niedziela, 12 maja 2013

Epilogue

I w ten oto sposób dojechaliśmy wspólnie do końca tej opowieści. Jak zawsze mam problem z zakończeniem, bo w takich momentach zawsze myślę o czymś nowym i tym razem jest dokładnie tak samo. Opowiadanie trwało prawie półtora roku, bo pamiętam, że zaczęłam je gdzieś w październiku 2011. Myślałam, że przywiążę się do niego bardziej, ale... mm... nie wiem, czy ktokolwiek prócz mnie miał taką dziwną awersję do Nataszy. Na samym początku jej nie lubiłam za tą jej sztywność i pewnie raziło mnie to, co mam u siebie. Niemniej jednak... Nie wiem, co mam powiedzieć.
Dziękuję wszystkim, którzy przeczytali całe opowiadanie i tym, którzy zdecydowali się skomentować posty. To naprawdę wiele dla mnie znaczy :) Mam nadzieję, że kolejne opowiadanie dotrze do Was bardziej, niż te o Nataszy. Czy będę tęsknić? Pewnie nie. Już teraz mam większy entuzjazm w stosunku do tego, co piszę. Tym razem skupię się na tym, byście mieli większą awersję do Billa Psychola, niż do głównej bohaterki ^.^ Ale Natasza będzie gdzieś tam zawsze. W końcu nie pisałam tego dlatego, że ktoś mnie zmuszał i ewidentnie to był mój pomysł, by stworzyć taką postać. Mam nadzieję, że to opowiadanie jako całokształt Wam się podobało :)
Zapraszam na krótki epilog XD

