Yo yo yo, internet jest, rozdział jest, a czy w przyszłym tygodniu będzie, to tajemnica lasu.
><><><><><><><><><><><><
- Mickey! –
wrzasnęła Sasha, ciągnąc za sobą Rudą. – Mickey, to nasza solenizantka, weź ją
przytuuul!
- Mogę cię
pocałować, Mickey?
- Właśnie,
pocałuj ją!
Gdyby Mickey
mógł zrobić inną minę, niż tę, którą ma przez całe życie, pewnie byłaby głupia.
Ale z racji tego, że cały czas mu się ryj cieszył i nie mógł mrugnąć nawet
okiem na propozycję, nachylił się, by Chloe rzuciła się na niego z piskiem,
sprzedając mu całusa, który z całusem nie miał wiele wspólnego, a raczej z
obsceniczną maskotkofilią. Rodzice małych pociech, które szły w naszym kierunku
na spotkanie się z główną postacią Disneylandu, natychmiast zawróciły je w
drugą stronę, patrząc na nas z oburzeniem.
Pstryk! No to
będę miała czym dobijać Gustava he he he. Jego dziewczyna właśnie stłamsiła
biedną myszkę.
- Twoja
czapeczka konduktora jest taka pociągająca! Zabierz mnie na przejażdżkę!
- Ja ci dam
przejażdżkę, ty bezwstydnico jedna. – mruknął groźnie perkusista i chwilę
później Chloe została przerzucona przez jego ramię, niczym efektowny worek ziemniaków.
Mickey niestety nie mógł zrobić smutnej miny. Jak na dobrą myszę przystało,
ciągle się uśmiechał, choć pewnie był cały ośliniony. Trochę jak Gwardia Królewska, taki sztywniak. Ciekawe czy i na nich Chloe by się rzuciła?... – Nie
będziesz flirtować z żadnymi zwierzętami na moich oczach! – warknął, a reszta
włączając w nią i mnie, ryknęła śmiechem.
- Ej no! –
zaczęła się wierzgać, ale to i tak nic nie dało. Serio, łapska Gustava są jak
imadło i nigdy, przenigdy nie chciałabym się tam dostać. Brrr... – A Goofy?...
- A Pluto? –
podrzucił niewinnie Bill i strzeliłam sobie z otwartej dłoni w czoło.
Gwoli
ścisłości, dzisiaj są urodziny Rudej i perkusista wpadł na dość ckliwy i
urokliwy pomysł, by wybrać się do Disneylandu. A właściwie „filię” tego parku.
Disney California Adventure, bo tak nazywało się miejsce, w którym się
znaleźliśmy, znajdowało się prawie siedemdziesiąt kilometrów od naszego domu,
więc zabraliśmy się w siódemkę z samego rana (przez to, że nikt nie chciał brać
Georga ze sobą, wylądowaliśmy tam czterema samochodami. Idiotyzm.), co należało
rozumieć jako ósma, by do samiutkiego wieczora przesiedzieć w parku rozrywki.
Chloe była w
niebie i muszę przyznać, że to były chyba jej najlepsze urodziny, więc brawo
dla tego pana, co teraz ją taszczy jak jakiś goryl.
Odbijając
jednak od tematu tej pary, byłam z siebie niemożliwie dumna. Już od dziesięciu
dni byłam z Billem i jeszcze nie nastąpiły żadne zgrzyty. Co prawda to nie jest
jakiś szczególny wyczyn, bo w końcu to tylko dziesięć dni, no ale... to
zupełnie inna para kaloszy, kiedy się spędza ze sobą czas niemal dwadzieścia
cztery godziny na dobę, prawda? Te dziesięć dni brzmi jak miesiąc, więc no...
więc właśnie dlatego jestem z siebie dumna.
Udało mi się
zapanować nad wścibskimi pytaniami dotyczącymi seksu.Eh... Tak właściwie to
Bill nad nimi zapanował, bo – jak później mi powiedział – uznał, że to
dodatkowy współczynnik wywierający na mnie presję, której w miarę możliwości
chciał się skutecznie pozbyć. Przyznaję, to miłe z jego strony, ale... co innego
pocałunki, a co innego coś więcej... pomijałam fakt, że nawet nie wiedziałam,
czego mam się spodziewać, bo przecież nikogo się nie spytam, a po drugie ja to
nie ktoś inny. Ja nie byłam normalna. A co, jeśli jemu się coś nie spodoba? Bo
ja wiem, że mi coś nie spodoba się na pewno... Ugh. Szkoda, że nie udało mu się
wyeliminować cholernej presji. Ale wtedy chyba musiałby się pozbyć mojej głowy,
a to raczej nie wchodzi w rachubę. Tak myślę.
