piątek, 29 czerwca 2012

Scene XXIII

Już nie pamiętam, co było w tym rozdziale... emmm... to nic nie mówię xD

><><><><><><><><><><><><><><><><><><

- Ej, co ty tu robisz? - warknęłam, starając się odwrócić uwagę tego debila od moich czerwonych policzków i suchych ust.
- Ale czemu od razu z taką agresją? - zamrugał do mnie oczami, a ja chyba tylko cudem zatrzymałam w sobie potrzebę przyjebania głową w kierownicę. - Jadę z tobą na zakupy i nie patrz na mnie tak dziwnie, bo czuję się niezręcznie i zaczynam myśleć, że jak tylko wyjedziemy na autostradę to mnie wyrzucisz z samochodu i pewnie potem zwa...
- Dobra, kurwa, nie było tematu. - przerwałam mu i odpaliłam silnik. Ehh... Ja przez niego stracę rozum. Po prostu zwariuję i... i nawet nie chcę myśleć, co będzie potem. - A dlaczego? - zaryzykowałam.
No bo tak ostatnio zaczęłam myśleć... I myślę sobie 'okej, lubi mnie, to w porządku'. No ale ja też go lubię. I to nie w taki sposób jak on mnie, więc w sumie to dobrze, że się w jakiś pokrętny sposób kumplujemy, ale wcale nie musimy spędzać ze sobą tyle czasu, tak? W końcu muszę dbać o swoje zdrowie.
No i chyba dlatego się na niego tak wściekam. Żeby w końcu przestał ze mną tyle przebywać.
Choć to nie działa.
- Nie będę owijać w bawełnę, bo prędzej czy później i tak odkryjesz, jakie pobudki mną kierowały... - i to naprawdę dzieje się często. W sensie on mówi piętnaście tysięcy różnych rzeczy, zanim dojdzie do sedna. I nie wiem, po jaką cholerę. Chyba po to, żeby mnie wkurwić, bo jak słucham jego rozmów z innymi, to brzmi bardzo... treściwie. - i zaczniesz wyzywać od nieudaczników, czy jak ty tam mnie jeszcze nazywasz... - wcale nie, debilu. Nie nazywam cię nieudacznikiem, tylko sierotą. I to nawet nie dlatego, że nią jesteś, bo nie jesteś, głąbie. - albo może kretynem...
- PRZEJDŹ W KOŃCU DO SEDNA!!
I ryknął śmiechem. I tak się śmiał... i śmiał... Ja zdążyłam już wyjechać na główną drogę, a on ciągle się śmiał... po czym doszłam do wniosku, że rozśmieszenie go podczas koncertu byłoby katastrofą... a on się śmiał... i chciałam mu przyłożyć, ale wtedy musiałabym go dotknąć, co pewnie by się skończyło wypadkiem, bo dostałabym palpitacji, czy cholera wie czego... i w końcu przestał się śmiać, jakby ktoś nagle wyłączył go pilotem.
- Wiesz może, co się dzieje pomiędzy Sash, a moim bratem? - spytał poważnie i omal sama nie ryknęłam śmiechem. I to wcale nie przez temat, jaki poruszył.
- Nie rozmawiała ze mną. - zmarszczyłam czoło, dodając dwa do dwóch. I wyszła mi kłótnia, a nie 'cztery'. - Myślisz, że się sprzeczali? No bo Sasha od dwóch dni łazi jakaś taka... zgaszona, a Toma to już w ogóle nie widziałam.
Bill przewrócił oczami i spojrzał na mnie pobłażliwie.
- No to jesteś bardzo spostrzegawcza, bo Toma tu nie ma od tych dwóch dni. - powiedział, przeczesując włosy, aż w moim żołądku coś przeskoczyło. Boże, czemu on mi to robi? Czy on mógłby się po prostu nie ruszać?... I nic nie mówić?... Nie, zaraz. Wtedy i tak by wyglądał. A niech to! - ...jej powiedział, co go wkurwia i tyle...
- Że jej nie zdradził? - brawa dla mnie za wbicie się z powrotem w temat! Nosz kurde. Trochę więcej apatii z mojej strony by się przydało.
Uniósł brwi i spojrzał na mnie zaskoczony.
- To ty wiesz? - spytał, a ja wzruszyłam ramionami.
- No przecież to widać. - odparłam, nie do końca rozumiejąc, dlaczego się zdziwił. - To gdzie on jest?
- U naszego kupla i pojedziemy tam zaraz po zakupach. - posłał mi porozumiewawcze spojrzenie. - Musimy wybadać, jak im pomóc rozwiązać problem.
U kumpla.
Czyli u faceta.
Obcego.
Nienawidzę cię, Kaulitz.

- Zjadłabym gołąbki... - mruknęłam, patrząc na kapustę maślanym wzrokiem. Mama robiła tak zajebiste, że to się w pale nie mieściło. Można było je jeść, potem pęknąć od przejedzenia i jeść dalej, aż w końcu kończyło się pod stołem, ledwo żywym i jęczącym, że definitywnie potrzebuje się zjeść jeszcze jednego gołąbka.
- Że co?
Podskoczyłam gwałtownie, przypominając sobie, że Kaulitz odszedł gdzieś w poszukiwaniu lodowej sałaty.
- Emmm... emmm... - spojrzałam na niego i zapomniałam języka w gębie. Do cholery, jak to jest, że siedział obok w samochodzie i było znośnie, a teraz stoi obok mnie i góruje nade mną swoim wzrostem i kolana mi miękną?! I to dosłownie! Odejdź od niego, ty kretynko, zanim się całkiem zbłaźnisz! - Emmm... - zaczęłam znów inteligentnie, przez co on zaczął mi się przyglądać zbyt podejrzliwie, co mnie odrobinę otrzeźwiło i odsunęłam się od niego na bezpieczną odległość trzech kroków. O trzy kroki od kapusty, którą chciałam wziąć, do kurwy nędzy. Co za żal. - Gołąbki. - skinęłam głową, przypominając sobie, o co mi chodzi. Happy me, kurde.
Kaulitz odetchnął i oparł się o wózek.
- O czym ty mówisz, kobieto? Chcesz, żebym zaczął mówić do ciebie po niemiecku? - po raz kolejny uśmiechnął się do mnie pobłażliwie, a ja zmrużyłam oczy, zapominając, że przed chwilą zaćpałam się jego obecnością.
- Skąd mam wiedzieć, czy to ma jakiś odpowiednik po angielsku? To polskie danie. - gdy nadal gapił się na mnie w ten sam sposób, postanowiłam wrócić na swoje miejsce i zabrać kapustę. - Dobra, więc... emmm... parzy się to - pomachałam mu największą główką przed nosem. - No i się obiera z tych liści, a potem w te liście pakuje się farsz, zawija i z powrotem gotuje i podaje z sosem pomidorowym, czy tam jakimś tam i wpieprzasz, aż ci się uszy trzęsą. Jak w tej reklamie od 'pedigree'. - dodałam, a on parsknął śmiechem.
- Okej, brzmisz przekonująco, więc życzę sobie tego na obiad. - oznajmił mi, bo on nawet nie pyta o zdanie tylko 'oznajmia' i chwycił za kapustę, a ja zachłysnęłam się powietrzem, gdy przez przypadek dotknął moich palców. Szybko odwróciłam wzrok i puściłam kapustę, przez co z impetem wpadła do wózka.
- Teraz będzie potłuczona... - wymruczał, a ja nabrałam ochoty przyjebać sobie facepalma, aż krew mi tryśnie z nosa. Czy on ma gadkę na każdą sytuację?! Właśnie mnie dotknął, do cholery jasnej! I tak po prostu!...
No tak. To gej. Co go to będzie ruszało, nie?...
- Ja idę po ryż, ty idź po resztę warzyw. - odparłam i niemal pofrunęłam do innego sektora. W skrócie to szłam. Bardzo szybko. Porównałabym się nawet do Korzeniowskiego, czy jak on tam miał. Amen.
To straszne. Myślę sobie, że gdyby nie był gejem, to by na pewno zauważył, jak na mnie działa! Mam na myśli... Może to dobrze, że jednak jest gejem, bo przynajmniej nie widzi... Boże, co ja gadam?!... Od kiedy to dobrze być zakochanym w geju?!
Dobra. W porządku. Jestem pojebana. I tak, to wytłumaczenie na wszystko, do cholery! Najwyraźniej.
Powinnam przestać o nim myśleć, choć to niemożliwe. No ale w końcu jestem specjalistką od cudów, jak na przykład moja ciągła egzystencja. No bo to jest cud, choć może inni wcale tak nie uważają. Ale co oni wiedzą?...
Dobra. Skup się na ryżu.
Ej kurde. A jak to się stało, że od miesiąca nic nie dopisałam do swojego opowiadania?
No nie. Głupi Kaulitz odebrał mi świadome myślenie o opowiadaniu! Zabrał mi nawet moją pasję, do cholery! No nie! No chyba się załamię!...
Ej i właśnie doszłam do niezłej refleksji.
Podoba mi się gej, który będzie zlewał moje wszystkie wyczynowe akcje, pt. 'wygłupiam się przy nim, jak ta ostatnia kretynka'. Jest w tym jakiś plus, nie?...
Tak, wiem, że marny z tego plus.
A żeby się już więcej nie powtarzać, zajmę się tym cholernym ryżem.
- Nie mieliśmy na liście żadnych innych warzyw! - i obok mnie przyjechał Bill na wózku, prawie potrącając starszą babcię.
Kurwa. On zawsze się pojawia wtedy, kiedy go nie chcę, prawda?
- To jest... - wskazałam na wózek, o który się opierał. - strasznie dziecinne.
- No wiem, ale ile frajdy daje! - zeskoczył i skierował się ze swoim jakimś idiotycznym automobilem w moją stronę. - Ja mam wizję i będę strasznie płakał, jeśli się nie zgodzisz, żebym ją wcielił w życie.
Uniosłam wysoko brwi, nie do końca wiedząc, czy spieprzać jak najdalej od niego, czy po prostu usiąść na podłodze i zalać się łzami. To straszne. Podoba mi się debil i co gorsze, podoba mi się to, że jest debilem. Gdzie tu sens?
- No dobra... - odparłam z wahaniem.
Klasnął w dłonie i nagle zrozumiałam, dlaczego wydawało mi się to wcześniej TAKIE GEJOWSKIE!
No kurwa. Punkt dla mnie, ja pierdolę.
Zaczął się szczerzyć i przestawiać coś w wózku i załamałam się strasznie. No nie. Toż to jakaś kompletna katastrofa. Ten człowiek ma 23 (prawie) lata, a ja 21 (prawie) i będziemy teraz...
- Właź do wózka i sobie pojeździmy!
No właśnie.
ŻAL.
- Po prostu nie będę nic więcej mówić, bo to najwyraźniej jest całkowicie zbędne w twoim przypadku... - zaczęłam narzekać, co jego nawet nie wzruszyło i pisnęłam głośno, co zupełnie nie było w moim stylu, gdy on chwycił mnie za boki i podniósł, jakbym ważyła mniej, niż piórko i wsadził mnie do wózka. - Czyś ty już całkiem zwariował? - wydyszałam, nie do końca radząc sobie z przyspieszonym biciem serca.
- Tak. - odparł po prostu i roześmiał się i na karku poczułam jego oddech, aż przeszły mnie dreszcze. - Więc gdzie najpierw? - spytał, pochylając się nad moim uchem, przez co szybko zakryłam usta rękoma, by powstrzymać nadchodzący dziwny dźwięk wprost z gardła. O matko, to znowu się dzieje! Szybko! Wymyśl coś!
- Ryż. - wydusiłam przez palce i wytrzeszczyłam oczy, gdy dojrzałam gęsią skórkę na prawie że całym ciele. O matko. Ja świruję i on to zobaczy! Na pewno to zobaczy! Jeśli nie dzisiaj, to nawet jutro!
- Ryż. - powtórzył i najwyraźniej uśmiechnął się, bo kolejna dawka jego oddechu musnęła moje ucho. I te perfumy. O matko. Ja muszę... muszę... - Wiesz, że znajdujemy się w hipermarkecie i tutaj nie ma czegoś takiego jak 'RYŻ'? Mogłabyś sprecyzować swoje żądania?
Szlag.
Debil.
- Zwykły jakiś. - przewróciłam oczami, znów czując, że jestem w stanie normalnie funkcjonować. Odetchnęłam głośno i zaczęłam się rozglądać za tym cholernym ryżem. Nienawidzę go. Nienawidzę. Nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę...
- Nie ma tu zwykłego.
GAAAAAH!!!!!!!!!!!!!
Chwyciłam pierwszą lepszą rzecz z wózka i efektownie przywaliłam sobie nią w głowę.
- Ty zostaw tą kapustę, bo nie będzie z czego obiadu robić. A to coś, co mi mówiłaś, to coś po polsku, ahaaa! Już wiem co miałem zapytać. - potrząsnął gwałtownie wózkiem i gdy posłałam mu BARDZO mordercze spojrzenie, roześmiał się gardłowo. - Więc ty jesteś Polką, tak?
No kurwa.
- Nie, Azerbejdżanką.
Zachichotał, potrząsając głową.
- Normalnie jesteś jedyna w swoim rodzaju. - wyszczerzył zęby, a ja znowu przewróciłam oczami. - Chcę wiedzieć, jak brzmi twoje nazwisko, bo te polskie są takie w chuj skomplikowane i trudne w wymówieniu. - uniósł wymownie brwi, a ja westchnęłam żałośnie.
- Przykro mi, że cię rozczaruję, ale moje nazwisko to Schulmann. - odpowiedziałam, a on zmarszczył czoło, jakby ta informacja była dla niego za trudna w przyswojeniu. Może była? Kto to wie?
- Masz korzenie niemieckie? - spytał z wyraźnym zaskoczeniem w głosie, a ja wzruszyłam ramionami.
- Chyba mój praprapracośtam był Niemcem... a może Austriakiem?... - odwróciłam się do niego plecami, by znów nie przeżywać tego, że zaraz zacznie się pytać...
- Dlaczego tego nie wiesz? Nie interesowało cię to?
No właśnie.
Poprawiłam się w wózku, tracąc dobry humor.
- Nie interesuje mnie nic, co jest związane z moim ojcem. - stwierdziła zdecydowanie i nagle mój automobil ruszył.
- Będę musiał to kiedyś z ciebie wyciągnąć. - oznajmił mi, jakby to było oczywiste i poczułam, jak agresja rodzi się we mnie z zabójczą szybkością.
- To nie jest twój zasrany interes i nie masz prawa...
- Mam prawo. - przerwał mi, a ja ścisnęłam dłonie w pięści tak mocno, aż mi kłykcie zbielały. Jak on śmie...?! - Bo trujesz się tym całe życie. Bo trzymasz to w sobie i udajesz silniejszą, niż ci się wydaje, ale ja wiem lepiej. I najwyraźniej wiem lepiej, jak ci pomóc, niż ty sama. Aaaa... No ryż. - zatrzymał się i parę sekund później na moich nogach wylądowała paczka z ryżem, który ewidentnie wyglądał na zwykły. Nosz kurwa.
- Dobrze ci radzę, Kaulitz. Odpieprz się. - warknęłam i nagle znowu poczułam jego oddech na mojej szyi.
- Odpieprzę się wtedy, kiedy uznam to za stosowne. - wymruczał, a ja zacisnęłam oczy i zęby, by nie zwymyślać go od skurwysynów, kiedy tak bardzo działał mi na nerwy... i na ciało.

