czwartek, 5 kwietnia 2012

Scene II


Sasha zasnęła na parę godzin, gdy tylko minęłyśmy zjazd z autostrady do Toledo, więc razem z Chloe (co było dość dziwne, zważywszy na podniesiony poziom kofeiny w jej organizmie) w milczeniu słuchałyśmy radia. Co jakiś czas wymieniałyśmy się spostrzeżeniami, a potem znów zapadała przyjemna cisza.
Z godziny na godzinę zaczynało się robić coraz goręcej, więc koło dziewiątej zgodziłyśmy się, że należy się zatrzymać przy jakimś barze i złożyć dach.
Wtedy też Sasha zdecydowała się dołączyć do rzeczywistości. Sięgnęła po reklamówkę i wyciągnęła z niej termos.
- Woow, widzę, że się ubezpieczyłaś na każdą możliwość. - zauważyłam, patrząc, jak Chloe niczego nieświadoma, że gdzieś w pobliżu czai się kawa za darmo, idzie do toalety.
- A daj spokój, człowieku, ja nie mogłam zasnąć. - potrząsnęła głową i nalała do kubka parujący napój. - Byłam tak podekscytowana, że dopiero tabletki nasenne sobie ze mną poradziły. - upiła łyk i westchnęła. - Budzik mnie nie obudził, więc dlatego teraz wyglądam tak, a nie inaczej. To jakiś koszmar.
Uśmiechnęłam się, wsiadając z powrotem do samochodu.
- A ja spałam jak zabita i najwyraźniej w przeciwieństwie do was, jestem zdrowo wyspana. - zerknęłam do reklamówki i wyciągnęłam jedną z wielu bułek.
- Nie, żeby mnie to zdziwiło. Jesteś tak cholernie dobrze zorganizowana, że mnie to czasami przeraża.
- Musisz przyznać, że w tym zespole to przydatna umiejętność.
Skinęła głową. Dopiła szybko kawę, gdy zobaczyła na horyzoncie Chloe i schowała szybko termos pod swój fotel. - Bułeczkę?! - potrząsnęła reklamówką, a ta natychmiast znalazła się przy niej.
- Z czym maaasz? - spytała lekko zamulona.
- Czyżby kofeina wyparowywała? - wystawiłam jej język.
Zamrugała oczami.
- Lepiej mi powiedz, gdzie są poduszki. - odparowała i wyciągnęła bułkę, nie czekając na odpowiedź Sashy.
- W bagażniku. - wgryzłam się w swoją kanapkę i jęknęłam, gdy na języku poczułam smak swojej ulubionej wędliny. - Dziękii...
- Nie ma za co. - odpowiedziała usłużnie blondynka i odetchnęła głośno. - Chyba mi już przechodzi. Zdaje mi się, że na zmianę będziemy tak z Rudą kimać.
Wzruszyłam ramionami.
- To przynajmniej ja nie zasnę.
Przewróciła oczami, ustępując miejsca Chloe, która po odsunięciu fotela, uwaliła się na plecach na tylnym siedzeniu.
- Bo oczywiście nie pozwolisz nam prowadzić.
- Oczywiście, że nie. To mój samochód. - uśmiechnęłam się z dumą.
- Jesteś chora.
- Wiem.
Sasha zachichotała i sprzedała mi kuksańca.
- Dawaj, jedziemy dalej.

I znów minął długi czas, zanim wszystkie trzy byłyśmy w pełni na chodzie. W międzyczasie zdążyłyśmy się drugi raz zatrzymać, bym mogła się wylać i zatankować, a potem także zatrzymała nas policja. Chloe ani razu się nie obudziła, co wzbudziło pewne podejrzenia policjanta, ale gdy tylko wyciągnęła się jeszcze bardziej na siedzeniu, dał nam spokój. Wytłumaczyłyśmy mu, że w nocy nażłopała się kawy i teraz odreagowuje. On nam tylko życzył udanej podróży, gdy dowiedział się, że zmierzamy ku Los Angeles i puścił nas wolno.
Ruda obudziła się jednak tylko na chwilę. Zaczęła nas błagać, byśmy zatrzymały się i dały jej kupić kawę, ale gdy się nie zgodziłyśmy, znów zasnęła.