><><><><><><><><><><><><

- Nie dotykaj! Jeszcze świeże, pali dłonie!
- Nie dotykaj!
- Natasza, to tylko książka! – wrzasnęła blondynka i zabrała mi z rąk mój najnowszy nabytek, który jeszcze pachniał drukarnią. Chyba się rozpłaczę. A nie, zaraz. Już to zrobiłam. Taki mały szczegół, niewiele warty.
- To nie jest tylko książka! To MOJA KSIĄŻKA! – zawarczałam niczym wilkołak i prychnęłam głośno, wyrywając jej moją pierworodną. Nikt mnie nie docenia. Po prostu nikt mnie nie docenia, do cholery. Pójdę się poszczycić sukcesem do innego domu.
Gorzej, że nikogo innego na tyle nie znam, by im mówić o tym, że wydałam książkę.
- Daj jej się pławić w swoim świecie idealnym, Sash. Tak będzie najbezpieczniej dla nas wszystkich.
Prychnęłam tak głośno, że zagłuszyłam śmiech głupiego Kaulitza i mojej pseudo-przyjaciółki przez wątpliwe „P”. Co za brak wsparcia dla początkującej pisarki! Zamiast opić to spotkanie, to oni ze mnie szydzą! Już ja to sobie zapamiętam. Szczególnie, gdy zamknę się na cztery spusty i nie otworzę drzwi. Billowi oczywiście. Jeszcze się biedak popłacze z radości, gdy mu wspomnę o tym, że ma się cieszyć z mojego sukcesu, jeśli chce mnie zobaczyć nagą.
Z naburmuszoną miną odwróciłam się na pięcie i sztywnym krokiem ruszyłam w stronę schodów na piętro.
- Nie chcę was na oczy widzieć!
- A jak ma to się do tego, że jutro lecimy do Polski do twojego taty?... – podrzucił niewinnie Bill, a moje oczy zwęziły się niebezpiecznie. Musi mi takie rzeczy wytykać, prawda? Musi?! – Oh, Natasza, noo... – zadowolony popędził w moją stronę i wkleił się w moje plecy, przez co prawie zaliczyłam glebę na schodach. Boże, co za dzieciak. Z kim ja mieszkam? Z kim ja dzielę łóżko?!... – Przecież ty mi nawet nie pozwoliłaś tego przeczytać. – poczułam jego usta na swoim barku i jęknęłam żałośnie. – I nawet nie chcesz mi powiedzieć, o czym jest i zakazujesz mi na to patrzeć tak samo jak na książkę twojej mamy.
- Spadaj. – wyburczałam i chciałam mu się wyrwać, ale jak zwykle się okazało, że był dla mnie za silny. – I tak wiem, że przeczytałeś. – dodałam mało ekspresyjnym tonem.
Przez chwilę milczał, wciąż jednak trzymając mnie w mocnym uścisku. Powinnam się już przyzwyczaić, że jego dotyk mnie koi, a jednak mimo wszystko wciąż mnie to zaskakiwało. I chyba wolałam być zaskakiwana, niż żeby jego palce przestały tak cudownie na mnie działać.
- Boże, ty masz takie humorki, że boję się nawet myśleć, co by było, gdybyś była w ciąży. – powiedział nagle, a ja poczułam, jak robi mi się gorąco. On pierwszy raz o tym wspomniał. I to akurat przy tej cholerze, Sashy. Ale on o tym wspomniał. O matko, on o tym wspomniał!
- Ej, no właśnie! Jeszcze trochę i będziesz za stara na prokreację! – usłyszałam jej blondynkowy głos i spuściłam głowę w zażenowaniu. To była jakaś kpina. My ani razu o tym nie rozmawialiśmy, a teraz ona rzuca takimi tekstami, jakby to była najbardziej naturalna rzecz pod słońcem! Znaczy... no była, ale...
Przeklinam dzień, kiedy spotkałam tę wiedźmę, arrr. Wcale nie byłam stara! Ledwie skończyłam dwadzieścia cztery lata! To ona się prokreuje za wcześnie!
- Mój mózg i tak zahacza o siedemdziesiątkę, więc się z łaski swojej odczep i doczłap się do kuchni po soczek, bo znowu odwalasz. – odpowiedziałam jej grobowym tonem i przewróciłam oczami, gdy śmiech Billa zawibrował na mojej skórze. A potem jego palce powoli prześlizgnęły się po moim brzuchu i przestałam oddychać. Poczucie bezpieczeństwa zalało mnie bez reszty i coś ścisnęło mi się w dołku na samą myśl, że po jego głowie chodziło dokładnie to samo, co po mojej.
- Natasza... My nigdy o tym nie rozmawialiśmy. – zauważył spokojnie, gdy szuranie kapci Sashy dało nam wyraźny znak, że jesteśmy na schodach sami. Choć musiałam przyznać, że to było dość dziwne miejsce na takie konwersacje. Pokiwałam głową, a potem on parsknął śmiechem. – Wiem, że to zabrzmi dość obcesowo i bezpretensjonalnie, ale co ty na to, by odwiedzić twojego tatę, a potem zrobić sobie wolne, wyjechać gdzieś na jakiś czas i zacząć produkować własną rodzinę...?


><><><><><><><><><

Jezu, za dużo się Rihanny nasłuchałam i mózg mi siada, żeby jeszcze na sam koniec powiedzieć coś mądrego.
Odsyłam do 
i dziękuję za uwagę! XD

niedziela, 5 maja 2013

The Last Scene

Drobna poprawka. Zgubiłam się gdzieś po drodze, a rozdziałów jest gdzieś koło pięćdziesięciu, a nie siedemdziesięciu. Ale z racji tego, że to i tak już się kończy, to darowałam sobie przerabianie wszystkich tytułów. Pierwszy rozdział do drugiego opowiadania dodam wieczorem, ale już teraz możecie sobie poczytać tutaj. Tak dla rozgrzewki, czy co... :D

