Już nie pamiętam, co było w tym rozdziale... emmm... to nic nie mówię xD
><><><><><><><><><><><><><><><><><><
- Ej, co ty tu robisz? - warknęłam, starając się odwrócić uwagę tego debila od moich czerwonych policzków i suchych ust.
- Ale czemu od razu z taką agresją? - zamrugał do mnie oczami, a ja chyba tylko cudem zatrzymałam w sobie potrzebę przyjebania głową w kierownicę. - Jadę z tobą na zakupy i nie patrz na mnie tak dziwnie, bo czuję się niezręcznie i zaczynam myśleć, że jak tylko wyjedziemy na autostradę to mnie wyrzucisz z samochodu i pewnie potem zwa...
- Dobra, kurwa, nie było tematu. - przerwałam mu i odpaliłam silnik. Ehh... Ja przez niego stracę rozum. Po prostu zwariuję i... i nawet nie chcę myśleć, co będzie potem. - A dlaczego? - zaryzykowałam.
No bo tak ostatnio zaczęłam myśleć... I myślę sobie 'okej, lubi mnie, to w porządku'. No ale ja też go lubię. I to nie w taki sposób jak on mnie, więc w sumie to dobrze, że się w jakiś pokrętny sposób kumplujemy, ale wcale nie musimy spędzać ze sobą tyle czasu, tak? W końcu muszę dbać o swoje zdrowie.
No i chyba dlatego się na niego tak wściekam. Żeby w końcu przestał ze mną tyle przebywać.
Choć to nie działa.
- Nie będę owijać w bawełnę, bo prędzej czy później i tak odkryjesz, jakie pobudki mną kierowały... - i to naprawdę dzieje się często. W sensie on mówi piętnaście tysięcy różnych rzeczy, zanim dojdzie do sedna. I nie wiem, po jaką cholerę. Chyba po to, żeby mnie wkurwić, bo jak słucham jego rozmów z innymi, to brzmi bardzo... treściwie. - i zaczniesz wyzywać od nieudaczników, czy jak ty tam mnie jeszcze nazywasz... - wcale nie, debilu. Nie nazywam cię nieudacznikiem, tylko sierotą. I to nawet nie dlatego, że nią jesteś, bo nie jesteś, głąbie. - albo może kretynem...
- PRZEJDŹ W KOŃCU DO SEDNA!!
I ryknął śmiechem. I tak się śmiał... i śmiał... Ja zdążyłam już wyjechać na główną drogę, a on ciągle się śmiał... po czym doszłam do wniosku, że rozśmieszenie go podczas koncertu byłoby katastrofą... a on się śmiał... i chciałam mu przyłożyć, ale wtedy musiałabym go dotknąć, co pewnie by się skończyło wypadkiem, bo dostałabym palpitacji, czy cholera wie czego... i w końcu przestał się śmiać, jakby ktoś nagle wyłączył go pilotem.
- Wiesz może, co się dzieje pomiędzy Sash, a moim bratem? - spytał poważnie i omal sama nie ryknęłam śmiechem. I to wcale nie przez temat, jaki poruszył.
- Nie rozmawiała ze mną. - zmarszczyłam czoło, dodając dwa do dwóch. I wyszła mi kłótnia, a nie 'cztery'. - Myślisz, że się sprzeczali? No bo Sasha od dwóch dni łazi jakaś taka... zgaszona, a Toma to już w ogóle nie widziałam.
Bill przewrócił oczami i spojrzał na mnie pobłażliwie.
- No to jesteś bardzo spostrzegawcza, bo Toma tu nie ma od tych dwóch dni. - powiedział, przeczesując włosy, aż w moim żołądku coś przeskoczyło. Boże, czemu on mi to robi? Czy on mógłby się po prostu nie ruszać?... I nic nie mówić?... Nie, zaraz. Wtedy i tak by wyglądał. A niech to! - ...jej powiedział, co go wkurwia i tyle...
- Że jej nie zdradził? - brawa dla mnie za wbicie się z powrotem w temat! Nosz kurde. Trochę więcej apatii z mojej strony by się przydało.
Uniósł brwi i spojrzał na mnie zaskoczony.
- To ty wiesz? - spytał, a ja wzruszyłam ramionami.
- No przecież to widać. - odparłam, nie do końca rozumiejąc, dlaczego się zdziwił. - To gdzie on jest?
- U naszego kupla i pojedziemy tam zaraz po zakupach. - posłał mi porozumiewawcze spojrzenie. - Musimy wybadać, jak im pomóc rozwiązać problem.
U kumpla.
Czyli u faceta.
Obcego.
Nienawidzę cię, Kaulitz.
- Zjadłabym gołąbki... - mruknęłam, patrząc na kapustę maślanym wzrokiem. Mama robiła tak zajebiste, że to się w pale nie mieściło. Można było je jeść, potem pęknąć od przejedzenia i jeść dalej, aż w końcu kończyło się pod stołem, ledwo żywym i jęczącym, że definitywnie potrzebuje się zjeść jeszcze jednego gołąbka.
- Że co?