- Czy to już nie jest jakieś uzależnienie? - zapytałam, usłyszawszy GPS, które nakazało nam się trzymać drogi I-280 W. - No wiesz, Chloe.
Sasha wzruszyła ramionami.
- Może. Ale w tym wieku to chyba nie jest zło. - wyciągnęła kolejną bułkę i wbiła w nią zęby. - Skoro będziemy razem mieszkały, będziemy mogły ją przypilnować, żeby się ogarnęła.
W tym momencie zabłysła mi czerwona lampka.
- Sash, ale oni wiedzą, że my przyjedziemy we trójkę? - spytałam, udając, że mnie to nie rusza. Spojrzała na mnie, jakbym postradała zmysły, niemal krztusząc się jedzeniem. - No co się tak na mnie gapisz? Wiedzą, czy nie?
- Oczywiście, że wiedzą, co ty sobie myślisz?! - wyskoczyła oburzona. - Przecież dwie osoby więcej to jakaś różnica, nie? Oni by mnie zabili, gdybym wzięła kogoś bez ich pozwolenia.
Sapnęłam, gdy jakiś idiota wyskoczył przed nas, gwałtownie skręcając, a mnie zmuszając do zahamowania.
- Co to kurwa było?! - sprawdziłam, czy Chloe nie spadła. Nie wierzyłam, że od tego mogłaby się obudzić.
Na szczęście nie spadła.
- Może uciekają przed policją. - mruknęła Sash i w tym samym momencie usłyszałyśmy syrenę. - Nom, chyba tak.
Parsknęłam śmiechem. Nie przejęłyśmy się zbytnio pościgiem. W Detroit było tego tak dużo, że każda z nas zdążyła się już do tego przyzwyczaić. Chloe raz omal nie została postrzelona przez jakiegoś gangstera.
- W końcu powiesz mi chociaż, jak mają na imię i ile ich jest? - zerknęłam na nią kątem oka. - Albo czy to dziewczyny? Albo faceci? Albo i to i to?
- Nee... - teatralnie wgryzła się w bułkę, dając mi do zrozumienia, że nic więcej mi nie powie.
- Czyli rozumiem, że w dalszym ciągu robisz z tego jakąś tajemnicę...
- Niespodziankę. - poprawiła mnie.
- Gdyby to miała być niespodzianka, musiałabym ich znać.
- Czepiasz się szczegółów.
Jęknęłam, wyrzucając ręce do nieba.
- Już więcej o to nie spytam.
Poprawiła się na siedzeniu, wyraźnie zadowolona.
- Tak trzymaj.
Potrząsnęłam głową.
- Daj mi bułkę. Przez ciebie robię się głodna. - rzuciłam, na co ona zaśmiała się głośno. Spojrzałam na zegarek i zamrugałam oczami. - Ej, już trzynasta. Jesteśmy prawie w połowie.
- Do Lexington?
Posłałam jej pobłażliwe spojrzenie.
- No przecież nie do LA.
Wystawiła mi język, podając mi żarcie.
- Jedz już i nie zrzędź.

Godzinę później, każda twarz z mijanego przez nas samochodu mówiła tylko jedno: Te dziewczyny z chevroleta powinny się leczyć. I chyba mieli trochę w tym racji. Z tym, że żadnej z nas to nie obchodziło.
- When he kisses me, I'll get that thrill When he does that wiggle I won't keep still! - krzyknęła Chloe z włosami rozwianymi na wszystkie strony. - I wanna tough lover, yeah yeah, a tough lover, woo, I need a tough lover, yeah, yeah, tough lover uh uh! Sash!
- The seven sisters got nothing on him, I'm talking about a lover who's fast as the wind. Everyone will talk about how he got me fixed. It ain't voodoo, it's just that twist. He will be the greatest lover that ever come to pass, Don Juan ain't got the half the chance
- He's a tough lover yeah, yeah, a tough lover woo. He's a tough lover yeah, yeah, a tough lover oh oh, Natii!
- Hey, hey, heyah! He'll make me laugh, he'll make me cry. He'll be so tough he'll make Venus come alive. He'll do anything that he wants to do, step on Jesse James's blue suede shoes, yeah
I razem dowyłyśmy resztę.
