Przypuszczam, że
to może być ta druga podróż mojego życia. Każdy taką posiada w trakcie swojej
egzystencji i czuję, że mnie na nowo takowa dopadła. Jednak w przeciwieństwie
do tej pierwszej, mam taki cholerny uścisk w żołądku, aż czasami chce mi się zwymiotować
ten stres na podłogę.
Oczywiście
nikomu nic nie powiedziałam, że się boję. Natasza Schulmann nie boi się głupich
podróży na drugi koniec Stanów, no litości. Z zewnątrz to po prostu wygląda,
jakby się nie interesowała. Zawsze byłam dobrą aktorką.
Sasha wpadła
na ten pomysł tak niespodziewanie, że gdy wygłosiła go na głos, oplułam się
gorącą kawą, nie wspominając, że byłam w sali na zajęciach i próbowałam się
skupić na tym, co nam przekazywał wykładowca. To się po prostu nazywało
genialne wyczucie.
„Pojedźmy tym
razem we trójkę!”, wyrzuciła tak ekspresyjnie, że kilka osób obejrzało się na
nas ze zmarszczonym czołem, a ja wtedy właśnie ośliniłam się kawą. Nie byłyśmy
tam zbytnio znane wśród innych studentów, ale wydaje mi się, że od tego czasu
ludzie unikali nas znacznie bardziej.
„Że niby do
Los Angeles?”, moja druga – ta gorsza – przyjaciółka spojrzała na blondynkę ze
świecącymi się oczyma i wiedziałam, że przepadłam całkowicie. Jeśli Chloe
świeciły się oczy, to znaczy, że nic, kompletnie nic nie jest w stanie
wyprowadzić jej z podjętej decyzji. Ostatnio tak było z jej kolczykiem w wardze
i tatuażem przedstawiającym małego smoka
na lewej łopatce i mimo, że mówiłyśmy jej, że mogłaby wymyślić coś innego, jej
świetliste patrzałki mówiły same za siebie.
Nie, żebyśmy
miały coś przeciwko kolczykom i tatuażom.
No ale
wracając do sedna tematu. Dziewczyny nadepnęły bardzo agresywnie na pewien
czuły punkt w mojej psychice, by mnie przekonać do tego wyjazdu i muszę
przyznać, że zrobiły to tak przekonywująco, że niemal im uwierzyłam, że to na
moich barkach spoczywa ich los.
Sasha ma
awiofobię, a Chloe lęk wysokości, więc za nic nie chciały lecieć samolotem.
Powiedziałam im, że przecież mogą jechać autokarem, ale one spojrzały na mnie
jak na kretynkę i zaczęły się zalewać łzami tak, że przez moment przemknęło mi
przez myśl, że być może konkurują ze sobą w ilości cali kwadratowych zamoczonej
koszulki. No ale to było tylko przez chwilę, bo potem zrobiło mi się ich tak
żal, że postanowiłam, że nie mogę je zostawić same z takim problemem. Tak, moja
luka w obronie to bardzo silna potrzeba pomagania innym ludziom i one
wykorzystały to z zimną krwią. One są straszne, kiedy czegoś chcą.
Nie mówię, że
ja taka nie jestem...
W każdym bądź
razie ostatecznie wyszło na to, że jedziemy we trójkę do Los Angeles. Sasha
mieszkała tam od urodzenia, póki nie pokłóciła się ze swoim chłopakiem i w
akcie brawury wyjechała do metropolii w Michigan i wtedy właśnie ją poznałam.
Pamiętam, że pierwszy raz spotkałam ją w sekretariacie przy składaniu papierów
na uczelnię. Wymieniłyśmy wtedy kilka uwag dotyczących ciągnącej się w
nieskończoność kolejki i zniknęłyśmy sobie z oczu na niecały miesiąc. A potem
niespodziewanie znalazłyśmy się na tych samych zajęciach dowiadując się, że
obrałyśmy ten sam kierunek – dziennikarstwo. I tak to się zaczęło. Do dzisiaj
się zastanawiam, jak to się stało, że znalazłyśmy wspólny język, kiedy ja
miałam problem z obcowaniem z ludźmi (nie, żebym teraz ich nie miała).
