sobota, 23 lutego 2013

Scene LXVII

Zrobiłam rozdział w jeden dzień. To już jest dziwne. Ale się nie przyzwyczajajcie :D

><><><><><><><><><><><><><><


Był sfrustrowany, że nie potrafił być choć w połowie perfekcyjny jak jego kobieta. Sądził, że uda mi się jeszcze przetrwać w takim stanie bezczynności całkiem sporo czasu, ale to było jak nałóg. Raz spróbował i już nie mógł przestać. Z każdą godziną chciał jej coraz więcej i więcej i więcej i jego cierpliwość skończyła się dobitnie, aż zabolało. I to, że wszyscy tylko czekali, aż między nimi wydarzy się coś więcej, wcale nie pomagało. Ujmowało mu to w jakiś sposób na honorze, choć wiedział, że to kompletnie nie miało sensu. Przecież był w stanie się do niej zbliżyć tak, jak nikomu to się nigdy nie udało i to powinno wystarczyć. Ale on chciał, by ta udręka się w końcu skończyła, tym bardziej, że ona go bez ustanku prowokowała. Następnej nocy, gdy był sam w łóżku, jego oczy były tak szeroko otwarte jak jeszcze nigdy. Naprawdę wyobrażał sobie ich seks na miliard sposobów. I wszystkie doprowadzały go do tego, że musiał się onanizować, dodatkowo wściekły na to, że obiekt zaspokojenia jego potrzeb znajdował się o pieprzony rzut kamieniem.
Nie pozwalał jej się dotknąć i uznawał to za swoją powinność. Nie chciał jej skrzywdzić, tak? Tylko że przez to krzywdził sam siebie, więc... Więc nikogo to nawet nie dziwiło, że o trzeciej nad ranem siedział na siłowni i wyrzucał z siebie nagromadzoną energię, maltretując worek treningowy.
Wmawiał sobie, że jedyne czego chce to jej dobro. To nie było to, że myślał inaczej. Po prostu czasami miał problem z tym, że on w tym wszystkim był gdzieś... A potem beształ się za to, że zachowuje się jak samolubny szczeniak. Nie chciał jej wystraszyć, ani zrazić i dlatego kolejnego dnia zszedł do kuchni kompletnie nieprzytomny przez nieprzespaną noc. Był niewątpliwie ciągle podniecony, zgorzkniały i miał niemal do siebie wstręt, że zachowuje się tak, a nie inaczej. A chyba jeszcze bardziej dobijające było to, że Natasza tak po prostu biegała sobie po posesji wraz ze sforą psów. Świetnie, jeszcze jej okresu tylko brakowało.
Wiedział, że to wszystko w jego głowie robiło się przez seksualną frustrację. Nie mógł nic na to poradzić, bo on naprawdę nigdy tak długo nie egzystował bez kogokolwiek w łóżku. A nie dość, że trzymał się przez rok bez nikogo, to na dodatek teraz miał Nataszę na wyciągnięcie dłoni, a nie mógł sięgnąć. I jeszcze do tego pojawiała się obawa, że przez to, co zrobił ten skurwiel, on może się nie przebić przez ściany, które postawiła wokół siebie.
Phhh, wiedział, że uwielbiała to, co robił z jej ciałem. Ale to nie było to samo. Widział w niej, że ma taką naturę jak on. Ale pytanie brzmiało, czy będzie w stanie przezwyciężyć to, co ją spotkało. Co jeśli nie? Czy wtedy skończy się na kłótniach i się rozejdą? Co jeśli on będzie chciał więcej, niż ona?
Tak jak teraz?

