Drobna poprawka. Zgubiłam się gdzieś po drodze, a rozdziałów jest gdzieś koło pięćdziesięciu, a nie siedemdziesięciu. Ale z racji tego, że to i tak już się kończy, to darowałam sobie przerabianie wszystkich tytułów. Pierwszy rozdział do drugiego opowiadania dodam wieczorem, ale już teraz możecie sobie poczytać tutaj. Tak dla rozgrzewki, czy co... :D
><><><><><><><><><
Odrętwiałam.
Nagle każde
wspomnienie stało się tak boleśnie wyraziste, że zrobiło mi się niedobrze.
Każde uderzenie, każde złe słowo, każda rana, każda cholerna kropla krwi i
rzeka łez. Wylanych na darmo. A teraz koszmar powrócił z tak pulsującym echem i owe echo stało się morderczą rzeczywistością. On mógł je skrzywdzić. I na pewno
dlatego wrócił. Ale dlaczego po tylu latach ciszy? I jak nas znalazł...?
- Pamiętasz,
co ci mówiłam? – spytałam szeptem, ciągle mając szeroko otwarte oczy. Moje
serce wykonywało szaleńczy maraton, ale nie zapowiadało się na metę. A
przynajmniej nie przez najbliższe miliard kilometrów. Dlaczego nie mogłam
wyobrazić sobie, że to tylko sen? Dlaczego tak dotkliwie miałam poczucie
realnego życia? – Schowałaś się?
Oliwia nie
musiała nic mówić. Jej strach był paraliżujący dla mnie samej. Ale nie mogłam
się temu poddać, musiałam jej pomóc za wszelką cenę. Ale co, do cholery, mogłam
zrobić, kiedy mnie przy niej nie było? Jak ja mogłam ją tak po prostu zostawić
bez opieki?!... Jak mogłam ją porzucić dla własnego wyidealizowanego
szczęścia?! Jestem podła! Jestem pieprzoną egoistką i teraz nie tylko ja za to
płacę!
- Tak.
Natasza... – urwała i moje serce stanęło gdzieś w gardle, uniemożliwiając mi
swobodne oddychanie.
- Oli, rozłącz
się i dzwoń na policję. – rozkazałam jej gorączkowo, zeskakując z łóżka. Bill
obserwował mnie ze zmarszczonym czołem, ale ja nagle straciłam odwagę, by się
do niego odezwać. To wszystko było takie... Nie powinnam być tutaj, a
jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że nie powinno mnie być w Sterling Heights.
Więc gdzie należałam? – Szybko!
Pikanie w
telefonie oznajmiło mi, że przerwała połączenie i gdy straciłam z nią kontakt,
całkowicie ogłupiałam.
Stanęłam na
środku pokoju z rozbieganym wzrokiem i autentycznie pierwszy raz w życiu nie
wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Do Michigan miałam kilka tysięcy kilometrów.
Jak ja... Jak...
- Natasza?...
I tak po
prostu wybuchnęłam płaczem.
Przez tyle lat
byłam silna i pewna tego, co mam uczynić, a gdy potrzebowałam tej siły w krytycznym
momencie, ona tak po prostu znikła, rozpierzchła się we mgle. Co było ze mną nie
tak? Czy to ta miłość to ze mną zrobiła? W takim razie dlaczego w ogóle ona...
Bezpieczne
ramiona zacisnęły się wokół mnie i tak po prostu potok łez wsiąknął w koszulę,
chociaż zdawałam sobie sprawę, że każda sekunda była na wagę złota. Powinnam
była się wziąć za siebie i coś zrobić, ale...
- On wrócił. A
ja tu jestem. Nie wiem, co... – urwałam, dusząc się powietrzem. Dość opornie do
mnie dochodziła prawda sytuacji, w której się znalazłam. Każda jedna
myśl biegła zupełnie w innym kierunku i za żadną nie mogłam nadążyć. Ale potem
jedna dłoń zniknęła z moich pleców, rozległo się klikanie klawiatury telefonu i
przynajmniej jedna rzecz wróciła na miejsce.
Nie straciłam
siły. To Bill przejął na siebie ciężar wszystkich moich wad. Nie oczekując
niczego w zamian.
-
...najbliższy lot do Detroit...