Chloe poznałyśmy w Cold Stone[i], gdy pracowała tam poza szkołą. Pewnie w tamtym okresie to była jedna z wielu jej prac. Siedziałyśmy sobie przy stoliku i wcinałyśmy lody... ja na pewno czekoladowe... no i ona wtedy wyszła z zaplecza i jej rude włosy dały nam tak po oczach, że tylko ostatkiem sił powstrzymałyśmy się od głośnego „WOOOW!”. Szczerze powiedziawszy, myślałam, że są farbowane i tak zawzięcie się o to kłóciłam z Sashą, że w końcu Chloe to usłyszała. Gdzieś pomiędzy piętnastym „ma farbowane, do cholery!”, a „jesteś głupia, są naturalne!” cudownie ogniste włosy spłynęły z nieba przed naszymi oczami i moje policzki dostosowały się do nich, niczym kameleon.
Chloe poznałyśmy w Cold Stone[i], gdy pracowała tam poza szkołą. Pewnie w tamtym okresie to była jedna z wielu jej prac. Siedziałyśmy sobie przy stoliku i wcinałyśmy lody... ja na pewno czekoladowe... no i ona wtedy wyszła z zaplecza i jej rude włosy dały nam tak po oczach, że tylko ostatkiem sił powstrzymałyśmy się od głośnego „WOOOW!”. Szczerze powiedziawszy, myślałam, że są farbowane i tak zawzięcie się o to kłóciłam z Sashą, że w końcu Chloe to usłyszała. Gdzieś pomiędzy piętnastym „ma farbowane, do cholery!”, a „jesteś głupia, są naturalne!” cudownie ogniste włosy spłynęły z nieba przed naszymi oczami i moje policzki dostosowały się do nich, niczym kameleon.
- Nie są
farbowane dla waszej informacji i byłabym wdzięczna, gdybyście przestały mnie
obgadywać w tak ostentacyjny sposób. – powiedziała nam wtedy, przewiercając nas
na wylot i jeszcze bardziej i obie zamknęłyśmy się na cztery spusty. Zanim
którakolwiek zdążyła pomyśleć o przeprosinach, już jej nie było.
Ale za to parę
dni później do naszej uczelni doszła nowa studentka. Chloe Montgomery.
Znowu odbiegłam
od tematu.
Od chwili
poznania Sasha zawsze mówi ciepło o swoich przyjaciołach, których zostawiła w
Los Angeles i po pierwszym roku studiów wyjechała tam na całe wakacje.
Pamiętam, że wróciła w bardzo dziwnym nastroju, z jednej strony naładowana energią,
z drugiej strony zdenerwowana. Nie chciała zbyt wiele mówić, ale ja wiedziałam,
że chodzi o jej byłego faceta.
Żadna nie mówi
zbyt wiele o sobie, kiedy nie trzeba i to trochę dziwne jak na to, że
przyjaźnimy się prawie dwa lata.
Nie wiem,
dlaczego Chloe stroni od domu i nie wiem, co się stało z rodzicami Sashy, ani
co się stało, że przyjechała aż do Sterling Heights[ii], by uciec od wspomnień swojego chłopaka,
do którego de facto wraca na wakacje. Wiem, że wracając do swoich przyjaciół,
jego w nich wlicza.
Ale one nie
wiedzą, dlaczego ja brzydzę się mężczyznami, choć mogą się domyślać. I nie
wiedzą wielu... rzeczy...
Więc tym razem
jedziemy tam we trójkę – do przyjaciół blondynki. Jedziemy w ciemno, bo ani ja,
ani Chloe nie mamy zielonego pojęcia kim są ci ludzie, czy są dziewczynami, czy
facetami, czy pół na pół, czy cokolwiek. I to mnie najbardziej przeraża.
Właśnie to jest bardziej przerażające, niż moja pierwsza wielka
podróż–ucieczka.
Jakim cudem
odnalazłam w sobie taką odwagę? Jakim cudem zgodziłam się na prawie cztero
tysięczno kilometrową wycieczkę do kompletnej dziczy?... Nie wiedziałam.
Zagadka.
