Oddychaj. Po prostu oddychaj. Przestań przeklinać i oddychaj.
Jezu, no nie tak, żeby każdy zwracał na ciebie uwagę!
Spokojnie. To tylko sławna osoba. Nic poza tym. Chloe na przykład w ogóle nie ogarnęła, że on jest znany na cały świat. A co się będzie, nie? To się nazywa ignorancja muzyczna.
Przysięgam, że jak odetchnę mocniej, to wypluję sobie serce. Ono już mi naprawdę stoi w gardle i wali tak mocno, że pewnie wyglądam, jakbym miała pulsujące jabłko Adama w rytmie kurwa czacza. Ale żal. Dlaczego ja nie mogę sobie wyobrazić, że nigdy go nie widziałam w telewizji? Pewnie teraz będzie ze mnie się śmiał do końca życia, że zachowuję się jak napalona fanka, których ma na pęczki. No a ja do kurwy nędzy nie jestem jego fanką, jak z resztą całego tego zespołu!
Oczywiście nie mówię, że mają złą muzykę, nie? Żeby było jasne, nie mam nic do tego. Ja po prostu ich nie słucham, choć muzykę mają niezłą. No i tyle.
No ale w dalszym ciągu on jest sławny. To krępujące.
No i to facet.
Który puścił Chloe i odwrócił się w moją stronę.
Szlag. Nie podchodź bliżej, po prostu nie podchodź!...
- A to Natasza, która jakimś cudem dowiozła nas tu w jednym kawałku. - powiedziała Sasha, a on się roześmiał.
- Cześć, miło mi cię poznać. - wyciągnął do mnie rękę. Spojrzałam na nią i przełknęłam ślinę. Nieznane mi dotąd emocje przebiegły wzdłuż mojego ciała, aż poczułam gęsią skórkę. Powoli podniosłam rękę i chwilę później moje palce zaginęły w jego cieple, aż zadrżałam. Nasze spojrzenia znów się spotkały i przez chwilę pomyślałam, że to całkiem naturalne, że on trzyma moją dłoń i wtedy w ciągu sekundy jego oczy straciły blask i stały się tak stonowane, że poczułam się niewygodnie we własnej skórze.
Bo on chciał mnie przytulić, a ja się zaparłam.
Skinął mi lekko głową i puścił moją rękę, a ja poczułam się głupio. Byłam tak skołowana, że przez parę pierwszych sekund nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Zapomniałam w ogóle, że moje przyjaciółki stoją w pobliżu i gapią się na mnie, jakby były zawiedzione. Chciałam się wkurwić, ale jedyne co poczułam, to żal do samej siebie.
A w całym tym zamieszaniu nie zauważyłam nawet, że nie bałam się go dotknąć, tak jak bałam się za każdym innym razem.
- Chodźcie coś zjeść, póki jeszcze ciepłe. - odezwał się... Bill. - Bagaże zabierzemy potem, bo jeszcze się okaże, że reszta wszystko zeżarła.
- Czekaliście specjalnie na nas? - spytała Sasha ze zdziwieniem, a on wzruszył ramionami.
- Myślałem, że tak będzie estetyczniej. - odparł, za co dostał z łokcia od blondi. - Też tęskniłem. - sapnął i odwrócił się do nas. - Tak więc za mną.
Posłusznie ruszyłyśmy za nim jak owieczki na ubicie. A przynajmniej ja się tak czułam. Patrząc na jego wyprostowane jak struna plecy, próbowałam ogarnąć, co się ze mną dzieje. Chciałam się zaszyć gdzieś w miejscu, do którego nikt nie miałby dostępu i w spokoju to wszystko przemyśleć, ale zanim taka sytuacja w ogóle by nastąpiła, minęłyby wieki, więc albo przybiorę maskę obojętności na swoją twarz, albo mogę się pożegnać ze zdrowiem psychicznym.
Minęliśmy na schodkach dwa posągowe lwy po obu moich stronach i weszliśmy do środka przez oszklone brązowe drzwi.
W środku przepych niemal poraził moje przyzwyczajone do normalności oczy. Hall był wypełniony jakimiś wazami, rzeźbami i ozdobami wiszącymi. Był utrzymany w kremowych odcieniach, a podłoga była wyłożona szaro-złotymi, marmurowymi kafelkami.
Dojście samodzielnie do celu byłoby niemałym wyczynem. Przynajmniej dla osoby, która nigdy tu nie przebywała. Rozglądałam się na boki tak szybko, że obrazy właściwie rozmazywały mi się przed oczami. Z prawej strony zobaczyłam ogromny salon tak boski, że nawet samo słowo 'boski' nie oddawało tego, co widziałam. I stał tam fortepian.
Ciekawe, czy ktoś go używa?...