Próbowałam się obrazić na śmierć i życie, no ale jak się słusznie domyślacie, nie udało mi się to. I przeszło mi już za pierwszy zakrętem, kiedy zahamował tak, że prawie wyplułam swoje jelita.
Bo zobaczył żelkiiiii.
I moje biedne kiszki musiały tym przypłacić. I prawie zęby straciłam, do cholery. Jak reszta zespołu z nim wytrzymuje, to ja nie mam pojęcia. No chyba, że mówimy o Georgu, to wtedy zaczynam się zastanawiać, jak oni potrafią przesiedzieć z nim parę minut, a co dopiero wspólnie egzystować i nawet grać koncerty. To się kupy nie trzyma. Cała czwórka jest pojebana i chyba dlatego się dobrze dogadują.
O, a to już ma sens.
Hmmm... Ale jestem sprytna.

- Chyba śnisz. - wyplułam, gdy ten zaczął się do mnie szczerzyć jak pojebany. - NIKOMU nie pozwalam prowadzić ten samochód, jasne? NIKOMU.
- Jesteś złym człowiekiem. - stwierdził, a ja przewróciłam oczami tak namiętnie, że aż mnie gałki zabolały. - Nie rób tak, bo ja mówię strasznie poważnie. Jesteś złym człowiekiem i krzywdzisz moje uczucia i się zemszczę w taki sposób, że mnie popamiętasz do końca życia! - pomachał przed moją twarzą palcem, jakby chciał mnie nastraszyć. No nie nastraszył. - Z Kaulitzem się nie zadziera. - dodał mrocznie, a ja ryknęłam śmiechem i wsiadłam do samochodu, ignorując jego spojrzenie, które nie do końca straszne było. - Jesteś trudna w obsłudze...
- Jakież to wredne z mojej strony... pewnie będę... - urwałam, gdy na moich ustach wylądowała jego dłoń.
- Sza! Nie słucham cię! Tralalala, kurde! - jęknął przeciągle, gdy zasztyletowałam go wzrokiem. - Czy żaden twój facet cię nie nauczył milczenia?
Poczułam, że robi mi się gorąco i odpaliłam silnik, gorączkowo myśląc nad zmianą tematu, kiedy jego ręka zniknęła, a z jego ust wyrwało się głośne 'HA!'. Kurwa. Niebezpiecznie.
- Nie miałaś faceta! - pisnął przeraźliwie i dźgnął mnie palcem w ramię. - JAK TO MOŻLIWE?!
- Nic takiego nie powiedziałam! - o matko! Ja też piszczę!
- Ale się zaczerwieniłaś!
- Wcale...
- No jak nie?! Przecież widzę! Jakim cudem nie miałaś faceta?! Jakim cudem?!
- CZEMU SIĘ TAK DZIWISZ, DO KURWY NĘDZY?!
- BO PRZECIEŻ TY... - odchrząknął i potrząsnął głową. - W sumie racja, pewnie po prostu nikt nie mógł sprostać twojemu charakterowi...
- Pieprz się. - burknęłam, a on, kompletnie nie zwracając na mnie uwagi, zaczął gapić się gdzieś w przestrzeń, co chwilę potrząsając tą swoją czupryną, jakby rozważał jakiś mega skomplikowany temat.
Kurwa. On wie, że nigdy nie miałam faceta. No chyba się załamię. ZNOWU. Toż to paskudne uczucie, no. I on tak w kółko mnie załamuje.
- Gdzie my mamy jechać?
- Do mojego kumpla.
- Aaa, czyli do Nibylandii, tak?
- Nie.
Chwila ciszy...
- Ej, co do kurwy?!... - krzyknął, gdy zaczęłam natarczywie trąbić.
- PYTAM SIĘ, GDZIE JEDZIEMY, SIEROTO!
- Kto cię tak paskudnie wychował, do cholery? - znów posłał mi to swoje tragicznie straszne spojrzenie, a ja bez żadnej wściekłości odpowiedziałam mu:
- Ojciec.
A wiecie co? Jego to kurwa nie rusza, że miałam zjebane dzieciństwo.
- Jeśli myślisz, że to będzie twoja każda wymówka na twoje spaczone spojrzenie na świat, to się mylisz. - jego palec znowu wystrzelił w kierunku mojej twarzy, by zacząć latać od lewej do prawej, jakby chciał mnie wprowadzić w trans. Widzicie? Jego to nie rusza! - Jedziemy do West Hollywood.
Ta. I tyle miał do powiedzenia. I znowu się zwiesił i zaczął nawet coś mamrotać po niemiecku, a ja z czystej uprzejmości, którą posiadam w przeciwieństwie do niego, nie próbowałam zrozumieć, co on bredzi.