Ale
przynajmniej wtedy bym nie musiała się nad tym zastanawiać.
Powiedział mi,
że jeśli kiedykolwiek jakiekolwiek pytania będą mnie nurtować, mam do niego
przyjść i się spytać. Ale on chyba nie mówił poważnie, nie? To poniżej mojej
godności. I nawet nie wiem, o co miałabym się spytać. Więc stoimy w miejscu.
Woohoo.
Dlaczego
związki nie mogą istnieć bez seksu, do cholery? Albo nie. Dlaczego ten padalec,
co mnie znowu za rękę trzyma, choć właśnie mnie puścił, nie potrafi mnie chcieć
bez rozbierania mnie do naga i... ugh, nie myśl o tym. Mógłby ograniczyć się do
całowania, które mu tak perfekcyjnie wychodzi i do trzymania mnie za rękę.
Podskoczyłam
gwałtownie, gdy jego dłoń wylądowała na moich pośladkach, aż coś gorącego
przepłynęło przeze mnie gwałtowną falą. Osz!...
Poderwałam
natychmiast głowę i spotkałam się z ray-banami skierowanymi wprost na moją
oburzoną twarz. Chciałam coś powiedzieć, ale... ja pierdolę. Czy ja mam nasrane
w głowie, że po chwilowej kontemplacji mi to nie przeszkadza?! On mnie trzyma
za tyłek – a ja mam to gdzieś. Powtórzę. Jego ręka gładzi mój tyłek – a ja
chcę, żeby mnie pocałował. Fuck, whatever. Skoro on mnie maca w obecności tylu
ludzi, ja mogę go pocałować. Pfff!
- Kretyn. –
prychnęłam i bezceremonialnie przyciągnęłam jego głowę, by wessać się w jego
dolną wargę. Czy ja już wspominałam, że mam jakieś dziwne schizy, kiedy on ma
na sobie okulary, w których wygląda jak gwiazda rocka? Nie? To wspomniałam
właśnie w tym momencie, kiedy jego obie ręce wylądowały na moich pośladkach, a
jego usta odebrały mi dech, obracając moją broń przeciwko mnie samej. No nie.
Czemu mi znowu miękną kolana, czemu przez moje ciało tak wyraźnie wstrząsają
prądy ekscytacji i czemu mam szeroko i daleko, że robimy scenę w dziecięcym
Disneylandzie?
Głupi Bill.
- Niegrzeczna
dziewczynka... – wymruczał mi w usta, które natychmiast wygięły się w leniwym
uśmieszku. Oblizałam dolną wargę i zanim się spostrzegłam, znowu zostałam
wchłonięta w szalony pocałunek, zupełnie ignorując śmiechy reszty zgrai, która
zapewne się na nas gapiła jak w telewizor. Co ja na to poradzę, że on naprawdę
robi to perfekcyjnie? Tak jak trzymanie mnie za rękę i za tyłek najwyraźniej.
- Przestań
beszcześcić tę biedną dziewczynę! – poczułam nagłe szarpnięcie i zamrugałam
nieprzytomnie oczami, gdy Chloe, wciąż uwieszona na Gustavie, parsknęła mi
śmiechem prosto w twarz. – To moje urodziny, a nie jakaś...
- Ty możesz
napastować Myszkę Mickey, a ja nie mogę napastować własnej dziewczyny, tak? –
przerwał jej brutalnie Bill, a ja zacisnęłam usta, by nie wybuchnąć rechotem na
całe gardło. Boże, jego bulwers był bezcenny! – Gustav, weź sprawdź, czy uda
się ją niezauważenie rozjechać kolejną górską.
- Się nie da,
ty straszny człowieku! – potrząsnęła mną, jakbym miała cokolwiek wspólnego z
potyczką słowną. Ja tu tylko sprzątam! – Zobacz, co ty z nią zrobiłeś! Ona jest
teraz taka... Taka...
- A co ma
jedno do drugiego...?
- Taka
rozpustna! Boże, widzisz i nie grzmisz!