Podskoczyłam gwałtownie, przypominając sobie, że Kaulitz odszedł gdzieś w poszukiwaniu lodowej sałaty.
- Emmm... emmm... - spojrzałam na niego i zapomniałam języka w gębie. Do cholery, jak to jest, że siedział obok w samochodzie i było znośnie, a teraz stoi obok mnie i góruje nade mną swoim wzrostem i kolana mi miękną?! I to dosłownie! Odejdź od niego, ty kretynko, zanim się całkiem zbłaźnisz! - Emmm... - zaczęłam znów inteligentnie, przez co on zaczął mi się przyglądać zbyt podejrzliwie, co mnie odrobinę otrzeźwiło i odsunęłam się od niego na bezpieczną odległość trzech kroków. O trzy kroki od kapusty, którą chciałam wziąć, do kurwy nędzy. Co za żal. - Gołąbki. - skinęłam głową, przypominając sobie, o co mi chodzi. Happy me, kurde.
Kaulitz odetchnął i oparł się o wózek.
- O czym ty mówisz, kobieto? Chcesz, żebym zaczął mówić do ciebie po niemiecku? - po raz kolejny uśmiechnął się do mnie pobłażliwie, a ja zmrużyłam oczy, zapominając, że przed chwilą zaćpałam się jego obecnością.
- Skąd mam wiedzieć, czy to ma jakiś odpowiednik po angielsku? To polskie danie. - gdy nadal gapił się na mnie w ten sam sposób, postanowiłam wrócić na swoje miejsce i zabrać kapustę. - Dobra, więc... emmm... parzy się to - pomachałam mu największą główką przed nosem. - No i się obiera z tych liści, a potem w te liście pakuje się farsz, zawija i z powrotem gotuje i podaje z sosem pomidorowym, czy tam jakimś tam i wpieprzasz, aż ci się uszy trzęsą. Jak w tej reklamie od 'pedigree'. - dodałam, a on parsknął śmiechem.
- Okej, brzmisz przekonująco, więc życzę sobie tego na obiad. - oznajmił mi, bo on nawet nie pyta o zdanie tylko 'oznajmia' i chwycił za kapustę, a ja zachłysnęłam się powietrzem, gdy przez przypadek dotknął moich palców. Szybko odwróciłam wzrok i puściłam kapustę, przez co z impetem wpadła do wózka.
- Teraz będzie potłuczona... - wymruczał, a ja nabrałam ochoty przyjebać sobie facepalma, aż krew mi tryśnie z nosa. Czy on ma gadkę na każdą sytuację?! Właśnie mnie dotknął, do cholery jasnej! I tak po prostu!...
No tak. To gej. Co go to będzie ruszało, nie?...
- Ja idę po ryż, ty idź po resztę warzyw. - odparłam i niemal pofrunęłam do innego sektora. W skrócie to szłam. Bardzo szybko. Porównałabym się nawet do Korzeniowskiego, czy jak on tam miał. Amen.
To straszne. Myślę sobie, że gdyby nie był gejem, to by na pewno zauważył, jak na mnie działa! Mam na myśli... Może to dobrze, że jednak jest gejem, bo przynajmniej nie widzi... Boże, co ja gadam?!... Od kiedy to dobrze być zakochanym w geju?!
Dobra. W porządku. Jestem pojebana. I tak, to wytłumaczenie na wszystko, do cholery! Najwyraźniej.
Powinnam przestać o nim myśleć, choć to niemożliwe. No ale w końcu jestem specjalistką od cudów, jak na przykład moja ciągła egzystencja. No bo to jest cud, choć może inni wcale tak nie uważają. Ale co oni wiedzą?...
Dobra. Skup się na ryżu.
Ej kurde. A jak to się stało, że od miesiąca nic nie dopisałam do swojego opowiadania?
No nie. Głupi Kaulitz odebrał mi świadome myślenie o opowiadaniu! Zabrał mi nawet moją pasję, do cholery! No nie! No chyba się załamię!...
Ej i właśnie doszłam do niezłej refleksji.
Podoba mi się gej, który będzie zlewał moje wszystkie wyczynowe akcje, pt. 'wygłupiam się przy nim, jak ta ostatnia kretynka'. Jest w tym jakiś plus, nie?...
Tak, wiem, że marny z tego plus.
A żeby się już więcej nie powtarzać, zajmę się tym cholernym ryżem.
- Nie mieliśmy na liście żadnych innych warzyw! - i obok mnie przyjechał Bill na wózku, prawie potrącając starszą babcię.
Kurwa. On zawsze się pojawia wtedy, kiedy go nie chcę, prawda?
- To jest... - wskazałam na wózek, o który się opierał. - strasznie dziecinne.
- No wiem, ale ile frajdy daje! - zeskoczył i skierował się ze swoim jakimś idiotycznym automobilem w moją stronę. - Ja mam wizję i będę strasznie płakał, jeśli się nie zgodzisz, żebym ją wcielił w życie.
Uniosłam wysoko brwi, nie do końca wiedząc, czy spieprzać jak najdalej od niego, czy po prostu usiąść na podłodze i zalać się łzami. To straszne. Podoba mi się debil i co gorsze, podoba mi się to, że jest debilem. Gdzie tu sens?