Na końcu hallu skręciliśmy w lewo w wąski korytarz, mijając schody wiodące do góry. Usłyszałam jakieś głosy i śmiechy i chwilę później znaleźliśmy się w jadalni połączonej z wielkim czymś, co chyba było drugim salonem, co już kompletnie przerosło moje najwyraźniej za skromne wyobrażenie tego domu.
Miałam ochotę zawrócić się, wsiąść do samochodu i uciec w pizdu.
Bo zobaczyłam resztę tego zespołu i dotarło do mnie, że nie będzie pewnie żadnej dziewczyny i oni mieli przewagę, jeśli chcieliby coś nam zrobić i tak naprawdę byłyśmy kompletnie bezbronne, bo nie byłyśmy na swoim terytorium i...
- No nareszcie! - koleś z czarnymi warkoczykami w białym podkoszulku ciasno opinającym jego całkiem miło umięśnioną klatkę, wstał z krzesła przy szklanym stole. Rozpoznałam w nim Toma Kaulitza mimo faktu, że też miał kilkudniowy zarost. Zaraz za nim wstało dwóch kolejnych. Jeden niższy i bardziej krępy, drugi wyższy, z długimi włosami związanymi w kitkę.
Zrobiło mi się słabo. Faceci plus fakt, że są członkami zespołu znanego na całym globie mnie przerażali. Nie chciałam się na nim gapić tak bezczelnie, ale nie mogłam się powstrzymać. To było dla mnie kompletnie obce - widzieć kogoś znanego. Może i żyłam w wielkim mieście, ale nigdy nikogo takiego nie widziałam. I to było dziwne, że oni zachowywali się tak ludzko, jak każdy inny.
Przynajmniej teraz.
- Tom już się zabierał za jedzenie bez was. - zauważył Georg, jak dobrze pamiętałam. - Przyszliście na czas.
- Jasne. - burknął gitarzysta. - To ja z was wszystkich jestem tu najchudszy, to coś oznacza, nie sądzisz?
Basista zignorował go i podszedł do nas na tyle blisko, że zadrżałam z napięcia. Zacisnęłam zęby, by nie okazać żadnego uczucia, gdy wystawił w moim kierunku rękę.
- Cześć, jestem Georg. - mrugnął do mnie i uśmiechnął się szeroko.
Skinęłam głową.
- Natasza. - odparłam cicho i zagryzając wargę zmusiłam się do kontaktu fizycznego na szczęście opierającego się tylko i wyłącznie na uściśnięciu jego przeklętej dłoni. - Miło mi cię poznać. - dodałam, by nie zaczął się domyślać, że tak naprawdę wcale nie chciałam tu być.
Boże, chciałam stąd zniknąć. Już, teraz.
Tom uśmiechnął się do nas z daleka, przeskoczył dzielącą nas przestrzeń i w ostatniej sekundzie zdołałam umknąć przed jego ramionami. Zmarszczył czoło, lecz nic na ten temat nie powiedział. Przedstawił się nam, my jemu i odsunął się na bok. Nie dotknął mnie.
Zaraz potem nadszedł Gustav, nie dając mi upragnionej chwili wytchnienia. I jemu ścisnęłam dłoń, nie mając w ogóle wyboru.
Gdy tylko poszedł przywitać się z Chloe, przymknęłam powieki i westchnęłam bezgłośnie. Potem po prostu powiem Sashy, że... że muszę wrócić, że... coś wymyślę, no! Ja nie mogę tu zostać!...
W mojej głowie brzmiałam histerycznie. I to było przerażające na swój popieprzony sposób, bo ja od długiego czasu nie reagowałam tak paskudnie.
I miałam ochotę się rozbeczeć jak małe dziecko. To było przytłaczające. Byłam nie na swoim miejscu i nie minęło jeszcze piętnaście minut od przyjazdu, a ja już mam dość.
Zabiję Sashę. Za to wszystko.
Otworzyłam oczy, by posłać jej mordercze spojrzenie i w tym samym momencie dojrzałam coś, co skręciło moje kiszki na wszystkie możliwe strony, łącznie z tymi do góry nogami.
Wiecie, ja może jestem jakimś outsiderem i tak dalej, ale dzięki temu jestem znacznie bardziej spostrzegawcza. I ewidentnie widzę wzrok tego Kaulitza, który padł na Sash, niczym jakiś predator na zwierzynę.
Na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka od samego patrzenia. To było przerażające... w pewnym sensie.
- No to skoro wszyscy już się znamy, to chcę oznajmić, że burczy mi w brzuchu! - przerwał em... Bill i kilka osób parsknęło śmiechem.
Jestem tu jak piąte koło u wozu. Chcę wracać.
Usiadłam na drewnianym krześle z czerwonym podbiciem pomiędzy Sash, a Chloe, zginając co jakiś czas palce, by pozbyć się frustrującego drżenia rąk.