- Gustav,
zobacz jaka twoja dziewczyna jest zblazowana! Zabierz ją, bo psuje atmosferę!
- A z której
strony ja zblazowana jestem?! Panie Jestem-Gwiazdą-Rocka-To-Mogę-Mieć-Próżnię-W-Głowie
sprawdź najpierw nowo usłyszane słowo w słowniku, zanim zdecydujesz się je
zastosować w życiu codziennym!
- Bo
najwyraźniej jesteś tak znudzona swoją egzystencją, że teraz chcesz, żeby
wszyscy byli tacy sami! A ja ci coś powiem...
Dobra. W tym momencie pozwolę sobie na przerwę w słuchaniu jakże inteligentnego i pełnego
energii dialogu, by odetchnąć i zastanowić się, z kim ja tak naprawdę mieszkam.
Nawet Georg milczał. A co to oznacza? Że konwersacja jest poniżej jego IQ. Bo
na pewno nie uwierzę, że poziom był za wysoki.
Właściwie to
powinnam trzymać stronę Billa, ale, do cholery, nie widziałam powodu, by się
wtrącać. Uchwyciłam spojrzenie Gustava i oboje przewróciliśmy oczami. No. I
przynajmniej nawiązałam z kimś nić porozumienia.
- A gdzie Tom
i Sasha? – zaryzykowałam. Albo dostanę rykoszetem prosto w twarz, albo uratuję
świat od zagłady. I tu miałam akurat nadzieję na bycie drugim Jezusem.
- Poszli na
„California Screamin[i]’” –
odparł Georg, na co uniosłam brwi w zdziwieniu. Nie, żebym była jakoś
szczególnie złośliwa, czy coś, ale ostatnimi czasy zaczynałam wątpić, czy on
rzeczywiście umie grać na basie, czy ktoś go na koncertach zastępuje.
- Ooo... Ja
chcę tam iść! Gustav, prowadź!
I tak właśnie
skończyła się jakże fascynująca konwersacja i wszyscy przeżyli. I to dzięki
mnie i... Georgowi?
- Nogi mnie
bolą, nie chce mi się chodzić już... – blondynka wydęła wargi i teatralnie
westchnęła rozdzierająco. – Tom, nie chce mi się chodzić. – dodała i wsadziła
sobie frytkę do ust. – Toom. Nie chce mi się chodzić!... – nie doczekawszy się
żadnej reakcji, zmarszczyła czoło i przełknęła frytkę. – Tooom! NIE CHCE MI...
- SŁYSZAŁEM! –
zirytowanie w jego głosie rozbawiło ją do tego stopnia, że tylko cudem udało
jej się nie opluć gitarzysty. Wyszczerzyła zęby i ukradła kolejną frytkę z
małej torebki. – Czego ty ode mnie chcesz, ty skalana demonem babo?... – spytał
zrezygnowany, a jej uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej, o ile to było w
ogóle możliwe.
- No jasne,
demon mnie tak zainfekował, że nie mam czucia w mięśniach i zaraz upadnę, Tom
trzymaj mnie!... – zamrugała niewinnie oczami, gdy jej chłopak spojrzał na nią
litościwie. Wzruszyła ramionami. – No weź mnie na barana. Co ci szkodzi?...
- Moje plecy
są cenne. – oznajmił jej, jakby to była najlogiczniejsza rzecz pod słońcem. –
Są tak cenne, że... ej! Co ty... – urwał, gdy blondynka chwyciła go za szyję i
mając kompletnie gdzieś, co jej gitarzysta sądził na ten temat i skoczyła,
natychmiast oplatając jego ciało nogami. Przywarła do jego pleców zadowolona. –
Sasha, do cholery, czy ty...
- Daj mi
frytkę.
Usłyszała, jak
Tom strzela sobie z otwartej dłoni w czoło i zachichotała radośnie. Oh, jak ona
uwielbiała się z nim tak drażnić! Co prawda znała swoje granice, ale nawet
gdyby, zawsze mogła go udobruchać. A musiała przyznać, że w tym była niezła. I
chyba za chwilę będzie musiała zastosować swoją tajemną taktykę.
Uniosła brwi w
zaskoczeniu, gdy Tom usłużnie podsunął jej torebeczkę frytek. Niech to! Czy on
miał dzisiaj jakiś dobry dzień, że jest tak nadzwyczajnie cierpliwy? Nie
spodobało jej się to.