Tego dnia podeszła do niego dziwnie nieufnie. Wyczuła zmianę jego nastroju i nie wiedziała, jak ma się do tego ustosunkować. Nie podobało mu się to. Chciał, żeby było dobrze, a tymczasem jego samcza natura wszystko deptała. Znowu skończył w siłowni, chociaż był kompletnie wypruty z sił.
- Chcesz pogadać? – nie zdziwiło go zbytnio, że do jego kryjówki wszedł jego brat. Pewnie już wcześniej myślał, żeby przyjść, ale nie był pewien, jak ten zareaguje. Nie chciało mu się sprzeczać. Był zmęczony, a jednak sierpowe padały bez opamiętania. – Bill? – Czarnowłosy powoli przesunął się w stronę bliźniaka i chwycił worek treningowy, marszcząc czoło, gdy mocne uderzenia z drugiej jego strony zachwiały jego równowagę.
Młodszy Kaulitz potrząsnął głową, czując jak kropelki potu spływają po jego rozgrzanej twarzy.
- Wydaje mi się, że nie dam sobie z nią rady. – wyrzucił w końcu, a w jego głosie dało się wyczuć wyraźną wściekłość, a nawet delikatną histerię. Tom zaparł się mocniej, bo miał wrażenie, że jeszcze trochę i Bill uderzy tak, że legnie na ziemię jak długi. W ostatnim czasie naprawdę przybrał na sile. – Jesteś mi w stanie powiedzieć, w co ja się wjebałem i dlaczego zakochałem się akurat w niej?
- Bo jest wszystkim, czego szukałeś.
Bill zastygł w bezruchu, w ostatnim momencie powstrzymując się od zgrzytania zębami. A potem sobie przypomniał, jakim jest dupkiem i na nowo zaczął uderzać, nie przejmując się bólem mięśni.
- W takim razie to ja jestem beznadziejnym materiałem dla niej. Bo zamiast...
- Bo chcesz ją przelecieć? Bill. – Tom spojrzał na brata spod uniesionych brwi, ale ten nawet tego nie zauważył, wgapiony w jeden punkt na worku, w który nawalał jak zahipnotyzowany. – To rzecz ludzka i naturalna, chyba nie muszę ci tego tłumaczyć. Tym bardziej, że Natasza jest nieprzeciętnie seksowna i...
- Człowieku!... – blondyn nagle złapał za worek i oparł się o niego. Jego oczy były rozszerzone i podejrzliwie błyszczące. Tom znowu zmarszczył czoło. – Do teraz się zastanawiam, co we mnie wstąpiło, że nie zrobiłem niczego, co wybiegałoby poza plan przedwczorajszego dnia. „Nieprzeciętnie seksowna” to pierdolone niedopowiedzenie. Jej ciało prosi, by je dotykać, by w nie wejść i nigdy nie wyjść. I sprawianie, że dochodziła, było najlepszą rzeczą, jaką kiedykolwiek zrobiłem w życiu. Z rana myślałem, że mam jakieś halucynacje jak wtedy, gdy się naćpaliśmy kokainą. – parsknął śmiechem, przecierając dłonią mokre czoło. – Tom, ja nigdy tak nie miałem. Z nikim.
- Wiem o tym.
- To nie jest to, że ja ją kocham. To jest coś więcej. Znacznie więcej. Nie byłbym w stanie obdarzyć takim uczuciem nikogo innego. Ja wiem, że to jest ta jedyna, ale przy tym to jest takie trudne, że się zwyczajnie tego boję. Właściwie to nie. – zamrugał oczami, zagryzając wargę. – Ja boję się sam siebie, bo nie chcę jej tym przytłoczyć i na dodatek jestem taki sfrustrowany, bo nie mogę jej tknąć, póki ona nie będzie gotowa, a im dłużej o tym myślę, tym bardziej zdaję sobie sprawę, że ona nigdy nie dojdzie do wniosku, że jest gotowa. Tom, to jest tragicznie popieprzone. I za bardzo pod górkę.
Tom podrapał się po potylicy i westchnął ciężko. On naprawdę nigdy nie widział go w takim stanie, tym bardziej, że prawda była taka, że niewiele osób było w stanie się oprzeć jego bratu. A już na pewno nie te, które obrał sobie za cel Bill. To, z czym się zmagał przez ten rok bez brunetki, było niczym w porównaniu z tym, co go wytrącało z równowagi w obecnym momencie.
- Gdyby nie to, że została skrzywdzona, rozegrałbym to zupełnie inaczej... – wymamrotał blondyn, przymykając oczy.
- Em...  Może właśnie powinieneś to zrobić inaczej? – zasugerował Tom, przyglądając się uważnie swojemu bratu. Przestąpił z nogi na nogę, wzruszając ramionami. Wsunął ręce do kieszeni spodni i przechylił głowę. – Jeśli ona nigdy się nie zdecyduje, może ty powinieneś zdecydować za nią?
Bill przeczesał włosy dłonią i wydał z siebie jęk frustracji.
- Nie chcę popełnić żadnego błędu, a...
- Nie sądzę, żeby w tym przypadku istniała w ogóle taka możliwość, szczerze powiedziawszy. Natasza jest nieobliczalna. Przynajmniej dla mnie. – uśmiechnął się krzywo z kpiącym uśmieszkiem. – Poza tym nie sądzę, żeby jej się to nie spodobało. – szturchnął swojego brata, który parsknął śmiechem, wywracając oczami. – Kaulitzom nikt się nie opiera, prawda?
Skinął głową.
- Prawda.

