wtorek, 16 października 2012

One-shot „Slow motion”

Normalnie miało tego nie być, ale Margo mi dzisiaj przypomniała, że obiecałam jej krótkie opowiadanie, a że naprawdę się nudziłam i dziadek gadał tak głośno, że nie mogłabym się w życiu skupić, by wbić się w skrzywioną psychikę Nataszy, postanowiłam w końcu to napisać.
Tak więc pierwszy one-shot BEZ MORAŁU i większego sensu (czyt. jako "aaa poczytam sobie dla rozluźnienia"), by poprawić humor. 

Z dedykacją dla Margo oczywiście, bo gdyby nie ona, to coś nigdy by nie ujrzało światła dziennego ^ ^ No i w ramach podziękowań za uratowanie mnie od gderania wiadomo kogo, który uważał, że mnie spijesz i sprzedasz, bo mieszkasz w melinie i za rozśmieszanie mnie śmiechem Rii xD

P.S. Główna bohaterka nie jest Nataszą xD

><><><><><><><><><><><><><><><><

Człowiek by pomyślał, że opcja „slow motion” istnieje tylko w filmie. Znaczy ja tak myślałam. Te całe spowolnienie akcji, aż zauważasz wszystkie dziwne detale łącznie z pojebaną mimiką głównego bohatera, bądź wystarczająco śmiesznego bohatera drugoplanowego.
W sumie takie miny zawsze w tym są najzabawniejsze i najbardziej realne. No bo efekty rodem z „Matrixa” tak całkowicie w życiu rzeczywistym się nie pokazują, prawda? No bo ja nikomu jeszcze nie wkładałam ręki do ciała, by zmacać serce jak Neo. No przynajmniej nie dosłownie.
Ale powracając do tematu – zdarzyło mi się to... trzy razy. I muszę przyznać, że ta ostatnia scena jest dość... odbiegającą od dwóch poprzednich.
Do rzeczy.
Jestem w klubie i jestem jeszcze trzeźwa, choć mam za sobą już kilka drinków. Takich, co by każdy nazwał „babskie”. Ale co to kogo obchodzi? Lubię babskie drinki, a z racji tego, że jestem kobietą, tym bardziej mnie usprawiedliwia, prawda? No, więc wara od babskich drinków!
Hej! Może od alkoholu mi się „slow motion” przytrafił?...
No ale. Stoję sobie elegancko przy barze, zamawiam właśnie Sex on the Beach, którego mój chłopak nigdy nie tknął, nawet z moich ust, gdy tu nagle obok mnie pojawia się facet.
Normalnie bym nie zwróciła na niego uwagi, tym bardziej, że byłam lekko podchmielona, co można było łatwo wydedukować z moich zaczerwienionych policzków, ale to nie był znowu taki zwykły facet.
No dobra, był. Co ja na to poradzę, że mam ślinotok tylko na widok mojej drugiej połowy? Z czym z resztą wiąże się pierwsze „slow motion”. Ale to nie teraz.
- Jesteś tak piękna, że chętnie wrzuciłbym ci do drinka tabletkę gwałtu.
O, właśnie to go uczyniło kimś ponadprzeciętnym.
Oplułam się Seksem. Jakkolwiek dziwnie to brzmi.
A ja myślałam, że to ja zawiewam tandetą.
Zmarszczyłam czoło.
A może on to mówił poważnie?
- A paszoł won od mojego Seksu i od Orgazmu, którego zamówię za chwilę, żeby mój facet mógł się ze mną całować, bo lubi posmak kawy! – muszę przyznać, że zawsze mówiłam za dużo, szczególnie przy obcych osobach. Ale z drugiej strony to bym nie poznała mojego narzeczonego (czy ja mówiłam, że jest moim narzeczonym? Pewnie nie, ale mówię właśnie teraz i to jest drugi „slow motion”.), gdyby nie to, że pierdolę jak katarynka. No a po alkoholu to już w ogóle katastrofa. Dziwię się, że ten debil mnie zostawił samą przy barze, żeby się wylać w wucecie. Ma za swoje, teraz jakiś kretyn prawi mi komplementy! Ha! Komplementy, litości!...
- Słucham?
No i masz ci los.
- Powiedziałam, że... – zaczęłam podniesionym tonem, gdy nagle w cudowny sposób objawił mi się „slow motion no. 3”. Szczupła dłoń obładowana pierścionkami (ałć, będzie boleć) poszybowała w stronę niewiele rozumującego nieznajomego i w pięknym stylu zderzyła się z twarzą, wyrażającą czysty idiotyzm i zaskoczenie pomieszane z głupim uśmieszkiem, jakby udało mu się mnie poderwać i potem oczy zrobiły zeza, głowa odbiła się jak piłeczka, a ja na przedramieniu agresywnej ręki ujrzałam „Freiheit 89”.
No tak. Brawa dla tego pana.
Nieznajomy legł na ziemię jak długi, a patrzałki z odległości do pięciu metrów skierowały się w naszą stronę, aż moja twarz całkowicie pokryła się szkarłatem.
- Znoooowu?... – jęknęłam głośno, wzdychając przeciągle i jeszcze przez parę sekund przyglądałam się nieprzytomnemu gościowi, aż machnęłam na niego ręką i powróciłam do Seksu. Jakkolwiek to brzmi. – A jak poda cię do sądu?...
- Nikt nie będzie zarywał do narzeczonej Billa Kaulitza, póki on stąpa po tym świecie jako żywy! – oznajmił mi mój zły do szpiku kości facet z takim płynnym seksapilem w głosie, że prawdopodobnie za chwilę by się wylał na usta i ściekł po brodzie, gdyby nie zamknął jadaczki. Cholera, a ja ciągle przy tym Seksie, którego on nie znosi.
Łyknęłam resztę haustem i odwróciłam się do barmana.
- Orgazm!
- Do usług! – i zostałam pochwycona przez agresywne „Freiheit 89” i zaciągnięta do klubowej łazienki.