Przełknęłam ślinę, dopiero teraz zauważywszy parujące miski i półmiski z posiłkiem. Mam to sobie sama nabierać, czy jaka cholera?
- Chcieliśmy przebrać Billa za kelnerkę, ale się nie zgodził. - rzucił ten... Georg, a blondyn, o którym wspomniał, posłał mu krzywe spojrzenie, gdy większość ryknęła śmiechem.
- Tylko i wyłącznie dlatego, że nie noszę po tobie ubrań. - odparował spokojnie, zasiadając na krześle po mojej lewej stronie. Jego brat bliźniak usiadł dokładnie naprzeciw niego. Byłam zbyt zdenerwowana, by śmiać się z ich potyczki słownej. Nerwy miałam napięte jak postronki.
Kątem oka obserwowałam każdy ruch czterech facetów wokół mnie, przez co nie mogłam się skupić nawet na tym, co jest do jedzenia.
- Przez parę dni będziecie miały dzień dobroci i pozwolimy wam nałożyć sobie jedzenie jako pierwsze. - wymruczał Bill, co skłoniło mnie do zastanowienia się, dlaczego jego brat jest taki cichy. - Wiecie, jako goście i takie tam.
Z drugiej strony to może dobrze, że milczy. Jego akcent jest tragiczny.
- Świetnie, przynajmniej nie będziemy musiały walczyć o ziemniaki. - Sasha pokiwała głową, na co ten potrząsnął swoją złotą grzywą. Jakkolwiek to brzmi. A brzmi dziwnie. Eh, nieważne.
- Stawiasz nas w złym świetle przed twoimi przyjaciółkami...
Zagryzłam wargę, gdy wzdłuż mojego kręgosłupa znów przepłynął prąd. Chwilę zajęło mi zrozumienie, że to nie ma nic wspólnego z przeciągiem, którego de facto w ogóle nie było.
Czy on zawsze mówi w taki sposób? On brzmi jakby wypowiadał jakieś inkantacje. Jakby hipnotyzował. Jakby śpiewał mówiąc. Jezu, czy to w ogóle możliwe?
Zamrugałam oczami.
- Czyli wszystko w porządku. - odparła Sasha, dźgając go w ramię.
Bałam się spojrzeć na jego twarz. I nie wiedziałam dlaczego.
- W takim razie ja biorę, bo jestem cholernie głodna. - odezwała się Chloe i wstała, by nałożyć sobie na talerz ziemniaki, jakieś warzywa i sos.
Włożyłam ręce pod nogi, próbując zatamować drżenie. Obmyślałam już, czy przypadkiem nie powiedzieć, że nie jestem głodna. Ale blondyna by mi nie uwierzyła.
- A więc opowiadajcie, jak wam się jechało podczas podroży, boście wszyscy coś milczący. - Bill zlustrował nas wszystkich, nalewając sobie soku do szklanki. - Jak zwykle to ja muszę rozruszać towarzystwo, bo wszyscy ciągle zachowują się jak jakieś cnotki niewydymki. - zaczął marudzić. - Jesteśmy już na takie coś za starzy, więc? Co się działo? - omiótł nas wzrokiem.
Zapadła cisza, którą z chichotem przerwała Sasha. Chciałam zapaść się pod ziemię. Znowu.
Chloe dźgnęła mnie, bym sobie nałożyła coś do żarcia. Bałam się wyciągnąć dłonie spod nóg, które dodatkowo zaczęły się pocić.
Niech to szlag! Jak ja mam się zachować przy nich wszystkich?! Przecież ja robię z siebie kompletną kretynkę!
Zwilżyłam dolną wargę językiem i zebrawszy w sobie odwagę, której się raczej nie spodziewałam, dyskretnie wytarłam ręce o jeansy i wstałam. Miałam niefajne przeczucie, że jestem blada jak ściana.
Udawałam, że nie widzę, jak sześć par oczu lustruje każdy mój ruch. Zaciskałam zęby, by tylko powstrzymać drżenie, ale wątpię, by mi się to udało nawet na sekundę.
Starałam się wykonać czynności tak poprawnie, jak tylko to było możliwe tylko i wyłącznie po to, by skupić się na czymś innym, niż na zdenerwowaniu. Serce biło mi niespokojnie i miałam wrażenie, że wykonuję jakąś misterną sztukę układania zamku z wykałaczek. Jeden oddech za dużo i wszystko pójdzie się efektownie jebać na ziemi.
Byłam w trakcie nakładania czegoś, co wyglądało jak gotowana fasolka, gdy doszło do mnie, że Sasha opowiada historyjkę o tym, jak pogoniłam tych cholernych debili z mazdy.