- No dobra... - odparłam z wahaniem.
Klasnął w dłonie i nagle zrozumiałam, dlaczego wydawało mi się to wcześniej TAKIE GEJOWSKIE!
No kurwa. Punkt dla mnie, ja pierdolę.
Zaczął się szczerzyć i przestawiać coś w wózku i załamałam się strasznie. No nie. Toż to jakaś kompletna katastrofa. Ten człowiek ma 23 (prawie) lata, a ja 21 (prawie) i będziemy teraz...
- Właź do wózka i sobie pojeździmy!
No właśnie.
ŻAL.
- Po prostu nie będę nic więcej mówić, bo to najwyraźniej jest całkowicie zbędne w twoim przypadku... - zaczęłam narzekać, co jego nawet nie wzruszyło i pisnęłam głośno, co zupełnie nie było w moim stylu, gdy on chwycił mnie za boki i podniósł, jakbym ważyła mniej, niż piórko i wsadził mnie do wózka. - Czyś ty już całkiem zwariował? - wydyszałam, nie do końca radząc sobie z przyspieszonym biciem serca.
- Tak. - odparł po prostu i roześmiał się i na karku poczułam jego oddech, aż przeszły mnie dreszcze. - Więc gdzie najpierw? - spytał, pochylając się nad moim uchem, przez co szybko zakryłam usta rękoma, by powstrzymać nadchodzący dziwny dźwięk wprost z gardła. O matko, to znowu się dzieje! Szybko! Wymyśl coś!
- Ryż. - wydusiłam przez palce i wytrzeszczyłam oczy, gdy dojrzałam gęsią skórkę na prawie że całym ciele. O matko. Ja świruję i on to zobaczy! Na pewno to zobaczy! Jeśli nie dzisiaj, to nawet jutro!
- Ryż. - powtórzył i najwyraźniej uśmiechnął się, bo kolejna dawka jego oddechu musnęła moje ucho. I te perfumy. O matko. Ja muszę... muszę... - Wiesz, że znajdujemy się w hipermarkecie i tutaj nie ma czegoś takiego jak 'RYŻ'? Mogłabyś sprecyzować swoje żądania?
Szlag.
Debil.
- Zwykły jakiś. - przewróciłam oczami, znów czując, że jestem w stanie normalnie funkcjonować. Odetchnęłam głośno i zaczęłam się rozglądać za tym cholernym ryżem. Nienawidzę go. Nienawidzę. Nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę...
- Nie ma tu zwykłego.
GAAAAAH!!!!!!!!!!!!!
Chwyciłam pierwszą lepszą rzecz z wózka i efektownie przywaliłam sobie nią w głowę.
- Ty zostaw tą kapustę, bo nie będzie z czego obiadu robić. A to coś, co mi mówiłaś, to coś po polsku, ahaaa! Już wiem co miałem zapytać. - potrząsnął gwałtownie wózkiem i gdy posłałam mu BARDZO mordercze spojrzenie, roześmiał się gardłowo. - Więc ty jesteś Polką, tak?
No kurwa.
- Nie, Azerbejdżanką.
Zachichotał, potrząsając głową.
- Normalnie jesteś jedyna w swoim rodzaju. - wyszczerzył zęby, a ja znowu przewróciłam oczami. - Chcę wiedzieć, jak brzmi twoje nazwisko, bo te polskie są takie w chuj skomplikowane i trudne w wymówieniu. - uniósł wymownie brwi, a ja westchnęłam żałośnie.
- Przykro mi, że cię rozczaruję, ale moje nazwisko to Schulmann. - odpowiedziałam, a on zmarszczył czoło, jakby ta informacja była dla niego za trudna w przyswojeniu. Może była? Kto to wie?
- Masz korzenie niemieckie? - spytał z wyraźnym zaskoczeniem w głosie, a ja wzruszyłam ramionami.
- Chyba mój praprapracośtam był Niemcem... a może Austriakiem?... - odwróciłam się do niego plecami, by znów nie przeżywać tego, że zaraz zacznie się pytać...
- Dlaczego tego nie wiesz? Nie interesowało cię to?
No właśnie.
Poprawiłam się w wózku, tracąc dobry humor.
- Nie interesuje mnie nic, co jest związane z moim ojcem. - stwierdziła zdecydowanie i nagle mój automobil ruszył.
- Będę musiał to kiedyś z ciebie wyciągnąć. - oznajmił mi, jakby to było oczywiste i poczułam, jak agresja rodzi się we mnie z zabójczą szybkością.
- To nie jest twój zasrany interes i nie masz prawa...
- Mam prawo. - przerwał mi, a ja ścisnęłam dłonie w pięści tak mocno, aż mi kłykcie zbielały. Jak on śmie...?! - Bo trujesz się tym całe życie. Bo trzymasz to w sobie i udajesz silniejszą, niż ci się wydaje, ale ja wiem lepiej. I najwyraźniej wiem lepiej, jak ci pomóc, niż ty sama. Aaaa... No ryż. - zatrzymał się i parę sekund później na moich nogach wylądowała paczka z ryżem, który ewidentnie wyglądał na zwykły. Nosz kurwa.