Nie przeszkadzał mu Sex on the Beach. Dobrze wiedzieć.

Nie, żebym się spodziewała oświadczyn. Tak myślę. No przynajmniej nigdy się nad tym tak konkretnie nie zastanawiałam, bo nie potrzebowałam tego do szczęścia. Byłam nim tak przepełniona, że pewnie mój mózg uznał oświadczyny za kawałek puzzli, który był z dupy wyciągnięty i próbował być doczepiony do pełnego obrazka. Albo... albo jak ktoś jest nażarty i zjada hamburgera, który powodował wielki, epicki chlust rzygami. No i te oświadczyny były tym hamburgerem.
No tak myślałam.
Poza tym, raz mi przyszło to do głowy. Ale znając geniusz mojego ówczesnego tylko chłopaka, mogłam się spodziewać naprawdę rozbudowanej akcji proszenia mnie o rękę. I z racji tego, że nikt nie jest w stanie przemierzyć niezmierzonej powierzchni jego mózgu i jego wyobraźni, odetchnęłam z ulgą, że nie jest na tyle głupi, by upiec mi bezę z pierścionkiem w środku, żebym go połknęła, a potem... no potem to znalazła go w kiblu... no i przestałam o tym myśleć, bo by mi się głowa okopciła. Albo od razu sfajczyła na amen. Martwiłam się o swoje zdrowie, choć człowiek by pomyślał, że gdybym faktycznie tak robiła, nie związałabym się z facetem, który cierpi na tak paranoiczną zazdrość i ma takie wielkie mniemanie o sobie, że to się w... wszędzie nie mieści. No ale w teorii dbałam o siebie.
Ej, ja nie mówię, że ten kretyn do bomba zegarowa wad, co nie? Zdarzają mu się lepsze dni...
A najwyraźniej jestem ewenementem, że potrafię się przyzwyczaić do jego zazdrości, która powoduje nokautowanie wszystkich facetów, którym życie nie jest drogie i chcą się ze mną zaznajomić. Może i by mnie doprowadzało do szału, gdyby nie to, że raz, że inni faceci mnie nie interesują (nie jestem hetero, nie jestem homo, jestem BillKaulitzoseksualistką), a dwa, że uznaję tę jego zazdrość naprawdę... podniecającą. Pozdrowienia dla mnie, jestem super.
No ale... minęły dwa lata, odkąd związałam się z tym paranoikiem, a co za tym idzie z całym zespołem, bo jeden za wszystkich, a wszyscy za jednego i on to oni, a oni to on i tak dalej i tak dalej, minęły moje urodziny, minęły święta, minęły jego urodziny i tralala... (...) aż nastąpił pierwszy dzień... nie no, to nie był pierwszy dzień zimy. Ale pierwszy raz zmroziło i spadł śnieg.
Ej. Jak on to zrobił?...
Dobra, nie będę o tym myśleć, bo znowu mi mózg wybuchnie, niczym fajerwerki.
Bill wyjechał gdzieś w cholerę, ponoć miał jakieś spotkanie z producentami, czy coś w ten deseń, a ja miałam pójść i kupić sobie buty na zimę, no bo PIERWSZY RAZ ZMROZIŁO I ZROBIŁO SIĘ ZIMNO!
No. Miałam prawo jazdy (brawa dla mnie, że zdałam. Nie, nie jestem aż tak głupia, po prostu... no egzaminator był... głupi), ale z racji tego, że posiadając życie Kaulitza, nie miałam własnego, nie byłam w stanie kupić sobie auta. Więc pożyczałam od kogo się dało. A co.
Ale studiuję, więc nie jestem aż tak pozbawiona kręgosłupa moralnego i nie wysysam z niego/nich pieniędzy jak wampir, co to to nie! To on mnie nimi karmi. Fuj.
Dobra, nieważne, bo się pogrążę.
Emm... No tak, Tom nie chciał mi pożyczyć samochodu, bo się bał, więc powiedział, że mnie podrzuci do centrum handlowego i wróci za trzy godziny.
Wesoło więc wyskoczyłam z samochodu i BAM!