Więc byłam
zdekoncentrowana i zdenerwowana, tak, byłam w stanie przyznać to sama przed
sobą. Biegałam na bieżni już od prawie godziny, ale jak od paru dni intensywnie
myślałam, tak wysiłek nie potrafił sprawić, bym myśleć przestała. Choć to
mogłoby być winą kofeiny w coli, która popijałam.
- Obiad! –
usłyszałam matczyny głos z kuchni i westchnęłam, wyciągając słuchawki z uszu.
Jakim cudem ta kobieta miała taką wydolność płuc i rozwiniętą przeponę, że
usłyszałam ją, mimo, że the Veronicas wrzeszczały mi głowie o tym, że zemsta
jest słodsza od ex-chłopaka[iii] to ja nie wiem.
Wyłączyłam
bieżnię i zeskoczyłam na ziemię, próbując opanować zawroty głowy i potrzebę biegnięcia
w miejscu. Boże, co za głupie uczucie. Mogłam po prostu wyjść i pobiegać na
dworze i nie czułabym się tak skołowana.
Zamknęłam na
chwilę oczy i po intensywnym masażu skroni powoli ruszyłam w stronę kuchni,
gdzie przy rodzinnym stole siedziała już moja mała siostrzyczka, która
kompletnie ignorując zasady przyzwoitości, już zapychała się wołowiną z
makaronem. Boże, ona była taka... inna ode mnie, że to aż mi się w głowie nie
mieściło. Choć jakby się nad tym zastanowić, to po prostu ja odstawałam od rodziny.
I to wcale nie mówię tylko o charakterze.
Oliwia – moja
ośmioletnia siostra – wyglądała jak mała kopia mamy. Miała czarne włosy do
łopatek, delikatne rysy twarzy, duże brązowe oczy (tu akurat kolor przeszedł w
genach po ojcu, bo mama ma niebieskie), mały nosek i idealnie wykrojone wargi.
I patrzysz na nią i od razu pierwsze co ci przychodzi do głowy to to, że chcesz
ją przytulić i komplementować do upadłego.
Moja matka
jest piękna w przeciwieństwie do mnie. Wcale nie wygląda na swoje czterdzieści jeden
lat i ludzie często myślą, że jest moją starszą siostrą. Śmiejemy się z tego,
ale mi tak naprawdę wcale nie jest tak do śmiechu, jak by się człowiekowi
wydawało.
Nie mówię, że
jestem brzydka. Jestem... specyficzna.
Podobnie jak
mama i Oliwia mam te czarne włosy i tak jak moja rodzicielka mam niebieskie
oczy. Ale na tym podobieństwo się kończy. Mam wyraziście zaakcentowane kości
policzkowe, ostre kontury ust... nawet brwi dają wrażenie osoby, która w głowie
ma tylko ochotę na planowanie masakry. Poważnie, wyglądam jak seryjny morderca.
Tak, jakbym nie była stworzona do śmiania się. Nawet moje włosy są grube i
trudne do ułożenia. Całe moje ciało przyjmuje postawę ataku tak , że ludzie już
na starcie schodzą mi z drogi. I to jest kolejna rzecz, która sprawia, że myśl,
że ktoś chce się ze mną przyjaźnić jest kompletnie nielogiczna. Sasha i Chloe
chyba postradały zmysły, zadając się ze mną, bo od nich odstaję jeszcze
bardziej, niż od własnej rodziny.
- Smacznego. –
podskoczyłam, zdając sobie sprawę, że już dawno siedzę przed talerzem z
parującym posiłkiem i znowu wpadłam w próżnię własnych myśli. Boże, to się
ostatnio coraz częściej zdarza. Nie podoba mi się ta cała akcja z wyjazdem,
zaczynam się zachowywać jak nie ja.
- This beef is
pycha. – wymamrotała Oliwia, zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć i parsknęłam
śmiechem. Jej mieszanie języków niejednokrotnie doprowadzało mnie do łez.
Szczególnie, gdy mówiła do swoich koleżanek, które tylko kiwały niemo głową,
niewiele rozumiejąc. Z resztą tak samo było z Sashą i Chloe. Nie, żebym ja sama
nie mówiła w taki sposób. Uroki życia poza granicą swojej ojczyzny. – What?
What’s so funny?
