Normalnie miało tego nie być, ale Margo mi dzisiaj przypomniała, że obiecałam jej krótkie opowiadanie, a że naprawdę się nudziłam i dziadek gadał tak głośno, że nie mogłabym się w życiu skupić, by wbić się w skrzywioną psychikę Nataszy, postanowiłam w końcu to napisać.
Tak więc pierwszy one-shot BEZ MORAŁU i większego sensu (czyt. jako "aaa poczytam sobie dla rozluźnienia"), by poprawić humor.
Z dedykacją dla Margo oczywiście, bo gdyby nie ona, to coś nigdy by nie ujrzało światła dziennego ^ ^ No i w ramach podziękowań za uratowanie mnie od gderania wiadomo kogo, który uważał, że mnie spijesz i sprzedasz, bo mieszkasz w melinie i za rozśmieszanie mnie śmiechem Rii xD
P.S. Główna bohaterka nie jest Nataszą xD
P.S. Główna bohaterka nie jest Nataszą xD
><><><><><><><><><><><><><><><><
Człowiek by
pomyślał, że opcja „slow motion” istnieje tylko w filmie. Znaczy ja tak
myślałam. Te całe spowolnienie akcji, aż zauważasz wszystkie dziwne detale
łącznie z pojebaną mimiką głównego bohatera, bądź wystarczająco śmiesznego
bohatera drugoplanowego.
W sumie takie
miny zawsze w tym są najzabawniejsze i najbardziej realne. No bo efekty rodem z
„Matrixa” tak całkowicie w życiu rzeczywistym się nie pokazują, prawda? No bo
ja nikomu jeszcze nie wkładałam ręki do ciała, by zmacać serce jak Neo. No
przynajmniej nie dosłownie.
Ale powracając
do tematu – zdarzyło mi się to... trzy razy. I muszę przyznać, że ta ostatnia
scena jest dość... odbiegającą od dwóch poprzednich.
Do rzeczy.
Jestem w
klubie i jestem jeszcze trzeźwa, choć mam za sobą już kilka drinków. Takich,
co by każdy nazwał „babskie”. Ale co to kogo obchodzi? Lubię babskie drinki, a
z racji tego, że jestem kobietą, tym bardziej mnie usprawiedliwia, prawda? No,
więc wara od babskich drinków!
Hej! Może od
alkoholu mi się „slow motion” przytrafił?...
No ale. Stoję
sobie elegancko przy barze, zamawiam właśnie Sex on the Beach, którego mój
chłopak nigdy nie tknął, nawet z moich ust, gdy tu nagle obok mnie pojawia się
facet.
Normalnie bym
nie zwróciła na niego uwagi, tym bardziej, że byłam lekko podchmielona, co
można było łatwo wydedukować z moich zaczerwienionych policzków, ale to nie był
znowu taki zwykły facet.
No dobra, był.
Co ja na to poradzę, że mam ślinotok tylko na widok mojej drugiej połowy? Z
czym z resztą wiąże się pierwsze „slow motion”. Ale to nie teraz.
- Jesteś tak
piękna, że chętnie wrzuciłbym ci do drinka tabletkę gwałtu.
O, właśnie to
go uczyniło kimś ponadprzeciętnym.
Oplułam się
Seksem. Jakkolwiek dziwnie to brzmi.
A ja myślałam,
że to ja zawiewam tandetą.
Zmarszczyłam
czoło.
A może on to
mówił poważnie?
- A paszoł won
od mojego Seksu i od Orgazmu, którego zamówię za chwilę, żeby mój facet mógł
się ze mną całować, bo lubi posmak kawy! – muszę przyznać, że zawsze mówiłam za
dużo, szczególnie przy obcych osobach. Ale z drugiej strony to bym nie poznała
mojego narzeczonego (czy ja mówiłam, że jest moim narzeczonym? Pewnie nie, ale
mówię właśnie teraz i to jest drugi „slow motion”.), gdyby nie to, że pierdolę
jak katarynka. No a po alkoholu to już w ogóle katastrofa. Dziwię się, że ten
debil mnie zostawił samą przy barze, żeby się wylać w wucecie. Ma za swoje,
teraz jakiś kretyn prawi mi komplementy! Ha! Komplementy, litości!...