><><><><><><><><><

:D Już mi się przypomniało o czym było xD

piątek, 22 czerwca 2012

Scene XXII

<w trakcie jedzenia śniadania> :D

><><><><><<><><><><><><><><><><><


- Awwwwwww, jakie to słodkiee... - zaczęła szczebiotać Sasha, a ja nabrałam podejrzanej ochoty, by utopić ją w misce z mlekiem i płatkami czekoladowymi.
Nie! To nie jest słodkie!!
- Mam go przytulić? - powtórzyłam tępo, a Tom pokiwał radośnie głową. - Ale, że niby co ma jedno do drugiego?
Nie, żebym... Czy to jest logiczne? W sensie... Ja chcę go przytulić, nie chcąc jednocześnie. Brawa dla mnie i mojej niestabilności emocjonalnej.
Najchętniej uciekłabym w pizdu. I nawet nie chcę wiedzieć, co młodszy Kaulitz sobie o mnie myśli. A na pewno to nie są miłe myśli. Pewnie znowu doznał słusznego wrażenia, że jestem pojebana. Ha ha ha, wesoło.
- Nie gadaj, tylko wykonuj polecenie! - zarządził, a ja przewróciłam oczami. - I nie, Bill. Zero pomocy z twojej strony, masz tylko stać, kapujesz?
Odważyłam się w końcu spojrzeć na bliźniaka mojego kata i nagle zaschło mi w ustach. Gdy utkwiłam wzrok na jego twarzy, która rozjaśniła się w uśmiechu, którego nie rozumiałam i którego nigdy nie widziałam na żadnej twarzy, zdałam sobie sprawę, że mój oddech zrobił się przeraźliwie płytki i zakręciło mi się w głowie.
- Jaaaasne. - wymruczał i wstał, zaplatając ręce za plecami.
Kątem oka widziałam, jak Sasha szturcha Chloe, wciąż się na mnie gapiąc, zamiast się skupić na czymś innym, co nie przyprawiało mnie o jeszcze większy zamęt w myślach. Było mi źle. Było mi źle z powodu tego, że czułam się dobrze.
To chore.
- No dajesz, Natasza. - ponaglił mnie Tom, więc chcąc, nie chcąc, moje nogi automatycznie poniosły mnie w kierunku jego brata.
O matko! O matko, nie! Nie pozwólcie mi tam podejść!
Ale szłam. I nie zatrzymałam się, aż wylądowałam chyba z pół kroku przed blondynem. I nie umiałam podnieść wzroku na jego twarz, więc patrzyłam zacięcie w jego klatkę piersiową, jakbym widziała w niej coś fascynującego.
I w sumie chyba widziałam, bo w głowie zaczęło mi tak strasznie huczeć, że myślałam, że chyba każdy to usłyszał. Chciałam z wrzaskiem uciec, do cholery! A nie umiałam!
I jeszcze wszyscy się gapili...
Było mi głupio i pewnie miałam czerwone policzki, bo czułam, jak mnie paliły. To było straszne...
I wtedy do moich nozdrzy doleciał jego zapach.
I nawet nie zauważyłam, kiedy moje dłonie splotły się na jego plecach, a moja twarz zatopiła się w jego koszulkę i omal nie jęknęłam głośno z wrażenia.
Bo on też mnie objął i zalała mnie fala kompletnie nowych doznań.
I słyszałam jakieś głupie 'awwwwwww' zewsząd, choć w uszach szumiało mi tak, że ledwo mogłam się zorientować w odgłosach z zewnątrz.
Na twarzy czułam szybkie bicie jego serca i było mi tak cholernie dobrze jak nigdy. Moje ręce drżały, ja sama miałam niemal łzy w oczach, bo nagle zrozumiałam, że nie bałam się dotknąć tego faceta. Co więcej, chciałam to od dzisiaj robić tak często, jak to tylko było możliwe, bo odkryłam, że uwielbiam czuć pod opuszkami palców jego ciało, choć przykryte materiałem, pod które niespodziewanie chciałam włożyć ręce i sprawdzić, jak zareaguję, gdy poczuję jego gorącą skórę.
I chciałam przesunąć nos w stronę zagłębienia jego szyi, bo instynktownie wiedziałam, że stamtąd jest najbezpieczniej ruszyć ku innym częściom ciała. Chciałam poczuć jego smak i...
Otworzyłam nagle oczy, które, nie wiem jakim cudem, miałam zamknięte i wyrwałam się spod jego rąk. Posłałam mu przerażone spojrzenie, którego chyba on nie pojął i szybkim krokiem wręcz wypadłam z salonu.
- Nie zabij nikogo na drodze! - usłyszałam jeszcze głos Chloe, zanim zatrzasnęłam za sobą drzwi frontowe.
O matko. O matko, co tam się właśnie stało?!...

- Z drogi, debilu! - zaczęłam trąbić na jakiegoś przyjeba przede mną, a tamten przez szybę wystawił mi fucka. - O kurwa nie będziesz sobie ze mną pogrywał w taki sposób. - dodałam gazu, zjeżdżając na lewy pas, który w końcu się zwolnił i gdy tylko zrównałam się z pojebańcem, sama pokazałam mu środkowego palca. - Fuck you, you motherfucker! - wrzasnęłam, a tego najwyraźniej wcięło. Chuj mu w dupę, pfff!
I wyminęłam go w pizdu.
Mam kompletnie gdzieś, że jadę ponad przepisowe 70 mil na godzinę. Mam gdzieś, że mogą mnie złapać i mam gdzieś to, że moje serce łomocze tak samo szybko, jak w chwili, gdy zetknęłam się z tym... ciałem. I byłam tak zdenerwowana, że miałam nawet gdzieś fakt, że mogę się zabić.
Ciągle czułam jego zapach, do kurwy nędzy! To jest niedorzeczne i absurdalne, bo przecież minęło już chyba z pół godziny! A ja mam wrażenie, że po tych paru sekundach bliskiego kontaktu, przesiąknęłam jego perfumami, czy czego on tam użył, żeby mnie zmusić do ucieczki!
TAK, PRZYZNAJĘ SIĘ! UCIEKŁAM!
Dlaczego on mnie tak nie obrzydza jak inni?! Dlaczego się go nie boję?!
I wiecie co? Najzabawniejsze jest to, że odpowiedź nasuwa mi się jak automatyczna sekretarka, gdy brak odzewu.
'Tu Natasza Schulmann, nie ma mnie przy telefonie, bądź jestem w drodze, kiedy NIE ODBIERAM TELEFONÓW! Więc przykro mi, oddzwonię później, jak już zdecyduję przyswoić sobie fakt, że zakochałam się w Billu i postanowię wrócić do domu'
Nosz kurwa, ale uroczo!
O matko.
Przyznałam się.

Źle, że się przyznałam. To cholerstwo chodziło za mną non stop i napierdalało jak katarynka.
'Zakochałam się w Billu', 'zakochałam się w Billu', tralalalaalaalalalaalalaalalala i jeszcze więcej 'lalalala' i jeszcze więcej 'zakochałam'. Ale czad! No chyba się załamię i trafię do psychiatryka z objawami przedwczesnego zestarzenia się umysłowego czy objawami choroby 'babci trajkoczącej w kółko o skradzionych śliwkach z jej sadu'.


- To w pełni normalne? - spytał blondyn, gdy do jego uszu dobiegł warkot silnika. - Dlaczego ona zwiała?
Serce tłukło się w jego piersi jak oszalałe i przez to ledwo powstrzymywał się od wykonywania jakichś dzikich ruchów nie do końca związanych z tańcem zwycięstwa. To było... dziwne.
- W pełni normalne. - skinęła głową Sasha, a jej przyjaciółka pokiwała głową.
- Jak się wkurwi albo coś, to wsiada do Impali i jedzie na autostradę i lepiej nie pytaj, czy siedzenie wtedy na fotelu obok niej jest w pełni bezpieczne. - wytłumaczyła Ruda, a blondynka nawinęła kosmyk włosów na palca.
- Nie jest. Kompletnie nie jest.
- Bardzo nie jest. A nawet bardziej, niż bardzo.
- Dobra, ale czemu się wściekła? - dociekał młodszy bliźniak, a dziewczęta wzruszyły ramionami.
- Nie mam pojęcia. - odparły równocześnie, uśmiechając się szeroko, dając tym samym znak, że doskonale zdają sobie sprawę, dlaczego ich przyjaciółka zachowała się tak, a nie inaczej.
- Może się zakochała i Bill jej tego kogoś przypomina! - palnął basista, a reszta posłała mu litościwe spojrzenia. - No co? To ma sens!