- Nic. –
uspokoiłam ją, szczerząc zęby, aż wzruszyła ramionami i z powrotem zajęła się
swoim jedzeniem. Potrząsnęłam głową, przewracając oczami. Ona nigdy nie
potrafiła się na nic długo złościć. Ostatnim razem, gdy dowiedziała się, że
wyjeżdżam, zbeształa mnie pół po angielsku, pół po polsku i ze
zdeterminowaniem, by obrazić się na mnie do końca życia, wyszła z mojego
pokoju, teatralnie trzaskając drzwiami. Nie minęło nawet piętnaśnie minut, gdy
wróciła z płaczem i siedziałam z nią na łóżku tak długo, aż się uspokoiła przez
miarowe kołysanie ją w swoim ramionach.
Westchnęłam
bezradnie. A teraz zostawiam ją na tak długi czas. A właśnie. Sasha
powiedziała, że jedziemy na jakiś miesiąc, ale jakoś nie chce mi się wierzyć,
że zostaniemy tam tylko na te trzydzieści dni. Ha! Jasne!
- Sasha w
końcu powiedziała, kim są ci tajemniczy przyjaciele, których płci nawet nie
chciała zdradzić?
I proszę
bardzo. Jestem tak oczywista, że nawet mama wie, o czym myślę.
Odłożyłam
widelec, tracąc zalążki dobrego humoru i apetytu.
- Bajerowała,
że nie możemy się dowiedzieć, bo coś tam coś tam, bla bla bla i jeszcz inne
pierdu-pierdu. – wzruszyłam ramionami. – Dałam sobie spokój, bo zaczęły jej się
kończyć racjonalne wymówki i nie chciałam doczekać czasów, kiedy bedę musiała
słuchać, że nie mogę się dowiedzieć, kim są, bo inaczej członkowie mafii mnie
zastrzelą. Ej. – olśniło mnie i apetyt na nowo powrócił. – Czy Robert i Shana
uciekli, czy okazało się, że jednak biedny Robercik jest także zawodowym
zabójcą? - mama spojrzała na mnie wzburzona i prychnęła głośno, wpijając się w
szklankę wody, a ja niemal pisnęłam radośnie. – Ha! – dźgnęłam ją między żebra,
aż Oliwia roześmiała się głośno. – Jestem geniuszem, proszę o pokłony, tak,
taak!
- Nie dam ci
już przeczytać ani jednego zdania!
I tym razem ja
się zapowietrzyłam i posłałam jej długie, mroczne spojrzenie spod
półprzymkniętych oczu.
- I kto tu
jest złośliwy... – rzuciłam zdawkowo, a ona uśmiechnęła się przewrotnie.
Pięć lat temu,
kiedy tutaj przyleciałyśmy z Polski, dla każdej z nas nowy świat był swego
rodzaju punktem rozwoju. Człowiek musiał się czymś zająć, jakoś się utrzymać,
zatrzymać potok myśli, wyleczyć rany. Mój wujek, u którego się zatrzymałyśmy na
początku, dawał nam mnóstwo czasu, by jakoś się odnaleźć, ale mama w
przeciwieństwie do mnie, nie walczyła sama ze sobą – walczyła o nas i o siebie.
Rzuciła się w wir nauki języka, w wir praw imigracyjnych... aż w końcu wpadła w
wir własnych marzeń. A ja ciągle stałam w miejscu.
„Slipping
through my fingers[iv]” jest książką, którą nigdy nie
przeczytałam, a kiedy widzę ją na półkach z pozycjami, które chce kupić,
odwracam wzrok i wychodzę ze sklepu.
Nie powinnam
mieć żalu o to, że napisała biografię naszych losów. Prawdopodobnie właśnie w
taki sposób poradziła sobie z tym, co się działo w Polsce, ale mimo wszystko
czuję jakieś ukłucie negatywnych emocji, kiedy o tym myślę.
I jakoś mnie
nie zdziwiło, że pod nickiem „Margareth Schulmann” mama stała się najlepszą
debiutantką roku.
Zakazałam
Chloe i Sashy czytać tę książkę pod groźbą, że nigdy więcej się do nich nie
odezwę i zmienię ich życie w piekło, które sama przeszłam, ale one obie na
pewno zdawały sobie sprawę, że plotę głupoty. Mimo wszystko nie przeczytały,
wiem o tym. Widziałam to w ich pytających oczach, gdy robiłam coś, czego
zdawałoby się, że umieć nie powinnam. A przynajmniej nie tak perfekcyjnie.