Nie do końca
pamiętałam, co się działo od chwili wyjścia z pokoju. Wszystko działo się tak
szybko, że obrazy przelatywały mi przed oczami, jakby były mglistymi
wspomnieniami z wczesnego dzieciństwa. Pamiętałam zaniepokojoną Sashę,
skupionego Toma, który odwoził nas na lotnisko. Pracownicę stojącą przy bramce,
pytającą, czy wszystko w porządku. Prędkość samolotu, która wcisnęła mnie w siedzenie.
Usta Billa, które składały uspokajające pocałunki na mojej głowie. Jego dłonie,
które gładziły mnie miarowo. Nie wiedziałam, gdzie wtedy byłam. Chyba byłam w
zbyt wielkim szoku. I strachu.
Ostatni raz
panikowałam w ten sposób, gdy uciekałyśmy z mamą i Oliwią w środku nocy z domu
w Polsce. Ojciec był tak pijany, że nic nie słyszał, a mimo to płakałam z
przerażenia, gdy wymykałyśmy się z tego piekła. Gdzieś wewnątrz czułam żal do
Billa o to, że sprawił, że stałam się tak krucha. On tego chciał i świadomie się na
to zgodziłam. Chciałam odetchnąć, a prawda była taka, że nie mogłam przestać być
czujna tak długo, jak ten sukinsyn żył. Byłam tym wszystkim zbyt
zdezorientowana, ale mimo tego, że nie chciałam o tym myśleć, niechciane
sugestie same wciskały się w mój umysł.
Wiedziałam, że
tak będzie. Że związek z Billem przyniesie to ukojenie, które w najgorszym
momencie obróci się przeciw mnie. Mogłam coś z tym zrobić, kiedy był jeszcze na
to czas... a teraz? Czy byłabym w stanie
go opuścić? Chciałam to zrobić, bo byłam wściekła. Ale potem już nie byłam zła,
a świadomość, że powinnam z nim zerwać, bolała jeszcze bardziej. Bill był dla
mnie zbyt dobry. Nie mogłam pozwolić na jego poświęcanie się, gdy on nic z tego
nie miał. I dlaczego o tym myślałam, kiedy tam na ziemi moja ukochana siostra i
mama być może walczyły o życie?...
Nie
rozmawialiśmy za wiele. Nie pomyślałam o tym, że na niego ten problem też miał
wpływ. Bolało mnie serce, gdy ukradkiem patrzyłam na jego zrezygnowaną i
skupioną minę. Ciągle starał się mi jakoś pomóc, a ja... Nienawidziłam siebie w
tamtym momencie bardziej, niż kiedykolwiek. Nie nadawałam się dla niego i
przecież on doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Dlaczego więc ciągle przy
mnie był? Był aż takim masochistą? Przecież nikt nie może mieć tak silnego
poczucia opiekowania się inną osobą, gdy ona wbija mu za każdym razem sztylet w
plecy. Nikt nie jest w stanie tego przeżyć, bo w końcu któreś dźgnięcie trafia
w serce, do cholery.
Trzymał mnie
za rękę, gdy wyszliśmy z samolotu. Trzymał mnie za rękę, gdy szliśmy przez
lotnisko i wsiadaliśmy do taksówki. Trzymał mnie za rękę, gdy kolejny raz się
rozpłakałam, gdy nikt nie odbierał ode mnie telefonów.
Był późny
wieczór, gdy trafiliśmy na miejsce. Wtedy też dotarło do mnie, że jest mi
cholernie zimno. Nie powinno mnie to dziwić, bo za niecały miesiąc były Święta
Bożego Narodzenia, a ja miałam na sobie jesienną kurtkę, która nadawała się na
Kalifornię w sam raz. A nie na Michigan.
Światła
policyjne oświetlały ulicę już z daleka i zbladłam. Nie wiedziałam, jakim cudem
moje serce jeszcze działało, bo już wieki nie byłam w takim stresie i strachu.
Żołądek bolał mnie tak, że nie miałam na nic siły. Najchętniej skuliłabym się
gdzieś w rogu i zemdlała. A najgorsze było przede mną.
Już po wyjściu
z taksówki wiedziałam, że już po wszystkim. Oni już się zbierali do odjazdu.
Moje ręce trzęsły się tak, że nawet skrzyżowanie ich nic nie dawało. Kręciło mi
się w głowie i zbierało mi się na wymioty. I na dodatek było tak zimno, że
właściwie całe moje ciało opanowały drgawki.