- Toooom, ale
weź mi ją wsadź do uuust... – ryknęła śmiechem w duchu, mając bardziej, niż
tylko nieprzyzwoite obrazki w głowie. Powinna się leczyć.
- Pfff,
jeszcze czego! – mogła się założyć, że przewrócił oczami tak namiętnie, że
gdyby i mógł, to by je wywrócił do góry nogami. Choć oczy nie mają nóg.
Nieważne. – Co jeszcze, może...
- Przez te
frytki chce mi się seksu. – przerwała i pogratulowała sobie wewnętrznie
trafionego tekstu, kiedy Tom zatrzymał się gwałtownie, choć nawet nie
wiedziała, dokąd idą. Bo na pewno nie w stronę „Calofornia Screamin’”. Ludzie
gapili na nich z niemym wyrzutem w oczach, jakby swoim zachowaniem niszczyli
psychikę małych dzieci. Ona jednak była bardziej zainteresowana tym, że dobrze
zrobiła, że trzymała się Toma wystarczająco kurczowo, by nie zlecieć przez jego
nagły postój, bo to mogłoby skończyć się dla niej niezbyt wesoło. – Ej no. –
burknęła, kiedy niespodziewanie ruszył, zupełnie ignorując, co powiedziała. Znowu
wydęła wargi. – Ej, Tom. Słyszałeś, co powiedziałam?
- No jasne, że
słyszałem. Dlatego idziemy tam. – wskazał na meksykańską restaurację, a Sasha
uśmiechnęła się tak radośnie, że zabolały ją policzki.
- Czy ja
powinnam pytać, gdzie Georga poniosło? – zmarszczyłam czoło, wciąż trzymając
się za mój biedny żołądek, któremu zrobiło się nadzwyczajnie smutno po
wytrzepaniu go na wszystkie strony podczas agresywnej przejażdżki kolejką
górską. Nie zwymiotowałam co prawda, ale było mi tak niemiłosiernie niedobrze,
że ugh... I tak zdziwiłam się sama sobie, że w ogóle wlazłam do tego cholerstwa.
Jazda do góry nogami nie była tak fajna, jak mogła się wydawać. A zaraz. Mi się
w ogóle nie wydawało, że to będzie fajne! To wszystko przez Billa, który mnie
tam siłą zaciągnął. Pfff, najwyżej go obrzygam i będzie miał za swoje. Co mi
tam.
Nagły dźwięk
telefonu, który zaczął wibrować w kieszeni torebki, zgasił mnie kompletnie. No
jeszcze mi tego brakowało. Nie ma mowy! Nikt mi nie będzie bezkarnie psuć
humoru w taki ładny dzień, do cholery jasnej!
- Nie
odbierzesz? – ray-bany skierowały się na moją twarz, która musiała wykazywać
naprawdę głębokie zdenerwowanie, bo brwi właściciela okularów uniosły się ku
górze. – Co jest?
Super. Nie
rozmawiałam z nim o tym i jakoś nieszczególnie chciało mi się poruszać ten
temat właśnie teraz. Ale telefon dzwonił coraz głośniej, jakby chciał mi
wywiercić górę i doszłam do przewrotnego wniosku, że chyba jednak powinnam coś
powiedzieć.
- Matka. –
odparłam, jakby to tłumaczyło wszystko. A prawda jest taka, że jemu
prawdopodobnie to nie tłumaczyło nic, przecież mu nawet nie wyjaśniłam, co mnie
skłoniło do przyjazdu tutaj. Zmarszczone czoło świadczyło o tym, że miałam
rację. Westchnęłam. – Długa historia.
Skinął głową i
ścisnął mocniej moją rękę.
- Skoro się
wszyscy rozproszyli, mamy trochę czasu. – pociągnął mnie na pierwszą lepszą
ławeczkę, która jakimś cudem nie była zasiedlona przez dzieci, czy ich
prostackich rodziców. Telefon przestał dzwonić i zrobiło mi się trochę lepiej.
– Więc dlaczego nie chcesz rozmawiać z twoją mamą? – spytał, gdy z ociąganiem
klapnęłam obok niego. Ściągnął okulary i wbił we mnie skupiony wzrok, a ja nie
wiem, jak to się stało, ale otworzyłam usta i zaczęłam mówić.