Zakochałam się w geju. Zakochałam się w geju. Zakochałam się w geju. Zakochałam się w geju. Zakochałam się w geju, a teraz on stoi w progu domu z fajką w ustach i się na mnie gapi, jakby mi wyrosły dwie głowy.
Na co się gapisz?!
- Jak to jest, że masz ten samochód od pięciu lat, a nie umiesz zamykać dachu? - spytał, na co zapłonęłam ze wściekłości.
No niech cię! Nikt mi nie będzie wmawiał, że się nie znam na własnym aucie! O nie!
- Umiem zamykać, do cholery! - warknęłam, mając nadzieję, że wziął sobie do serca, że nie powinien mnie denerwować, bo mogę się zrobić niebezpieczna.
Rzucił niedopałek na ziemię i znów seksownie go rozdeptał. No co jest?! Dlaczego mi się to podoba?!
- To dlaczego już drugi raz muszę ci pomagać? - wskoczył do mojego samochodu dokładnie w taki sam sposób jak poprzednio. Powinnam się wkurwić, do diaska! Tak nie wolno wskakiwać do mojej Impali!
Już otwierałam usta, by go sprowadzić do parteru, gdy on wyciągnął rękę w stronę dachu i po moim ramieniu przeszły elektryzujące dreszcze, aż się wzdrygnęłam. Zalało mnie gorąco, aż mnie całkowicie zatkało. O jacie!... O jejku!... Co to było?
Wytrzeszczyłam oczy, sama nie wiedząc, co mnie w tym wszystkim tak zdziwiło. On mnie dotknął. A mnie się to spodobało.
Czy teraz tak będzie już zawsze?
Ojej.
- Wszystko w porządku? - brązowe tęczówki nagle pojawiły się tak niepokojąco blisko, że mimowolnie musiałam się odsunąć, by nie przysunąć się jeszcze bliżej.
Jak on to robi? To jest...
- Stresujesz mnie, to dlatego nie umiem zamknąć tego cholernego dachu! - wypaliłam nagle, chwyciwszy dach. Zamachnęłam się z całej siły i niemal niczym w zwolnionym tempie zdążyłam zarejestrować trzy rzeczy, zanim się spaliłam ze wstydu.
Dach już dawno puścił i nie musiałam tak mocno szarpać.
Przyjebałam Kaulitzowi z łokcia prosto w twarz.
Jego głowę odrzuciło do tyłu z takim impetem, że doszłam do wniosku, że to musiało NAPRAWDĘ zaboleć.
...Kurwa, ja się zabiję...
- Wszy... - urwałam, zdając sobie sprawę, że pytanie, czy wszystko okej, jest kompletnie nie na miejscu. No chyba gołym okiem widać, że wszystko w porządku nie jest! - O Boże. - gapiłam się z wytrzeszczem na Billa, który z wytrzeszczem i ręką zakrywającą twarz, gapił się na mnie. - O Boże, przepraszam!... - wydusiłam i mój wytrzeszcz sięgnął zenitu, gdy zauważyłam strużkę krwi, powoli spływającą spomiędzy jego palców. Wydałam z siebie krótki i alarmujący pisk i wyskoczyłam z samochodu jak poparzona. - O Boże, choć do łazienki, musimy zatamować krwotok i... i... - niemal siłą wyciągnęłam go z Impali, chodź nie mam zielonego pojęcia, jak ja to właściwie zrobiłam. - Nie odchylaj głowy, bo spłynie do gardła! - pisnęłam, gdy ten zaczął podejrzliwie unosić podbródek. - Pochyl ją! - ja pierdolę! Czy ja właśnie zaczynam panikować?! O matko, ja nie mogę teraz panikować, kiedy właśnie jestem winna... O matko! A jak mu złamałam nos?! Nie umiem dobrze nastawiać nosa! O matko, a jeśli to złamanie?! A jeśli on pomyśli, że ja zrobiłam to specjalnie?! NIE PANIKUJ! - Oddychaj przez usta i staraj się nie panikować, jak ja to właśnie robię, okej? Ktoś w tym zespole musi być przy zdrowych zmysłach, a zdaje się, że przy czyichś obrażeniach nie jestem tak... - urwałam, gdy zdałam sobie sprawę, że po pierwsze to on się śmieje, a po drugie miałam zamiar mu palnąć o tym, że kiedy ojciec mi coś złamał, ja nie panikowałam tak jak teraz. Czy mi już całkiem odjebało? Niech nikt nie odpowiada. Wiem, że tak. - Nie śmiej się, bo się zachłyśniesz krwią i się udusisz. - oznajmiłam i potknęłam się o Sternchen. - Halo, ja tu pracuję, do cholery! - warknęłam na nią, a ona na mnie piskliwie szczeknęła. - Nie obchodzi mnie, co w tym momencie sobie o mnie myślisz, ty mała zarazo! Nie jestem dobrym obiektem do uwielbienia! Idź do Chloe! - i w tym momencie Bill zaśmiewał się jak głupi, choć ewidentnie mu tego zakazywałam. Debil.
Weszliśmy do łazienki i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że przez cały ten okres ciągania, dosłownie ciągnęłam go za rękę. W senie... trzymałam go za rękę.
A KURWA TAK SPANIKOWAŁAM, ŻE NAWET TEGO NIE ODCZUŁAM! OMINĘŁAM TAKIE MIŁE UCZUCIE, BO SPANIKOWAŁAM!!
Nosz kurwa.
- Pochyl się nad zlewem. - rozkazałam mu, czując jak zimna krew z powrotem wpływa mi do żył w przeciwieństwie do krwi Kaulitza, która z całkiem niezłym powodzeniem ściekała po palcach jej właściciela.
Chwyciłam za ręcznik i zmoczyłam go nad wanną. Złożyłam go i położyłam na karku tego kretyna.
- Czemu na karku? - spytał, gdy ja w ciszy wymyślałam sobie od najgorszych za to, że prawie znokautowałam faceta, w którym się zakochałam. Ah pfu! To gej! To ma za swoje! Za to, że jest gejem, do cholery!
- Skurczy naczynia krwionośne, uwierz, to działa. - odparłam, wzruszając ramionami.
- Z własnego doświadczenia?
Spojrzałam na niego uważnie, choć on wcale się na mnie nie patrzył. Po co pyta, skoro go to nie interesuje?
- Tak. - burknęłam, odwracając głowę.
- W sumie to zawsze jakiś plus. Nawet nie wiesz, jak bardzo ten nos jest cenny.
Przymknęłam powieki i powoli odetchnęłam.
- Jeśli to jest twój sposób na powiedzenie 'wybaczam ci, że prawie mi wbiłaś nos do mózgu' to dzięki.
- Nie ma za co. - zerknął na mnie i wyszczerzył do mnie zęby.

Przebywanie w jego obecności nie służy dobrze. I powoli zaczęłam sobie wyraźnie zdawać sprawę, dlaczego żywię do niego takie uczucia, a nie inne.
On jest kompletnym przeciwieństwem mojej osoby. Jest kimś, kim marzę, by być. I wkurza mnie swoim narcyzmem, swoim sposobem bycia, swoim lekceważeniem, swoim wyglądem i piętnastoma milionami innych rzeczy. A wkurza mnie dlatego, że ja jestem sztywna jak kij w dupie i nie potrafię się zrelaksować i śmiać się z tego, co mi się przytrafia. I dlatego, że próbuję odepchnąć uczucie, które wpakowuje się z buciorami w moje życie, nawet nie wycierając ich o wycieraczkę.
I minął pierwszy tydzień od naszego tak jakby 'pogodzenia się' i zauważyłam, że się do mnie przyczepił. Jakby chciał... Właściwie nie wiem, czego chciał. Może po prostu mnie polubił (co nie ma za grosz sensu) i... i tyle.
Ale nie wierzyłam w to. On musiał coś kombinować, on musiał czegoś chcieć.
Minął drugi tydzień... I coś zaczęło się we mnie zmieniać. I nie tylko ja to zauważyłam. Ja po prostu częściej się śmiałam.
Minął trzeci tydzień... I wiedziałam, że już nigdy nie będę taka sama, jak przed przyjazdem. Nie, nawet nie przed przyjazdem.
Przed poznaniem Billa.


- Mam już tego dość, rozumiesz? - syknęła, odpychając go od siebie, a gdy ten tylko zaśmiał się sucho, chyba tylko resztkami dumy powstrzymała się od wybuchnięcia płaczem. - Nie jestem twoją własnością i nie będę robić tego, co ty sobie zażyczysz.
- Oh, naprawdę? - uśmiechnął się ironicznie. - Poczekaj, nie odpowiadaj. Czy to, że uprawiamy seks jak króliki, nie oznacza, że tak naprawdę grasz tak, jak ja ci zagram? Nie? - chwycił ją za jej koszulkę, gdy ta chciała go opuścić. - A to, że ulegasz za każdym razem, gdy tylko cię dotknę i mimo, że to uwłacza twojej dumie, powtarzasz to bez końca? W kółko... i w kółko... i w kółko... i w kół...
- Przestań! - krzyknęła i zacisnęła zęby z całej siły, by nie okazać, jak bardzo rani ją każdym głupim słowem. Nie powinna była tu przyjeżdżać. A przyjechała tu dla niego. I po co?...
Puścił ją i zaczął krążyć wokół niej jak sęp.
- Sasha, skarbie? - splótł swoje dłonie za plecami i uśmiechnął się do niej bez cienia rozbawienia. - Byliśmy razem naprawdę długo. I powiem ci, że myślałem, że wiemy o sobie wszystko. - na chwilę stanął w zamyśleniu. Przyglądał się jej, coraz bardziej tracąc ochotę na całą tą zabawę. Ruszył. - Cóż... Okazało się, że nie znamy się tak dobrze...
- I dlatego mnie zdradziłeś. - podrzuciła, a ten prychnął głośno.
- I dlatego czułem potrzebę, by się na tobie zemścić za to, co się stało. - poprawił, a ta roześmiała się, stając z nim twarzą w twarz.
- No chyba zwariowałeś, albo ta pieprzona sława dojebała ci do głowy zbyt wielkie pokłady ego, by obarczać mnie winą za zerwanie! - rzuciła podniesionym tonem. - Co ty w ogóle odpierdalasz?! Zdradzasz mnie z moją PRZYJACIÓŁKĄ i uważasz, że to jest powód do MSZCZENIA SIĘ?! Ty chyba...
- Mszczę się, do kurwy nędzy, bo prawda jest taka, że znaliśmy się tyle czasu, a ty uwierzyłaś jakieś dziwce, że byłbym zdolny do zdradzenia cię, kiedy byłaś i jesteś moją pierwszą i jedyną miłością, do jasnej cholery! - ryknął, aż blondynka odsunęła się o kilka kroków. - A ty myślisz, że byłbym w stanie cię zdradzić z jakąś twoją pseudo przyjaciółeczką po tym, jak powiedziałem ci, że cię kocham i jesteś wszystkim, czego potrzebuję w kobiecie! I kocham cię dalej, choć ty ciągle uważasz, że byłem w stanie przelecieć kogoś innego, kiedy od naszego zerwania nie tknąłem ANI JEDNEJ DZIEWCZYNY! Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, co zrobiłaś?! Przez ciebie męczymy się tyle czasu, bo wolałaś uwierzyć dziewczynie, która podawała się za twoją przyjaciółkę, a która obracała się w takim środowisku, że wcale nikogo nie zdziwiło, że powiedziała ci to, co ci powiedziała! Jesteś ślepa! Jesteś ślepa i mam tego dość! Nawet cię nie zdziwiło, że jestem na ciebie wkurwiony! Gdybym był winny, to przecież nigdy bym się nie zachowywał w taki sposób! Mam już dość. - prychnął i ciężkim krokiem wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami tak mocno, aż Sasha podskoczyła gwałtownie.