Nie rozumiałam
ani słowa z tego, co mówił policjant. Nie byłam w stanie zapytać o cokolwiek.
Nie wiedziałam, czy moja mama żyje. Czy Oliwia żyje. Mówił Bill. Ja milczałam
jak zaklęta. Drzwi do mojego domu były otwarte i co chwilę ktoś wchodził do
środka, a potem wychodził. Bałam się tam zajrzeć, więc stałam w miejscu, jakbym
była przytwierdzona do betonu.
- Natasza?
Słyszysz, co do ciebie mówię? – ciepłe dłonie zmusiły mnie, bym spojrzała na
poważną twarz Billa. Między nami kłębiły się nasze oddechy, a na jego
rozwichrzonych czarnych włosach dojrzałam płatki śniegu. Kiedy zaczęło padać?
Byłam taka zmęczona... – Musimy jechać do szpitala. Twoja mama tam jest, ale to
nic poważnego. Twoja siostra tam czeka. Natasza. – jego kciuki delikatnie
starły moje łzy i nagle poczułam, jak w moje ciało zaczyna się wlewać życie. –
Natasza, skarbie, proszę. Wszystko jest w porządku...
Moje oczy
zapełniły się kolejną porcją łez, gdy on uśmiechnął się do mnie delikatnie. To
była znak, na który nieświadomie czekałam. Jeśli on się uśmiechał, to znaczyło,
że było dobrze. Było...
- A on?
Odetchnął i
zagryzł wargę, przyglądając mi się w milczeniu, jakby oceniał, co powinien mi
powiedzieć, a co nie. Zirytowałam się. Zasługiwałam na prawdę i nie było ważne,
czy owa prawda miałaby mnie w jakikolwiek sposób skrzywdzić, czy nie.
- Groził
twojej mamie, gdy policja przybyła. – powiedział powoli i odchrząknął, nie
przestając ścierać moich łez z zimnych policzków. – Nie żyje.
Nagła ulga
spłynęła na mnie tak silnie, że aż z wrażenia otworzyłam szerzej oczy i
wciągnęłam ze świstem powietrze. Nie żyje. To znaczy, że już nigdy więcej nie
ujrzę jego twarzy, ani nie będę się go bać. Nie żyje. To znaczy, że już nikt
nam nie będzie groził i wreszcie przestaną mnie nawiedzać wątpliwości, ból i
panika. Już nigdy nie będę się bać, że on wróci i znowu zrobi mi krzywdę.
- Nie żyje? –
upewniłam się, mrugając oczami. Nie rozumiałam, dlaczego, ale czułam się...
kurewsko zadowolona. Pokiwał głową, a ja parsknęłam śmiechem, nie zwracając
większej uwagi na policjanta, który patrzył na mnie dziwnie. – Nie żyje! – a
potem rzuciłam się na Billa, przyklejając się do jego ciepłego ciała, śmiejąc
się jak popieprzona. To był zdecydowanie najlepszy prezent pod słońcem.
Nieważne że przed Świętami. I nieważne, że wyglądałam i zachowywałam się jak
wariatka. To wszystko było już nieważne.
Pędziłam przez
szpital jak szalona. Tak, że Bill ledwo za mną nadążał, choć to on miał dłuższe
nogi. Ale tuż przed salą, w której znajdowała się moja mama, zatrzymałam się
gwałtownie. Nie widziałam jej ponad pół roku, nie odzywałam się do niej, a
teraz... Zdałam sobie sprawę, że jej wybaczyłam. Że to nie było ważne, co
zrobiła w przeszłości. Ważne było to, jak mnie traktowała przez cały ten czas,
kiedy żyłyśmy bez tego człowieka. Było mi tak obrzydliwie lekko na sercu, że
ciągle chciało mi się płakać.
- Po prostu
tam wejdź. – rzucił Kaulitz i wepchnął mnie do środka bez zbędnych ceregieli.
Spojrzałam na niego nieprzytomnie znad ramienia i coś ścisnęło mi się w dołku
na widok jego miny. I nagle przypomniało mi się każde rzucone słowo podczas
naszej kłótni i mój żołądek znów dał o sobie znać. Ale nie zdążyłam się cofnąć,
by go przeprosić, bo nagły pisk skutecznie odwrócił moją uwagę.
