Właśnie do mnie dotarło, że mam już 71 rozdziałów. I nie wiem, co powinnam o tym sądzić. I nie wiem, co mam sądzić o tym rozdziale, bo jest taki trochę... Taki trochę dziwny. Nie wiem, same oceńcie.
><><><><><><><><
Dziura w
głowie. Czuję się tak, jakby ktoś mi przyłożył czymś ciężkim i przez to
sprawił, że straciłam pamięć. To w sumie mogło się zdarzyć, prawda? Gdzieś w
międzyczasie, gdy łaziliśmy po jakichś klubach... Zaraz, czy to mi się śniło,
czy my byliśmy w gejowskim klubie...?! Boże, jak ja nienawidzę pomysłów tego
cholernego człowieka, na którym teraz zdycham!
Co my robimy w
więzieniu?! WSZYSCY?! No ja bym zrozumiała, gdyby znalazł się tam Georg. Albo
chociaż Chloe. Albo wszyscy, tylko nie ja! Myśl! Myśl, co żeś zrobiła, ty
antyspołeczna, niepijąca imitacjo człowieka! Myśl, Natasza!
Przypuszczam,
że prędzej bym się porzygała, niż znalazła odpowiedź w pulsującej bólem głowie.
Mój mózg się na nic nie przyda. Trzeba się dopytać innych. I to na pewno nie
Sashę, która miała pod nogami kałużę wymiocin, którzy mili funkcjonariusze nie
sprzątnęli. Ja tego nie tknę. Po moim trupie.
I nie mogli
znaleźć większej celi, prawda? Musieli nas wrzucić do małej klitki z dwoma
ławkami, na której byliśmy ściśnięci jak sardynki, przez co Georg leżał na
podłodze, a Chloe sukcesywnie zbliżała się do tego samego przez rozwalenie się
Gustava na połowie ławki. I że też akurat ja musiałam siedzieć między martwym
Kaulitzem, a Sashą, która zasmrodziła mi mózg resztkami... co to, do cholery,
było? Czy ona połknęła te krewetki w całości?
A może to nie
były krewetki...?
- Bill...? –
szturchnęłam lekko moją poduszkę, która na początku nawet nie drgnęła. Nie
miałam siły go bić, ale jeśli mnie do tego zmusi, stoczy na podłogę z takim
hukiem, że wszyscy się obudzą, przysięgam. – Bill, budź się, śpiąca królewno! –
co prawda mogłam zrobić to innym sposobem, ale... nie. Wszyscy wyglądali
nieświeżo i on nie był wyjątkiem. Nie. Nie tknę go w ten sposób. Nie ma mowy. –
Bill, do kur...
Jego ręka
natychmiast poleciała do jego ust i nagle zbladł, jeszcze zanim w ogóle
otworzył oczy. No świetnie. Cudownie, do cholery!
Zdążyłam
dźwignąć się na nogi i susem przeskoczyć nad rzygami Sashy, gdy na podłodze
pojawiła się kolejna mozaika żołądkowa, tym razem pochodząca od samego
Kaulitza. Po prostu...
Fuj.
Westchnęłam
głęboko i próbując opanować mdłości, przytknęłam twarz do krat.
- Halo...?
Może ktoś tu przyjść, zanim utopimy się w śmierdzących rzygach, a wy będziecie
mieć więcej sprzątania, niż to w ogóle warte...? Bo chyba mamy tu apokalipsę,
czy co... – wyrzuciłam pomiędzy prętami, choć w ogóle nikogo nie widziałam. Po
prostu beżowe ściany i ten telefon do przyjaciela. I cela naprzeciw, gdzie
siedział jakiś brodaty mężczyzna skuty kajdankami, który przyglądał mi się
bacznie.
- Co tam,
maleńka...?
- Spieprzaj,
dziadu. – warknęłam, mrużąc oczy. Świetnie. Nawet nie mogłam go poszczuć moim
facetem, bo on wolał wypluwać sobie flaki, zamiast chronić swoją kobietę.
Więzień (czy
to znaczy, że ja też nim jestem...?!) spojrzał na mnie mniej przychylnie, niż
przed chwilą, ale nie zdążył nic powiedzieć, bo w korytarzu pojawił się policjant
i westchnęłam z ulgą. Gorzej, że ten uroczy funkcjonariusz, który miał na oko
trzydzieści pięć lat i był większy, niż Gustav i Georg razem wzięci, wcale nie
wyglądał na przychylnego.