- Pod koniec
maja napisał do mnie jakiś facet z Polski. Tomasz Jakiś-tam, który opisał mi
całą swoją relację z moją matką. – przeczesałam włosy rękoma i przymknęłam
powieki. – Wysłał mi też swoje zdjęcia i... emm...
- I twierdzi,
że jest twoim ojcem? – podrzucił, a ja pokiwałam głową po chwili zawahania. –
Sasha tylko to mi powiedziała, gdy próbowałem coś od niej wyciągnąć, bo uznała,
że resztę powiesz mi sama, jeśli będziesz chciała. – dodał natychmiast, ale ja
tylko wzruszyłam ramionami. Niezbyt mnie interesowało to w tym momencie.
Bardziej natrętny był fakt, że nie do końca chciałam powiedzieć resztę tej
historii. – Więc pokłóciłaś się z mamą o to, że zdradziła... swojego byłego
męża, tak?
Objęłam się
rękoma i zrobiłam głupią minę.
- On ciągle
jest jej mężem. – odparłam beztrosko i wbiłam wzrok w swoje kolana. – I to w
sumie nie była kłótnia, bo nie dałam jej za bardzo dojść do słowa po tym, jak
się dowiedziałam tego, czego chciałam... – Boże, jak ja mam mu to powiedzieć?
Przecież... Znaczy... Powiedziałam to Sashy i tak dalej, ale to była inna
sytuacja, ja byłam roztrzęsiona i pierdoliłam trzy po trzy. To nie to samo co
teraz... I Disneyland jakoś nie za bardzo mi się kojarzy z gadaniem o takich
rzeczach.
Westchnęłam
ponownie i chwilę później zostałam niemal wklejona w klatkę piersiową Billa i
chociaż było mi gorąco jak cholera, zrobiło mi się dobrze. Głupek.
- Jeśli nie
czujesz się gotowa, by mi o tym opowiedzieć, nie musisz nic mówić. – wymruczał
mi we włosy i objął mnie mocniej. Czy ja już mówiłam, że go nienawidzę? On
zawsze wyskakuje z takimi słowami i wymusza na mnie, bym jednak powiedziała mu
dokładnie wszystko! Grrr!
No dobra.
Zrobię to szybko.
Zamknęłam
ponownie oczy, wciągnęłam upajający zapach Billa i...
- Matka
zdradziła go, a gdy miałam czternaście lat on się dowiedział i się
pokłócili, a potem on się zalał i mnie.... mnie... – kurwa, no wykrztuś to, do
kurwy nędzy! – Mnie... z... – czułam, jak jego mięśnie zaczynają się niezdrowo
napinać i zrobiło mi się gorąco i chciałam uciec, ale ja pierdolę, nie skończę
w takim momencie! WYKRZTUŚ TO! – I mnie z... z-z-zgwał... cił... – mdłości,
które pokrętnym sposobem zniknęły, powróciły nową falą, aż poczułam, jak robię
się blada. Ja pieprzę. Powiedziałam to i zaraz się porzygam. Ramiona Billa były
sztywne i nie dawały mi już bezpieczeństwa, które akurat w tym momencie
chciałam poczuć bardziej, niż zawsze, a teraz on to wie... I nagle stałam się
zbyt świadoma swoich blizn i tego, jak bardzo brudna byłam w przeciwieństwie do
innych i zaczęło mi się kręcić w głowie i mdłości nabierały coraz większej siły
i...
Dłonie Billa
zaczęły miarowo pocierać moje plecy i ramiona i jego nagły ruch sprawił, że się
wzdrygnęłam. Mdłości stanęły w jednym miejscu, wciąż grożąc mi eksplozją. Było
mi źle. I chciało mi się płakać i już żałowałam, że cokolwiek powiedziałam.
- Natasza. –
odezwał dziwnie niskim tonem. Bałam się poruszyć, choć wydawało mi się, że gdy
przysunę się do niego bliżej, odczuję bezpieczeństwo, którego mi zabrakło.