Kurwa, co za zgon.
Nienawidzę okresu, po prostu kurwa go nienawidzę. Gdybym mogła wyciąć z mojego życiorysu  dni, kiedy umieram przez pierdolony ból brzucha, moja egzystencja sprawiałaby wrażenie bardziej fascynującej i fajnej.
Obudziłam się nad ranem. Dokładnie przed piątą i gdy tylko poczułam pierwsze przebijanie sztyletem, pomyślałam, że wolałabym umierać przy Billu. Nie do końca pocieszająca perspektywa, tym bardziej, że on jakiś dziwny się zrobił. Przez ostatnie trzy dni zachowywał się tak, jakby trzymał się na dystans, kiedy w teorii powinniśmy być sobie bliżsi, niż wcześniej. A ja miałam wrażenie, że on nagle zaczął się odsuwać. I wcale nie było mi z tym radośnie.
I pewnie to wszystko było związane z moją popieprzoną psychiką i tym, że mogło to się objawiać pozornym egoizmem. Musiałam to w sobie zwalczyć. Ale to dopiero po tym, jak odżyję. Może wcale nie zwróci uwagi na to, że się do niego doczołgam. Ale w innym przypadku najprawdopodobniej zasmarkam od płaczu poduszkę. Rzygać mi się od bólu chciało. Pomijając fakt, że kręciło mi się w głowie, gdy w końcu udało mi się zwlec z łóżka. Głośno i ciężko oddychając, jakimś cudem doczłapałam się zgarbiona do drzwi, których nawet nie chciało mi się zamykać, gdy wyszłam na korytarz. Przesuwałam się wzdłuż ściany, walcząc z mdłościami i zawirowaniami przed oczami, aż w końcu stanęłam przed wejściem do jego pokoju. Było mi tak kurewsko obojętne, co on sobie o mnie pomyśli. Wiedziałam, że tylko on mógł mi pomóc zwalczyć to, co się ze mną działo i musiałam za wszelką cenę dostać pomoc, zanim umrę. Jak co miesiąc.
Uchyliłam drzwi i musiałam się porządnie skupić, by cokolwiek dojrzeć. U niego zawsze było tak cholernie ciemno, że nawet gdy człowiek się budzi w nocy, nie jest w stanie ogarnąć, gdzie co jest. No chyba, że jest się Billem, który właśnie spał jak trup na swoim wielkim łóżku. Poprawka. Trupy nie śpią w taki sposób jak on – jedna ręka z lewej strony na poduszce, druga ręka z prawej strony pod kołdrą, lewa noga zwisająca z łóżka, a prawa tylko sam Bill wie gdzie. Gdzie ja teraz, do kurwy nędzy, miałam się położyć? Na podłodze?
- Kurwa!... – sapnęłam, łapiąc się za brzuch, gdy nowa fala bólu przeszyła mnie na wskroś. Po kiego ja tu przyszłam? Przecież on się wścieknie, jeśli się obudzi przez moje pieprzone zajawki. Nie, wychodzę. Nabrałam głęboko powietrza i oparłam się dłońmi o kolana. Ale wyjdę za chwilę, jak przestanie aż tak napierdalać.
Nagły szelest kołdry wyrwał mnie chwilowo z odmętów nadciągającej histerii i spojrzałam na łóżko, na którym leżał przyglądający mi się Bill. Serce zatłukło mi się boleśnie, gdy zdałam sobie sprawę, że właśnie po raz kolejny zrobiłam z siebie idiotkę. Na jego oczach.
- Chodź tutaj. – wychrypiał, machając na mnie ręką i prawie zakwiliłam, zagryzając mocno wargę, by się nie porzygać i nie zemdleć po drodze. Gdy tylko znalazłam się na jego łóżku, natychmiast mnie owinął kołdrą i kazał mi poczekać, gdy sam się zwlókł i zniknął z pokoju na kilka minut. Wrócił ze szklanką wody i kanapką.
- Nie możesz wziąć tabletki na pusty żołądek. – mruknął, podając mi kromkę chleba z jakąś wędliną. Posłusznie ją skonsumowałam, choć nie było to wcale łatwe zadanie przy tych cholernych mdłościach. Ostatni kęs przełknęłam całkowicie na siłę. I chyba miałam gorączkę. – Teraz łykaj tabletkę. – wręczył mi szklankę i wyciągnął pigułki ze swojej szafki nocnej. Nawet nie zastanawiałam się, co one tam robią. Po prostu wzięłam jedną, wrzuciłam do ust, popiłam zimną wodą i westchnęłam, modląc się, żeby ból minął jak najszybciej.
A potem jakimś pokrętnym sposobem znalazłam się plecami do niego, leżąc przy tym prawie na wznak. I wtedy jego dłoń znalazła się pod moją koszulką, by zacząć delikatnie masować mój brzuch i prawie natychmiast odetchnęłam z ulgi. To było nielogiczne. Gdy ja próbowałam czegoś takiego, to nigdy nie działało.
A potem zaczął coś cicho nucić i zanim się obejrzałam, po prostu zasnęłam. Nie wiedziałam, jakim cudem.