- Już wam
lepiej? – spytał niemal ironicznie, a ja z całej swojej wewnętrznej siły
zmusiłam się, by nie zacząć pyskować. Trzeba było to załatwić inaczej. Wolałam
zajmować się tymi trupami w domu, a nie w miejscu praktycznie publicznym.
Spojrzałam na ciemnowłosego policjanta z rezygnacją, zastanawiając się, czy wyglądam
jak gówno. Bo istotnie tak się czułam. A to mi na pewno w niczym nie pomagało.
- Dzień dobry.
Choć nie wiem, która godzina. – powiedziałam na wstępie, a ten zerknął na
zegarek na nadgarstku. Gdy usłyszałam „czternasta czterdzieści pięć”, moja
rezygnacja osiągnęła apogeum. Większość jest teraz raczej nieżywa, więc sama
zadam sobie pytanie. Dlaczego nie imprezuję i nie piję? WŁAŚNIE DLATEGO! – Wie pan,
dlaczego tutaj jesteśmy, prawda?... – zaryzykowałam, a on skrzyżował ręce na
swojej wielkiej klatce piersiowej. Ile godzin dziennie on ćwiczy, do jasnej
cholery? Sto?
- Sam was
tutaj przywoziłem. – odparł, a ja opanowałam chęć przywalenia czołem w pręty.
Czy każdy funkcjonariusz jest taki rozmowny? W takim razie się nie dziwię, że
nie można się z nimi dogadać.
- Więc w takim razie wie pan, co musimy zrobić, by się stąd dzisiaj wydostać? –
odwróciłam się i przeleciałam wzrokiem moich domowników. – A właściwie to już
teraz, zanim wszyscy tutaj umrą. – bąknęłam, przecierając dłońmi policzki.
- W nocy nie
byłaś taka rzeczowa jak teraz.
- Widzi pan,
właśnie dlatego nie piję. Z reguły.
- I dlatego
postanowiłaś zaszaleć z całą grupą i porządnie się ujarać ziołem, rozumiem.
Znieruchomiałam.
No dobra. Ktoś (pewnie mój genialny Kaulitz) wpadł na wybitnie popieprzony...
zaraz. Nie będę się wdawać w takie idiotyczne gadki. Nie z policjantem!
- Proszę pana.
– wzdrygnęłam się na widok wymiocin i z powrotem odwróciłam się do
funkcjonariusza z pewną dozą irytacji. – Powie mi pan dokładnie co zrobiliśmy i
ile mamy tu być, a ten, co zarzygał połowę podłogi, zapłaci. Albo jego brat,
jak postanowi zbudzić się ze snu zimowego. Albo ktokolwiek, tylko powie mi pan,
za co tu siedzimy, okej?
Z szelmowskim
uśmiechem oparł się o kraty kilkanaście centymetrów ode mnie, wciąż mając
skrzyżowane ręce. No pan i władca za pięć centów. Myśli sobie, że jak trzyma
klucz do naszej wolności, to może robić, co mu się żywnie podoba. Normalnie Bill
Kaulitz w biednej i brzydkiej wersji.
- Sądzisz, że
zostaniecie dzisiaj wypuszczeni?
- A czy któreś
z nas kogoś obrabowało, zgwałciło, zabiło, czy porwało? Te trupy tam? –
wskazałam ręką za siebie. – Ja nie mam do tego zapędów, więc niczego takiego na
pewno nie zrobiłam. Jedyne, co mogło się zdarzyć to picie w miejscu publicznym,
ćpanie albo... albo seks na środku ulicy. – wzruszyłam ramionami. – Jeśli komuś
coś by mogło stanąć w takim stanie. – dodałam z głupią miną. Jestem fenomenalna.
Jeszcze kilka miesięcy temu robiłam się czerwona na myśl o nagim Billu, a teraz
mówię o takich rzeczach obcemu człowiekowi. Mężczyźnie na dodatek. Moja matka
byłaby ze mnie dumna. Aż uśmiechnęłam się szeroko na tę wizję.
- Stanęło. –
odparł, lustrując mnie nagle. Zmarszczyłam czoło. – Co chyba powinnaś uznać za
coś całkiem naturalnego, jeśli biegałyście niemal nago pewnie we wszystkich
fontannach w Beverly Hills.
A co my
robiliśmy w Beverly Hills? I jak my się tam dostaliśmy?
- Nie, zaraz!