><><><><><><><><><


Odrętwiałam.
Nagle każde wspomnienie stało się tak boleśnie wyraziste, że zrobiło mi się niedobrze. Każde uderzenie, każde złe słowo, każda rana, każda cholerna kropla krwi i rzeka łez. Wylanych na darmo. A teraz koszmar powrócił z tak pulsującym echem i owe echo stało się morderczą rzeczywistością. On mógł je skrzywdzić. I na pewno dlatego wrócił. Ale dlaczego po tylu latach ciszy? I jak nas znalazł...?
- Pamiętasz, co ci mówiłam? – spytałam szeptem, ciągle mając szeroko otwarte oczy. Moje serce wykonywało szaleńczy maraton, ale nie zapowiadało się na metę. A przynajmniej nie przez najbliższe miliard kilometrów. Dlaczego nie mogłam wyobrazić sobie, że to tylko sen? Dlaczego tak dotkliwie miałam poczucie realnego życia? – Schowałaś się?
Oliwia nie musiała nic mówić. Jej strach był paraliżujący dla mnie samej. Ale nie mogłam się temu poddać, musiałam jej pomóc za wszelką cenę. Ale co, do cholery, mogłam zrobić, kiedy mnie przy niej nie było? Jak ja mogłam ją tak po prostu zostawić bez opieki?!... Jak mogłam ją porzucić dla własnego wyidealizowanego szczęścia?! Jestem podła! Jestem pieprzoną egoistką i teraz nie tylko ja za to płacę!
- Tak. Natasza... – urwała i moje serce stanęło gdzieś w gardle, uniemożliwiając mi swobodne oddychanie.
- Oli, rozłącz się i dzwoń na policję. – rozkazałam jej gorączkowo, zeskakując z łóżka. Bill obserwował mnie ze zmarszczonym czołem, ale ja nagle straciłam odwagę, by się do niego odezwać. To wszystko było takie... Nie powinnam być tutaj, a jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że nie powinno mnie być w Sterling Heights. Więc gdzie należałam? – Szybko!
Pikanie w telefonie oznajmiło mi, że przerwała połączenie i gdy straciłam z nią kontakt, całkowicie ogłupiałam.
Stanęłam na środku pokoju z rozbieganym wzrokiem i autentycznie pierwszy raz w życiu nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Do Michigan miałam kilka tysięcy kilometrów. Jak ja... Jak...
- Natasza?...
I tak po prostu wybuchnęłam płaczem.
Przez tyle lat byłam silna i pewna tego, co mam uczynić, a gdy potrzebowałam tej siły w krytycznym momencie, ona tak po prostu znikła, rozpierzchła się we mgle. Co było ze mną nie tak? Czy to ta miłość to ze mną zrobiła? W takim razie dlaczego w ogóle ona...
Bezpieczne ramiona zacisnęły się wokół mnie i tak po prostu potok łez wsiąknął w koszulę, chociaż zdawałam sobie sprawę, że każda sekunda była na wagę złota. Powinnam była się wziąć za siebie i coś zrobić, ale...
- On wrócił. A ja tu jestem. Nie wiem, co... – urwałam, dusząc się powietrzem. Dość opornie do mnie dochodziła prawda sytuacji, w której się znalazłam. Każda jedna myśl biegła zupełnie w innym kierunku i za żadną nie mogłam nadążyć. Ale potem jedna dłoń zniknęła z moich pleców, rozległo się klikanie klawiatury telefonu i przynajmniej jedna rzecz wróciła na miejsce.
Nie straciłam siły. To Bill przejął na siebie ciężar wszystkich moich wad. Nie oczekując niczego w zamian.
- ...najbliższy lot do Detroit...