Marzenie mamy
stało się moim marzeniem. Zaczęłam pisać i czas nas odróżnił. Ona zaczęła pisać
coś radosnego, coś, co miało happy end, a ja pozostałam przy mroku. Moje
opowiadania czyta się naprawdę trudno i czasami ja sama nie mogę na nie
patrzeć. Mama mówi, że często pisze pod wpływem jej toku myśli czy humoru.
Podczepiając to stwierdzenie pode mnie, wszystko mówi samo za siebie, prawda?
- Wszystko w
porządku? Spakowana? – spytała, a ja posłałam jej pobłażliwe spojrzenie.
- Jestem już
spakowana od dwóch dni. Walizki czekają tylko na zatarganie ich do samochodu...
– wydęłam wargi na jej głupkowaty uśmieszek. – No co? Chyba nie myślałaś, że
będę się pakować ostatniego dnia? To przecież...
- Nie w twoim
stylu. – odparła za mnie mama, parskając śmiechem.
- Not your
style. – zgodziła się Oiiwia, choć założę się, że nie miała pojęcia o czym
mówimy i po ześlizgnięciu się z krzesła, wyleciała z kuchni jak z procy,
goniona przez krzyk mamy „umyj ręce, Oli!”.
- Nie umyje. –
wymruczałyśmy wspólnie, więc wytarłam dłonie i usta w serwetkę i powędrowałam
za młodą na górę.
Obudziłam się dosłownie
na parę sekund przed dzwonkiem „Untouched” the Veronicas. Jęknęłam głośno,
przerażona wczesną godziną. Wolałam spać, do cholery. Niech to szlag, po co ja
tam w ogóle jadę?...
Policzyłam do trzech, przeciągnęłam
się i usiadłam, natychmiast pozbywając się ziewaniem resztek snu. Miałam
jeszcze parę rzeczy do zrobienia, nie mogłam się wylegiwać pod kołdrą bez
końca.
Wstałam, wsunęłam stopy w
kapcie, chwyciłam ubrania z krzesła i powędrowałam do łazienki. Wolałam nawet
nie zaczynać myślenia o tym, jak bardzo metodycznie postępuję. Nie miałam
ochoty psuć sobie humoru jeszcze bardziej, a ten pieprzony perfekcjonizm dział
na nerwy jak nic innego.
Tak wolno jak to możliwe
nałożyłam na siebie ubrania, ziewając w niebogłosy, zrobiłam delikatny makijaż
i z powrotem wróciłam do pokoju, by zapakować swoje kosmetyki do bagaży.
Odetchnęłam, zarzuciłam na siebię granatową bluzę, rozglądając się za laptopem
schowanym w torbie. Zabrałam go z biurka i chwyciłam za wyciągane rączki dwóch
walizek. Najpierw to wszystko schowam, dopiero coś zjem. Potem mi się nie
będzie chciało.
Na schodach się omal nie
zabiłam i wtedy zobaczyłam światło w kuchni, co mnie rozczuliło. Mama pewnie
już czeka na mnie ze śniadaniem i gorącą kawą.
Uśmiechnęłam się do niej,
gdy tylko ją dojrzałam i wyszłam z bagażami na dwór, gdzie przeniknął mnie
ranny chłodek. Zadrżałam i szybko skierowałam się w stronę samochodu. Stanęłam
od jego tyłu i poklepałam się po kieszeniach na tyłku w poszukiwaniu kluczyków.
Są.
Wsadziłam je do zamka,
przekręciłam i nacisnęłam.
Czarna klapa uniosła się
do góry, więc złapałam mocno walizkę i ostrożnie włożyłam ją do środka. To samo
zrobiłam z drugą na to położyłam torbę z laptopem i delikatnie zatrzasnęłam
kufer.
Na błogi moment
zapatrzyłam się na wypolerowaną blachę i powoli powiodłam po niej palcami,
począwszy od lewego tylnego nadkola, poprzez drzwi, lusterko, skończywszy na
przednich reflektorach.