Ja nie mam zamiaru z panem rozmawiać o takich rzeczach. Chcę wiedzieć, co
musimy zrobić, by wyjść. – dodałam stanowczo, nie wierząc, że naprawdę prowadzę
taką konwersację z policjantem. To jakiś absurd. – Może pan się podzielić tą
informacją, czy jednak woli pan poczekać jeszcze trochę, aż nawet w pana klitce
będzie śmierdzieć rzygami?
Zerknął
mimowolnie na posadzkę i skrzywił się mocno. To jakoś mnie nieszczególnie
zdziwiło. Sama brzydziłam się tam spojrzeć. Przestąpiłam niecierpliwie z nogi
na nogę i przyszło mi do głowy, że jak na fakt, że mam ochotę zarzucić jeszcze
jedną kałużą do kolekcji i, że wszystko mnie napieprza, to trzymam się naprawdę
nieźle. Powiedziałabym nawet, że jestem zaskakująco fantastyczna.
Podrapał się
po kilkudniowym zaroście i westchnął poddańczo.
- W porządku.
Obudź ich jakoś tak, żeby opanowali swoje... odruchy wymiotne i zaraz się
zajmiemy wszystkimi papierkami.
Większość była
w całkiem znośnym stanie. Chloe nie do końca wytrzeźwiała, więc co i rusz
rechotała się jak głupia z całej tej sytuacji, natomiast Gustav był kompletnie
nieprzytomny. Znaczy... no miał otwarte oczy. Ale po prostu... skamieniał, że
tak to ujmę. Jak gargulec. Tom był kontaktowy i zdaje się, że chyba najwięcej
pamiętał, bo bredził coś o jakichś zdjęciach przy fontannie, a to chyba miało
coś wspólnego z całym zajściem. Ignorowałam większość, tym bardziej, że Sasha i Georg byli trochę dobici bólem, ale nie sprawiali problemów. Oczywiście
w przeciwieństwie do Billa Kaulitza, który zalał się w trupa i zatruł się
alkoholem. Pozdrowienia dla tego pana. Nie powiem, że ja byłam święta, czy
cokolwiek, ale mimo wszystko ja byłam w idealnej formie w porównaniu do niego.
No ale nieważne. Grunt, że zarzygał taksówkę, a przy tym był tak kontaktowy, że
przez ponad połowę drogi powrotnej do domu był taki trochę... blady, spocony i
martwy. Współczuję kierowcy, bo nie dość, że jego auto zostało kompletnie
zasyfione, to na dodatek wszyscy śmierdzieliśmy tak, jakbyśmy urwali się z
jakiejś meliny. I naprawdę miałam nadzieję, że nie trafimy do żadnych gazet, bo
to, czym sobą reprezentowaliśmy, było jednym wielkim gównem.
Jakoś
dotarliśmy do naszej wielkiej chałupy i wszyscy automatycznie rozpierzchli się
do swoich pokoi. Prócz mnie i Toma, bo postanowiliśmy pomóc biedaczynie, która
konała na wszystkich frontach i gdyby nie wsparcie brata, prawdopodobnie
zostałaby w taksówce i tam zdechła.
Zaprowadziliśmy
Billa do jego pokoju, gdzie chlusnął na wejściu kolejną porcją wymiocin i
jęknęłam błagalnie.
- Jak tak
dalej pójdzie, to wyląduje w szpitalu. – wymamrotałam, niemal sapiąc z wysiłku,
gdy wreszcie ulokowaliśmy go na łóżku No lekki to on nie był, a wcale nie
chciał współpracować. – Trzeba go jakoś...
- Ja tu
posprzątam i go przebiorę, a ty idź, weź prysznic i... no wiesz, nie mówię
tego, żeby...
- Taa. –
przerwałam Tomowi machnięciem ręki. – Za piętnaście minut będę z powrotem z
wodą dla niego. – dodałam i zgrabnie przeskoczyłam kolejny dowód zgonu przy drzwiach.
Czy ja już
mówiłam, że picie to zło? Szczególnie, kiedy nie zna się umiaru?