Nie do końca pamiętałam, co się działo od chwili wyjścia z pokoju. Wszystko działo się tak szybko, że obrazy przelatywały mi przed oczami, jakby były mglistymi wspomnieniami z wczesnego dzieciństwa. Pamiętałam zaniepokojoną Sashę, skupionego Toma, który odwoził nas na lotnisko. Pracownicę stojącą przy bramce, pytającą, czy wszystko w porządku. Prędkość samolotu, która wcisnęła mnie w siedzenie. Usta Billa, które składały uspokajające pocałunki na mojej głowie. Jego dłonie, które gładziły mnie miarowo. Nie wiedziałam, gdzie wtedy byłam. Chyba byłam w zbyt wielkim szoku. I strachu.
Ostatni raz panikowałam w ten sposób, gdy uciekałyśmy z mamą i Oliwią w środku nocy z domu w Polsce. Ojciec był tak pijany, że nic nie słyszał, a mimo to płakałam z przerażenia, gdy wymykałyśmy się z tego piekła. Gdzieś wewnątrz czułam żal do Billa o to, że sprawił, że stałam się tak krucha. On tego chciał i świadomie się na to zgodziłam. Chciałam odetchnąć, a prawda była taka, że nie mogłam przestać być czujna tak długo, jak ten sukinsyn żył. Byłam tym wszystkim zbyt zdezorientowana, ale mimo tego, że nie chciałam o tym myśleć, niechciane sugestie same wciskały się w mój umysł.
Wiedziałam, że tak będzie. Że związek z Billem przyniesie to ukojenie, które w najgorszym momencie obróci się przeciw mnie. Mogłam coś z tym zrobić, kiedy był jeszcze na to czas... a teraz? Czy byłabym w stanie go opuścić? Chciałam to zrobić, bo byłam wściekła. Ale potem już nie byłam zła, a świadomość, że powinnam z nim zerwać, bolała jeszcze bardziej. Bill był dla mnie zbyt dobry. Nie mogłam pozwolić na jego poświęcanie się, gdy on nic z tego nie miał. I dlaczego o tym myślałam, kiedy tam na ziemi moja ukochana siostra i mama być może walczyły o życie?...

Nie rozmawialiśmy za wiele. Nie pomyślałam o tym, że na niego ten problem też miał wpływ. Bolało mnie serce, gdy ukradkiem patrzyłam na jego zrezygnowaną i skupioną minę. Ciągle starał się mi jakoś pomóc, a ja... Nienawidziłam siebie w tamtym momencie bardziej, niż kiedykolwiek. Nie nadawałam się dla niego i przecież on doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Dlaczego więc ciągle przy mnie był? Był aż takim masochistą? Przecież nikt nie może mieć tak silnego poczucia opiekowania się inną osobą, gdy ona wbija mu za każdym razem sztylet w plecy. Nikt nie jest w stanie tego przeżyć, bo w końcu któreś dźgnięcie trafia w serce, do cholery.
Trzymał mnie za rękę, gdy wyszliśmy z samolotu. Trzymał mnie za rękę, gdy szliśmy przez lotnisko i wsiadaliśmy do taksówki. Trzymał mnie za rękę, gdy kolejny raz się rozpłakałam, gdy nikt nie odbierał ode mnie telefonów.
Był późny wieczór, gdy trafiliśmy na miejsce. Wtedy też dotarło do mnie, że jest mi cholernie zimno. Nie powinno mnie to dziwić, bo za niecały miesiąc były Święta Bożego Narodzenia, a ja miałam na sobie jesienną kurtkę, która nadawała się na Kalifornię w sam raz. A nie na Michigan.