Tym razem to było jakieś inne. Nie byłam zgryźliwa, ani wściekła, a raczej czułam potrzebę klejenia się bez ustanku. Gdy w końcu się obudziłam, dostałam śniadanie do łóżka i to było dziwne, bo przecież Bill miał ostatnio problemy z przebywaniem ze mną. Znowu zaczęłam się czuć przy nim nie do końca komfortowo.
- Jak się czujesz? – spytał, siadając na brzegu łóżka. Wzruszyłam ramionami, powoli przeżuwając jajecznicę. Co miałam mu powiedzieć? Że czuję się jak gówno? Czy, że czuję się jak gówno? Bo chciałam się do niego przytulić, a czułam opory. Nie to co kilka dni temu. Świetnie. Wróciliśmy do punktu wyjścia. – To znaczy? – drążył, patrząc na mnie przenikliwie. Czy kogokolwiek jeszcze dziwi, że się speszyłam? Fajnie. Było już naprawdę nieźle, a teraz znowu jest do dupy, bo on... nie. To i tak była moja wina. Świetnie. Po prostu zajekurwabiście, że tak to uroczo ujmę.
- Nie wiem, czy zauważyłeś, ale jestem spięta i nie wiem, co mam mówić. Więc milczę. – znowu wzruszyłam ramionami i ponownie zapchałam się jajecznicą.
Przez dłuższą chwilę patrzył na mnie bez żadnego wyrazu i nie spodobało mi się to w żaden możliwy sposób. Prawdę powiedziawszy to chciało mi się płakać. A potem zabrać się z jego pokoju i nigdy nie wrócić. I na moje nieszczęście trafiła się taka okazja.
- Przepraszam, muszę wyjść zapalić. – i tak po prostu wstał i wyszedł. Nie wiedziałam nawet, czy miał ze sobą papierosy. Straciłam apetyt.
Odłożyłam widelec i zaczęłam szybko trzepotać powiekami, by odpędzić niechciane łzy, które niespodziewanie zaczęły mi się cisnąć do oczu. Poczułam się jak kompletnie nic niewarta szmata do podłogi, którą ktoś upieprzył i rzucił w kąt. Niewiele się to różniło od rzeczywistości. Może tak naprawdę wcale mu się nie podobałam. Może tak naprawdę...
- Kurwa. – syknęłam, gdy pierwsza łza spłynęła mi po policzku. Po prostu chwyciłam tabletki i szklankę z wodą i wyczłapałam się z pokoju. Nie mogłam pozwolić, by zobaczył, jak bardzo dotknęło mnie jego zachowanie.
Zamknęłam się u siebie i po wplątaniu się w kołdrę, rozryczałam się jak małe dziecko. Świetnie. Nie płaczę z byle powodu, więc to chyba coś poważnego. Świetnie, do cholery. Jeszcze nawet miesiąc nie minął, od kiedy jesteśmy razem, a tu już następuje jakiś zgrzyt. I gdyby chociaż ktoś to wszystko wyjaśnił, to byłoby fantastycznie, do kurwy nędzy. Ale oczywiście musiało się skończyć na tym, że ja nie byłam w stanie powiedzieć, czemu czuję się tak, a nie inaczej, a on wolał sobie pomilczeć i wypalić paczkę fajek, niż się przyznać, że coś go u mnie wkurwia.
Pukanie do drzwi jakiś czas później wyrwało mnie z otępienia, jakie na mnie opadło przez płacz. Gapiłam się beznamiętnie w przestrzeń, próbując odizolować się od zbędnego myślenia, które doprowadzało mnie do rozstroju nerwowego i bólu żołądka. Nie potrzebowałam ani jednego, ani drugiego. Ani żadnych pukających osób.
-Hej, żyjesz? – w szparze między drzwiami, a framugą pojawiła się głowa Sashy i westchnęłam ciężko. No cudownie. Jeszcze tylko jej brakowało. Żeby mi pierdoliła, jaka głupia i niedorozwinięta jestem.
- Żyję. – burknęłam, patrząc na nią wyczekująco spod kołdry. Co tam, że było naprawdę gorąco. Ja wolałam gnić opatulona od góry do dołu. – Co jest?
Najwyraźniej blondynka uznała to za zaproszenie, bo po chwili już leżała na łóżku obok mnie i patrzyła na mnie zmartwiona.
- Jak brzuch?
- Znośnie.
Przez chwilę spoglądała na mnie w milczeniu, jakby zastanawiała się, co jest nie tak. Ale co ja miałam powiedzieć? Nic nowego. Stary temat, o który się wkurzała. Boże, chciałabym zostać sama i nie mieć problemów z przyjaciółkami i facetem. Byłabym sama i jedynym kłopotem byłabym ja i nikt więcej.