To się nazywa
relaks po imprezie. Siedziałam na fotelu przy łóżku Billa, kiedy ten leżał tam przykryty trzema kocami. Między nami stała miska świadcząca o
zatruciu. A książka w moich rękach świadczyła o tym, że było już po północy i
nie chciałam zasnąć. Może i gadałam trzy po trzy, że to idiota, ale mimo
wszystko się martwiłam, że gdzieś przez przypadek może się odwrócić nie tak jak
trzeba i zadławi się wymiocinami albo gdzieś w międzyczasie zapadnie w
śpiączkę, czy się odwodni, czy zamarznie, czy cholera wie co. A bo to wiadomo w
jego przypadku? Leżało to to teraz i mimo, że jego oddech z powrotem stał się
regularny i jego twarz nie była już trupio blada, ja nie potrafiłam się skupić
na tym, co czytam. I nawet nie mogłam się skupić na tym, że byłam głodna i
trochę jednak mnie jeszcze mdliło. I miałam nawet wyrzuty sumienia, że nie
zawsze pozwalałam mu spać, bym mogła mu podać szklankę z wodą. A to, co było w
tym najbardziej popieprzone to to, że ja tak naprawdę chciałam się nim
troszczyć. To była dla mnie całkowicie naturalna czynność, bo zawsze otaczałam
opieką Oliwię. I mimo, że musiałam sprzątać te resztki z jego żołądka, co
doprowadzało mnie do niezłych zawirowań przed oczami, czułam się szczęśliwa i
potrzebna. Jaka ja jestem mało wymagająca...
Zapomniałam
nawet, że bolała mnie głowa. Autentycznie każdy nerw był nastawiony na Billa i
drgałam niespokojnie za każdym razem, gdy tylko się poruszał przez sen. Ale na
szczęście nic poważnego się nie działo.
- Natasza...? –
usłyszałam nagle i natychmiast zatrzasnęłam książkę, podnosząc znad niej
wzrok.Bill nawet nie miał otwartych oczu i nie zmienił swojej pozycji ani na
centymetr. A przynajmniej tak wyglądał.
- Chcesz pić? –
spytałam, przesuwając się na krawędź fotela, a on westchnął i powoli uchylił
powieki, lokalizując mój głos. Ściemniłam lampkę nocną, by nie raziła go po
oczach.
- Wydaje mi
się, że jeśli teraz się napiję, to ją zaraz wyrzygam, więc lepiej nie. – odparł
ochryple. Niezbyt mnie zdziwiło. Jakim cudem kwas, który w kółko przemieszczał
się przez jego przełyk, nie wyżarł mu mózgu, to nie miałam zielonego pojęcia. –
Która godzina?
Chwyciłam za
telefon leżący na szafce nocnej i spojrzałam na wyświetlacz.
- Zaraz
pierwsza. Spróbuj jeszcze trochę pospać, co?
- A czemu ty
nie śpisz? – zapytał, nie przestając przewiercać mnie swoimi brązowymi
tęczówkami. Zrobiło mi się ciepło wokół serca i stara Natasza pewnie
chlasnęłaby się z otwartej dłoni w twarz, byle na niego nie patrzeć.
- Nie zasnę,
póki się nie upewnię, że nie padniesz.
- Chodź do
mnie.
Zmarszczyłam
czoło, patrząc na niego spod uniesionej brwi.
- Jesteś ledwo
żywy, muszę...
- Chodź do
mnie.
- Bill, jestem
zaraz obok. Jak się położę obok ciebie, to zasnę. A ja nie mogę zasnąć, póki ty
nie będziesz w porządku, jasne? Śpij. – pogładziłam go policzku, a on przymknął
powieki. – Dokładnie tak. Jak już będziesz zdrowy, wtedy przyjdę.
Nic więcej nie
odpowiedział, a chwilę później jego równomierny oddech sam dał znać, że Bill z
powrotem zasnął i napięcie w moim ciele zelżało. Pewnie jeszcze trochę i by
mnie przekonał, a potem ja bym zasnęła i co? A jakby on wtedy coś sobie zrobił,
czy cokolwiek... nie. To nie był dobry pomysł.
Westchnęłam
bezgłośnie i powróciłam do lektury i tak nie wiedząc, o czym ona była.
To nie była
dla mnie nowość. To całe czuwanie. Prawdę powiedziawszy, przez dłuższy czas to
była dla mnie norma. Nie pamiętam, jakim cudem byłam w stanie skupić się na
nauce, by zdawać do następnych klas z czerwonym paskiem. Pamiętam za to
dokładnie, jak leżałam w łóżku z szeroko otwartymi oczyma i z mocno bijącym
sercem w panice, by ten człowiek nie wszedł do mojego pokoju i nie zrobił mi
krzywdy. A w tym samym czasie nasłuchiwałam, czy ten człowiek nie robił krzywdy
mojej matce. Albo Oliwii.