Światła policyjne oświetlały ulicę już z daleka i zbladłam. Nie wiedziałam, jakim cudem moje serce jeszcze działało, bo już wieki nie byłam w takim stresie i strachu. Żołądek bolał mnie tak, że nie miałam na nic siły. Najchętniej skuliłabym się gdzieś w rogu i zemdlała. A najgorsze było przede mną.
Już po wyjściu z taksówki wiedziałam, że już po wszystkim. Oni już się zbierali do odjazdu. Moje ręce trzęsły się tak, że nawet skrzyżowanie ich nic nie dawało. Kręciło mi się w głowie i zbierało mi się na wymioty. I na dodatek było tak zimno, że właściwie całe moje ciało opanowały drgawki.
Nie rozumiałam ani słowa z tego, co mówił policjant. Nie byłam w stanie zapytać o cokolwiek. Nie wiedziałam, czy moja mama żyje. Czy Oliwia żyje. Mówił Bill. Ja milczałam jak zaklęta. Drzwi do mojego domu były otwarte i co chwilę ktoś wchodził do środka, a potem wychodził. Bałam się tam zajrzeć, więc stałam w miejscu, jakbym była przytwierdzona do betonu.
- Natasza? Słyszysz, co do ciebie mówię? – ciepłe dłonie zmusiły mnie, bym spojrzała na poważną twarz Billa. Między nami kłębiły się nasze oddechy, a na jego rozwichrzonych czarnych włosach dojrzałam płatki śniegu. Kiedy zaczęło padać? Byłam taka zmęczona... – Musimy jechać do szpitala. Twoja mama tam jest, ale to nic poważnego. Twoja siostra tam czeka. Natasza. – jego kciuki delikatnie starły moje łzy i nagle poczułam, jak w moje ciało zaczyna się wlewać życie. – Natasza, skarbie, proszę. Wszystko jest w porządku...
Moje oczy zapełniły się kolejną porcją łez, gdy on uśmiechnął się do mnie delikatnie. To była znak, na który nieświadomie czekałam. Jeśli on się uśmiechał, to znaczyło, że było dobrze. Było...
- A on?
Odetchnął i zagryzł wargę, przyglądając mi się w milczeniu, jakby oceniał, co powinien mi powiedzieć, a co nie. Zirytowałam się. Zasługiwałam na prawdę i nie było ważne, czy owa prawda miałaby mnie w jakikolwiek sposób skrzywdzić, czy nie.
- Groził twojej mamie, gdy policja przybyła. – powiedział powoli i odchrząknął, nie przestając ścierać moich łez z zimnych policzków. – Nie żyje.
Nagła ulga spłynęła na mnie tak silnie, że aż z wrażenia otworzyłam szerzej oczy i wciągnęłam ze świstem powietrze. Nie żyje. To znaczy, że już nigdy więcej nie ujrzę jego twarzy, ani nie będę się go bać. Nie żyje. To znaczy, że już nikt nam nie będzie groził i wreszcie przestaną mnie nawiedzać wątpliwości, ból i panika. Już nigdy nie będę się bać, że on wróci i znowu zrobi mi krzywdę.
- Nie żyje? – upewniłam się, mrugając oczami. Nie rozumiałam, dlaczego, ale czułam się... kurewsko zadowolona. Pokiwał głową, a ja parsknęłam śmiechem, nie zwracając większej uwagi na policjanta, który patrzył na mnie dziwnie. – Nie żyje! – a potem rzuciłam się na Billa, przyklejając się do jego ciepłego ciała, śmiejąc się jak popieprzona. To był zdecydowanie najlepszy prezent pod słońcem. Nieważne że przed Świętami. I nieważne, że wyglądałam i zachowywałam się jak wariatka. To wszystko było już nieważne.