I tak w ten oto sposób wylądowałam w szpitalu i zepsułam mojemu facetowi pierwszą próbę oświadczyn.

Wydaje mi się, że chyba nie zrobiłam mu na złość. Ale im dłużej nad tym myślę, tym mniej jestem pewna.

A potem wpadł do łazienki, gdzie brałam prysznic, by się ogolić. Myślałam, że do mnie wejdzie na... eee... pogawędkę, ale tego nie uczynił i – o matko – zaczął nucić coś pod nosem, co brzmiało trochę jak 30 Second to Mars, ale chwilami zarzucało Bieberem, aż odechciało mi się czyścić. Zakręciłam kurki, wycisnęłam wodę z włosów i zawinęłam się w ręcznik. Otworzyłam drzwi prysznicowe i BACH! 

„Slow motion no. 2”

Chude nóżki ugięły się pod ciężarem chudego cielska i nie wiem, skąd, ale nagle w jego chudej dłoni pojawiło się pudełeczko, które otworzył tymi chudymi palcami i omal nie wybiłam sobie zębów, wychodząc spod prysznica i on wtedy powiedział:
- Wyjdziesz za mnie?
A ja:
- Ale fałszowałeś.

Jeśli chcesz, żeby doceniał cię bardziej, raz na jakiś czas uraź jego ego. Ale uważaj na jego humor, bo może to obrócić się przeciwko tobie.

Zanim go poznałam, byłam zwyczajną dziewczyną na tyle, na ile moja osobowość mogła na to pozwolić. To też oznaczało, że nie każdy mnie rozumiał i nie każdy mnie lubił. Ale miałam to gdzieś. Ważne było to, że ja sama siebie akceptowałam i miałam wystarczającą ilość dobrych znajomych i przyjaciół, by mieć w dupie całą resztę świata. To było jak zamknięty krąg, do którego nie wpuszczałam już nikogo innego, a tym bardziej facetów, bo z natury byli egoistycznymi dupkami, którzy uważali, że dziewoje powinny lizać im stopy i inne części ciała w oddaniu czci. No tak myślałam, póki... no, póki nie wpadłam pod samochód.
A więc nienawidziłam pasów dla pieszych. Dlatego, gdy tylko skończyłam osiemnasty rok życia, obiecałam sobie, że zrobię prawo jazdy i sama będę wszystkich naokoło straszyć śmiercią. Żeby podbudować swoje ego, które zaczyna wątpić, gdy światło się zmienia na zielone i mam przejść po tej uroczej zebrze. No bo ej! Ja już kilka razy prawie wpadłam pod koła!
No aż w końcu wpadłam. Dosłownie i w przenośni.
Emmm... To było... niecałe trzy lata temu w trakcie jednego z najgorętszych lat ever. W podkoszulku na cienkich jak nitka ramiączkach i krótkich szortach szłam sobie na zakupy, z listą w kieszeni, którą sporządziła mi leniwa mama (leniwa, bo chciała mnie obarczyć piętnastoma kilogramami cukru, mąki, makaronu, ryżu, sosu i innych strasznych takich. I zrobiła to! Chwała jej za to! Teraz mam narzeczonego!).
To było dokładnie jak ten niewinny Czerwony Kapturek, który wyruszył z koszyczkiem pełnym dobrych rzeczy do babci przez las, gdzie czaił się straszny wilk. Szłam sobie obarczona siatkami, które ledwo wytrzymywały ciężar zawartości, aż w końcu dotoczyłam się do znienawidzonych pasów. To był jak western. Ja i światła naprzeciw mnie. Ręce trzymałam przy sobie i posyłałam czerwonemu człowieczkowi mordercze spojrzenie. Trzy... dwa... jeden... Ruszyłam!
Zdążyłam zrobić trzy kroki i nagle „OKURWA!” i torby znalazły się pod kołami, a ja wkleiłam się w maskę BMW z głuchym jękiem i padłam na ziemię jak nieżywa.
Jakimś cudem pozostałam przytomna, choć później trafiłam do szpitala z krwotokiem wewnętrznym, ale to taki drobny szczegół.
Ból jakoś mnie gówno obchodził, gdy dosłyszałam trzask drzwi i najpiękniejszy głos, jaki kiedykolwiek zdarzyło mi się usłyszeć. Rozpłynęłam się na gorącym asfalcie, otworzyłam oczy i BUM!
„Slow motion no. 1”
Ray-bany zniknęły i pojawiły się brązowe tęczówki, które zabrały mi dech i zdolność ruchu, ale miałam to gdzieś, bo już wtedy wiedziałam, że szlag mnie trafi, jeśli ten facet nie będzie mój. A co. Dobry facet nie jest zły.
Zmierzyłam go taksującym wzrokiem, uśmiechnęłam się szeroko i jak nie pierdolnie mnie ból, aż wrzasnęłam jak poparzona.
- Ja pierdolę, ty kurwa debilu jebany! Nie widziałeś, kurwa, że pierdolone czerwone światło masz?! Masz mnie, kurwa, zawieźć do szpitala, bo niechybnie pierdolnę tutaj w kalendarz i mi to jakoś wynagrodzić, albo przynajmniej oddać nerkę, bo czuję, że ją zabiłeś! Ty pojebany popaprańcu! Kto ci dał to zasrane prawo jazdy?!
- A ja nazywam się Bill. Miło mi cię poznać