Ale tym razem
było inaczej. Nie obawiałam się o siebie. I o Billa też nie. To nie był strach.
To była zwykła, naturalna troska. I chociaż chciało mi się spać i czułam, że
moje oczy są podpuchnięte, szłam w zaparte i po prostu nie spałam. Oddech Billa
mnie uspokajał i było w tym coś dziwnego, że ciemność i cała ta sytuacja mnie
koiła. Chociaż z drugiej strony, to przecież ja nigdy nie kwalifikowałam
się do osób, które są w pełni normalne.
Usłyszałam
jakieś mamrotanie po niemiecku i moja książka wylądowała z powrotem na
kolanach. Kaulitzowy geniusz właśnie się odkrywał, a jego policzki były
zabarwione na różowo. No proszę. W końcu zrobiło mu się za ciepło.
- Chce mi się
pić, ale się napiję, jeśli się położysz. – oznajmił mi głosem nie znoszącym
sprzeciwu, a ja przewróciłam oczami.
- Nie
wykorzystuj moich słabości przeciwko mnie. – prychnęłam i chwyciwszy szklankę z
zimną wodą, kucnęłam przy łóżku, by podstawić ją pod nos Billowi. – Pij i
przestań narzekać. – dodałam, ignorując kompletnie jego śmieszne rozkazy.
- Nie. Chcę,
żebyś...
- Bill,
przestań się zachowywać jak dzieciak. Nie zasnę, więc przestań mnie denerwować.
Pij.
- Jestem
chory, więc...
- Najwyraźniej
taki chory nie jesteś, skoro się zaczynasz buntować. – wyburczałam pod nosem, a
na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech.
- Więc skoro
nie jestem taki chory, to możesz się położyć.
Nie wierzę. Po
prostu nie wierzę.
- To jakaś
kpina. – zaczęłam zrzędzić, podnosząc się z podłogi, by z głośnym jękiem
rezygnacji wspiąć się na jego łóżko. – Zadowolony? Pij to, do cholery, i idź
spać. – podstawiłam mu pod dziób szklankę, a on zadowolony ją chwycił, by
duszkiem wypić wszystko do dna. Przynajmniej widać poprawę. Co w sumie nie
powinno być takie zaskakujące, bo było już chyba po piątej, skoro za zasłonami
było już całkiem jasno.
- Taka mała
dygresja. Czemu masz opatrunek koło lewej piersi? – spytał, a ja poczułam, że
zaczyna mi się robić ciepło. Choć nie do końca powinno, bo jestem w stu
procentach pewna, że to nie był mój pomysł. Odstawiłam jego szklankę na stół i
położyłam się na miękkich poduszkach, nagle odczuwając potężne zmęczenie. W
sumie byłam na nogach już naprawdę długo. I nie wiedziałam, ile spałam w tej
celi.
- Z tego
samego powodu, dla którego ty masz opatrunek na lewym ramieniu. – odparłam,
zamykając oczy. Może jednak powinnam się trochę przespać... Chociażby tę
godzinkę albo dwie...
Czemu ja się,
do cholery, nie przejmowałam tym, że mam tatuaż?!
Ziewnęłam.
- Czy ty mi
właśnie próbujesz powiedzieć... Co masz?
- „Whatever it is,
whatever it takes” - wymamrotałam, układając się wygodnie.
Nie otwierałam
oczu, ale czułam, że się uśmiecha, a to sprawiło, że i ja się uśmiechnęłam i z
lekkością oddałam się objęciom Morfeusza.
W gazetach i w
internecie ukazały się nasze zdjęcia akurat spod klubu dla gejów. Nie twierdzę,
że to złe, bo lepsze to, niż zdjęcia spod więzienia, ale sądzę, że lepiej by
było, jakby żadne zdjęcia się jednak nigdzie nie znalazły. Tym bardziej, że
mimo wszystko takie rzeczy szkodzą wizerunkowi. Znaczy... w ich przypadku
gejowski klub raczej nie zaszkodził, więc...
Tak czy siak,
szybko przeszliśmy nad tym do porządku dziennego. Z resztą i tak miałam
ważniejsze rzeczy na głowie jak rozpoczęcie nauki na nowej uczelni. Szczerze
powiedziawszy, nie przeżywałam tego tak jak dziewczyny, bo ja zdawałam sobie
sprawę, że nie muszę być powszechnie lubiana i akceptowana, by się zaklimatyzować.