- A tough lover yeah, yeah, a tough lover woo, a tough lover yeah, yeah. A tough lover hey yeah, yeah yeah, a tough lover yeah, yeah. A tough lover yeah, yeah, a tough lover oh oh!
I ryknęłyśmy śmiechem.
- Kocham Burlesque! - zaśpiewała operowo Chloe, nie przestając się brechtać. - I moje włosy sexy latają w powietrzu! Normalnie niczym Christinie! I...
- Gdzie Christinie latały tak włosy? - przerwałam jej.
- Natasza! Psujesz efekt!
- Ah, no sorry.
- I ona też zmierzała do LA! To przeznaczeenie! - a gdy skapnęła się, co leci, przymknęła się i znów zaczęłyśmy śpiewać. - They all say “Darling, what did you do for those pearls?”What?! - pisnęłyśmy razem - I am a good girl. I cycki w lewo! I w prawo! Do rytmu! Hej! Ho! Striptiz dla wszystkich! - krzyknęła do wyprzedzającego nas samochodu. - Za darmoo!
- Chloee! - warknęła Sash, gdy zorientowała się, że w aucie siedzą sami faceci.
- Ja się tylko dobrze bawię! - broniła się, nie zwracając na nic uwagi. - Nie dla was! Nie! Nie! - darła się w rytm piosenki. - Jeeeeeeej! AA! - schowała się na podłodze, gdy samochód zaczął zwalniać. Zagryzłam wargę, gdy boczna szyba się otworzyła i zamiast niej, pojawiła się twarz jakiegoś obleśniaka.
- Hej, dziewczęta, co tam? - zamrugał do nas, najwyraźniej mając gdzieś fakt, że jedzie pod prąd. - Gdzie jedziecie?
- Przed siebie! - rzuciła Sash buntowniczo. - A wy gdzie? Mam nadzieję, że nie w naszą stronę, bo tyle osób to już tłok.
Spojrzał na nią, jakby go to ubodło. A kierowca mazdy tylko się roześmiał.
- Może się zatrzymacie i pogadamy?
- What?! - krzyknęłyśmy razem z Christiną. - I am a good girl! - i wcisnęłam gaz do dechy, by ich wyprzedzić.
- Natasza, oni nas gonią! - Chloe, która wyłoniła się spod siedzenia, zaczęła na nim podskakiwać. - Oni nas zabiją, zgwałcą i...
- Nikt nas kurwa nie zgwałci! - wycedziłam z furią.
- Natasza the Devil! - wrzasnęła Sasha i w tym samym momencie zadzwonił jej telefon, co nie zniechęciło Chloe do komentowania wybitnie głośno zaistniałej sytuacji. - To nie jest zbyt odpowiednia chwila na dzwonienie, wiesz? - rzuciła po kliknięciu na zielony przycisk.
- Szybciej, oni chyba mają jakieś kurewskie dopalacze! - piszczała Chloe - Czy my mamy jakieś jajka, żeby nich nimi obrzucić?!
- No bo nas gonią!
- Nataszaaa!
- No jacyś debile, bo Chloe zaczęła coś o striptizie krzyczeć do nich!
- Nataszaaa!
- Zamknąć się kurwa obie, ja pierdolę! - ryknęłam. - Przestańcie z tego jakiś pieprzony cyrk robić, no kurwa mać!
- Ona zawsze krzyczy po polsku, jak się wkurwia. A to nie oznacza nic dobrego. Nikt nie chciałby wiedzieć, co się po tym dzieje, uwierz mi. Lepiej dla ciebie, jak się rozłączysz.
- Natasza the Devil nadchodzi!
Gwałtownie zahamowałam, aż Chloe niemal wyleciała na przód, a Sasha wkleiła się tapicerkę.
- Nikt już kurwa nie będzie mnie straszył, nikt. - wymruczałam, nie zwracając uwagi na to, co dziewczyny bredziły. Poczekałam, aż goniący nas samochód się zatrzyma obok nas, a ta obrzydliwa twarz znów pojawi się w oknie. - Słuchajcie, kurwa. - wysyczałam, wysiadając z samochodu. - Albo się kurwa od nas odpierdolicie, albo porozmawiamy inaczej.