- Przepraszam, że na ciebie tak naskakiwałam, po prostu... – zaczęła, ale ja wzruszyłam ramionami.
- Nieważne. – przerwałam jej, ale ta potrząsnęła głową.
- Kluczem do sukcesu jest cierpliwość, a tego zabrakło najpierw mnie, a teraz Billowi. – powiedziała z wahaniem, a ja prychnęłam, przewracając oczami.
- Przykro mi w takim razie, że jestem tak skomplikowana i trudna, że nie można ze mną przetrwać. Naprawdę mi z tego powodu bardzo źle. Szkoda tylko, że wasz brak cierpliwości odbija się też na mnie, co nie? No ale spoko, poradzę sobie. – potrząsnęłam głową i już miałam zamiar się od niej odwrócić, by udać, że mnie to nie rusza, gdy ona chwyciła mnie za bark i docisnęła do poduszek. Przez długą chwilę patrzyłyśmy na siebie tak, jakbyśmy toczyły jakąś niemą walkę. Ale ja byłam zmęczona walką. I zmęczona byciem zmęczoną. – Wiesz co? Jeśli masz zamiar mnie bardziej dobijać, to może daj sobie spokój już na samym wstępie, bo ja mam już dość na dzisiaj, okej...?
- Chciałam cię przeprosić. – bąknęła, zgryzając wargę. Spuściła wzrok na moje ramię i westchnęła. – Chodzi mi o to, że chciałam, żeby było między wami dobrze, żeby nie nastąpiło to, co właśnie się stało i nie pomyślałam, że za bardzo naskakuję i... Natasza, przepraszam.
Moja brew powędrowała do góry, gdy oczy zarejestrowały prawdziwą skruchę wymalowaną na jej twarzy i dotarło do mnie, o co w tym wszystkim chodziło. Tym razem dobitnie i mocno, aż mnie zabolało.
Jak zwykle to była moja wina i tego, że jestem tak zamknięta w sobie i nie potrafię wszystkich wpuścić tak, jak na to zasługują. Byłam beznadziejna.
- W porządku. W końcu to ja jestem popieprzona i nie...
- Nie, Natasza. – potrząsnęła głową energicznie. – Moim obowiązkiem, jako przyjaciółki, jest wspieranie cię, a nie wywieranie dodatkowej presji. Postąpiłam źle i zamiast pomóc ci zwalczyć strach, dodatkowo go wzmagałam i to wcale nie było w porządku z mojej strony. Przepraszam. – dodała znowu i zamrugałam oczami, czując nagły natłok niejasnych myśli. – Doszłam do wniosku, że nigdy nie wyprowadzałam cię z twojego błędnego wnioskowania i to też przyczyniło się do tego, że teraz narasta taka frustracja. Z obu stron.
- Bill jest sfrustrowany... – rzuciłam zdawkowo, a ona skinęła głową. Poprawiła się na łóżku i usiadła w końcu po turecku, odgarniając swoje blond włosy na plecy.
- Może to nie jest całkowicie adekwatne porównanie ale... – westchnęła w zamyśleniu. – Co czujesz, gdy chcesz pisać, ale albo nie masz na to czasu, albo nie masz weny twórczej? Albo gdy poznajesz coś, czego jeszcze nigdy nie robiłaś?
- Frustrację. – odparłam po prostu, przypominając sobie, dlaczego nienawidzę zagłębiać się w nieznane tematy. – I osobliwy wkurwienie, kiedy chcę, a nie mogę pisać.
- Więc dodaj do tego strach i przedawkowaną troskę i dowiesz się, co w obecnym momencie czuje Bill.
No dobra. I tu mnie ma. Notorycznie skupiałam się na tym, co ja mam w głowie, ale nigdy nie zastanawiałam się na dłużej, jak on może reagować na to wszystko. I w końcu mnie to pierdolnęło jak obuchem. Ja się bałam, co zrozumiałe. Ale on znając to wszystko, cierpliwie czekał, aż ja się do tego przygotuję, kiedy tak naprawdę wcale nawet o tym nie myślałam, bo miałam klapki na oczach przez swoje przerażenie. I on był wyrozumiały, ale kiedy on dawał z siebie jak najwięcej, ja nie dawałam z siebie nic, by zburzyć te pieprzone ściany.
- Strach?...
- Nie chce cię skrzywdzić, to chyba zrozumiałe.
Całkowicie zrozumiałe. A ja zdążyłam pomyśleć, że jemu na mnie nie zależy. Ha.