- Oli. –
wyszeptałam i moja mała dziewczynka ubrana w czerwony t-shirt i jasne rurki
wczepiła się we mnie niczym rzep i zrobiło mi się tak po prostu dobrze. Tak
cholernie dobrze. Tak wspaniale. Chłonęłam od niej ufność, która dziwnym
sposobem dawała mi więcej energii. Może właśnie o to chodziło w posiadaniu
rodziny. Może po prostu każde uczucie działało w obie strony i dzięki temu
każda strona była nimi równomiernie wypełniona po brzegi ... Jak ja i Bill.
Odsunęłam się
na chwilę, by na niego spojrzeć, ale jego już tam nie było. Mętlik powrócił z
niemal zdwojoną siłą.
- Jak się
czujesz?... – spytałam, chwilę później ogarniając, że jestem w tym samym
pomieszczeniu, co moja matka i że ona jest przytomna i patrzy na mnie z
szerokim uśmiechem na twarzy.
- Czy to jest
twój boyfriend?!
Mimowolnie
parsknęłam śmiechem, nie wierząc, że właśnie to ją w obecnym momencie
interesowało. Poczochrałam ją po czarnych włosach, a ta pisnęła oburzona.
- A co? Chcesz
go poznać?
Jesteście w
stanie uwierzyć, że po moich słowach ona odczepiła się ode mnie i z piskiem
wyleciała na korytarz, rozejrzała się czujnie i pobiegła w prawo, zupełnie mnie
ignorując?
Ja też nie.
Zastanawiałam
się, czy nie powinnam za nią pójść i jakoś ją wytłumaczyć za jej zachowanie,
ale po chwili namysłu dałam sobie spokój. Ona i tak była zbyt uparta, by zrezygnować.
Westchnęłam,
kręcąc głową i mój wzrok automatycznie przeniósł się na łóżko szpitalne, na
którym leżała moja mama. A jej piękna twarz znów była cała w siniakach. Ból
ścisnął mnie za serce i pod moimi powiekami znów zebrały się łzy. Chciałam coś
powiedzieć, cokolwiek. Ale ona wyciągnęła ręce w moją stronę jak gdyby nigdy
nic i kolejny raz tego dnia się rozpłakałam, wtulając się w jej ciało.
- Przepraszam
za to, że cię tak skrzywdziłam, Natasza. – powiedziała zdławionym głosem, tuląc
mnie do siebie tak, jak to tylko mama potrafiła. Dopiero teraz doszło do mnie,
jak bardzo za nią tęskniłam przez ten cały czas i jak bardzo brakowało mi
rozmów z nią. Jak bardzo brakowało mi mamy. – Przepraszam, że ci nie
powiedziałam i przepraszam, że mu powiedziałam i...
- Przestań. –
wymamrotałam w jej koszulę szpitalną, lgnąc do jej dotyku. – Niczego nie
zmienisz. Jest dobrze. Nie masz za co przepraszać, to ja zachowałam się jak
dzieciak.
- Nie, to
ja...
- Jeżeli mamy
zamiar kontynuować to bezsensowne przepraszanie, to lepiej się zamknijmy. –
burknęłam, a ona roześmiała się głośno. Boże, tak. Może jednak istniałeś, skoro
zabrałeś z tego świata tego człowieka i nie zrobiłeś krzywdy mojej mamie i
siostrze. Może jednak...
- A ten wysoki
pan, za którym pobiegła Oli?
No tak. I pozostał
ostatni problem.
- Ten wysoki
pan to Bill i pokłóciłam się z nim, zanim dostałam od małej telefon. W obecnym
momencie nie wiemy, na czym stoimy. – odpowiedziałam cicho, wciąż znajdując się
w pozycji siedząco-leżącej, by być jak najbliżej źródła ukojenia. To było takie
dziwne, że byłam w stanie odczuć to wszystko tak silnie.
- To może
powinnaś z nim porozmawiać, skoro już wiesz, że żyjemy? – moja mama siłą
odsunęła mnie od siebie i spojrzałam na nią zaskoczona. – Jakim cudem się
dostałaś tutaj tak szybko?
Wzruszyłam
ramionami.
- Bill
zachował zimną krew, bo ja nie pamiętam. Spanikowałam...