Ehhh...

Nie ma morału. Chyba, że morałem może być „W SLOW MOTION Bill Kaulitz jest jeszcze seksowniejszy, niż kiedy patrzysz na niego tak... szybciej”. A jeśli jednak nie, no to nie ma  morału.

><><><><><><><><><><><><

Pozostawiam bez komentarza xD


piątek, 5 października 2012

Scene XXXVIII

Rozdział jest tak świeży, że ciągle mam czerwone policzki po pisaniu ostatniej sceny. Amen. Takiego czegoś nie miałam od dłuuuugiego czasu O_O

><><><><><><><><><><><><><><><

Nie złamałam jej nosa, ale straciła przytomność na dobre kilkanaście minut. Zawsze miałam silnego prawego sierpowego. Ej no co? Ktoś musiał ode mnie dostać, to była tylko kwestia czasu. Co prawda to Sasha miała oberwać, ale jak napatoczyła się laska, która bardziej na to zasługiwała to jakoś nie myślałam za wiele, czy powinnam to zrobić, czy nie.
No cóż... przynajmniej niezdrowa atmosfera się ulotniła. Znaczy... no może nie do końca...
- Co ta suka tu robi?! – jak już mówiłam, nie do końca. Sasha ciągle była wkurwiona tylko już nie na mnie, a na dziewczynę leżącą na kanapie w salonie, gdzie została przeniesiona przez bliźniaków. A Chloe to już od czasu wyjścia z kuchni chichotała jak popieprzona, czego nie do końca rozumiałam. No ale nieważne.
W skrócie ta suka nazywa się Alishia i wkręciła Sashę, że niby się przespała z Tomem. Ha! Pierwszy raz skrót wyszedł mi taki, jak powinien – krótki!
- Mnie bardziej interesuje to, jak się dostała do drzwi, gdy furtka była zamknięta. – zauważył trzeźwo Bill, ale zanim ten fakt dostał przylepioną etykietkę z napisem „tajemnica”, do domu wszedł Georg. – No tak. – i wszyscy pokiwali porozumiewawczo głowami. Miał słuchawki na uszach i nawet nie zwrócił na nas uwagi. I nawet nie zapytał o laskę, którą wpuścił na posesję. No brawo, Georg. Kiedyś zginiesz od swojej głupoty.
- A mnie interesuje to, dlaczego ona leży na kanapie, a nie na podłodze. – tym razem to ja błysnęłam inteligencją, co spotkało się z podejrzliwymi spojrzeniami rzuconymi w moją stronę. – No co? – obruszyłam się. – Na podłodze można lepiej zastosować pierwszą pomoc i szybciej wypierdolimy ją z chaty, tak? A teraz to ona leży i zawadza, a nawet wyleguje się na kanapie. Sasha! – ostrzegłam na wstępie. – Nie waż się jej zrzucić.
Blondynka przewróciła oczami i odsunęła się, unosząc ręce w geście poddania.
Tak więc mała brunetka z wysokimi szpilkami na stopach została ostrożnie ułożona na podłodze, gdzie chwyciłam ją za rękę, a resztę poinstruowałam, by chwyciła resztę kończyn dziewoi.
- A co wy jej robicie? – no i nagle pojawił się Georg jak zwykle z wyczuciem.
- A nadziewamy na rożen. – odpowiedziałam, uśmiechając się diabelsko. Georg zmarszczył czoło, odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem opuścił salon. – Nie zapomnij przynieść przypraw z kuchni! Niedoprawione mięso jest niedobre!
- Przestań! – usłyszałam pisk z okolic schodów i ryknęliśmy śmiechem. I to najwyraźniej zadziałało lepiej, niż zwiększanie dopływu krwi przez unoszenie nóg i rąk, bo Alishia w końcu otworzyła swe niewinne oczęta i zamrugała zdezorientowana. Natychmiast ją puściliśmy i jej członki legły na ziemię z hukiem, aż biedna czarnowłosa zawyła z bólu. Na szczęście jej nos nie krwawił, bo dodatkowego pieprzenia się z jej przypudrowanym noskiem to bym nie chciała. Ale jak to możliwe, że ona zemdlała, skoro nie przyjebałam jej tak mocno to już nie wiem.
Tak czy siak, stanęliśmy nad nią jak sępy, aż oczy małej Alishii zmieniły się w wielkie przestraszone kuleczki czekoladowe – tak, tutaj nawiązuję do jej brązowych tęczówek – i zastygła w bezruchu.
- Co ty tu robisz? – warknął Tom, nie bawiąc się w żadne ceregiele. Bo ja to chciałam zacząć miło w stylu „co taka niewinna dzieweczka jak ty robi w tym domu pełnym diabelskich pomiotów?” albo „zgubiłaś tu portmonetkę?” albo coś podobnego. No a on tak obcesowo. Zero kurtuazji. Kto go tak wychował?
Alishia patrzyła na niego, co i rusz otwierając usta i je zamykając jakby była rybą na lądzie i w końcu nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem, od razu zatykając się dłońmi. Reszta sępów znów spojrzała na mnie dziwnie, aż wybuchnęłam dzikim brechtem.
- Wszystko w porządku? – spytał Bill spod uniesionych brwi, a ja pokiwałam głową i wskazałam na Alishię, która ciągle wyglądała, jakby poszukiwała powietrza. I zalałam się łzami ze śmiechu. Boże, coś ze mną naprawdę było nie tak. A laska miała pecha, bo nie dość, że ją znokautowałam, to jeszcze teraz ją wyśmiewam i grożę, że nadzieję na rożen. Cóż za zło! Cóż za bezwstydność! Jestem z siebie taka dumna!
No chyba, że ta dziewoja mnie pozwie do sądu to już tak wesoło nie będzie...