Pędziłam przez szpital jak szalona. Tak, że Bill ledwo za mną nadążał, choć to on miał dłuższe nogi. Ale tuż przed salą, w której znajdowała się moja mama, zatrzymałam się gwałtownie. Nie widziałam jej ponad pół roku, nie odzywałam się do niej, a teraz... Zdałam sobie sprawę, że jej wybaczyłam. Że to nie było ważne, co zrobiła w przeszłości. Ważne było to, jak mnie traktowała przez cały ten czas, kiedy żyłyśmy bez tego człowieka. Było mi tak obrzydliwie lekko na sercu, że ciągle chciało mi się płakać.
- Po prostu tam wejdź. – rzucił Kaulitz i wepchnął mnie do środka bez zbędnych ceregieli. Spojrzałam na niego nieprzytomnie znad ramienia i coś ścisnęło mi się w dołku na widok jego miny. I nagle przypomniało mi się każde rzucone słowo podczas naszej kłótni i mój żołądek znów dał o sobie znać. Ale nie zdążyłam się cofnąć, by go przeprosić, bo nagły pisk skutecznie odwrócił moją uwagę.
- Oli. – wyszeptałam i moja mała dziewczynka ubrana w czerwony t-shirt i jasne rurki wczepiła się we mnie niczym rzep i zrobiło mi się tak po prostu dobrze. Tak cholernie dobrze. Tak wspaniale. Chłonęłam od niej ufność, która dziwnym sposobem dawała mi więcej energii. Może właśnie o to chodziło w posiadaniu rodziny. Może po prostu każde uczucie działało w obie strony i dzięki temu każda strona była nimi równomiernie wypełniona po brzegi ... Jak ja i Bill.
Odsunęłam się na chwilę, by na niego spojrzeć, ale jego już tam nie było. Mętlik powrócił z niemal zdwojoną siłą.
- Jak się czujesz?... – spytałam, chwilę później ogarniając, że jestem w tym samym pomieszczeniu, co moja matka i że ona jest przytomna i patrzy na mnie z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Czy to jest twój boyfriend?!
Mimowolnie parsknęłam śmiechem, nie wierząc, że właśnie to ją w obecnym momencie interesowało. Poczochrałam ją po czarnych włosach, a ta pisnęła oburzona.
- A co? Chcesz go poznać?
Jesteście w stanie uwierzyć, że po moich słowach ona odczepiła się ode mnie i z piskiem wyleciała na korytarz, rozejrzała się czujnie i pobiegła w prawo, zupełnie mnie ignorując?
Ja też nie.
Zastanawiałam się, czy nie powinnam za nią pójść i jakoś ją wytłumaczyć za jej zachowanie, ale po chwili namysłu dałam sobie spokój. Ona i tak była zbyt uparta, by zrezygnować.
Westchnęłam, kręcąc głową i mój wzrok automatycznie przeniósł się na łóżko szpitalne, na którym leżała moja mama. A jej piękna twarz znów była cała w siniakach. Ból ścisnął mnie za serce i pod moimi powiekami znów zebrały się łzy. Chciałam coś powiedzieć, cokolwiek. Ale ona wyciągnęła ręce w moją stronę jak gdyby nigdy nic i kolejny raz tego dnia się rozpłakałam, wtulając się w jej ciało.
- Przepraszam za to, że cię tak skrzywdziłam, Natasza. – powiedziała zdławionym głosem, tuląc mnie do siebie tak, jak to tylko mama potrafiła. Dopiero teraz doszło do mnie, jak bardzo za nią tęskniłam przez ten cały czas i jak bardzo brakowało mi rozmów z nią. Jak bardzo brakowało mi mamy. – Przepraszam, że ci nie powiedziałam i przepraszam, że mu powiedziałam i...
- Przestań. – wymamrotałam w jej koszulę szpitalną, lgnąc do jej dotyku. – Niczego nie zmienisz. Jest dobrze. Nie masz za co przepraszać, to ja zachowałam się jak dzieciak.
- Nie, to ja...
- Jeżeli mamy zamiar kontynuować to bezsensowne przepraszanie, to lepiej się zamknijmy. – burknęłam, a ona roześmiała się głośno. Boże, tak. Może jednak istniałeś, skoro zabrałeś z tego świata tego człowieka i nie zrobiłeś krzywdy mojej mamie i siostrze. Może jednak...
- A ten wysoki pan, za którym pobiegła Oli?