Uśmiechnęła
się ponownie.
- Zaraz po
kłótni? Idź z nim porozmawiać i powiedz Oli, żeby tu przyszła. – trzepnęła mnie
delikatnie w ramię i przewróciła oczami, gdy posłałam jej oburzone spojrzenie.
– A potem tu wrócicie, bo muszę poznać człowieka, który jest odpowiedzialny za
to, że moja córka opływa w uczucia. – trzepnęła mnie jeszcze raz, tym razem
ponaglająco, więc westchnęłam tylko rozdzierająco i wstałam z łóżka, mamrocząc
pod nosem, jaka ona jest niewdzięczna. A tak prawdę powiedziawszy, to bałam się
spojrzeć mu teraz w twarz po tym wszystkim, co powiedziałam. Po tym, jak
wrzeszczałam, że go nie potrzebuję i że przez niego cierpię i że nie chcę go na
oczy widzieć. I po tych epitetach, których użyłam, by go obrazić. Co we mnie
wtedy wstąpiło...?
Z oporem
wyszłam na korytarz, niemal natychmiast dostrzegając tak ważną dla mnie dwójkę.
Bill kucał przy ścianie i rozmawiał o czymś z Oli, której śmiech słyszałam
głośno i wyraźnie. Jej dłonie mierzwiły jego wilgotne od śniegu włosy i
ogarnęła mnie jakaś dziwna czułość.
Jego ciało
stężało, gdy tylko mnie zauważył, a moje serce ponownie zaczęło się rozpędzać
do niebezpiecznej szybkości. Może po prostu powinnam była przyzwyczaić się do
tego, że życie z nim nigdy nie będzie łatwe? Może wtedy byłoby... lepiej? A
może powinnam uznać niepowodzenie za lekcję, dzięki której w przyszłości nie
popełnię tego samego błędu?
Wiedziałam
jedno. Za nic na świecie nie chciałam tracić tego mężczyzny.
- Oliwia, mama
cię woła. – rzuciłam głucho, nie odwracając wzroku od oczu Billa, który powoli
podniósł się z podłogi. Nie zwróciłam nawet uwagi na to, co mówiła Oli.
Wiedziałam tylko, że poszła. A ja miałam misję do zrobienia.
Stanęłam przed
brunetem, próbując opanować chęć skrycia się za skrzyżowanymi ramionami.
Patrzyliśmy na siebie w ciszy, a ja nie miałam pojęcia, od czego zacząć i co w
ogóle powiedzieć. Było mi ciężko. A w jego oczach widziałam, że jemu wcale nie
było łatwiej.
- Chciałabyś
tu zostać...? – spytał cicho, nie przerywając intensywnego kontaktu wzrokowego.
Boże, ja chciałam po prostu przytulić się do niego i zapomnieć. Ledno panowałam
nad łzami, które notorycznie cisnęły mi się do oczu.
Potrząsnęłam
głową.
- Chcę być z
tobą. – odparłam. To było dla mnie za trudne. Nie umiałam mówić o tym, co
czuję, ale on ode mnie tego wymagał. Po tym wszystkim, co razem przeżyliśmy,
ja... powinnam. – Jestem egoistyczna, a na dodatek boję się zostać sama. I
myślałam, że powinnam odejść, bo tak byłoby łatwiej, ale wcale by tak nie było,
ale ja w dalszym ciągu biorę, a nic nie daję w zamian. Jestem zła i zepsuta i
cię ranię i... – urwałam, gdy Bill chwycił mnie za kark i przyciągnął do
siebie, by wpić się w moje usta. Zrobiło mi się gorąco i zadygotałam, czując
napór jego warg na swoich. On doskonale wiedział, jak mnie rozproszyć i tym razem
znowu udało mu się to bezbłędnie. I miałam gdzieś, że pewnie czuł ode mnie
tęsknotę. Po prostu...