- Dobrze ci radzę, Kaulitz. Odpieprz się. - warknęłam i nagle znowu poczułam jego oddech na mojej szyi.
- Odpieprzę się wtedy, kiedy uznam to za stosowne. - wymruczał, a ja zacisnęłam oczy i zęby, by nie zwymyślać go od skurwysynów, kiedy tak bardzo działał mi na nerwy... i na ciało.
Próbowałam się obrazić na śmierć i życie, no ale jak się słusznie domyślacie, nie udało mi się to. I przeszło mi już za pierwszy zakrętem, kiedy zahamował tak, że prawie wyplułam swoje jelita.
Bo zobaczył żelkiiiii.
I moje biedne kiszki musiały tym przypłacić. I prawie zęby straciłam, do cholery. Jak reszta zespołu z nim wytrzymuje, to ja nie mam pojęcia. No chyba, że mówimy o Georgu, to wtedy zaczynam się zastanawiać, jak oni potrafią przesiedzieć z nim parę minut, a co dopiero wspólnie egzystować i nawet grać koncerty. To się kupy nie trzyma. Cała czwórka jest pojebana i chyba dlatego się dobrze dogadują.
O, a to już ma sens.
Hmmm... Ale jestem sprytna.
- Chyba śnisz. - wyplułam, gdy ten zaczął się do mnie szczerzyć jak pojebany. - NIKOMU nie pozwalam prowadzić ten samochód, jasne? NIKOMU.
- Jesteś złym człowiekiem. - stwierdził, a ja przewróciłam oczami tak namiętnie, że aż mnie gałki zabolały. - Nie rób tak, bo ja mówię strasznie poważnie. Jesteś złym człowiekiem i krzywdzisz moje uczucia i się zemszczę w taki sposób, że mnie popamiętasz do końca życia! - pomachał przed moją twarzą palcem, jakby chciał mnie nastraszyć. No nie nastraszył. - Z Kaulitzem się nie zadziera. - dodał mrocznie, a ja ryknęłam śmiechem i wsiadłam do samochodu, ignorując jego spojrzenie, które nie do końca straszne było. - Jesteś trudna w obsłudze...
- Jakież to wredne z mojej strony... pewnie będę... - urwałam, gdy na moich ustach wylądowała jego dłoń.
- Sza! Nie słucham cię! Tralalala, kurde! - jęknął przeciągle, gdy zasztyletowałam go wzrokiem. - Czy żaden twój facet cię nie nauczył milczenia?
Poczułam, że robi mi się gorąco i odpaliłam silnik, gorączkowo myśląc nad zmianą tematu, kiedy jego ręka zniknęła, a z jego ust wyrwało się głośne 'HA!'. Kurwa. Niebezpiecznie.
- Nie miałaś faceta! - pisnął przeraźliwie i dźgnął mnie palcem w ramię. - JAK TO MOŻLIWE?!
- Nic takiego nie powiedziałam! - o matko! Ja też piszczę!
- Ale się zaczerwieniłaś!
- Wcale...
- No jak nie?! Przecież widzę! Jakim cudem nie miałaś faceta?! Jakim cudem?!
- CZEMU SIĘ TAK DZIWISZ, DO KURWY NĘDZY?!
- BO PRZECIEŻ TY... - odchrząknął i potrząsnął głową. - W sumie racja, pewnie po prostu nikt nie mógł sprostać twojemu charakterowi...
- Pieprz się. - burknęłam, a on, kompletnie nie zwracając na mnie uwagi, zaczął gapić się gdzieś w przestrzeń, co chwilę potrząsając tą swoją czupryną, jakby rozważał jakiś mega skomplikowany temat.
Kurwa. On wie, że nigdy nie miałam faceta. No chyba się załamię. ZNOWU. Toż to paskudne uczucie, no. I on tak w kółko mnie załamuje.
- Gdzie my mamy jechać?
- Do mojego kumpla.
- Aaa, czyli do Nibylandii, tak?
- Nie.
Chwila ciszy...
- Ej, co do kurwy?!... - krzyknął, gdy zaczęłam natarczywie trąbić.
- PYTAM SIĘ, GDZIE JEDZIEMY, SIEROTO!
- Kto cię tak paskudnie wychował, do cholery? - znów posłał mi to swoje tragicznie straszne spojrzenie, a ja bez żadnej wściekłości odpowiedziałam mu:
- Ojciec.
A wiecie co? Jego to kurwa nie rusza, że miałam zjebane dzieciństwo.
- Jeśli myślisz, że to będzie twoja każda wymówka na twoje spaczone spojrzenie na świat, to się mylisz. - jego palec znowu wystrzelił w kierunku mojej twarzy, by zacząć latać od lewej do prawej, jakby chciał mnie wprowadzić w trans. Widzicie? Jego to nie rusza! - Jedziemy do West Hollywood.
Ta. I tyle miał do powiedzenia. I znowu się zwiesił i zaczął nawet coś mamrotać po niemiecku, a ja z czystej uprzejmości, którą posiadam w przeciwieństwie do niego, nie próbowałam zrozumieć, co on bredzi.