Alishia chciała przeprosić, uwierzycie? Znaczy... z natury jestem człowiekiem skłonnym dać innemu człowiekowi drugą szansę, ale jej ryj jasno wskazywał, że w jej ciele nie zalega ani gram skruchy. Pfff! No ale ja nie miałam z tematem nic wspólnego, więc swoje własne przemyślenia zostawiłam dla siebie.
Choć nie muszę mówić, że inni podeszli do tego w podobny sposób, co ja, prawda? I nie, nie mówię o waleniu w paszczę. Mówię o moich refleksjach.
- W takim razie przyszłaś tu na darmo. – oznajmiła chłodno Sash, a ja w głębi ducha pogratulowałam jej słusznego wyboru. No co? Nie, żebym była jakoś do niej szczególnie uprzedzona, ale no ona wyglądała... na złą.
- I spróbuj cokolwiek pisnąć prasie, a nasz adwokat cię znajdzie i już nie będzie ci wesoło. – dodał Tom, krzyżując ostentacyjnie ramiona, a Chloe i Bill podeszli do pary, jakby chcieli dać im wsparcie. No to też podeszłam i zrobiłam groźną minę. A co. W końcu od czego ma się przyjaciół jak nie od muru nie do przebicia? Chyba nie od próbowania rozbicia związku swojej najlepszej przyjaciółki, tak? Więc spływaj, Alishia, nikt tu nie chce fałszywej suki.
Widzicie? To jest to! Ja przed chwilą się pokłóciłam z Sashą, a teraz jestem taka cool, że aż zęby bolą od nagromadzonej słodyczy. No. Jestem nie do zastąpienia i tyle w tym temacie. Nie ma co się ze mną kłócić.
- Georg! – ryknęła blondyna, a ja spojrzałam na nią spod uniesionych brwi. A po co komu Hagen? Myślałam, że od poważnych sytuacji należy go trzymać z daleka, by nie wybuchła katastrofa nuklearna. Ale najwyraźniej ona wiedział co robi, bo gdy tylko basista pojawił się w salonie, chwyciła go za rękę i pociągnęła w kierunku Alishii. – Widzisz to dziewczę? – spytała retorycznie i gdy tylko Geo pokiwał głową, uśmiechnęła się ponuro. – To jest jeden z tych obiektów, które są w ścisłej czołówce rzeczy zakazanych w tym domu, jasne? Nie wolno tego wprowadzać na teren posesji. – oznajmiła wolno i wyraźnie, a twarzyczka uroczej dziewoi zaróżowiła się w gniewie/wstydzie. Kto to tam wie, jak to było naprawdę. – Czaisz?
- Jasne. – Georg pokiwał ochoczo głową. - Wyprowadzić to?
Georg jest dziwny. Co też skłania mnie do kolejnej refleksji, że nie powinno mnie dziwić, że zachowuje się tak, a nie inaczej. A jednak się zdziwiłam. Czy on ma tam całkowity pustostan? Czy jego myśli odbijają się jak ping-pong od ścian mózgu? Albo grają w akranoida?...
- Jeśli możesz...
- Hej!... – Alishia w końcu ekspresyjnie wyraziła swoje niezadowolenie, ale Georg już ją ciągnął do wyjścia, więc nie dodała nic więcej, tylko prychnęła głośno.
- Jeśli chcesz kaszleć, to przynajmniej nie w moją stronę! – burknął Georg i tyle było widać byłą przyjaciółkę Sashy.
Nie, żebym jakoś szczególnie bała się konfrontacji z blondyną, ale... zawinęłam się do pokoju, zanim ktokolwiek zauważył, że wykonuję jakiś ruch. Nie boję się! Po prostu nie chcę z nią rozmawiać, jasne?
Brawo. Usprawiedliwiam się sama przed sobą. Czy mogłam upaść jeszcze niżej?...