><><><><><><><><><><><><><

^ ^

piątek, 15 czerwca 2012

Scene XXI

Uwaga - KRÓTKIE o_O Aż sama się zdziwiłam o_O

><><><><><><><><><><><><><><><><><><

Czy to możliwe, żeby od bólu mieć majaki? Bo im dłużej o tym myślę, tym bardziej mi się wydaje, że to może mieć sens. No bo serio. Co Kaulitz robi w moim pokoju? I to nie ten starszy, tylko ten młodszy?! I wiecie co jeszcze? On siedzi na tym krześle i se te swoje długie szkitki oparł o moje-jego łóżko i zachowuje się tak, jakby rozmawiał z Sashą, a nie mną! W sensie, on się śmieje. I uśmiecha. I żartuje.
I brzuch mnie nie boli.
Myślę, że to raczej sprawka tego, że jestem tak zaabsorbowana moimi majakami, że o tym zapomniałam, choć jak teraz dokładnie o tym myślę, znaczy się o tym bólu, to mnie jednak nie boli, więc może herbaciano-tabletkowo-termoforowy patent działa.
Czuję się miło. Poważnie. Jest mi miło. I już nie mówię nawet o tym, że pewnie jak wyjdzie z tego pokoju, to zdam sobie sprawę, że wpadłam jeszcze bardziej, niż zanim tu wszedł. Ale chyba nic na to nie poradzę i będę się borykać z faktem, że niedługo się zakocham w geju. Juhu! Hura! Ale czad!
Eh.
Z drugiej strony, jak go tak nie będę widziała przez cały rok... To może zdąży mi przejść? Kto to w sumie wie?
Choć Sashy to jakoś nie przeszło. Ah kurde. Co za niefart. Dobrze, że przynajmniej mam okres i zachowuję się jak suka, to przynajmniej się nie ślinię na jego widok.
Brrr.
- Idziesz na obiad? - głos Billa wyrwał mnie z zamętu myśli i niemal wylałam na siebie paskudną rumiankową herbatę. A raczej jej resztki.
Najwyraźniej dostał smsa, że żarło zostało podane. A ja nie dostałam. Pf.
- Wolę nie ryzykować, więc zostanę tutaj. - wzruszyłam ramionami. Jak nie dostałam SMS-a, to nie pójdę.
Zabrał mi okład z głowy i na chwilę znowu zniknął w łazience, by kompletnie mokra i zimna ściereczka ponownie zaległa na moim czole.
- W takim razie ja idę, bo burczy mi w brzuchu, a jak ty znowu będziesz umierać, to krzycz. Masz wystarczająco dobrze rozwiniętą przeponę, by ktoś cię usłyszał. - ZNOWU się do mnie wyszczerzył i zanim zdążyłam mu odpyskować, jego już nie było w pokoju.
Kurde. Co tu się dzieje?...


- Pewnie się na nas wścieknie, że jej nie zawołałyśmy. - stwierdziła blondynka, a rudowłosa tylko przewróciła oczami.
- Albo się wścieknie, że zrobiłyśmy takie niedobre jedzenie. Lub wścieknie się o to, że nie przyszłyśmy po pomoc. Albo by się wściekła bez powodu. - usiadła przy stole przed miską z parującą zupą gulaszową. - Jesteś pewna, że czujesz się źle z tym, że akurat jej tu nie ma?
- Ej, a może ona tam umarła, czy coś... Dlaczego żadna z nas nie poszła sprawdzić, czy żyje?
- Kto żyje, a kto nie?
- Gustav, ty jak zwykle w tyle. - Sasha opadła na krzesło i westchnęła głęboko, gdy jej przyjaciel zjawił się w jadalni. - Brak nam kucharki na dzisiaj i jutro, bo umiera przez okres.
Ruda poczuła się nieswojo, gdy wzrok perkusisty zatrzymał się na jej twarzy. Wymusiła delikatny uśmiech, by nie zaczął jej podejrzewać o jakiekolwiek... o cokolwiek. To było takie krępujące...
- Żyje, jakby co. - młodszy bliźniak wszedł do pomieszczenia, a zaraz za nim jego brat. - Ale nie przyjdzie na obiad, bo chce przeżyć. - padł na swoje miejsce i westchnął radośnie. - Jestem głodny, jak cholera. Smacznego, ludzie, smacznego!
- Ej zaraz. - Tom zmierzył swojego brata podejrzliwym spojrzeniem, którym de facto zmierzyli go wszyscy, prócz wchodzącego do jadalni Georga. - A skąd ty to wiesz?
- Duuh, bo mi to powiedziała?
- Jeśli myślisz, że to jest takie logiczne, to się mylisz. - oznajmiła Sasha, a reszta pokiwała głowami. Prócz Georga.
- A o co chodzi? - odważył się zapytać, a Gustav poklepał go po plecach.
- Bardzo dobre pytanie, Hagen. - spojrzał znacząco na Billa. - Chcemy wiedzieć, co ty takiego tu wyprawiasz, że nie wiemy, co się dzieje. Czy ty pogodziłeś się z Nataszą?
Wokalista przewrócił oczami, starając się przybrać neutralny wyraz twarzy. I starał się zdusić to szalejące dziwne coś, co biegało po jego wnętrznościach jak pies spuszczony ze smyczy. I miał nadzieję, że nikt tego nie widział.
- A myślisz, że jak inaczej bym wiedział, co się z nią dzieje? - chwycił łyżkę i uśmiechnął się triumfalnie, gdy większość zaczęła coś burczeć pod nosem, jakby zdecydowanie nie odpowiadały im takie zdawkowe wypowiedzi. Ależ miał ubaw!
- Ale jak to się stało, do cholery?! - zapowietrzył się, gdy Sasha rzuciła kawałkiem chleba w jego głowę. - Wiem, że cię to kurewsko bawi, ale jeśli zaraz nie opowiesz tego ze szczegółami i jeszcze bardziej, to cię łyżką zachlastam!
- Spokoooojnie. Złość ponoć piękności szkodzi. - wyszczerzył zęby i znowu dostał chlebem. - Ej. Nie marnuj jedzenia. To grzech ponoć.
- Jesteś głupi.
- Jasne.
- Jesteś.
- Sasha, ogarnij się.
- Głupek.
- Wszystko z tobą w porządku?
- A jak myślisz?!
- Pogadamy po obiedzie, a teraz SMACZNEGO, BO JESTEM ZAJEBIŚCIE GŁODNY!


No kurwa ale czad. Ja tu umieram, a oni se pewnie chichoczą podczas jedzenia tak, że plują na siebie resztkami... czegoś tam. To się nazywa wsparcie. To się nazywa jedność. To się nazywa...
To jest chujowe. I mam gdzieś, że we własnej głowie przeklinam więcej, niż to mi się na co dzień zdarza. Ja po prostu znowu zaczynam umierać i niech mnie piekło pochłonie, jeśli zacznę krzyczeć, by ktoś mi pomógł. Zginę w męczarniach i nikt mi nie da odpuszczenia grzechów, za które koniec końców mnie piekło i tak pochłonie. Niech to szlag. Ale kurewsko wesoło.
Bo ja tylko poszłam do łazienki, nie? Żeby załatwić swoje potrzeby fizjologiczne przez ten cholerny rumianek, nie? I tylko co zdążyłam nacisnąć spłuczkę i brzuch mnie znowu rozbolał. Co jest z deczka niedopowiedzeniem, bo ledwo dowlokłam się z powrotem do łóżka.
No i teraz umieram, nie? A oni pewnie się uroczo zachwycają nad faktem, że mają mnie i mój suczy humorek z głowy.
Kij wam w patrzałki, debile. Jeszcze będę was nawiedzać jako duch, kurwa mać. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie, czy jak to tam se szło!
Zaczęłam walić głową w poduszkę, mając nadzieję, że to przyniesie ulgę, ale zgadnijcie co! NIE POMOGŁO!
I już miałam zacząć histeryzować, kiedy drzwi się otworzyły nawet bez pukania.
- Patrz no. Nie znam człowieka, a i tak wiem, jak się będzie zachowywał. - genialny pan 'I-fucking-rock' Bill Kaulitz we własnej osobie powrócił! Hura! Pfff. - Czy ja ci nie mówiłem, że masz krzyczeć?
- A czy ja ci nie mówiłam, że jak powrócę do żywych to ty już taki żywy nie będziesz?
- Toć to bardzo miłe z twojej strony, że chcesz mi oszczędzić trudów życia, ale ja grzecznie podziękuję i dodam jakieś 'fuck you'. Co ty na to? - glebnął na krzesło i wystawił mi rękę z kubkiem. - Dostawa rumianku. Tabletkę możesz wziąć dopiero za niecałe pół godziny.
Wiecie. Ogólnie to ja... zgłupiałam. Zdawało mi się, że nic (prócz Georga) nie jest mnie AŻ TAK w stanie wyprowadzić z równowagi, ale kurde jajko niespodzianka! Woohoo!
- Ja nic nie rozumiem. - przyznałam, omal nie wypluwając gorącego napoju. Blee, jakież to kurwa niedobre!
Bill znowu wyłożył swoje nogi na moim-jego łóżku i założył ręce na karku.
- Tu nie ma nic do nie zrozumienia. - wzruszył ramionami. - Ty umierasz, ja ci pomagam, chcąc naprawić swoje błędy. Wykorzystuję twój zgon na moją korzyść.
Uniosłam wysoko brwi, gapiąc się na niego z takim zaniemówieniem i szokiem jednocześnie, że aż mnie chwilowo brzuch przestał boleć.
- Aleś ty kurwa uroczy. - zauważyłam kąśliwie, gdy w końcu udało mi się odnaleźć język. - To się nazywa...
- Dwie pieczenie na jednym ogniu? - podrzucił, a ja skasowałam go wzrokiem.
- 'Wyrozumiałość dla cierpiącej kobiety' chciałam powiedzieć... - westchnęłam, zatapiając usta w rumianku, który powtarzam, był zajebiście okrutny w smaku. - Co nie zmienia faktu, że i tak cię nie rozumiem. - spoważniałam. Właściwie nie chciałam o tym rozmawiać, bo w sumie wolałam obecny stan rzeczy. Wolałam, gdy gadał do mnie w taki sposób, bo wcale a wcale nie chciałam już z nim walczyć. To zaczynało się robić wyjątkowo niewygodne.
Kaulitz przeczesał włosy rękoma i moje serce jakoś podejrzanie mocniej zabiło.
- Nie jestem dobry w przepraszaniu, więc czekałem na dobrą sytuację, by wynagrodzić ci mój... moje zachowanie. - zagryzł wargę i przez chwilę patrzył na mnie w zamyśleniu, a ja kolejny raz przywaliłam sobie mentalnie za to, że podoba mi się gej. Szlag. - Dość często to robię. Mam na myśli to pochopne ocenianie. - poprawił się. - Chodziłaś tak ciągle niezadowolona i ciągle naburmuszona i stroniłaś od nas wszystkich, że doszedłem do wniosku, że zwyczajnie chcesz wyjść na lepszą od przeciętnego śmiertelnika. - odchrząknął, przyglądając się swoim palcom. - Spotykam takich ludzi non stop. Te wszystkie gwiazdy muzyki, czy inni sławni ludzie... oni myślą, że przez to, że są znani, są lepsi, a przy bliższej okazji okazuje się, że wcale nie błyszczą inteligencją. Błyszczą tylko na zewnątrz. Wewnątrz wszystko jest zepsute.
- Wiesz, to miłe, że mi tak schlebiasz, ale znowu aż TAK to sławna nie jestem, nie?... - przewróciłam oczami, gdy parsknął śmiechem. - Mam tam... parę groszy na koncie i zajebisty wóz, ale wiesz...
I ryknął śmiechem.
Aaaaaa, nie ma za co.