Ale on już nie przyszedł tego dnia. A ja próbując to wszystko dobrze przetrawić, nie stawiłam mu czoła. Nafaszerowałam się przeciwbólowymi pigułkami, zakopałam się pod kołdrą i z nadzieją na lepsze jutro, zapadłam w niespokojny sen.
Co było nielogiczne? Znowu obudziłam się nad ranem. Ale tym razem nie z powodu bólu, a z powodu uginanego materaca. Zrobiło mi się gorąco, gdy zorientowałam się nieprzytomnie, że Bill włazi mi właśnie do łóżka. Nie rozumiałam, dlaczego tak robi. Ale gdy tylko zetknęłam się z jego ciałem, moje własne się rozluźniło i odetchnęłam z ulgą.
- Kocham cię. – wymamrotałam w jego nagą klatkę piersiową i tym samym uspokoiłam i jego.
- Ja ciebie też. I to bardziej, niż myślisz. – pocałował mnie w czubek głowy i objął ramieniem. – Śpij już. – dodał, a ja posłusznie zamknęłam oczy i oddałam się w bezpieczną krainę snów.

Kiedy przychodzi co do czego, tak naprawdę wcale nie jestem odważna. Bo to powtarzało się prawie przez tydzień. W ciągu dnia, gdy już odżyłam na tyle, by powrócić do normalnych czynności życiowych, praktycznie go nie widziałam. Przesiadywał głównie w siłowni, przez co zaczęłam się zastanawiać, czy on nie wyrobi sobie przez to mięśni w łapskach o obwodzie większym, niż moje uda. I szczerze powiedziawszy na tę myśl robiło mi się jakoś podejrzliwie cieplutko.
Wiedziałam, że to tym razem ja muszę zrobić krok do przodu, bo inaczej to będzie kierować się w dół i BUM nastąpi nie w tym momencie, co trzeba. Gorzej, że ja BUM wcale nie chciałam. Nie z nim.
- Boże, nie wierzę, że to mówię. – wyrzuciłam spomiędzy rąk, które całe zakrywały moją czerwoną twarz. – Pojedziecie ze mną na zakupy...?