Przez pierwsze pół godziny pałętałam się po pokoju, jakby mnie kto zaprogramował na wydeptywanie ścieżki w kształcie koła. Myślałam. Najwyraźniej kręcenie się bezsensownie utwierdziło mnie w przekonaniu, że to pomaga, więc tak odkrywając trzysta sześćdziesiąt stopni na podłożu twardym, moje myśli robiły to samo. Myślałam.
W teorii – tylko w teorii, bo praktyki nigdy nie miałam – zawsze myślałam, że człowiek powinien się zdać na instynkty, jeśli chodzi o związki. Że w moim przypadku, na przykład, powinnam po prostu rzucić wszystko, pójść do głupiego Kaulitza i... coś tam. No nie wiem... na przykład... o Boże! Znowu motylki! AKYSZ ZŁY DEMONIE! Emmm... No tak, powinnam mu powiedzieć, co czuję.
No ale nie mogłam! Bałam się tak cholernie, że to przechodziło moje najśmielsze oczekiwania!No bo co z tego, że teraz potrafiliśmy się dogadać? I że przy ludziach zachowywaliśmy się całkiem przyzwoicie? To... to była przyjaźń, tak? Prosta i nieskomplikowana. Każdy wiedział, gdzie jest jego miejsce i takie położenie było czymś znanym dla mnie... a miłości nie znałam. Nie znałam związku między dwojgiem ludzi. Powinnam się poddać, kiedy zbyt długa byłam nieugięta. To przeczyło mojemu charakterowi. Przeczyło braku mojej wrażliwości. I byłam przy tym taka zimna, kiedy on był...przeciwieństwem... Boże, dlaczego pozwoliłeś temu człowiekowi mnie kochać?...
Uśmiechnęłam się ponuro i w końcu stanęłam w miejscu, gapiąc się bezmyślnie przez okno.
Boga nie ma. Wiec ten człowiek mnie pokochał. Co za... głupota. I kolejny dowód na to, że wielki stwórca nie istnieje. Bo gdyby było inaczej, w życiu by nie pozwolił komuś tak dobremu i niepasującemu do mnie ulokować uczucia w takim lodowatym czymś, co sobą reprezentuję.


Przy obiedzie wszyscy tylko najeżdżali na Alishię i zachwalali mój talent kulinarny, zostawiając mnie przy tym w spokoju. A ja chodziłam jak struta, starannie unikając spojrzenia młodszego Kaulitza, które po śniadaniu znacznie przybrało na sile.
Dusiłam się własnym strachem. I to nawet dosłownie, bo jedzenie nie chciało mi przejść przez gardło, niczym posłuszne owieczki na rzeź. Ha!... Znowu te głupie owce.
Sasha nie miała racji. Nie czekam na znak z nieba, bo on już dawno przyszedł właśnie w postaci tego palącego wzroku. Nie czekałam na nic, chyba że byłoby to zniknięcie przerażenia. A na to raczej się nie zanosiło, co było naprawdę niewesołe.
To było coś, czego nie umiałam pokonać. Cokolwiek by mi nie przychodziło do głowy, jak po prostu pójście do niego i przyznanie się, że faktycznie umieram ze strachu, zaraz zostawało kasowane w mózgu i zamiast cenzury, pojawiała się na tym piękna kłódka, z napisem „jeśli spróbujesz to otworzyć, zmielę cię na pulpety”. Ja wiem, że on by to zrozumiał i co więcej, zdaję sobie również sprawę, że znalazłby sposób, by rozpieprzyć kłódkę bez potrzeby mielenia... Nie umiem, do cholery! Nie umiem mu się poddać!...
Przynajmniej tak długo, póki on sam nie wyciągnie po mnie ręki, a to pewnie potrwa...