I w taki o to sposób przetrwałam te dwa kurewsko zabójcze dni.
Powiem wam, że czuję się z tym odrobinę dziwnie, co już chyba mówiłam. A jeśli nie, to właśnie mówię. Czuję się z tym dziwnie, że on nie patrzy na mnie morderczym wzrokiem i tak dalej.
Choć pod koniec drugiego dnia, kiedy już brzuch przestawał mnie boleć, on mi dojebał bardziej, niż te dwie straszne doby.
- Dlaczego facet ma się spotykać tylko z kobietami? - odpowiedział, kiedy mu powiedziałam, że oplułam go dlatego, że się zdziwiłam, że miał faceta.
No i weźcie to obczajcie. Ja mu prawdę mówię i tak dalej, przyznaję się do błędu i takie tam, a on czym mi się rewanżuje? PRAWDĄ!
A ja nie chcę słyszeć z jego ust, że jest gejem.
No nie powiedział tego dosłownie, no ale co innego z tego może wyniknąć?
Mam dość. To mnie przerasta.
SUPER. Ja wam mówię. On mi dobitnie powiedział, że jest gejem, a ja muszę to strawić, bo do cholery mi się podoba! Co jest nielogiczne! Nie powinnam tego trawić i natychmiast powinno mi przejść to cholerne zauroczenie!
A NIE PRZECHODZI!!
Najwyraźniej jestem chora na umyśle. Nic nowego. Po prostu odkrywam kolejne szare komórki, które odpowiadają za moją szeroką jak obwód posesji głupotę.
Ale w porządku. Jak wrócimy do Sterling Heights to się wyleczę z tego... czegoś.
W międzyczasie przyszła Sasha i Chloe, by się dowiedzieć, co się właściwie stało. A gdy się dowiedziały, zaczęły się zacieszać jak głupie, że wreszcie wszystko jest tak, jak powinno być. Cokolwiek to znaczy.
Trzeciego dnia zlazłam na dół i wtedy już wszyscy zaczęli się cieszyć, bo stwierdzili, że uwielbiają moje obiady. No pff, raczej, że tak. Kto by nie lubił? I nie, nie jestem narcyzem, ja po prostu stwierdzam fakt, że jestem w stanie ugotować pewnie wszystko. Bo zostałam do tego zmuszona.
Oh, wow. Pierwszy raz od naprawdę długiego czasu o nim pomyślałam.
- Wszystko w porządku? - Gustav wyciągnął do mnie rękę, a ja automatycznie odskoczyłam na bok.
- Wszystko okej. - skinęłam głową, powracając do krojenia papryki. - Po prostu mi się coś przypomniało i się... emmm... zwiesiłam. - uśmiechnęłam się do niego pokrzepiająco, choć miałam dziwne wrażenie, że mi wcale mi nie uwierzył, choć nie miał powodu. Dobra, to nie ma sensu.
- Czy dzisiaj nie będziesz krzyczeć? - nagłe wejście Georga, który najwyraźniej się w tym nagłym pojawianiu się lubował, sprawiło, że chwyciłam mocniej nóż.
- Tylko i wyłącznie, jeśli mnie nie sprowokujesz. - wyszczerzyłam się do niego, a on pokiwał szaleńczo głową.
- A jak się dogadujesz z Billem? - spytał, a ja omal nie przywaliłam z radości w stół. To jest jakieś... To jest... Ludzie, HILFE!
- Hagen, daj jej spokój. - Gustav chwycił za ramię basistę i na szczęście zabrał go z dala ode mnie.

- AHA! - ręka Toma wystrzeliła w powietrze tak niespodziewanie, że aż podskoczyłam. - Czy ty wiesz, jaki mamy dzisiaj dzień?! - czy to naprawdę zdrowe, że oni się tak szczerzą, jakby się głupiego jasia nawąchali?
Siedzieliśmy właśnie wszyscy w salonie (co zdarzało się ostatnio coraz częściej), by spędzić wspólnie czas na pogaduszkach i mam takie jakieś dziwne wrażenie, że zaczęliśmy przebywać we wspólnym towarzystwie dlatego, że ja pogodziłam się z Kaulitzem. No wiecie. Teraz już nie ma spięć.
No oprócz tych między Sashą i Tomem, ale tak właściwie, to to chyba się nie liczy. Wysyłamy ich tak często z Gustavem w te same miejsca, że chyba już niedługo powinni się skumać, a nie. No ale ja nie wiem, nigdy nie bawiłam się w swatkę, a skoro Sasha nie narzeka, to znaczy, że jakiś plus z tych akcji jest.
- Dwudziesty siódmy lipca?
- Dokładnie tak! - i zaczął podejrzliwie się zacieszać.
Zmarszczyłam czoło, nie do końca, a właściwie wcale nie wiedząc, o co mu się rozchodzi.
- No i? - drążyłam, a ten tylko uśmiechnął się tym swoim chińskim uśmiechem (no bo mu się takie skośne oczy robią, no) i pstryknął mi palcami przed twarzą, aż nabrałam ochoty, by mu zdzielić w tą pustą czaszkę.
- Dzisiaj jest dzień rozwiązania zakładu, kobieto. - pochylił się nade mną. - I wiesz co jeszcze? Prze-gra-łaś. - przesylabizował, a ja przewróciłam oczami.
- No jasne. I stwierdzasz tak, bo?
- Jaki zakład? - zainteresował się młodszy bliźniak i następne parę minut minęło na tym, czy wygrana przechyla się na moją, czy Toma stronę.
- Zróbmy głosowanie! - zarządził Gustav, a reszta (prócz mnie) skwapliwie się zgodziła. - Dobra, więc kto uważa, że Natasza się nie zmieniła i dalej jest tym ponurakiem...
- Ej! - sprzeciwiłam się, ale nikt nie zwrócił na mnie uwagi.
-... co na samym początku?
Podniosłam rękę, a za mną Georg.
- Ej no! - oburzyłam się, patrząc na Chloe i Sashę. - Gdzie jest wsparcie?!
Ruda wzruszyła ramionami, a za nią blondyna.
- Musimy być... - zaczęła Chloe.
- Obiektywne. - dokończyła Sash, a ja prychnęłam i skrzyżowałam ramiona, mrucząc pod nosem polskie przekleństwa.
- Następnym razem też was będę tak wspierać, pfff. - burknęłam, na co Tom mi niemal wydłubał oko, celując we mnie paluchem. Co za brak wychowania.
- Tak więc wygrałem i to JA daję ci zadanie!
I zapadła cisza, podczas której starszy Kaulitz zaczął myśleć. To chyba będzie pierwszy raz przy mnie. W sensie, on wcześniej nie myślał tak poważnie i szczerze powiedziawszy to się trochę boję, co pod jego kopułą się dzieje. Może wymyślić mi coś naprawdę głupiego i na dodatek...
O BOŻE!
A jeśli on coś wymyśli związanego z jego bratem?!
Zaraz, ale co on mógłby znowu takiego wymyślić?
Cisza...
Cisza...
Cisza...
- A przytul Billa.
I zadławiłam się śliną.

><><><><><><><><><><><><

Ale i tak lubię ten rozdział xD

P.S. Nudziło mi się z deka i tak powstał czokapik, also:
http://www.facebook.com/profile.php?id=100003962866397 -> fejs Nataszy Schulmann xDDD

czwartek, 7 czerwca 2012

Scene XX

Wena powróciła, ale nie zapeszam, bo nie wiem, jak długo to potrwa o_O
I nie, w tą sobotę kolejnego nie będzie XD