Na czarnym metaliku
widziałam malutkie kropelki. Najwyraźniej w nocy była mgła.
- Czeka nas długa droga,
wierzę w ciebie. - wyszeptałam, wycierając szkło lampy swoim rękawem. - Nawet
jeśli Chloe i Sasha doprowadzą cię do szewskiej pasji, nie zwracaj na nie
uwagi. One nie rozumieją cię tak, jak ja. - cmoknęłam go w środek grilla i
wstałam.
Z niczego nie byłam
dumna, jak z mojego Chevroleta Impali. Był wszystkim, o czym marzyłam, odkąd
zdałam prawo jazdy. Stawał się coraz bardziej nieopłacalny, ale kochałam go tak
bardzo, że za nic nie byłabym w stanie z niego zrezygnować. Dziewczyny śmiały
się ze mnie, kiedy do niego mówiłam lub kiedy dotykałam go w sposób, które one
zawsze określały mianem „dotyku kochanka”. Miałam to gdzieś. Przelałam swoje
skąpe uczucia w samochód. Koniec zawiłości. Taka już byłam i tyle.
Posłałam ostatnie ciepłe
spojrzenie w stronę Chevy’ego, po czym ciężkim krokiem wróciłam do domu.
W kuchni zastałam na
stole kanapki i parującą kawę. Tak jak się domyśliłam.
- Dzięki. - uśmiechnęłam
sie szeroko i dopadłam się do jedzenia.
- Bierzesz coś na drogę?
- spytała mama, siadając naprzeciw mnie.
Potrząsnęłam głową.
- Sasha mówiła, że mnie
wyręczy i sama coś weźmie. - wymamrotałam z pełnymi ustami i wzruszyłam
ramionami. - Poza tym, pewnie będziemy się co jakiś czas zatrzymywać w jakimś
przydrożnym barze, czy w jakimkolwiek innym miejscu, gdzie serwują kawę dla
Chloe.
Skinęła głową,
przyglądając mi się bacznie.
- Jesteś pewna, że chcesz
jechać?
Wiedziałam, co ma na
myśli. Wiedziałam i nie wiem dlaczego, ale ubodło mnie to. Choć miała cholerną
rację.
- Nie będę całe życie w domu.
Muszę się nauczyć żyć wśród tych wszystkich... ludzi. To będzie dobry
sprawdzian. – wzruszyłam ramionami. W jej oczach zabłysła troska, więc
odwróciłam wzrok. Nie chciałam kolejnej rozmowy na ten sam temat. Nie dzisiaj.
- Potrzebuję dobrego nastawienia i mam nadzieję, że ty mi w tym pomożesz. -
zerknęłam na nią, a gdy ujrzałam łzy w jej lśniących oczach, zmiękłam. - Mamo,
wszystko będzie w porządku. Ja po...
- Po prostu boję się o
ciebie, to chyba naturalne, prawda? - przerwała mi drżącym głosem. Dlaczego
dzisiaj?... Nie rób mi tego, bo znowu zwątpię...
- Będę dzwonić i zdawać
ci relacje. W końcu nie wyjeżdżam tam na zawsze, prawda? - zacisnęłam zęby,
czując zbliżającą się falę wyrzutów sumienia. Odwróciłam wzrok.
- Wiem, jaka jesteś,
Natasza. I wierzę, że ten wyjazd nauczy cię czegoś nowego. – powiedziała w
końcu, siląc się na pogodny ton, a ja odetchnęłam, gdy wizja trudnej rozmowy
znów oddaliła się na tyle, bym mogła się uspokoić. Turbulencje w żołądku znowu
się rozbudziły, a to była zdecydowanie najgorsza rzecz w zdenerwowaniu. O Boże,
jak ja nienawidziłam stresu...
- Też mam taką nadzieję.
- uśmiechnęłam się lekko i zabrałam się za kanapki.
Pół godziny później
tuliłam nie do końca rozbudzoną Oliwię, która mamrotała coś bez składu i ładu. Wiedziałam
jednak, że gdybym tego nie zrobiła, zadzwoniłaby do mnie z telefonu mamy zaraz
po obudzeniu i zaczęłaby wrzeszczeć, że się z nią nie pożegnałam. Wolałam sobie
to odpuścić, bo wściekła Oli nie jest tak całkiem bezpieczna. Szczególnie dla
uszu.