“I knew you were trouble from the day I met ya, 
one look in your eyes and I could not forget ya,
got me feeling - oooh - got me feeling -oooh- mad love, mad love”*

the Veronicas - "Mad Love"


Co za paranoja. Czy ja będę tak tutaj całe dnie przesiadywać? I czy wszyscy inni też tak będą?
Dobra, inni niewiele mnie obchodzą, bo wtedy przychodzą mi na myśl same złe rzeczy, a to akurat nie jest to, o czym chciałabym myśleć.
Postanowiłam się więc oderwać od rzeczywistości choć na chwilę i otworzyłam plik Worda w nadziei, że rozwinę wątek mojej nowej bohaterki – morderczyni demonów. Tak, pojechałam po bandzie i postanowiłam stworzyć coś fantastycznego i co zawiera w sobie więcej słońca, niż każde wcześniejsze opowiadanie. Naprawdę się natrudziłam, by w końcu moje potencjalne bohaterki przestały widzieć jednorożce i rzygać cukierkową tęczą pokrytą lukrem.
Najwyraźniej skupiłam się wystarczająco mocno, bo kompletnie zapomniałam o czasie i o kolacji i o Billu i pisałam prolog jak opętana i nagle JEBUT!
I zgasły światła.
- Co jest, kurwa?... – zamrugałam oczami, ale ciemność nie okazała się tylko podejrzaną fatamorganą i zmarszczyłam czoło, usilnie starając się powstrzymać narastającą panikę, by rozeznać się w obecnym położeniu. – Kurwa, nie ma światła. – wymamrotałam, poprawiając się na łóżku. Rozejrzałam się czujnie i niespodziewanie za oknem błysnęło tak, że aż podskoczyłam. Osz w pytę! Burza!
Zerwałam się z posłania, łapiąc się za głowę, jakby to miało mi pomóc w szybszym przeskakiwaniu trybików w głowie i BUM!
- Whoah! – sapnęłam i zadygotałam mocno, natychmiast oplatając się ramionami. – Bill. – nagle zaskoczyłam i olewając fakt kapci, w białych skarpetkach popędziłam w stronę drzwi, by otworzyć je gwałtownie. Musiałam znaleźć Billa. Pieprzyć to, że się boję. Pieprzyć to.
Wyszłam na korytarz, trzymając się blisko ściany. Serce uderzało mi tak mocno, że czułam je w gardle. Znowu ciemność. A moje oczy, poszukując bezpiecznej przystani, znajdowały tylko czarną pustkę. Dlaczego nie ma nikogo, kto mógłby mnie do niego zaprowadzić, do cholery jasnej?!...
Po omacku dotarłam do jego pokoju, ale ulgę szybko zastąpiła jakaś tajemnicza siła, która zakazywała mi wrzeszczeć. Jak go nie chciałam to był, a jak go chcę, to go nie ma! Co to za pieprzona złośliwość sytuacyjna?!
Pieprząc otwarte drzwi do jego pokoju, ruszyłam w przeciwnym kierunku, mając nadzieję go znaleźć na parterze... czy kurwa gdziekolwiek! Muszę go znaleźć, zanim zwariuję! A to już raczej niedługo!
Zakwiliłam głośno, gdy błyskawica za oknem stworzyła jakiś niestworzony cień na ścianie. Boże, nie świruj!... Zatkałam sobie usta ręką i przyspieszyłam kroku. I gdzie są, do kurwy nędzy, psy?! Tam gdzie one są, są ludzie!... Gdzie...
- Kurwaaaaaaaa... – jęknęłam przeciągle, gdy potknęłam się o stopę i prawie spadłam na schody. – Kurwa, kurwa, kurwa... kurwa, gdzie ty...
- Natasza? – usłyszałam z dołu i sapnęłam radośnie. Nie bacząc na nic, zbiegłam na niższe piętro, jakby schody po ciemku były dla mnie niczym. W sumie najwyraźniej były, skoro się na nich nie zabiłam. Nieważne. Grunt, że znalazłam Billa... przed którym zdążyłam się zatrzymać, zdając sobie sprawę, że miałam ochotę rzucić się mu w ramiona, kiedy to ciągle było niestosowne.
Ale on najwyraźniej nie widział tego w takich barwach.
- Chodź tu. – mruknął i zanim zdążyłam się zorientować, co się dzieje, pociągnął mnie do siebie i zatonęłam w jego bezpiecznych ramionach, oddychając z wyraźną ulgą w głosie. – Szukałaś mnie?