No dobra. Przypuszczam, że gdyby ktokolwiek mnie zobaczył, uznałby, że mam wybitnie nasrane w głowie. Albo tylko ja tak sądzę. Niemniej jednak, jestem ubrana w szlafroczek z czarnej satyny, który mi sięga do połowy ud, mam rozpuszczone włosy, delikatny makijaż i właśnie wyszłam z pokoju. Tak właśnie. Serce napierdala mi jak wściekłe, a dłonie drżą niespokojnie, bo uroiłam sobie, że pójdę i zrobię to, co już powinnam zrobić dawno. I szczerze powiedziawszy nie czuję się tak, jakbym miała się zmuszać.
Prześlizgnęłam się na palcach przez korytarz, na których były już zapalone światła. Było grubo po jedenastej, bo sądziłam, że wtedy powinien być w pokoju. I najwyraźniej miałam rację, bo gdy zapukałam w drzwi, usłyszałam „otwarte”, więc nabierając oddech, nacisnęłam klamkę i weszłam do środka.
Zastałam Billa siedzącego przy biurku ubranego w jakieś szare spodnie dresowe. Tak właśnie. Nie miał koszulki. I znowu coś pisał z głową pochyloną nad zeszytem, przez co grzywka swobodnie opadała mu na czoło. Lubiłam go takiego naturalnego.
Powoli zamknęłam za sobą drzwi i wtedy jego wzrok podniósł się i automatycznie skierował w moją stronę. Nawet z daleka widziałam dokładnie, jak jego ciało zastyga w bezruchu, a oczy zaczynają mnie lustrować od góry do dołu, oceniając i próbując zrozumieć.
- Co ty... – urwał, gdy chwyciłam za pasek, by go odwiązać. – Natasza, co ty tu... – i tym razem zamilkł na dobre, gdy zsunęłam z siebie szlafrok, który gładko opadł na podłogę, by ukazać mnie w czarnym koronkowym staniku i bokserkach z pasem do pończoch. Pozwoliłam mu chłonąć mój widok przez dłuższą chwilę, sama nie wierząc, że udało mi się to zrobić i nie uciec. Jego wzrok mi schlebiał. Widziałam wyraźnie, że podoba mu się to, co widzi. Nie zauważyłam nawet, że mój oddech stał się ciężki i nieregularny. – Natasza... – wydusił, a ja zrobiłam krok w jego stronę, stawiając wszystko na jedną kartę.
- Jestem gotowa, Bill.