No tak. I pozostał ostatni problem.
- Ten wysoki pan to Bill i pokłóciłam się z nim, zanim dostałam od małej telefon. W obecnym momencie nie wiemy, na czym stoimy. – odpowiedziałam cicho, wciąż znajdując się w pozycji siedząco-leżącej, by być jak najbliżej źródła ukojenia. To było takie dziwne, że byłam w stanie odczuć to wszystko tak silnie.
- To może powinnaś z nim porozmawiać, skoro już wiesz, że żyjemy? – moja mama siłą odsunęła mnie od siebie i spojrzałam na nią zaskoczona. – Jakim cudem się dostałaś tutaj tak szybko?
Wzruszyłam ramionami.
- Bill zachował zimną krew, bo ja nie pamiętam. Spanikowałam...
Uśmiechnęła się ponownie.
- Zaraz po kłótni? Idź z nim porozmawiać i powiedz Oli, żeby tu przyszła. – trzepnęła mnie delikatnie w ramię i przewróciła oczami, gdy posłałam jej oburzone spojrzenie. – A potem tu wrócicie, bo muszę poznać człowieka, który jest odpowiedzialny za to, że moja córka opływa w uczucia. – trzepnęła mnie jeszcze raz, tym razem ponaglająco, więc westchnęłam tylko rozdzierająco i wstałam z łóżka, mamrocząc pod nosem, jaka ona jest niewdzięczna. A tak prawdę powiedziawszy, to bałam się spojrzeć mu teraz w twarz po tym wszystkim, co powiedziałam. Po tym, jak wrzeszczałam, że go nie potrzebuję i że przez niego cierpię i że nie chcę go na oczy widzieć. I po tych epitetach, których użyłam, by go obrazić. Co we mnie wtedy wstąpiło...?
Z oporem wyszłam na korytarz, niemal natychmiast dostrzegając tak ważną dla mnie dwójkę. Bill kucał przy ścianie i rozmawiał o czymś z Oli, której śmiech słyszałam głośno i wyraźnie. Jej dłonie mierzwiły jego wilgotne od śniegu włosy i ogarnęła mnie jakaś dziwna czułość.
Jego ciało stężało, gdy tylko mnie zauważył, a moje serce ponownie zaczęło się rozpędzać do niebezpiecznej szybkości. Może po prostu powinnam była przyzwyczaić się do tego, że życie z nim nigdy nie będzie łatwe? Może wtedy byłoby... lepiej? A może powinnam uznać niepowodzenie za lekcję, dzięki której w przyszłości nie popełnię tego samego błędu?
Wiedziałam jedno. Za nic na świecie nie chciałam tracić tego mężczyzny.
- Oliwia, mama cię woła. – rzuciłam głucho, nie odwracając wzroku od oczu Billa, który powoli podniósł się z podłogi. Nie zwróciłam nawet uwagi na to, co mówiła Oli. Wiedziałam tylko, że poszła. A ja miałam misję do zrobienia.
Stanęłam przed brunetem, próbując opanować chęć skrycia się za skrzyżowanymi ramionami. Patrzyliśmy na siebie w ciszy, a ja nie miałam pojęcia, od czego zacząć i co w ogóle powiedzieć. Było mi ciężko. A w jego oczach widziałam, że jemu wcale nie było łatwiej.
- Chciałabyś tu zostać...? – spytał cicho, nie przerywając intensywnego kontaktu wzrokowego. Boże, ja chciałam po prostu przytulić się do niego i zapomnieć. Ledno panowałam nad łzami, które notorycznie cisnęły mi się do oczu.
Potrząsnęłam głową.
- Chcę być z tobą. – odparłam. To było dla mnie za trudne. Nie umiałam mówić o tym, co czuję, ale on ode mnie tego wymagał. Po tym wszystkim, co razem przeżyliśmy, ja... powinnam. – Jestem egoistyczna, a na dodatek boję się zostać sama. I myślałam, że powinnam odejść, bo tak byłoby łatwiej, ale wcale by tak nie było, ale ja w dalszym ciągu biorę, a nic nie daję w zamian. Jestem zła i zepsuta i cię ranię i... – urwałam, gdy Bill chwycił mnie za kark i przyciągnął do siebie, by wpić się w moje usta. Zrobiło mi się gorąco i zadygotałam, czując napór jego warg na swoich. On doskonale wiedział, jak mnie rozproszyć i tym razem znowu udało mu się to bezbłędnie. I miałam gdzieś, że pewnie czuł ode mnie tęsknotę. Po prostu...