Wystarczyły mi Chloe i Sasha jak zawsze.
Gdzieś wtedy
zaczęły się nieudogodnienia. Załoga TH zawsze miała w trakcie wakacji wolne, by
wiele miesięcy poświęcić na swoją karierę, w związku z tym ostatnimi czasy
więcej ich nie było, niż byli. Byłam w stanie to zrozumieć i to na pewno było
lepsze, niż zeszły rok, kiedy nie widziałam ich tak długi czas, ale... to, co
było między mną, a Billem, było świeże. I chyba potrzebowało więcej, niż kilka
godzin w tygodniu, by się ustabilizować. A on zaczął wracać do domu późno w
nocy, czasami nad ranem ze względu na przesiadywanie w studio. Musiałam to
zaakceptować. Ale nie znaczyło to, że to lubiłam. Ciężko było mi się przyznać
samej przed sobą, ale ja naprawdę chciałam go mieć na wyłączność. I to nie było
to, że byłam egoistką. Po prostu czułam, że potrzeba było jeszcze mnóstwo
czasu, by się poznać. Chciałam go poznać bardziej, chciałam... To było do mnie
zupełnie niepodobne. I byłam na siebie za to wściekła. I to było tak cholernie
frustrujące. Jakieś pieprzone badziewie rozrastało się wewnątrz mnie i zżerało
mnie od środka. Tylko i wyłącznie dlatego, że mieszkaliśmy razem, a widzieliśmy
się tak krótko. A potem unosiłam się dumą i o. I wychodziła z tego kłótnia.
- Najwyraźniej
twój genialny rentgen, który prześwietlał mi mózg na wylot, się przeterminował
i nie działa. – prychnęłam, usilnie próbując udać, że jestem zajęta i piszę coś
zawzięcie w Wordzie. Jasne, że tak. Jakieś bezsensowne bzdury po polsku,
których on nie mógł zrozumieć. Ciśnienie mi tak skoczyło, że aż dudniło mi w
uszach. A dlaczego? Bo on chciał koniecznie się dowiedzieć, co jest ze mną nie
tak, że od paru dni się praktycznie do niego nie odzywam.
- Przestań,
masz więcej rozumu, by posługiwać się takimi prymitywnymi tekstami. Co jest?
- Kaulitz, nie
drażnij mnie. Nic mi nie jest.
I tak piłeczka
odbijała się od jednej strony w drugą i nie zdążyłam się zorientować, gdzie
próba spławiania go przemieniła się w ostrą wymianę słów z takim efektem, że po drodze się rozbeczałam jak pięciolatek. To już był trzeci miesiąc, gdy
widywaliśmy się tak cholernie rzadko i opanowała mnie tak wielka tęsknota, że
aż mnie to wkurwiało i autentycznie miałam dość tego, że nie miałam na nic
wpływu. On miał moje życie w swoich rękach. A przysięgłam sobie, że nikt nigdy
mi go nie odbierze. Nie wiedziałam co się działo. W jednym momencie chciałam
tylko odsunąć to od siebie, a w drugiej to mnie zgniotło tak, że ledwo mogłam
oddychać.
- Zostaw mnie!
– krzyknęłam niemal piskliwym głosem, próbując opanować potoki łez, które jak
na złość, spływały jeszcze bardziej, dławiąc mnie i krztusząc. Chciałam uciec,
a wtedy zjawił się kolejny znak na to, że Bóg nie istnieje. Zadzwonił mój
telefon i zastygłam w bezruchu, gdy wibrująca komórka wydała z siebie dzwonek,
który miałam ustawiony tylko na jedną osobę. Która miała wybrać mój numer tylko
w krytycznych sytuacjach.
Oliwia.
Rzuciłam się
na łóżko rozgorączkowana, by jak najszybciej odebrać i sprawdzić co się stało. Nacisnęłam zielony guzik i przytknęłam słuchawkę do ucha.
- Oli? –
spytałam niespokojnie, zdławionym głosem, unikając zdenerwowanego wzroku Billa, który ciągle stał
w rozkroku w bojowej pozie. Gotowy, by zaatakować.
- Natasza. –
usłyszałam jej cichy i napięty głos i ogromna gula stanęła w moim gardle, a
oczy rozszerzyły się. Niech tylko tego nie mówi. Błagam, niech tylko tego nie
mówi!... – He’s here.
><><><><><><><><><><><
I to by było na tyle :)