Wróciłam do mojej
łazienki, by umyć zęby i w końcu w pełni zadowolona, że kofeina rozbudziła mnie
całkowicie, a mój oddech jest idealnie miętowy, zebrałam się w sobie i zeszłam
na dół, trzymając w dłoniach szczoteczkę i pastę. Przytuliłam mamę, która
kopnąwszy mnie w tyłek, życzyła mi szerokiej drogi i wyszłam na dwór. Wrzuciłam
ostatnie rzeczy do walizki i z lekkim uczuciem niepokoju wsiadłam do samochodu.
Zwilżyłam językiem wargi,
wkładając kluczyk do stacyjki. Włączyłam zapłon i rozejrzałam się, czy wszystko
jest w porządku. Pochyliłam się, by wyciągnąć ze schowka GPS.
- Jak to było... –
nacisnęłam przycisk „on/off” i zmarszczyłam czoło, czekając na wyświetlenie się
menu. – Perugia... Perugia Way! – przypomniało mi się i przez chwilę w
samochodzie słychać było tylko „klik, klik, klik”, gdy wpisywałam adres celu. –
Los Angeles, Kalifornia... hmm... Dwa tysiące trzysta jedenaście mil brzmi
mniej, niż te cztery tysiące kilometrów... – przyczepiłam nawigację do szyby i
kliknęłam opcję „navigate”. Sprawdziłam ponownie, czy wszystko jest na swoim
miejscu, napisałam smsy do dziewczyn, że już jadę i rzuciłam telefon na
siedzenie.
- Ready to go. - wymruczałam i odpaliłam silnik. Jego znajomy warkot
przyprawił mnie o dreszcz ekscytacji. Zmówiłam krótką modlitwę, którą sama wymyśliłam
i bynajmniej nie odnosiła się do Boga i wrzuciłam bieg „drive”. Spuściłam
ręczny i powoli zjechałam z podjazdu. Po rozejrzeniu się, czy nikogo nie ma na
ulicy, wyjechałam. – Ciekawe, o której musiałabym się pojawić na dworze, żeby
nikogo na drodze nie było. – mruknęłam do siebie i parsknęłam śmiechem. –
Pewnie taka opcja w ogóle nie istnieje w tych cholernych metropoliach.
Kilka mil dalej, niemal
slalomem lawirując po krętych drogach dzielnicy dla tych bardziej nadzianych,
zatrzymałam się przed piętrowym, kremowym domem zaraz obok srebrnego Buicka
LaCrosse. Chloe już czekała na zewnątrz, co wyraźnie zdradzało, jak bardzo
podjarana jest tym wyjazdem. Przewróciłam oczami, czując w kościach, że
zaczynał się dzień, który będzie kompletnie wybity z rutyny, jakie mi serwowało
życie.
- Jedziemy, jedziemy! -
wypiszczała na dzień dobry, więc tylko parsknęłam śmiechem. Załadowałyśmy jej
walizki obok moich, a ta natychmiast wpakowała się na tylne siedzenia. - W
dalszym ciągu pociesza mnie fakt, że w drodze powrotnej będę siedziała z
przodu. – zaczęła zrzędzić, gdy znalazłam się w samochodzie. - Ona mnie tu
tłamsi. Wydaje jej się, że jest taka fajna, ale to bujdy na resorach. Prawda? -
spojrzała na mnie z oczekiwaniem.
- Spałaś? - zerknęłam na
nią przez lusterko, a ta żachnęła się. - Czyli nie. - mimowolnie zaczęłam się
śmiać. - W takim razie nie powinnaś się wściekać. Z tyłu będziesz miała bardzo
dużo miejsca na spanie. Oczywiście, jak spadnie ci poziom kofeiny we krwi, byś
w ogóle mogła się uspokoić. – dodałam, ruszając w dalszą drogę.
- Oczywiście mrs
know-it-all. - wystawiła mi język, opierając się o przedni fotel. -
Kiedy otwieramy dach? Specjalnie zrobiłam sobie sexy makijaż, by każdy facet,
którego miniemy, uznał mnie za pociągającą na tyle, by wejść w słup. Oczywiście
tak się na mnie zagapi, nie? No i do tego przydałby się efekt włosów na
wietrze. To kiedy otwieramy?