- Dajesz mi siebie, do cholery. – wydyszał pomiędzy moje wargi. – Myślisz, że to za mało? I dlaczego mi o niczym nie mówisz? Wolisz się kłócić czy co? Pamiętasz w ogóle, co ty sobie wytatuowałaś? Jesteś niemożliwa. Gdybym mógł, to bym ci przy ludziach dupę przetrzepał za dziecinne zachowanie. – mamrotał, a ja nagle parsknęłam śmiechem, chociaż on zdawał się tego nie ogarniać, tak bardzo był zaangażowany w dawanie mi opieprzu. – Co za paranoja. Ja nawet nie wiedziałem, co mam sądzić o twoim zachowaniu, ty tylko ciągle się burzyłaś i... Nie mogłaś powiedzieć? My zawsze tyle czasu spędzamy w studio, a nikt nigdy nie... mogłaś powiedzieć, do cholery i nie byłoby tylu kłopotów, no! Wracałbym częściej i... jak wrócimy do domu, to zdecydowanie przetrzepię ci dupę i wszystko sobie wyjaśnimy raz a dobrze.
- Nie w odwrotnej kolejności? Z uwzględnieniem braku trzepania dupy...?
- Właśnie dokładnie w tej kolejności, uparta kobieto, która sobie wmawia więcej, niż jest w rzeczywistości. Kiedyś mnie zabijesz. – i z powrotem wpadłam w wir szalonych pocałunków, którymi mnie obdarował tak, że nawet nie zauważyłam, kiedy zderzyłam się ze ścianą. Ale było mi wszystko jedno. Wreszcie wróciłam do domu. I musiałam haniebnie przyznać, że to niewiele miało wspólnego z mamą. – I chyba kpisz, że po tak długim czasie, kiedy próbowałem do ciebie dotrzeć, teraz tak po prostu odpuszczę. Kocham cię, Natasza, rozumiesz? A kiedy Bill Kaulitz kocha, nigdy nie odpuszcza.
- Przepraszam. – powiedziałam wolno i wyraźnie. Faktycznie przereagowywałam. Ani Chloe, ani Sasha tak nie odwalały jak ja. – Mówiłam, że jestem trudna...
- Nie jesteś trudna. Jesteś idealna. I jesteś moja. A teraz milcz i prowadź mnie do swojej mamy, żebym mógł jej zaimponować swoją osobowością i żeby się nie martwiła, że mieszkasz u jakiegoś psychopaty.
- Ona i tak cię przejrzy.
Posłał mi mroczne spojrzenie, a ja zachichotałam łobuzersko. No co? Taka była prawda, ona zawsze widziała to, co znajdowało się pod powierzchnią. Jeszcze do dziś pamiętam, jak Chloe próbowała być miła i ułożona w jej obecności. Choć wtedy to nawet ja widziałam, że jest beznadziejną aktorką. Szczególnie po „oh! Upuściłam kubeczek i się potłukł! Cóż ja biedna teraz pocznę?! Jestem tak źle wychowana, że moi rodzice nigdy nie powinni byli mnie wypuścić z klatki!”. Ale to taki drobny szczegół. Przecież ona jest naprawdę dobrze wychowana...
Zerknęłam kątem oka na Billa, gdy wchodziliśmy razem do pokoju szpitalnego mamy i jakimś pokrętnym sposobem rozluźniłam się do granic możliwości. Jakim cudem on był tak opanowany i przy tym emanował taką pewnością siebie? Po prostu wszedł do środka i roztoczył wokół siebie tę aurę, która zawsze przyciągała do niego tabun ludzi i to zadziałało. Jak zwykle. A ja stałam z boku i wygrzewałam się w promieniach.
I tego dnia zrozumiałam, że to nieważne, czy miałam problemy, czy byłam gorsza w swoim mniemaniu, bo tu nigdy nie chodziło o jakieś zawody, wyścigi. Bill kiedyś powiedział, że za każdym razem, gdy któreś się przewróci, to drugie się cofnie, by pomóc.  Zawsze poczeka. I to zawsze działało naturalnie – tak jak oddychanie.
- Zarumieniłabym się, gdybym nie była taka stara! – usłyszałam moją mamę i strzeliłam sobie z otwartej dłoni w czoło.

><><><><><><><><

Mam nadzieję, że się podobało, bo sama nie jestem pewna, czy udało mi się to napisać w taki sposób, jak to widziałam. I jakimś cudem ten rozdział sprawił, że sama zatęskniłam za ramionami mojej matki o_O Bije mi.
Do zobaczenia w Epilogu i w rozdziale pierwszym na Dont-Pick-Me!