><><><><><><><><><><><><><><><><

Czasami się zdarzało, że siadałyśmy we trójkę i rozmawiałyśmy. Najczęściej mi się to nie podobało. Bo każda się z czegoś zwierzała, a ja zawsze trzymałam wszystko w sobie i miałam wrażenie, że przez to je zawodzę. A to wcale nie działało w ten sposób. Bo to ja byłam dla nich, nie one dla mnie. I chciałam, żeby pozostało tak na zawsze.
A one chciały, żeby było po równo. Nic w życiu nie było po równo, więc mi na tym nie zależało.
Ostatnimi czasy coraz rzadziej się spotykałyśmy właśnie w taki sposób i co było dziwne, zaczynało mi tego brakować. Mimo tego wszystkiego, co się działo, zawsze trzymałyśmy się razem i wiedziałam, że jeśli inne problemy nas osaczą, możemy zacząć się od siebie odsuwać, a tego bym nie zniosła. Po mamie i Oliwii, to one były najważniejszymi osobami w moim życiu. Rozumiały mnie, nieważne czego bym nie zrobiła.
Więc tym razem to ja zwołałam 'naradę'. Mimo wszystkich docinek i moich humorków, one doskonale wiedziały co czuję. Były mi bliskie i czułam się niemal w obowiązku, by ich o tym zapewnić. Że mogą przychodzić i mówić kiedy tylko chcą.
Obie były zadziwione moim postępowaniem. I w sumie mnie tez to dziwiło, bo to Sasha była prowodyrką tych pogaduszek.
Zorientowały się, co zaczynam knuć już z samego rana, choć nie skomentowały tego ani jednym słowem, gdy zabrałam się do pieczenia Boston Cream Cake. No co? To była jak tradycja. Nie ma tego ciasta - nie ma rozmowy.
Zapachy ściągnęły Georga i Toma. Skapnęłam się, że jeszcze ani razu tu nie piekłam.
- Zrobię wam to jutro. - obiecałam, gdy prawie zaślinili cały blat, gapiąc się na ciasto na blasze. - Albo jeszcze dzisiaj, jak ktoś mi pojedzie po masło, które się skończyło.
I pięć minut później Tom siedział w samochodzie, a ja zadowolona wzięłam się za robienie czekoladowego smoothie. No co? Nie kłamałam przecież, zrobię to ciasto później. I tak. Takie pogaduszki są strasznie wysokokaloryczne. Jakby się tak zastanowić nad tym poważniej, to może właśnie dlatego takie coś nie odbywało się codziennie, ani nawet raz na tydzień. Pewnie byśmy skończyły jako wielkie baryłki.
Przelałam napój do szklanek, zapakowałam do nich słomki, uparcie ignorując ślinę Georga i z dwoma tackami miałam zamiar pójść do pokoju, ale mnie trafiło.
- Dobra, zanieś talerzyki i widelczyki do mojego pokoju, to dostaniesz kawałek!... - przewróciłam oczami i mimowolnie uśmiechnęłam się szeroko na widok jego roziskrzonych ślepi.
- Mam nadzieję, że hajtniesz się z którymś z nas, żebyś mogła nam gotować. - pokiwał szaleńczo głową, a ja zgasłam.
Taki głupi, a tak dopierdala. Jaki to ma sens? Jego brak świadomości mnie przeraża.
Już otwierałam usta, by coś odpowiedzieć, gdy on znowu się odezwał i dojebał mi jeszcze bardziej.
- Gdybyś hajtnęła się z Billem, to nawet byś mu reputację podniosła, więc to ma sens. - pomachał palcem przede mną i wyszczerzył zęby. - Zastanów się nad tym. - i dumny z siebie, jak nie wiem co, ruszył w stronę schodów.
No jasne. Żeby się nie wydało, że jest gejem, nie?
Chyba cię pojebało, Listing. Po moim trupie.
Kurwa.
Zgrzytnęłam zębami, zdając sobie sprawę, że właśnie pierwszy raz od wczorajszego popołudnia ktoś wspomniał mi o Kaulitzu. Niech to szlag!
Zmrużyłam oczy i podążyłam za Georgiem. Tylko ten debil zupełnie nieświadomie może mi przypominać o moim zauroczeniu Billem. Zauroczenie. To już wyższy stan, niż zwykłe 'podoba mi się'!
Niech to! Niech TO!
No nie. Dzięki, Georg! Dzięki tobie znowu o tym myślę! Dzięki!
Szlag.
Mało inteligentnie pomyślał - jak zwykle - i nie wziął dla siebie talerzyka, więc wylądował za drzwiami z ciastem w ręku, a ja z telefonem, by zwołać dziewczyny.
Pierwsza wparowała Sasha, która od razu glebła na ziemię, zacierając ręce na widok ciasta i smoothies.
Parsknęłam śmiechem, na co ta spojrzała na mnie mrocznie.
- Nie zmieszczę pewnie twojego obiadu, który też będzie pycha i no nie... Rozepchasz mnie tak, że nie przejdę przez swoje drzwi. - westchnęła i w tym samym czasie do pokoju weszła Chloe i skrzywiła się na widok ciasta i zgasłam ponownie.
- No dzięki. - prychnęłam, gdy ta z wielkim zrezygnowaniem usiadła obok miedzy Sashą, a mną.
- No bo moja sytuacja jest skomplikowana. - wzruszyła ramionami.
- Nie bardziej, niż moja. - odparłyśmy z blondynka równocześnie i ja jęknęłam głośno za nas wszystkie.
- Naprawdę? - Ruda spojrzała na nas jakoś tak przychylniej, a ja wymruczałam coś nieskładnego, co nawet sama nie mogłam rozszyfrować. Ja nawet nie chciałam o tym mówić, więc co ja robiłam? W sensie... Po co to wszystko?
- Na pewno. - Sasha poklepała Chloe, a ta z westchnięciem upiła łyk smoothie i oparła się o moje ramię.

- Zdaje mi się, że naprawdę bardzo spodobał mi się Gustav... - wymruczała, przygryzając wargę. Czerwień pokryła jej policzki i chyba tylko ostatkiem sił powstrzymałam się od wybuchnięcia śmiechem.
No dobra. To nie było śmieszne, bo przysięgam, że nie chciałabym być na jej miejscu. Znaczy... zwołałam to spotkanie, ale nic nie powiem. I tyle. Jak zawsze. Zdecydowałam.
- O matko, to super! - Sasha klasnęła zadowolona, a mi przyszło do głowy, że jakby się nad tym zastanowić, to to nie miało kompletnie ani krzty sensu.
A nie, chwila! Przecież ona chciała swatać Gu z Chloe!
No to ma sens.
Boże, to jest takie żałosne, że aż dupę ściska! Dlaczego, ja do kurwy nędzy ciągle myślę o tym debilu?! Przecież moje życie nie kręci się tylko wokół niego!
Zmrużyłam oczy i upiłam łyk smoothie. To nie było zabawne. To głupie uczucie zabierało całą moją wolność.
Mam to gdzieś. Może nawet do mnie przyjść i prosić, byśmy się zaprzyjaźnili, a ja i tak odejdę tak daleko, jak tylko się da.
Pieprzyć go. Pff.

No oczywiście nie powiedziałam im, że popadłam w dzikie zauroczenie. Kręciłam ile się dało, choć w sumie to nie było w ogóle logiczne. No bo wiecie. Zwołałam spotkanie, by to powiedzieć, a nie powiedziałam.
Ale czy ja kiedykolwiek uważałam, że byłam normalna?
Tak więc... taaaa... Chloe podoba się Gustav. Z wzajemnością.
Sasha kocha Toma. Z wzajemnością.
Mi podoba się Bill. Który jest gejem.
Woohoo! Happy me!
Niech to...

Emmm... Więc tak. W poniedziałek zakończyłam blacharkę w BMW Gustava, więc auto zostało wysłane do malarni, by znowu wyglądało, jakby było wyjęte prosto z salonu, a niepełna załoga Tokio Hotel gratulowała mi umiejętności w posługiwaniu się młotkiem.
Zabawne.
I wiecie ile tam mają wolnej przestrzeni? Przebiegłam dla przypomnienia moim nogom, co znaczy kondycja tylko i wyłącznie trzy okrążenia wokół posesji i myślałam, że się załamię. A poważnie, byłam w stanie naprawdę długo biegać. I nawet psy odpadły wcześniej. Sternchen już przed pierwszym okrążeniem, Mephisto łącznie z nią (bo pewnie nie widział powodu, by za mną biegać, jeśli jego luba była bezpieczna), Scotty nie dobiegł do drugiego, a reszta odparła dokładnie na początku drugiego okrążenia.
- Aha! Pewnie ci się okres zbliża! - zawyrokowała Chloe, gdy pojawiła się dziwnym trafem na dworze, gdy ja, cała zapocona jak nie powiem co, miałam właśnie iść do domu na odświeżający prysznic.
- Nic nie mów. - prychnęłam ze zgonem w głosie. - Nadchodzą straszne czasy...
- Dla nas. - wyszczerzyła zęby, a ja posłałam jej mordercze spojrzenie. - Dobra, dobra, zostaw sobie takie urocze oczy na pierwszy dzień. - poklepała mnie po ramieniu i zachichotała, gdy ja westchnęłam żałośnie.
- Chyba powinnam ich ostrzec, że na początku będę...
- Suką?
No nie.
- Jesteś doprawdy słodka...
- Idź pod prysznic, bo śmierdzisz.
Ehh...
Wiecie. Bo ten okres, to wcale nie jest zabawna sprawa. I w ogóle od tego trzeba zacząć, że mi się ze stresu spowodowanym przyjazdem okres opóźnił. Bo powinnam dostać go w niedzielę. A jest poniedziałek i znając moje dziwne wyskoki na tle okresowym, patrz 'bieganie', to powinnam go dostać za jakieś dwa dni, czy coś. No ale zbaczam z głównego tematu. Mam na myśli, że przez pierwsze dwie doby umieram bez tabletek. I przez całe cztery dni jestem świnią dla ludzkości. To wcale nie jest cool. Na przykład Sashę w ogóle nie rusza fakt okresu. A Chloe tylko faszeruje się tabletkami i wszystko jest okej. Ale oczywiście ja musiałam dostać najgorszy zestaw, nie? Oczywiiiście...
Więc najlepiej wtedy zostawić mnie w spokoju. Tylko z drugiej strony muszę gotować, więc... em... może być kłopot. Może być duży kłopot. Bardzo duży.