- Chloe, jeśli jeszcze
raz zrobisz ten numer z niespaniem, zabiję cię. - oświadczyłam, włączając
radio, by ją zagłuszyć. Co oczywiście nic nie dało. Czemu zostałam obarczona
takimi przyjaciółkami? No czemu?...
- Jesteś bez serca! -
darła się, by przekrzyczeć Keri Hilson w głośnikach. - Wiem, że nikt ci tego
nie mówi, bo się ciebie boją, ale taka jest prawda! Ty po prostu nie chcesz
mnie zrozumieć! Jesteś... - skapitulowałam i ściszyłam muzykę. Wolałam głuchnąć
tylko przez jej krzyki, niż też przez wibrato Keri. - ...z kamienia! - ryknęła,
nie zwracając uwagi na ciszę.
- No już dobitniej nie
mogłaś? - wsadziłam palec do ucha i poruszyłam nim chwilę, by upewnić się, że
nie straciłam bezpowrotnie słuchu.
- Ale i tak cię kocham!
- Jezu, jak ja z tobą
wyrobię przez tyle godzin jazdy? - wyjęczałam i skręciłam z Osiemnastej Mili na
parking przed jednopiętrowym apartamentowcem. W tym samym czasie z czwartego
mieszkania wyłoniła się zmarnowana blondynka, taszcząc ze sobą walizę i dużą
reklamówkę. - Widzisz, ona w przeciwieństwie do ciebie dużo spała.
- Za dużo. - uzupełniła
Chloe, wlepiając twarz w szybę.
- Czyli jak zwykle. –
odparłam, przecierając twarz i wysiadłam z samochodu, by otworzyć bagażnik.
- Cześć... - Sasha
ziewnęła głośno i podała reklamówkę Rudej. - Tylko nie zjedz wszystkiego na
starcie. Nawet nie wiesz, ile mi zajęło przygotowanie tego prowiantu. –
zagroziła jej, na co Chloe prychnęła ostentacyjnie.
- Jakbym to ja tutaj
jadła najwięcej. – burknęła, ale nikt nie zwrócił na nią szczególnej uwagi.
Po wspólnym uporaniu się
z bagażami Sash, obie przyjrzałyśmy się na moment naszym walizkom z dumą.
- Jakby były idealnie
wymierzone. - zauważyła w końcu blondi. - Ah no tak. To ty biegałaś
przedwczoraj z miarką. To wszystko tłumaczy.
- Czy to źle? -
podrapałam się po podbródku, dalej nie mogąc się nadziwić, że to wszystko
wlazło jak ulał.
- Właściwie to w tej
swojej sztywności, jesteś zajebista. - oznajmiła, znów ziewając. Nawet nie
zadała sobie trudu, by zakryć dłonią ust.
- A spadaj. - machnęłam
na nią ręką i wpakowałam się do samochodu. W tej samej chwili zza budynków
wyłoniły się promienie słońca. Związałam włosy gumką, którą wcześniej nosiłam
na nadgarstku, od razu czując się lepiej. Nie lubiłam, gdy w trakcie jazdy moje
kudły fruwały na wszystkie strony.
- O. - Sasha wsunęła się
niezdarnie do środka. - Zbliża się Natasza the Devil.
- Zamknij się. -
parsknęłam śmiechem i chwyciłam za okulary.
- Sławne aviatory
lustrzanki! - pisnęła Chloe. - Natasza the Devil powróciła z piekła, ratuj się
kto może!
Prychnęłam rozbawiona i
wyjechałam na ulice Sterling Heights, kierując się na autostradę zgodnie ze
wskazówkami GPSa.
- Los Angeles,
przybywamy! - ryknęła Ruda, a Sasha tylko zatkała sobie uszy, przeraźliwie
ziewając.
><><><><><><><><><><><><><><
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pamiętajcie, by skopiować treść komentarza, by potem nie wyszło, że Wam czegoś nie dodało i całość przez przypadek poszła się jebać! ^ ^
P.S. Łahaha! Zdaje się, że nie trzeba cenzurować, więc możecie jechać po całości! :D:D:D