- Ale czemu od razu z taką agresją? - zamrugał do mnie oczami, a ja chyba tylko cudem zatrzymałam w sobie potrzebę przyjebania głową w kierownicę. - Jadę z tobą na zakupy i nie patrz na mnie tak dziwnie, bo czuję się niezręcznie i zaczynam myśleć, że jak tylko wyjedziemy na autostradę to mnie wyrzucisz z samochodu i pewnie potem zwa...
- Dobra, kurwa, nie było tematu. - przerwałam mu i odpaliłam silnik. Ehh... Ja przez niego stracę rozum. Po prostu zwariuję i... i nawet nie chcę myśleć, co będzie potem. - A dlaczego? - zaryzykowałam.
No bo tak ostatnio zaczęłam myśleć... I myślę sobie 'okej, lubi mnie, to w porządku'. No ale ja też go lubię. I to nie w taki sposób jak on mnie, więc w sumie to dobrze, że się w jakiś pokrętny sposób kumplujemy, ale wcale nie musimy spędzać ze sobą tyle czasu, tak? W końcu muszę dbać o swoje zdrowie.
No i chyba dlatego się na niego tak wściekam. Żeby w końcu przestał ze mną tyle przebywać.
Choć to nie działa.
- Nie będę owijać w bawełnę, bo prędzej czy później i tak odkryjesz, jakie pobudki mną kierowały... - i to naprawdę dzieje się często. W sensie on mówi piętnaście tysięcy różnych rzeczy, zanim dojdzie do sedna. I nie wiem, po jaką cholerę. Chyba po to, żeby mnie wkurwić, bo jak słucham jego rozmów z innymi, to brzmi bardzo... treściwie. - i zaczniesz wyzywać od nieudaczników, czy jak ty tam mnie jeszcze nazywasz... - wcale nie, debilu. Nie nazywam cię nieudacznikiem, tylko sierotą. I to nawet nie dlatego, że nią jesteś, bo nie jesteś, głąbie. - albo może kretynem...
- PRZEJDŹ W KOŃCU DO SEDNA!!
I ryknął śmiechem. I tak się śmiał... i śmiał... Ja zdążyłam już wyjechać na główną drogę, a on ciągle się śmiał... po czym doszłam do wniosku, że rozśmieszenie go podczas koncertu byłoby katastrofą... a on się śmiał... i chciałam mu przyłożyć, ale wtedy musiałabym go dotknąć, co pewnie by się skończyło wypadkiem, bo dostałabym palpitacji, czy cholera wie czego... i w końcu przestał się śmiać, jakby ktoś nagle wyłączył go pilotem.
- Wiesz może, co się dzieje pomiędzy Sash, a moim bratem? - spytał poważnie i omal sama nie ryknęłam śmiechem. I to wcale nie przez temat, jaki poruszył.
- Nie rozmawiała ze mną. - zmarszczyłam czoło, dodając dwa do dwóch. I wyszła mi kłótnia, a nie 'cztery'. - Myślisz, że się sprzeczali? No bo Sasha od dwóch dni łazi jakaś taka... zgaszona, a Toma to już w ogóle nie widziałam.
Bill przewrócił oczami i spojrzał na mnie pobłażliwie.
- No to jesteś bardzo spostrzegawcza, bo Toma tu nie ma od tych dwóch dni. - powiedział, przeczesując włosy, aż w moim żołądku coś przeskoczyło. Boże, czemu on mi to robi? Czy on mógłby się po prostu nie ruszać?... I nic nie mówić?... Nie, zaraz. Wtedy i tak by wyglądał. A niech to! - ...jej powiedział, co go wkurwia i tyle...
- Że jej nie zdradził? - brawa dla mnie za wbicie się z powrotem w temat! Nosz kurde. Trochę więcej apatii z mojej strony by się przydało.
Uniósł brwi i spojrzał na mnie zaskoczony.
- To ty wiesz? - spytał, a ja wzruszyłam ramionami.
- No przecież to widać. - odparłam, nie do końca rozumiejąc, dlaczego się zdziwił. - To gdzie on jest?
- U naszego kupla i pojedziemy tam zaraz po zakupach. - posłał mi porozumiewawcze spojrzenie. - Musimy wybadać, jak im pomóc rozwiązać problem.
U kumpla.
Czyli u faceta.
Obcego.
Nienawidzę cię, Kaulitz.
- Zjadłabym gołąbki... - mruknęłam, patrząc na kapustę maślanym wzrokiem. Mama robiła tak zajebiste, że to się w pale nie mieściło. Można było je jeść, potem pęknąć od przejedzenia i jeść dalej, aż w końcu kończyło się pod stołem, ledwo żywym i jęczącym, że definitywnie potrzebuje się zjeść jeszcze jednego gołąbka.
- Że co?
Podskoczyłam gwałtownie, przypominając sobie, że Kaulitz odszedł gdzieś w poszukiwaniu lodowej sałaty.