><><><><><><><><><><><

No.

7 komentarzy:

  1. Dzizas,kobieto.Twój talent mnie rozbraja.
    Jesteś niesamowita:*

    OdpowiedzUsuń
  2. No to tak jak już mówiłyśmy podczas Twojego pisania tego X godzin temu: zapierdolę Cię za tą końcówkę. No jak słowo daję, masz w łeb i to tak, że zobaczysz gwiazdki -.-
    I tak, ten pomysł na taki strój dla Nataszki był gud ajdiją. Mądra ja, widzisz...
    No, ale... Ja pierdole w ogóle znowu bredzę. Fajnie, że chociaż Natasza dzisiaj podzielała mój stan "zdrowia" i "życia". No i spoko, ze Bill jest znowu taki jak...
    I teraz to już na pewno Ci nie odpuszczę. Do 18 marca widzę nowy odcinek. Inaczej Ci zrobię kuku i to dość poważne. A przypominam, ze będę miała ku temu sposobność...
    Ty wstrętny robalu Ty.
    I chociaż widać, że jest tego dużo... to czyta się to tak jakby to była jedna strona, co wcale mi się nie podoba.
    I mam nadzieję, ze twierdzisz, iż to jakoś Ci wyszło. Bo jak jeszcze raz bym usłyszała, że jest takie siakie czy srakie to kolejne BUM byś ode mnie dostała.
    No i tyle w temacie. Niech oni się już w końcu...połączą...
    (i własnie przyszła mi do głowy piosenka "Human connect to human"...)
    Idę spać zanim sama jebnę, lol.

    WENY.

    Aj low ju, Ann <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Bosko! ale w takim momencie? Jezu ile teraz każesz czekać? błagam pisz szybko! ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. kjndslkhndlkd kocham cie i umieram czekając na kolejny odcinek
    k.

    OdpowiedzUsuń
  5. Boskie!!!!!!! Nie ładnie kończyć w takim momencie :P czekam na new

    OdpowiedzUsuń
  6. mrrrr ostra hehe :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Hmmm... namieszałaś z tym okresem. Ale od początku.
    Frustracja Billa mnie dobija. Co nie zmienia faktu, że jest to majstersztyk. Jego rozmowa z Tomem w siłce mnie... rozbawiła... nie to za dużo, ale na pewno poprawiła humor. Później te przeprosiny Sashy. :D Dwa razy podchodziłam do momentu : "- Boże, nie wierzę, że to mówię. – wyrzuciłam spomiędzy rąk, które całe zakrywały moją czerwoną twarz. – Pojedziecie ze mną na zakupy...?" i gdy w końcu zrozumiałam to jebłam i nie chciałam wstać. jednak ciekawość zwyciężyła i... NIE ZAWIODŁAM SIE NA TOBIE !!!!

    OdpowiedzUsuń

Pamiętajcie, by skopiować treść komentarza, by potem nie wyszło, że Wam czegoś nie dodało i całość przez przypadek poszła się jebać! ^ ^
P.S. Łahaha! Zdaje się, że nie trzeba cenzurować, więc możecie jechać po całości! :D:D:D