- Słucham?
No i masz ci
los.
-
Powiedziałam, że... – zaczęłam podniesionym tonem, gdy nagle w cudowny sposób
objawił mi się „slow motion no. 3”. Szczupła dłoń obładowana pierścionkami
(ałć, będzie boleć) poszybowała w stronę niewiele rozumującego nieznajomego i w
pięknym stylu zderzyła się z twarzą, wyrażającą czysty idiotyzm i zaskoczenie
pomieszane z głupim uśmieszkiem, jakby udało mu się mnie poderwać i potem oczy
zrobiły zeza, głowa odbiła się jak piłeczka, a ja na przedramieniu agresywnej
ręki ujrzałam „Freiheit 89”.
No tak. Brawa
dla tego pana.
Nieznajomy
legł na ziemię jak długi, a patrzałki z odległości do pięciu metrów skierowały
się w naszą stronę, aż moja twarz całkowicie pokryła się szkarłatem.
- Znoooowu?...
– jęknęłam głośno, wzdychając przeciągle i jeszcze przez parę sekund
przyglądałam się nieprzytomnemu gościowi, aż machnęłam na niego ręką i
powróciłam do Seksu. Jakkolwiek to brzmi. – A jak poda cię do sądu?...
- Nikt nie
będzie zarywał do narzeczonej Billa Kaulitza, póki on stąpa po tym świecie jako
żywy! – oznajmił mi mój zły do szpiku kości facet z takim płynnym seksapilem w
głosie, że prawdopodobnie za chwilę by się wylał na usta i ściekł po brodzie,
gdyby nie zamknął jadaczki. Cholera, a ja ciągle przy tym Seksie, którego on
nie znosi.
Łyknęłam
resztę haustem i odwróciłam się do barmana.
- Orgazm!
- Do usług! –
i zostałam pochwycona przez agresywne „Freiheit 89” i zaciągnięta do klubowej
łazienki.
Nie
przeszkadzał mu Sex on the Beach. Dobrze wiedzieć.
Nie, żebym się
spodziewała oświadczyn. Tak myślę. No przynajmniej nigdy się nad tym tak
konkretnie nie zastanawiałam, bo nie potrzebowałam tego do szczęścia. Byłam nim
tak przepełniona, że pewnie mój mózg uznał oświadczyny za kawałek puzzli, który
był z dupy wyciągnięty i próbował być doczepiony do pełnego obrazka. Albo...
albo jak ktoś jest nażarty i zjada hamburgera, który powodował wielki, epicki
chlust rzygami. No i te oświadczyny były tym hamburgerem.
No tak
myślałam.
Poza tym, raz
mi przyszło to do głowy. Ale znając geniusz mojego ówczesnego tylko chłopaka,
mogłam się spodziewać naprawdę rozbudowanej akcji proszenia mnie o rękę. I z
racji tego, że nikt nie jest w stanie przemierzyć niezmierzonej powierzchni
jego mózgu i jego wyobraźni, odetchnęłam z ulgą, że nie jest na tyle głupi, by
upiec mi bezę z pierścionkiem w środku, żebym go połknęła, a potem... no potem
to znalazła go w kiblu... no i przestałam o tym myśleć, bo by mi się głowa okopciła. Albo od razu sfajczyła na amen. Martwiłam się o swoje zdrowie, choć
człowiek by pomyślał, że gdybym faktycznie tak robiła, nie związałabym się z
facetem, który cierpi na tak paranoiczną zazdrość i ma takie wielkie mniemanie
o sobie, że to się w... wszędzie nie mieści. No ale w teorii dbałam o siebie.
Ej, ja nie
mówię, że ten kretyn do bomba zegarowa wad, co nie? Zdarzają mu się lepsze
dni...