-... niczym z 'szybkich i wściekłych', tylko brak było nam nitro. W każdym bądź razie w końcu... z resztą słyszałeś, bo przecież rozmawialiśmy wtedy... - skupiłam się z całej siły na trzymaniu dużej łyżki, by nie wylecieć stąd w cholerę. Czy ja wyglądam jak jakiś obiekt obserwacyjny?! Przestańcie się na mnie gapić! Wszyscy! - No i w końcu Natasza się wkurwiła, prawie nas zabiła, hamując ostro i skonfrontowała się z tymi oblechami. Najpierw ich ojebała, a potem, gdy nie chcieli dać za wygraną, wyciągnęła gaz pieprzowy i chyba połowę buteleczki wywaliła na pysk kolesia.
Udawałam ciągle, że ich nie słyszę. Ale na moje nieszczęście zapadła cisza, a spojrzenia stały się jeszcze bardziej natarczywe. A ja jeszcze bardziej udawałam, że to wszystko mnie wcale, a wcale nie dotyczy. To była kompletna farsa.
- Teraz jakoś nie wygląda na taką odważną. - zauważył Bill-Którego-Mam-Ochotę-Zabić.
Zdałam sobie sprawę, że jeśli chcę, by nie uznali mnie za taką, która boi się nawet własnego cienia, muszę coś powiedzieć. Cokolwiek.
Chrząknęłam, powoli odwracając wzrok od bezpiecznej fasolkowej przystani, by skonfrontować się z wyzywającymi brązowymi oczyma. Chciał ze mnie zrobić kretynkę i widziałam to na całej jego twarzy. Albo byłam tylko przewrażliwiona.
- Brak cierpliwości działa na człowieka stymulująco. - powiedziałam, jakbym tłumaczyła to pięcioletniemu dziecku. Gdy jego mina przyjęła beznamiętną maskę, zrobiło mi się głupio. Znowu. Kurwa mać, to przecież przechodzi ludzkie pojęcie, żeby w ciągu piętnastu minut ktoś dwukrotnie mnie zgasił za to, że zachowywałam się tak, jak zawsze.
Jutro wracam. Nie mam zamiaru z nimi wszystkimi siedzieć. Nie ma mowy.
- Daj spokój dziewczynie, siedziała za kółkiem tyle godzin, że każdy normalny byłby zmęczony. - odezwał się po raz drugi tego dnia jego brat i napięty kontakt wzrokowy został zerwany. - Jak tylko zjemy, trzeba będzie zapakować je do pokoi. - gdy usiadłam i niezgrabnie stuknęłam talerzem o szklany stół, emm... TOM (Boże, jak ja mam do nich się przyzwyczaić?!...) spojrzał na mnie i Chloe życzliwie, starannie omijając Sash. - Proponuję wieczorek zapoznawczy przenieść na jutro, gdy wszyscy będziemy w stanie egzystować jak należy.
Dziwne.
Bardzo dziwne.
- Oczywiście. - Bill skinął głową.
Zanim z powrotem zatopiłam wzrok w talerzu, na którym leżały tylko suche ziemniaki i fasolka zauważyłam, że basista zespołu gapi się na nas, jakby niewiele rozumiał, co się działo, a perkusista tylko lekko się uśmiecha.
Oni wszyscy są jacyś popieprzeni. Wszyscy. A ten wokalista już konkretnie.
Muszę potem porozmawiać z Sashą o wyjeździe. I nie obchodzi mnie, co ona, lub oni wszyscy, sobie o mnie pomyślą.
Nie pasuję do tego miejsca. I nawet, gdybym tu pomieszkała przez jakiś czas, wątpię, żeby to się zmieniło.
Westchnęłam cichutko. W sumie to nie ma co się na nią wściekać... W końcu to ja jestem wybrakowana.
Zaraz jednak złość powróciła z potrojoną siłą.
Ale to ona mnie tu kurwa przyciągnęła! Ona zataiła fakt, że będziemy mieszkać z czwórką facetów! Wiedząc, że ja nie jestem... że ja nie... wiedząc o mnie!
Zrobiła to celowo! Co z niej za przyjaciółka?!...
Zatopiwszy zęby w fasolce, mimo straconego apetytu, postanowiłam, że muszę obmyślić plan, by się zemścić. A przynajmniej wygarnąć jej, co o niej myślę.
- Gdzie są psy? - spytała nagle Sash, wyrywając mnie z ponurych myśli.
- Gdzieś na dworze. - Bill znów dolał sobie soku. - Przynajmniej jeden posiłek obędzie się bez ich sępich oczu. Smacznego, ludzie. - rzucił, na co ja, łącznie z resztą wymruczeliśmy jakieś podziękowania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pamiętajcie, by skopiować treść komentarza, by potem nie wyszło, że Wam czegoś nie dodało i całość przez przypadek poszła się jebać! ^ ^
P.S. Łahaha! Zdaje się, że nie trzeba cenzurować, więc możecie jechać po całości! :D:D:D