- GEORG, KURWA, ODPIERDOL SIĘ!
Tak, kurwa. Idealnie dwa dni później.
- Natasza, uspokój się, on nie miał tego na myśli. - Sasha wyprowadziła Georga o parę sekund za wcześnie. Miałam tak kurewską chęć rzucić w niego nożem, że aż mi się łapy trzęsły.
- Nie miałem! - potwierdził z holu, a ja prychnęłam głośno i koniec końców rzuciłam w niego przejrzałą brzoskwinią.
- Chuj ci w dupę, ty kretynie! - odkrzyknęłam, a gdy tylko skojarzyłam to sobie z głupim Billem-gejem, który kurwa jakimś pieprzonym cudem ciągle mnie unikał, zawrzało we mnie jeszcze bardziej i wydałam z siebie sfrustrowany warkot. - No kurwa, kurwa, kurwaaa! - wbiłam nóż w deskę i ból w podbrzuszu przeszył mnie tak mocno, że tak gwałtownie się pochyliłam, że niemal uderzyłam głową w blat.
- Tabletkę? - usłyszałam nad sobą Sashę, a ja ledwo wydusiłam krótkie 'tak'. O matko, ja umrę...
Usiadłam na podłodze, mając gdzieś fakt, że gdzieś kilometry stąd było krzesło i spróbowałam unormować oddech, choć i tak wiedziałam, że to nic nie da.
- Może my z Chloe zrobimy obiad, co? A ty się położysz? - przed moją twarzą zawisła szklanka i druga dłoń z tabletką, a ja natychmiast i jedno i drugie przechwyciłam.
- Poradzę sobie. - burknęłam, gdy szczęśliwie lekarstwo wylądowało w moim żołądku.
- Daj spokój, w końcu to nie jest taka filozofia. Pora...
- Sugerujesz mi, że w ogóle tu nie jestem potrzebna i że jedzenie wcale nie jest dobre, tak?! No kurwa jesteś doprawdy zajebista! Kiedy ja tu próbuję się jakoś przystosować i wmówić sobie, że coś, co robię, sprawia, że jestem tu w jakiś sposób szanowana, ty mi mówisz, że to nie jest taka filozofia i sobie poradzicie?! - zerwałam się z podłogi i jęknęłam głośno, gdy mój brzuch przeszyła kolejna, wyjątkowo wielka szpila. - No kurwa dzięki. - sapnęłam i odwróciłam się z zamiarem efektownego wyjścia.
- Natasza... dobrze wiesz, że to nie jest tak...
No kurwa.
- Przepraszam. - burknęłam, trzymając się za brzuch. - Znowu pierdolę od rzeczy. Jednak się zamknę w pokoju i zdechnę.
Sasha zachichotała, a ja posłałam jej naprawdę mordercze spojrzenie. Moje pieprzone mordercze spojrzenia były naprawdę mordercze podczas okresu.
Kurwa, umieram...
- Sorry, już idź. - podniosła ręce, by prawdopodobnie na mnie machnąć, ale urwała, gdy mój wzrok stał się jeszcze bardziej przenikliwy.
- Czy ty miałaś na myśli to amerykańskie machnięcie ręką 'fuck off'? - wycedziłam, a ta natychmiast potrząsnęła głową.
- No co ty, przecież się nauczyłam, że u was to znaczy zupełnie co innego. - odparła, a ja zgrzytnęłam zębami.
- Nienawidzę cię.
- Ej, Hagen przyszedł mi się poskarżyć, o co kaman? - w holu pojawił się Tom, a ja przewróciłam oczami.
- Mam okres. - prychnęłam, a on automatycznie pokiwał głową, jakby rozumiał o czym mówię. Jaaaasne, kurwa. Na pewno.
O matko, jak mi niedobrzee...
- To ty może idź się połóż i emmm...
- Dobra, daruj sobie. - znów chwyciłam się za brzuch i powoli powędrowałam na górę.
Umrę, umrę, umrę, umręęęęęę...
Dowlokłam się do łóżka i pewnie bym na nie padła, gdyby nie to, że ból uniemożliwiał mi swobodne poruszanie się.
Przytuliłam się do poduszki, starając się myśleć o czymkolwiek, byle nie o bólu, który chyba trawił wszystkie moje wnętrzności. Mdliło mnie i z tego wszystkiego czułam, jak zaczynam się pocić. Nienawidzę tych dwóch dni. Nienawidzę.
Zakwiliłam głośno, gdy znowu mnie przebiło na wylot. Powinnam zakrwawić się na śmierć i to wcale nie z powodu okresu, tylko tego pieprzonego maltretowania wewnętrznego!
Uuuuuuhhhhh, kurwaaaa... Działaj, ty pojebana tabletko!...
Nie będę płakać. Nie będę płakać. Nie będę płakać. Nie będę...
Nagłe pukanie do drzwi chyba jeszcze bardziej rozwścieczyło moje skurczone mięśnie i zagryzłam poduszkę, aż mnie szczęka zabolała. Wolałam ból szczęki, do kurwy nędzy!...
Jęknęłam przeciągle zamiast głupiego 'otwarte' i przed oczami pojawiły mi się mroczki. O matko, umieram! Umieram! Umieraaaam!
- Słyszałem, że znowu terroryzujesz moich domowników. - o ja pierdolę. Osz, ja pierdolę!
- Co ty tu kurwa robisz? - wydusiłam, po uprzednim puszczeniu zębami poduszki. - Błagam, zostaw mnie w spokoju choć na te dwa pieprzone dni i daj mi umrzeć w spokoju. Niepotrzebne mi do tego twoje pojebane gierki i gadki, że mnie tak strasznie nienawidzisz i chuj wie co jeszcze... - urwałam tyradę na ponowne zaciśnięcie szczęki. - Osz kurwaaaaaa... - wysapałam, przyciskając do siebie pierdoloną poduszkę, która wcale nie chciała przynieść ulgi. Co za jebany kawałek szmaty i kurwa nie wiadomo czego jeszcze!  - Bo chyba nie przyszedłeś mi tutaj współczuć, że umieram, nie? No właśnie. Więc z łaski swojej sprawdź, czy drzwi tak samo się zamykają i z drugiej strony. Dziękuję bardzooooo... - zakryłam swoją twarz poduszką, nie chcąc, by ten pojeb, który mi się tak tragicznie podoba widział, jak paskudnie muszę wyglądać, jak cierpię.
Zapadła cisza, która chyba pulsowała mi bardziej, niż krew w uszach. Było mi niedobrze, a on najwyraźniej nie miał zamiaru sobie pójść. Czego on kurwa jeszcze chciał?!
- Przyniosłem ci herbatę rumiankową i termofor, jeśli jeszcze nie zauważyłaś. Właśnie to tu robię. - usłyszałam zgrzyt krzesła i miałam dziwaczne wrażenie, że usiadł przy łóżku.
Powoli podniosłam poduszkę i to, co zobaczyłam sprawiło, że niemal się zapowietrzyłam.
- What the fuck, człowieku? - rzuciłam, gapiąc się na ewidentnie siedzącego na krześle Billa, który patrzył się na mnie z czymś, co wyglądało prawie jak troska. I rzeczywiście miał ze sobą herbatę i termofor. No nie. Tego już za wiele. - Czy ty przypadkiem się w głowę nie uderzyłeś? Przez tyle dni mnie unikasz, uprzednio dając mi dobitnie znać, że mnie nie znosisz, a teraz tak po prostu przychodzisz... - urwałam, gdy nowa fala bólu mnie zaatakowała kompletnie bezlitośnie. Z powrotem zakryłam się poduszką, mając nadzieję, że za chwilę niepożądany osobnik zmyje się w pizdu. Marzyłam o tym, szczerze powiedziawszy.
- Mam ze sobą silniejsze tabletki. - powiedział sugestywnym tonem.
- Ale kurwa jesteś dowcipny w chuj. - wyjęczałam, żałując, że nie mogę wydać z siebie więcej jadu.
Usłyszałam głębokie westchnięcie i chyba herbata wylądowała na szafce nocnej.
- Natasza, przepraszam, okej? Zbyt pochopnie cię osądziłem i chciałbym to naprawić. Więc nie chciałbym, żebyś dzisiaj umarła. Więc chcę ci pomóc. W porządku?
Przez dłuższy czas trawiłam to, co powiedział. Z jednej strony powinnam trzymać się od niego z daleka. Ale z drugiej strony... Nie chciałam umrzeć.
- Skąd wiesz, że są silniejsze? - spytałam nieufnie, uchylając znowu poduszkę. Bill uśmiechnął się szeroko i chyba przez chwilę dostałam zaćmy mózgu.
On uśmiechnął się DO MNIE.
Teraz to już jednak mogę umrzeć.
- Miałem dużo różnych znajomych, od których nauczyłem się dużo różnych rzeczy. - odparł, wzruszając ramionami. - Więc jeśli dla tabletek jesteś w stanie mi wybaczyć, to musisz się poprawić, żeby wypić herbatkę i łyknąć to coś. - wskazał na leżącą pigułkę obok kubka.
- Czy to u ciebie normalne, że się tak ciągle szczerzysz? - zmarszczyłam czoło, a on roześmiał się głośno, kiwając głową.
- Bardzo normalne. Będziesz musiała się przyzwyczaić. - przysunął się z krzesłem bliżej, a ja ze zdziwieniem zauważyłam, że nie miałam nic przeciw. - No to dawaj, spróbuj się podnieść. - odłożył na łóżko termofor i wstał, by drugą poduszkę ułożyć przy wezgłowiu. - Daj tą obślinioną też. Jak będziesz chciała się do czegoś przytulić, to dam ci swoją. - wyszczerzył do mnie zęby, a ja prychnęłam głośno.
- Pieprz się. - burknęłam, a ten roześmiał się energicznie. Dosłownie tak. Z jego śmiechu wydobywała się jakaś dziwna moc. To było... no dziwne.
Zabrał mi poduchę, a ja po wielu trudach w końcu się o te obie oparłam i dostałam do rąk kubek z tabletką, a na brzuchu wylądował termofor.
- Mogę wejść do łazienki? - spytał, gdy połknęłam lek, zupełnie zapomniawszy o tym, że to może kolidować z tym, co już wcześniej zażyłam. Ale z drugiej strony jeśli on wie, że to co brałam było słabsze, to chyba wiedział, co to było i czy można to łączyć, nie?
- No przecież to nie mój dom, duuh.
- Mam nadzieję, że po okresie nie będziesz taka... wiedźmowata. - wymruczał, kierując się do łazienki.
- Nie wkurwiaj mnie. Jakbyś ty przeżywał takie katusze, to na pewno byś się tak nie szczerzył i nie zabijałbyś blaskiem szkliwa. - potrząsnęłam głową, zastanawiając się, jakim cudem on mnie mógł doprowadzać do takiego szału. - Poza tym, do kurwy nędzy, wybacz, że jestem dla ciebie niemiła, jaśnie panie gwiazdo rocku. Wybacz, że nie jestem twoją fanką, wybacz, że nie padam ci do stóp i tak dalej i wybacz, że mam okres, przez który ciągle jestem wkurwiona!
I on znowu się szczerzył. I zniknął w łazience.
O matko. Co ja wyprawiam? Przecież to TEN Bill! Ten, który... osz kurwa.
- Przepraszam. - wyrzuciłam, gdy tylko pojawił się z powrotem.
- W porządku. Poczekam te dwa dni. - i na moim czole pacnęła mokra ściereczka. - A teraz jeszcze trochę cię powkurwiam.
No masz ci kurwa los.

><><><><><><><><><

Łyhyhyhy XD Lubię ten rozdział XD I kolejny z resztą też xD