- Emmm... emmm... - spojrzałam na niego i zapomniałam języka w gębie. Do cholery, jak to jest, że siedział obok w samochodzie i było znośnie, a teraz stoi obok mnie i góruje nade mną swoim wzrostem i kolana mi miękną?! I to dosłownie! Odejdź od niego, ty kretynko, zanim się całkiem zbłaźnisz! - Emmm... - zaczęłam znów inteligentnie, przez co on zaczął mi się przyglądać zbyt podejrzliwie, co mnie odrobinę otrzeźwiło i odsunęłam się od niego na bezpieczną odległość trzech kroków. O trzy kroki od kapusty, którą chciałam wziąć, do kurwy nędzy. Co za żal. - Gołąbki. - skinęłam głową, przypominając sobie, o co mi chodzi. Happy me, kurde.
Kaulitz odetchnął i oparł się o wózek.
- O czym ty mówisz, kobieto? Chcesz, żebym zaczął mówić do ciebie po niemiecku? - po raz kolejny uśmiechnął się do mnie pobłażliwie, a ja zmrużyłam oczy, zapominając, że przed chwilą zaćpałam się jego obecnością.
- Skąd mam wiedzieć, czy to ma jakiś odpowiednik po angielsku? To polskie danie. - gdy nadal gapił się na mnie w ten sam sposób, postanowiłam wrócić na swoje miejsce i zabrać kapustę. - Dobra, więc... emmm... parzy się to - pomachałam mu największą główką przed nosem. - No i się obiera z tych liści, a potem w te liście pakuje się farsz, zawija i z powrotem gotuje i podaje z sosem pomidorowym, czy tam jakimś tam i wpieprzasz, aż ci się uszy trzęsą. Jak w tej reklamie od 'pedigree'. - dodałam, a on parsknął śmiechem.
- Okej, brzmisz przekonująco, więc życzę sobie tego na obiad. - oznajmił mi, bo on nawet nie pyta o zdanie tylko 'oznajmia' i chwycił za kapustę, a ja zachłysnęłam się powietrzem, gdy przez przypadek dotknął moich palców. Szybko odwróciłam wzrok i puściłam kapustę, przez co z impetem wpadła do wózka.
- Teraz będzie potłuczona... - wymruczał, a ja nabrałam ochoty przyjebać sobie facepalma, aż krew mi tryśnie z nosa. Czy on ma gadkę na każdą sytuację?! Właśnie mnie dotknął, do cholery jasnej! I tak po prostu!...
No tak. To gej. Co go to będzie ruszało, nie?...
- Ja idę po ryż, ty idź po resztę warzyw. - odparłam i niemal pofrunęłam do innego sektora. W skrócie to szłam. Bardzo szybko. Porównałabym się nawet do Korzeniowskiego, czy jak on tam miał. Amen.
To straszne. Myślę sobie, że gdyby nie był gejem, to by na pewno zauważył, jak na mnie działa! Mam na myśli... Może to dobrze, że jednak jest gejem, bo przynajmniej nie widzi... Boże, co ja gadam?!... Od kiedy to dobrze być zakochanym w geju?!
Dobra. W porządku. Jestem pojebana. I tak, to wytłumaczenie na wszystko, do cholery! Najwyraźniej.
Powinnam przestać o nim myśleć, choć to niemożliwe. No ale w końcu jestem specjalistką od cudów, jak na przykład moja ciągła egzystencja. No bo to jest cud, choć może inni wcale tak nie uważają. Ale co oni wiedzą?...
Dobra. Skup się na ryżu.
Ej kurde. A jak to się stało, że od miesiąca nic nie dopisałam do swojego opowiadania?
No nie. Głupi Kaulitz odebrał mi świadome myślenie o opowiadaniu! Zabrał mi nawet moją pasję, do cholery! No nie! No chyba się załamię!...
Ej i właśnie doszłam do niezłej refleksji.
Podoba mi się gej, który będzie zlewał moje wszystkie wyczynowe akcje, pt. 'wygłupiam się przy nim, jak ta ostatnia kretynka'. Jest w tym jakiś plus, nie?...
Tak, wiem, że marny z tego plus.
A żeby się już więcej nie powtarzać, zajmę się tym cholernym ryżem.
- Nie mieliśmy na liście żadnych innych warzyw! - i obok mnie przyjechał Bill na wózku, prawie potrącając starszą babcię.
Kurwa. On zawsze się pojawia wtedy, kiedy go nie chcę, prawda?
- To jest... - wskazałam na wózek, o który się opierał. - strasznie dziecinne.
- No wiem, ale ile frajdy daje! - zeskoczył i skierował się ze swoim jakimś idiotycznym automobilem w moją stronę. - Ja mam wizję i będę strasznie płakał, jeśli się nie zgodzisz, żebym ją wcielił w życie.
Uniosłam wysoko brwi, nie do końca wiedząc, czy spieprzać jak najdalej od niego, czy po prostu usiąść na podłodze i zalać się łzami. To straszne. Podoba mi się debil i co gorsze, podoba mi się to, że jest debilem. Gdzie tu sens?
- No dobra... - odparłam z wahaniem.
