że sprawa i tak była już z góry przegrana.
- Nienawidzę cię. - wysyczałam, a Sasha z piskiem rzuciła się na mnie, by po chwili dusić mnie, niczym swoją poduszkę. - Nienawidzę!... - wysapałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pamiętajcie, by skopiować treść komentarza, by potem nie wyszło, że Wam czegoś nie dodało i całość przez przypadek poszła się jebać! ^ ^
P.S. Łahaha! Zdaje się, że nie trzeba cenzurować, więc możecie jechać po całości! :D:D:D