A najwyraźniej
jestem ewenementem, że potrafię się przyzwyczaić do jego zazdrości, która
powoduje nokautowanie wszystkich facetów, którym życie nie jest drogie i chcą
się ze mną zaznajomić. Może i by mnie doprowadzało do szału, gdyby nie to, że
raz, że inni faceci mnie nie interesują (nie jestem hetero, nie jestem homo,
jestem BillKaulitzoseksualistką), a dwa, że uznaję tę jego zazdrość naprawdę...
podniecającą. Pozdrowienia dla mnie, jestem super.
No ale...
minęły dwa lata, odkąd związałam się z tym paranoikiem, a co za tym idzie z
całym zespołem, bo jeden za wszystkich, a wszyscy za jednego i on to oni, a oni
to on i tak dalej i tak dalej, minęły moje urodziny, minęły święta, minęły jego
urodziny i tralala... (...) aż nastąpił pierwszy dzień... nie no, to nie był
pierwszy dzień zimy. Ale pierwszy raz zmroziło i spadł śnieg.
Ej. Jak on to
zrobił?...
Dobra, nie
będę o tym myśleć, bo znowu mi mózg wybuchnie, niczym fajerwerki.
Bill wyjechał
gdzieś w cholerę, ponoć miał jakieś spotkanie z producentami, czy coś w ten
deseń, a ja miałam pójść i kupić sobie buty na zimę, no bo PIERWSZY RAZ
ZMROZIŁO I ZROBIŁO SIĘ ZIMNO!
No. Miałam
prawo jazdy (brawa dla mnie, że zdałam. Nie, nie jestem aż tak głupia, po
prostu... no egzaminator był... głupi), ale z racji tego, że posiadając życie
Kaulitza, nie miałam własnego, nie byłam w stanie kupić sobie auta. Więc
pożyczałam od kogo się dało. A co.
Ale studiuję,
więc nie jestem aż tak pozbawiona kręgosłupa moralnego i nie wysysam z
niego/nich pieniędzy jak wampir, co to to nie! To on mnie nimi karmi. Fuj.
Dobra,
nieważne, bo się pogrążę.
Emm... No tak,
Tom nie chciał mi pożyczyć samochodu, bo się bał, więc powiedział, że mnie
podrzuci do centrum handlowego i wróci za trzy godziny.
Wesoło więc
wyskoczyłam z samochodu i BAM!
I tak w ten
oto sposób wylądowałam w szpitalu i zepsułam mojemu facetowi pierwszą próbę
oświadczyn.
Wydaje mi się,
że chyba nie zrobiłam mu na złość. Ale im dłużej nad tym myślę, tym mniej
jestem pewna.
A potem wpadł do
łazienki, gdzie brałam prysznic, by się ogolić. Myślałam, że do mnie wejdzie
na... eee... pogawędkę, ale tego nie uczynił i – o matko – zaczął nucić coś pod
nosem, co brzmiało trochę jak 30 Second to Mars, ale chwilami zarzucało
Bieberem, aż odechciało mi się czyścić. Zakręciłam kurki, wycisnęłam wodę z
włosów i zawinęłam się w ręcznik. Otworzyłam drzwi prysznicowe i BACH!
„Slow motion no. 2”
Chude nóżki
ugięły się pod ciężarem chudego cielska i nie wiem, skąd, ale nagle w jego
chudej dłoni pojawiło się pudełeczko, które otworzył tymi chudymi palcami i
omal nie wybiłam sobie zębów, wychodząc spod prysznica i on wtedy powiedział:
- Wyjdziesz za
mnie?
A ja:
- Ale
fałszowałeś.
Jeśli chcesz,
żeby doceniał cię bardziej, raz na jakiś czas uraź jego ego. Ale uważaj na jego
humor, bo może to obrócić się przeciwko tobie.
Zanim go
poznałam, byłam zwyczajną dziewczyną na tyle, na ile moja osobowość mogła na to
pozwolić. To też oznaczało, że nie każdy mnie rozumiał i nie każdy mnie lubił.