Kiedy ja się odsunęłam? – Natasza, to ten sukinsyn powinien się siebie brzydzić
i to on powinien zostać skazany na życie w wiecznym cierpieniu, nie ty. –
poczułam jego usta na głowie i nagle jego ciepło spłynęło na mnie gwałtownie i
mdłości tajemniczo ustały i oh, do cholery, bezpieczeństwo spadło na mnie jak
ulewa. To on przysunął się do mnie. – Jesteś piekielnie inteligentna, silna i
piękna, rozumiesz? – schwytał moją twarz w dłonie i zmusił mnie, bym na niego
spojrzała. Intensywność emocji, jaka wyzierała z jego oczu, uspokoiła mnie
odrobinę. – On cię skrzywdził, ale spójrz na siebie. Jesteś perfekcyjna z każdą
maleńką rzeczą, której u siebie nie akceptujesz. – pochylił się na mną i złożył
na moim czole delikatny pocałunek. Przeszyły mnie dreszcze i ogłupiające emocje
chwyciły mnie za gardło. – Kocham w tobie każdą bliznę, twoją wyniosłość, twój
upór, twoją niezależność i przeświadczenie, że mogłabyś zwalczyć świat w
pojedynkę i ostatnią rzeczą, której powinnaś się bać, jest to, czy to ja cię
zaakceptuję. – uśmiechnął się do mnie pogodnie, a moje serce zabiło mocniej,
pławiąc się w czymś dla mnie kompletnie nieznanym. Tak, jakby ktoś ze mnie
zdjął ciężar, który nosiłam sama przez tyle lat. – Natasza, miałem cały rok na
upewnienie się, czy robię dobrze i mimo, że każdy mi powie, że jeszcze zdążysz
mi dać popalić i to będzie boleć, ja pozostanę dokładnie w tym miejscu tak
długo, jak będziesz tego chciała. Bo jesteś wszystkim, czego potrzebuję i
więcej. – nie mogąc znieść tego, że jeszcze chwila i rozryczę mu się prosto w
twarz, wtuliłam się w niego jak w pluszaka, by się ukryć. – Więc powiedz mi,
dlaczego miałabyś nie akceptować siebie, kiedy ja jestem chory na twoim
punkcie?
- Bo zaraz
zasmarkam ci koszulkę? – wydusiłam zdławionym głosem, próbując powstrzymać
irytujące drżenie ust. Bill parsknął śmiechem.
- Możesz
zasmarkać mi Diora za ponad sto dolarów. W bagażniku mam drugiego. Mówiłem ci,
że masz płakać, bo chcę cię pocieszać? Mówiłem. Więc smarkaj.
- Ale wtedy
będziesz chodził osyfiony przez cały Disneyland.
Bill zastygł w
bezruchu i odechciało mi się płakać na rzecz duszenia się ze śmiechu.
Pocieszające.
- Dobra,
wstawaj. – odsunął się ode mnie i zwlókł mnie z ławeczki. – Pójdziemy tam i
ogarniesz się w łazience. Tym razem nie zasmarkasz mi Diora. Możesz
zrobić to w domu. – i pociągnął mnie w stronę „Cocina Cucamonga Mexican Grill” i chociaż usilnie się starałam, ryknęłam takim śmiechem, że
ludzie wokół spojrzeli na mnie spod uniesionych brwi, jakbym miała nierówno pod
sufitem. I najwyraźniej miałam.
- Przecież to
się w głowie nie mieści, moja stopa tam nigdy więcej nie postanie! – z
restauracji wypadła nagle jakaś blond włosa kobieta z dwójką dzieci, które przez
pęd, jaki narzuciła ich matka, ledwo były w stanie utrzymać w rączkach torebki
z frytkami. Zaraz za nią wyszła jakaś para jakoś w moim wieku, która zaśmiewała
się niemal do łez.
- Ktokolwiek
tam był, na pewno ma udane życie erotyczne. – parsknął wysoki brunet, a
dziewczyna, którą trzymał za rękę, zachichotała, poprawiając opaskę na włosach.
- Udane życie
erotyczne? – obruszyła się matka tej dwójki z frytkami. – Tosz to pewnie jakieś
zwierzęta tam kopulują w tej łazience!
Spojrzeliśmy
po sobie z Billem, który zrobił wybitnie idiotyczną minę.
- Nie wiem,
czemu akurat mam takie skojarzenia, ale... Gdzie Tom i Sasha? Bo na „California
Screamin’” ich nie było...
[i] California Screamin’ – kolejka
górska, której szczyt ma 37 metrów wysokości, a same wagoniki rozpędzają się prawie
do 90 km/h.
><><><><><><><><><
XDDDD