Klasnął w dłonie i nagle zrozumiałam, dlaczego wydawało mi się to wcześniej TAKIE GEJOWSKIE!
No kurwa. Punkt dla mnie, ja pierdolę.
Zaczął się szczerzyć i przestawiać coś w wózku i załamałam się strasznie. No nie. Toż to jakaś kompletna katastrofa. Ten człowiek ma 23 (prawie) lata, a ja 21 (prawie) i będziemy teraz...
- Właź do wózka i sobie pojeździmy!
No właśnie.
ŻAL.
- Po prostu nie będę nic więcej mówić, bo to najwyraźniej jest całkowicie zbędne w twoim przypadku... - zaczęłam narzekać, co jego nawet nie wzruszyło i pisnęłam głośno, co zupełnie nie było w moim stylu, gdy on chwycił mnie za boki i podniósł, jakbym ważyła mniej, niż piórko i wsadził mnie do wózka. - Czyś ty już całkiem zwariował? - wydyszałam, nie do końca radząc sobie z przyspieszonym biciem serca.
- Tak. - odparł po prostu i roześmiał się i na karku poczułam jego oddech, aż przeszły mnie dreszcze. - Więc gdzie najpierw? - spytał, pochylając się nad moim uchem, przez co szybko zakryłam usta rękoma, by powstrzymać nadchodzący dziwny dźwięk wprost z gardła. O matko, to znowu się dzieje! Szybko! Wymyśl coś!
- Ryż. - wydusiłam przez palce i wytrzeszczyłam oczy, gdy dojrzałam gęsią skórkę na prawie że całym ciele. O matko. Ja świruję i on to zobaczy! Na pewno to zobaczy! Jeśli nie dzisiaj, to nawet jutro!
- Ryż. - powtórzył i najwyraźniej uśmiechnął się, bo kolejna dawka jego oddechu musnęła moje ucho. I te perfumy. O matko. Ja muszę... muszę... - Wiesz, że znajdujemy się w hipermarkecie i tutaj nie ma czegoś takiego jak 'RYŻ'? Mogłabyś sprecyzować swoje żądania?
Szlag.
Debil.
- Zwykły jakiś. - przewróciłam oczami, znów czując, że jestem w stanie normalnie funkcjonować. Odetchnęłam głośno i zaczęłam się rozglądać za tym cholernym ryżem. Nienawidzę go. Nienawidzę. Nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę...
- Nie ma tu zwykłego.
GAAAAAH!!!!!!!!!!!!!
Chwyciłam pierwszą lepszą rzecz z wózka i efektownie przywaliłam sobie nią w głowę.
- Ty zostaw tą kapustę, bo nie będzie z czego obiadu robić. A to coś, co mi mówiłaś, to coś po polsku, ahaaa! Już wiem co miałem zapytać. - potrząsnął gwałtownie wózkiem i gdy posłałam mu BARDZO mordercze spojrzenie, roześmiał się gardłowo. - Więc ty jesteś Polką, tak?
No kurwa.
- Nie, Azerbejdżanką.
Zachichotał, potrząsając głową.
- Normalnie jesteś jedyna w swoim rodzaju. - wyszczerzył zęby, a ja znowu przewróciłam oczami. - Chcę wiedzieć, jak brzmi twoje nazwisko, bo te polskie są takie w chuj skomplikowane i trudne w wymówieniu. - uniósł wymownie brwi, a ja westchnęłam żałośnie.
- Przykro mi, że cię rozczaruję, ale moje nazwisko to Schulmann. - odpowiedziałam, a on zmarszczył czoło, jakby ta informacja była dla niego za trudna w przyswojeniu. Może była? Kto to wie?
- Masz korzenie niemieckie? - spytał z wyraźnym zaskoczeniem w głosie, a ja wzruszyłam ramionami.
- Chyba mój praprapracośtam był Niemcem... a może Austriakiem?... - odwróciłam się do niego plecami, by znów nie przeżywać tego, że zaraz zacznie się pytać...
- Dlaczego tego nie wiesz? Nie interesowało cię to?
No właśnie.
Poprawiłam się w wózku, tracąc dobry humor.
- Nie interesuje mnie nic, co jest związane z moim ojcem. - stwierdziła zdecydowanie i nagle mój automobil ruszył.
- Będę musiał to kiedyś z ciebie wyciągnąć. - oznajmił mi, jakby to było oczywiste i poczułam, jak agresja rodzi się we mnie z zabójczą szybkością.
- To nie jest twój zasrany interes i nie masz prawa...
- Mam prawo. - przerwał mi, a ja ścisnęłam dłonie w pięści tak mocno, aż mi kłykcie zbielały. Jak on śmie...?! - Bo trujesz się tym całe życie. Bo trzymasz to w sobie i udajesz silniejszą, niż ci się wydaje, ale ja wiem lepiej. I najwyraźniej wiem lepiej, jak ci pomóc, niż ty sama. Aaaa... No ryż. - zatrzymał się i parę sekund później na moich nogach wylądowała paczka z ryżem, który ewidentnie wyglądał na zwykły. Nosz kurwa.