Ale miałam to gdzieś. Ważne było to, że ja sama siebie akceptowałam i miałam
wystarczającą ilość dobrych znajomych i przyjaciół, by mieć w dupie całą resztę
świata. To było jak zamknięty krąg, do którego nie wpuszczałam już nikogo
innego, a tym bardziej facetów, bo z natury byli egoistycznymi dupkami, którzy
uważali, że dziewoje powinny lizać im stopy i inne części ciała w oddaniu czci.
No tak myślałam, póki... no, póki nie wpadłam pod samochód.
A więc
nienawidziłam pasów dla pieszych. Dlatego, gdy tylko skończyłam osiemnasty rok
życia, obiecałam sobie, że zrobię prawo jazdy i sama będę wszystkich naokoło
straszyć śmiercią. Żeby podbudować swoje ego, które zaczyna wątpić, gdy światło
się zmienia na zielone i mam przejść po tej uroczej zebrze. No bo ej! Ja już
kilka razy prawie wpadłam pod koła!
No aż w końcu
wpadłam. Dosłownie i w przenośni.
Emmm... To
było... niecałe trzy lata temu w trakcie jednego z najgorętszych lat ever. W
podkoszulku na cienkich jak nitka ramiączkach i krótkich szortach szłam sobie
na zakupy, z listą w kieszeni, którą sporządziła mi leniwa mama (leniwa, bo
chciała mnie obarczyć piętnastoma kilogramami cukru, mąki, makaronu, ryżu, sosu
i innych strasznych takich. I zrobiła to! Chwała jej za to! Teraz mam
narzeczonego!).
To było
dokładnie jak ten niewinny Czerwony Kapturek, który wyruszył z koszyczkiem
pełnym dobrych rzeczy do babci przez las, gdzie czaił się straszny wilk. Szłam sobie obarczona siatkami, które
ledwo wytrzymywały ciężar zawartości, aż w końcu dotoczyłam się do
znienawidzonych pasów. To był jak western. Ja i światła naprzeciw mnie. Ręce
trzymałam przy sobie i posyłałam czerwonemu człowieczkowi mordercze spojrzenie.
Trzy... dwa... jeden... Ruszyłam!
Zdążyłam
zrobić trzy kroki i nagle „OKURWA!” i torby znalazły się pod kołami, a ja
wkleiłam się w maskę BMW z głuchym jękiem i padłam na ziemię jak nieżywa.
Jakimś cudem
pozostałam przytomna, choć później trafiłam do szpitala z krwotokiem wewnętrznym,
ale to taki drobny szczegół.
Ból jakoś mnie
gówno obchodził, gdy dosłyszałam trzask drzwi i najpiękniejszy głos, jaki
kiedykolwiek zdarzyło mi się usłyszeć. Rozpłynęłam się na gorącym asfalcie,
otworzyłam oczy i BUM!
„Slow motion
no. 1”
Ray-bany
zniknęły i pojawiły się brązowe tęczówki, które zabrały mi dech i zdolność
ruchu, ale miałam to gdzieś, bo już wtedy wiedziałam, że szlag mnie trafi,
jeśli ten facet nie będzie mój. A co. Dobry facet nie jest zły.
Zmierzyłam go
taksującym wzrokiem, uśmiechnęłam się szeroko i jak nie pierdolnie mnie ból, aż
wrzasnęłam jak poparzona.
- Ja pierdolę,
ty kurwa debilu jebany! Nie widziałeś, kurwa, że pierdolone czerwone światło
masz?! Masz mnie, kurwa, zawieźć do szpitala, bo niechybnie pierdolnę tutaj w
kalendarz i mi to jakoś wynagrodzić, albo przynajmniej oddać nerkę, bo czuję, że
ją zabiłeś! Ty pojebany popaprańcu! Kto ci dał to zasrane prawo jazdy?!
- A ja nazywam
się Bill. Miło mi cię poznać
Ehhh...
Nie ma morału.
Chyba, że morałem może być „W SLOW MOTION Bill Kaulitz jest jeszcze
seksowniejszy, niż kiedy patrzysz na niego tak... szybciej”. A jeśli jednak
nie, no to nie ma morału.
><><><><><><><><><><><><
Pozostawiam bez komentarza xD