- A co taka laleczka jak ty może nam zrobić? - facet uśmiechnął się pobłażliwie, a drugi ryknął śmiechem.
- Wiecie, jedziemy na wakacje, więc po prostu nie psujcie nam więcej humoru, ok? - wyciągnęłam z kieszeni gaz pieprzowy i psiknęłam nim w oczy facetowi, aż pizdnął o ramę okna, próbując się uchylić. - Zazwyczaj używam tylko tego. Nie każcie mi robić nic więcej. - dodałam spokojnie, nie przestając naciskać buteleczkę, mimo, że facet wierzgał rękoma na prawo i lewo.
- Jedź, Mark, jedź już, kurwa! - zawył.
Mazda ruszyła z piskiem opon tak szybko, że nie zauważyłam, że marnuję gaz na samo powietrze.
- Natasza the Devil przegoniła zło! Uratowałaś nas! - wrzeszczała Chloe. - Ty antyspołeczny człowieku, jesteś moim Bogiem! Od dzisiaj wznoszę do ciebie modły!
- Pieprz się. - burknęłam, wsiadając z powrotem do samochodu. - Laleczka, kurwa. Też mi coś. - przewróciłam oczami. Zauważyłam, że Sasha gapi się na mnie z otwartą gębą. - Czego?
- Co miałaś na myśli mówiąc 'nie każcie mi robić nic więcej'? - wyszeptała.
- Nie pytaj. Po prostu nie pytaj. - wrzuciłam bieg i ruszyłam dalej.
Sasha posłusznie zamilkła do czasu, gdy skapnęła się, że dalej prowadzi rozmowę telefoniczną.
- No, z Nataszą da się przetrwać nawet największą głupotę Chloe. - stwierdziła, mrugając gwałtownie oczami.
- Skąd ja kurwa miałam wiedzieć, że to sami faceci będą?! - spytała płaczliwie Ruda.
- Dobra, daj już sobie spokój, przecież żyjemy. - uspokoiłam ją. - Mamy jeszcze parę godzin do Lexington. Po prostu zapchajmy szok i poczucie winy bułkami, by potem nie smęcić. - dodałam, próbując je pocieszyć. - Albo zatrzymajmy się w jakimś barze. I tak już mamy drobne opóźnienie.


- Chyba się porzygam. - zajęczała Chloe, wychodząc z przydrożnego baru w środku jakiegoś kompletnego pustkowia. Kto tu w ogóle przyjeżdżał do pracy? I jak długo to trwało? - Zażarłam się na śmierć!...
- Jak zwymiotujesz mi w samochodzie, resztę drogi przejdziesz pieszo. - oznajmiłam jej, nie czując się wcale lepiej, niż ona.
- W tych jajkach coś było, dziewczyny. - wystękała Sasha, trzymając się za brzuch.
- Nie powinnyśmy się dziwić. To jakieś kompletne zadupie przecież... - dotoczyłam się do samochodu i po otworzeniu drzwi, padłam na fotel jak zabita. - Pewnie te żarcie ma już tydzień i specjalnie je sparzyli, żeby nie było...
- Przestań, bo naprawdę ci zahaftuję siedzenia!... - Chloe oparła się o bagażnik i westchnęła rozdzierająco. - Mam wrażenie, że powinnyśmy tutaj zostać, by w razie czego mieć miejsce na rzyganie. Albo na sraczkę.
- Akysz mi z takimi tekstami!... Widziałaś te kible?! - Sasha potrząsnęłam głową. - Ja chcę raz na zawsze wymazać to z pamięci, bo będę miała traumę do końca swoich dni!
- Aż tak strasznie? - wyciągnęłam gumę do żucia ze schowka. - Chce któraś? - pomachałam im, a Sash natychmiast chwyciła opakowanie w swoje ręce.
- Uwierz mi, że znacznie lepiej będzie ci się żyło bez tych widoków. - wrzuciła sobie jedną drażetkę do ust i uśmiechnęła błogo, podając gumy Chloe. - Jeśli teraz cię mdli, idź tam, a gwarantuję ci, że z wrażenia sama się porzygasz bez żadnej pomocy.