- Tak. – odparłam, mając szeroko i daleko to, co wydobywało się z mojej krtani. Byłam w jego objęciach i już wiedziałam, że nie grozi mi nic złego, a to było teraz najważniejsze. Jego zapach wypełniał moje nozdrza i jego ciepło rozgrzewało mnie i byłam szczęśliwa. Oh, matko, to uczucie rozlewało się po całym moim ciele i czułam się z tym tak dobrze jak nigdy. Powoli oszołomienie burzą odeszło gdzieś za granicę świadomości, by zastąpić je wszechogarniającą bliskością człowieka, którego obejmowałam tak kurczowo, jakby jako jedyny stanowił ochronę przed całym światem.
Na krótko.
Gdy tylko poczułam jego oddech na wgłębieniu mojej szyi, moje ciało napięło się niczym struna. Zastygłam w bezruchu, nagle stając się bezlitośnie świadoma tego, że znajduję stanowczo za blisko Billa Kaulitza. Stanowczo za blisko, kiedy wiedziałam, że mnie kochał i nie był gejem, do cholery!...
Zachłysnęłam się powietrzem, gdy nagle jego dłoń w zaskakującym tempie z pleców przeniosła się na mój podbródek. Poddałam się naciskowi palców i nagle mój wzrok skrzyżował się z jego ciemnymi oczami i moje serce rozszalało się boleśnie w mojej klatce piersiowej. Zaczęło mi potwornie szumieć w głowie i chciałam uciec, ale choć próbowałam zrobić krok do tyłu, ciągle stałam w miejscu. Byłam tak spanikowana, że nie potrafiłam się ruszyć. I już nie wiedziałam, czy w ogóle tego chciałam. Czy chciałam przed nim uciec.
Moje policzki rozgorzały czerwienią, a ja sama wpadłam w pułapkę jego oczu, które bacznie mnie obserwowały spod półprzymkniętych powiek. Wyraźnie widziałam jego długie rzęsy i bałam się spojrzeć gdziekolwiek indziej. Nagle zorientowałam się, że byłam w stanie policzyć każdą rzęsę z osobna i nagle jego brązowe tęczówki zniknęły pod powiekami i bicie serca zlało się niemal w jedno uderzenie, a moje usta zatknęły się z najmiększą i najgorętszą powierzchnią, jaką kiedykolwiek zdarzyło mi się dotykać. Wytrzeszczyłam oczy i jęknęłam z zaskoczenia, jakie wywołał nagły wybuch fruwających motyli w brzuchu, każdy lecący w inną stronę.
Zakręciło mi się w głowie i zamknęłam oczy, próbując zachować równowagę, ale jego usta nagle zniknęły, zabierając ciepło i to niewiarygodne uczucie perfekcji momentu i wydałam z siebie dźwięk, który jakimś cudem zawierał w sobie więcej tęsknoty, niż jakiekolwiek słowa, których nawet nie potrafiłabym ubrać i usta powróciły z większą mocą spustoszenia i nigdy w życiu nie czułam się bardziej żywa, niż w tamtej chwili. Łzy napłynęły mi do oczu i wsunęłam dłonie w jego włosy, poddając pocałunkowi każdą cząstką siebie, chcąc oddać jeszcze więcej. Więcej, niż mogłam. Więcej, niż miałam.
Energia, która przeze mnie przepływała, sprawiała, że czułam się słaba, a mimo to, wciąż przybliżałam się do źródła.
To było tak idealne, tak dobre i grzeszne i naturalne... łzy spłynęły mi po policzkach i oderwałam się od tych słodkich ust ze spazmatycznym oddechem. Chciałam coś powiedzieć, wytłumaczyć się, ale strach mi to skutecznie uniemożliwił i w końcu oderwałam wzrok od jego zaróżowionych policzków i błyszczących oczu, by uciec jak najdalej od niego, potykając się na schodach, które zdawały się być wyższe, niż kiedykolwiek.


><><><><><><><><><><><><

Cóż, nie mam zbyt wiele do powiedzenia... ale liczcie się, że skoro to świeży rozdział i ciągle parzy, to znaczy, że błędów może być od cholery i może nie wyglądać tak, jak powinno o_O


*"Od dnia, w którym cię poznałam, wiedziałam, że będziesz tylko problemem.
Jedno spojrzenie w twoje oczy i nie mogłam cię zapomnieć.
Sprawiasz, że czuję wściekłą miłość."