- Dobrze ci radzę, Kaulitz. Odpieprz się. - warknęłam i nagle znowu poczułam jego oddech na mojej szyi.
- Odpieprzę się wtedy, kiedy uznam to za stosowne. - wymruczał, a ja zacisnęłam oczy i zęby, by nie zwymyślać go od skurwysynów, kiedy tak bardzo działał mi na nerwy... i na ciało.
Próbowałam się obrazić na śmierć i życie, no ale jak się słusznie domyślacie, nie udało mi się to. I przeszło mi już za pierwszy zakrętem, kiedy zahamował tak, że prawie wyplułam swoje jelita.
Bo zobaczył żelkiiiii.
I moje biedne kiszki musiały tym przypłacić. I prawie zęby straciłam, do cholery. Jak reszta zespołu z nim wytrzymuje, to ja nie mam pojęcia. No chyba, że mówimy o Georgu, to wtedy zaczynam się zastanawiać, jak oni potrafią przesiedzieć z nim parę minut, a co dopiero wspólnie egzystować i nawet grać koncerty. To się kupy nie trzyma. Cała czwórka jest pojebana i chyba dlatego się dobrze dogadują.
O, a to już ma sens.
Hmmm... Ale jestem sprytna.
- Chyba śnisz. - wyplułam, gdy ten zaczął się do mnie szczerzyć jak pojebany. - NIKOMU nie pozwalam prowadzić ten samochód, jasne? NIKOMU.
- Jesteś złym człowiekiem. - stwierdził, a ja przewróciłam oczami tak namiętnie, że aż mnie gałki zabolały. - Nie rób tak, bo ja mówię strasznie poważnie. Jesteś złym człowiekiem i krzywdzisz moje uczucia i się zemszczę w taki sposób, że mnie popamiętasz do końca życia! - pomachał przed moją twarzą palcem, jakby chciał mnie nastraszyć. No nie nastraszył. - Z Kaulitzem się nie zadziera. - dodał mrocznie, a ja ryknęłam śmiechem i wsiadłam do samochodu, ignorując jego spojrzenie, które nie do końca straszne było. - Jesteś trudna w obsłudze...
- Jakież to wredne z mojej strony... pewnie będę... - urwałam, gdy na moich ustach wylądowała jego dłoń.
- Sza! Nie słucham cię! Tralalala, kurde! - jęknął przeciągle, gdy zasztyletowałam go wzrokiem. - Czy żaden twój facet cię nie nauczył milczenia?
Poczułam, że robi mi się gorąco i odpaliłam silnik, gorączkowo myśląc nad zmianą tematu, kiedy jego ręka zniknęła, a z jego ust wyrwało się głośne 'HA!'. Kurwa. Niebezpiecznie.
- Nie miałaś faceta! - pisnął przeraźliwie i dźgnął mnie palcem w ramię. - JAK TO MOŻLIWE?!
- Nic takiego nie powiedziałam! - o matko! Ja też piszczę!
- Ale się zaczerwieniłaś!
- Wcale...
- No jak nie?! Przecież widzę! Jakim cudem nie miałaś faceta?! Jakim cudem?!
- CZEMU SIĘ TAK DZIWISZ, DO KURWY NĘDZY?!
- BO PRZECIEŻ TY... - odchrząknął i potrząsnął głową. - W sumie racja, pewnie po prostu nikt nie mógł sprostać twojemu charakterowi...
- Pieprz się. - burknęłam, a on, kompletnie nie zwracając na mnie uwagi, zaczął gapić się gdzieś w przestrzeń, co chwilę potrząsając tą swoją czupryną, jakby rozważał jakiś mega skomplikowany temat.
Kurwa. On wie, że nigdy nie miałam faceta. No chyba się załamię. ZNOWU. Toż to paskudne uczucie, no. I on tak w kółko mnie załamuje.
- Gdzie my mamy jechać?
- Do mojego kumpla.
- Aaa, czyli do Nibylandii, tak?
- Nie.
Chwila ciszy...
- Ej, co do kurwy?!... - krzyknął, gdy zaczęłam natarczywie trąbić.
- PYTAM SIĘ, GDZIE JEDZIEMY, SIEROTO!
- Kto cię tak paskudnie wychował, do cholery? - znów posłał mi to swoje tragicznie straszne spojrzenie, a ja bez żadnej wściekłości odpowiedziałam mu:
- Ojciec.
A wiecie co? Jego to kurwa nie rusza, że miałam zjebane dzieciństwo.
- Jeśli myślisz, że to będzie twoja każda wymówka na twoje spaczone spojrzenie na świat, to się mylisz. - jego palec znowu wystrzelił w kierunku mojej twarzy, by zacząć latać od lewej do prawej, jakby chciał mnie wprowadzić w trans. Widzicie? Jego to nie rusza! - Jedziemy do West Hollywood.
Ta. I tyle miał do powiedzenia. I znowu się zwiesił i zaczął nawet coś mamrotać po niemiecku, a ja z czystej uprzejmości, którą posiadam w przeciwieństwie do niego, nie próbowałam zrozumieć, co on bredzi.
><><><><><><><><><
:D Już mi się przypomniało o czym było xD