- Aha. - zamrugałam oczami. - To może jednak jedźmy dalej i trafmy na jakąś cywilizację i najlepiej znajdźmy aptekę z jakimś kurwa syropkiem miętowym na złagodzenie chęci na zarzyganie tapicerki. Właź, Chloe. Haftować będziesz ewentualnie później, teraz nie mamy czasu. - Ruda wymamrotała coś niezbyt wyartykułowanego i wlazła na tył.
- Jesteś diabłem wcielonym... - mruknęła. - Sasha, czemu my zabrałyśmy ją ze sobą?
- Bo inaczej musiałybyście lecieć samolotem. - przypomniałam jej.
- A no kurwa racja. Mimo wszystko jesteś lepsza, niż kupa złomu 3 tysiące metrów nad ziemią.


Po dwudziestej drugiej wreszcie trafiłyśmy pod hotel w Lexington w stanie Nebraska. Ledwo żyjąc, dowlokłyśmy się do pokoju i przez dwadzieścia minut po prostu leżałyśmy bezwładnie na łóżku, ciesząc się ciepłem i miękkością materaca.
- To łóżko jest w chuj wielkie. - wymruczała później Chloe. - Nie musimy jutro wstawać tak jak dzisiaj, prawda?...
- Jutro mamy drogę krótszą o dwie godziny. - odparłam, tuląc się do poduszki. - Możemy więc jutro wstać koło siódmej dopiero. - dodałam ku uciesze dziewczyn.
- A pojutrze? - Sasha spojrzała na mnie z błaganiem w oczach, jakby to ode mnie wszystko zależało.
Nie miałam nawet siły na wzruszenie ramionami. Te jajka na bekonie dobiły mnie bardziej, niż same szesnaście godzin jazdy.
- Według GPSa mamy pojutrze do przejechania 458 mil, czyli siedem godzin z hakiem minus różnica czasowa. - gdy spojrzały na mnie bez zrozumienia, westchnęłam. - Gdybyśmy wstały o siódmej, jak jutro, byłybyśmy na miejscu o piętnastej. Gdybyśmy się wyrobiły w godzinę z myciem i tak dalej. Odliczając trzy godziny różnicy czasowej... Zaraz. Która tu godzina jest? - rozejrzałam się w poszukiwaniu zegarka. - Dobra, tu mamy godzinę wcześniej... To o czym tu ja mówiłam?... A no tak, ta różnica czasowa. To zaczynając od jutra, gdzie pewnie będzie jeszcze godzinę wcześniej od naszych ustawionych zegarków... Ja pierdolę, już sama zaczynam się gubić. - parsknęłyśmy śmiechem. - Dobra, więc wynika z tego, że będziemy miały do przejechania siedem godzin z hakiem minus godzina różnicy. No. Czyli gdybyśmy wyjechały o ósmej, na miejscu byłybyśmy o... - szybko przeliczyłam na palcach. - Byłybyśmy o piętnastej z hakiem, czyli na czas LA, o czternastej. - podrapałam się po głowie. - Jak jak to wcześniej policzyłam, że myślałam, że będziemy o jedenastej?
- Nie wzięłaś pod uwagę stopniowej zmiany czasu? - podrzuciła Sasha.
- A no właśnie. Racja. - pokiwałam głową. - Ej ja chyba idę spać, bo już przestaję kontaktować. Opracowanie planu na kolejne dwa dni wyprało mój mózg do końca. - westchnęłam. - Nawet nie mam siły się śmiać.
- A Chloe zasnęła. - dodała Sasha, lekko dźgając Rudą.
- Taaa... Czemu mnie to nie zdziwiło? Ja nie wiem, czy się w ogóle z łóżka ruszę, a co dopiero zmusić się do pójścia do łazienki...
Sash coś wymruczała i na chwilę zapadła cisza.
I ta cisza wystarczyła, byśmy obie poszły w ślady Chloe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pamiętajcie, by skopiować treść komentarza, by potem nie wyszło, że Wam czegoś nie dodało i całość przez przypadek poszła się jebać! ^ ^
P.S. Łahaha! Zdaje się, że nie trzeba cenzurować, więc możecie jechać po całości! :D:D:D