- Dajesz mi
siebie, do cholery. – wydyszał pomiędzy moje wargi. – Myślisz, że to za mało? I
dlaczego mi o niczym nie mówisz? Wolisz się kłócić czy co? Pamiętasz w ogóle,
co ty sobie wytatuowałaś? Jesteś niemożliwa. Gdybym mógł, to bym ci przy
ludziach dupę przetrzepał za dziecinne zachowanie. – mamrotał, a ja nagle
parsknęłam śmiechem, chociaż on zdawał się tego nie ogarniać, tak bardzo był
zaangażowany w dawanie mi opieprzu. – Co za paranoja. Ja nawet nie wiedziałem,
co mam sądzić o twoim zachowaniu, ty tylko ciągle się burzyłaś i... Nie mogłaś
powiedzieć? My zawsze tyle czasu spędzamy w studio, a nikt nigdy nie... mogłaś
powiedzieć, do cholery i nie byłoby tylu kłopotów, no! Wracałbym częściej i...
jak wrócimy do domu, to zdecydowanie przetrzepię ci dupę i wszystko sobie
wyjaśnimy raz a dobrze.
- Nie w
odwrotnej kolejności? Z uwzględnieniem braku trzepania dupy...?
- Właśnie
dokładnie w tej kolejności, uparta kobieto, która sobie wmawia więcej, niż jest
w rzeczywistości. Kiedyś mnie zabijesz. – i z powrotem wpadłam w wir szalonych
pocałunków, którymi mnie obdarował tak, że nawet nie zauważyłam, kiedy
zderzyłam się ze ścianą. Ale było mi wszystko jedno. Wreszcie wróciłam do domu.
I musiałam haniebnie przyznać, że to niewiele miało wspólnego z mamą. – I chyba
kpisz, że po tak długim czasie, kiedy próbowałem do ciebie dotrzeć, teraz tak
po prostu odpuszczę. Kocham cię, Natasza, rozumiesz? A kiedy Bill Kaulitz kocha,
nigdy nie odpuszcza.
- Przepraszam.
– powiedziałam wolno i wyraźnie. Faktycznie przereagowywałam. Ani Chloe, ani
Sasha tak nie odwalały jak ja. – Mówiłam, że jestem trudna...
- Nie jesteś
trudna. Jesteś idealna. I jesteś moja. A teraz milcz i prowadź mnie do swojej
mamy, żebym mógł jej zaimponować swoją osobowością i żeby się nie martwiła, że
mieszkasz u jakiegoś psychopaty.
- Ona i tak
cię przejrzy.
Posłał mi
mroczne spojrzenie, a ja zachichotałam łobuzersko. No co? Taka była prawda,
ona zawsze widziała to, co znajdowało się pod powierzchnią. Jeszcze do dziś
pamiętam, jak Chloe próbowała być miła i ułożona w jej obecności. Choć wtedy to
nawet ja widziałam, że jest beznadziejną aktorką. Szczególnie po „oh! Upuściłam
kubeczek i się potłukł! Cóż ja biedna teraz pocznę?! Jestem tak źle wychowana,
że moi rodzice nigdy nie powinni byli mnie wypuścić z klatki!”. Ale to taki
drobny szczegół. Przecież ona jest naprawdę dobrze wychowana...
Zerknęłam
kątem oka na Billa, gdy wchodziliśmy razem do pokoju szpitalnego mamy i jakimś
pokrętnym sposobem rozluźniłam się do granic możliwości. Jakim cudem on był tak
opanowany i przy tym emanował taką pewnością siebie? Po prostu wszedł do środka
i roztoczył wokół siebie tę aurę, która zawsze przyciągała do niego tabun ludzi
i to zadziałało. Jak zwykle. A ja stałam z boku i wygrzewałam się w
promieniach.
I tego dnia
zrozumiałam, że to nieważne, czy miałam problemy, czy byłam gorsza w swoim
mniemaniu, bo tu nigdy nie chodziło o jakieś zawody, wyścigi. Bill kiedyś
powiedział, że za każdym razem, gdy któreś się przewróci, to drugie się cofnie,
by pomóc. Zawsze poczeka. I to zawsze
działało naturalnie – tak jak oddychanie.
-
Zarumieniłabym się, gdybym nie była taka stara! – usłyszałam moją mamę i
strzeliłam sobie z otwartej dłoni w czoło.
><><><><><><><><
Mam nadzieję, że się podobało, bo sama nie jestem pewna, czy udało mi się to napisać w taki sposób, jak to widziałam. I jakimś cudem ten rozdział sprawił, że sama zatęskniłam za ramionami mojej matki o_O Bije mi.
Do zobaczenia w Epilogu i w rozdziale pierwszym na Dont-Pick-Me!